Powiedzieć, że Kair nie przypominał Anglii, to jak nic nie powiedzieć. I nie chodziło tylko o żar lejący się z nieba, o gwar obcych języków, o zapachy drażniące nozdrza, o obcy ubiór ani o tłumy na ulicach i zupełnie inne budownictwo. Tego wszystkiego Brenna przecież się spodziewała i zakładała, że nie będzie to problemem – odnajdywała się równie dobrze na wsi i w mieście, w pubach Nokturnu i drogich restauracjach, w mugolskich jadłodajniach i domach czystej krwi. Była we Francji, Szwajcarii, Włoszech i w Czechach, i w żadnym z tych krajów nie poczuła się niepewnie choćby przez pięć minut. Szybko jednak zrozumiała, że Afryka to nie tylko inny kontynent, ale też inny świat. O ile jeszcze w hotelu, do którego dostały się z portu w Aleksandrii świstoklikiem, dedykowanemu głównie czarodziejskim turystom, nie było większych problemów, to już wyjście na miasto okazało się bardziej kłopotliwe. Gdy szukały drogi, ściskała zimną dłoń Victorii, niby swoim zwyczajem, ale tym razem naprawdę bała się, że tłum je rozdzieli. Zgubiły się szybko: cyfry znane im jako arabskie okazywały się mało a r a b s k i e, nie wszystkie nazwy ulic zapisywano alfabetem łacińskim, a kiedy spytały o drogę jednego z przechodniów, omal nie skończyły na pokazie perfum w jego sklepie. Gdzieś po drodze minęły samochodową kraksę, która zatamowała na dobre ruch uliczny – tutaj chyba każdy jeździł tak, jak chciał i nie istniał kodeks drogowy – i kiedy już zdołały przecisnąć się pośród gapiów i przechodniów, jeszcze długo słyszały odgłosy prowadzonej w obcym języku kłótni i wściekłe ujadanie klaksonów.
Czuła się przez to wszystko trochę oszołomiona i jakby trafiły do jakiegoś zwariowanego snu. A może to przez to, jak było parno, mimo tego, że powoli zbliżał się wieczór, a słońce dawało się we znaki, nawet jeżeli Brenna zakryła głowę, i nosiła białe, lniane ubrania, podobno najlepsze na egipski upał.
Chyba tylko cudem dotarły na miejsce spotkania z człowiekiem posłanym przez Shafiqa, a bez niego nie miałyby szans znaleźć domu, w którym mieszkała czarownica, mająca posiadać sporą wiedzę nie tylko o duchach, ale i pewnych dziedzinach magii w Anglii niemile widzianych. Gdzieś na obrzeżach miasta, w jednej z bocznych uliczek, ukrytej w dodatku zaklęciami, w budynku, który miał inną numerację niż Brenna zakładała, że mieć będzie, a sam lokal mieścił się w podziemiach, do których schodziło się po kilku wąskich schodkach.
– Kair jest niesamowity, ale nie jestem pewna, czy go polubię. Chyba już to uciekanie przed lwami mogłoby być łatwiejsze niż znalezienie tutaj adresu samodzielnie – wyznała jeszcze Victorii nim weszły do środka. I odruchowo sprawdziła, czy w razie czego zdoła szybko sięgnąć po różdżkę.