20.07.2024, 15:52 ✶
01.08.1972
Kamienica Dolohovów przy Alei Horyzontalnej
Kamienica Dolohovów przy Alei Horyzontalnej
Mało kto mógł pomyśleć, że Annaleigh Dolohov przykładała własną rękę do urządzania domu, a nie zlecała jedynie wszystkiego innym czarodziejom i skrzatom. A jednak, lubiła czasem zrobić coś własnoręcznie, choćby było to zwykłe włożenie pięknych słoneczników do porcelanowej i zapewne niezwykle starej wazy, która stała na stoliku kawowym w salonie jej domu. Choć czy był jej nie do końca ostatnimi czasy była pewna.
A jednak wracała praktycznie co noc, wracając po dniach spędzanych w swoim gabinecie czy szpitalu, gdzie pracowała zarówno na etacie jak i w grupie konsultantów do spraw sprowadzania składników z Kambodży - jej ostatni funkcja, którą przyjęła z pewną wdzięcznością.
Kolejna wymówka, by pojawiać się tutaj coraz mniej.
Bo nie wiedziała tak, naprawdę, co ma zrobić. Nie była pewna gruntu, po którym stąpała. W domu ona i Vakel praktycznie nie rozmawiali, poza nim udawali, że nic się nie zmieniło i byli zgranym małżeństwem, którym kiedyś byli. Za sprawką amortencji.
Westchnęła. Zdecydowanie wolała skupić się na słonecznikach.
W końcu to, że jej pozycja u Dolohovów była zagrożona nie oznaczało, że nie miała zamiaru spełniać obowiązków pani tego domu.
Większość dekoracji było już rozwieszonych. Stanowiły je eleganckie, złote wieńce z kłosów, poustawiane w wazonach kwiaty oraz zmienione w kolory święta zasłony, poduszki i tapicerki - kamienica wydawała się jakaś żywsza i radośniejsza.
A jednocześnie Annie kompletnie tego nie czuła.
Szkoda, bo całkiem lubiła to święto. Wiedziała, że czasem by chronić tych, na którym jej zależało, a było kilka takich osób, trzeba było jakiegoś boskiego wsparcia. Czasem nie dało się utrzymać wszystkiego na własnych barkach. Nie ważne, że z roku na rok coraz bardziej czuła, jakby w końcu miało się to przydarzyć.
Słyszała głośną gwarę święta, czując, że nie ma ochoty wychodzić dziś na zewnątrz. Nie w ten tłum, który zgromadził się przed ich domem, zabierając trochę spokoju, który zwykle udawało się tu znaleźć. Przynajmniej za czasów, gdy nikt nie wiedział, jak biegła jest w warzeniu amortencji.
Chwyciła różdżkę, po czym jednym z zaklęć wprawiła w ruch miotłę, która zamiatała resztki pozostałe po jej florystycznych zapędach. A potem spięła się, słysząc odgłos kroków, wyczekując, z kim miała tym razem stoczyć starcie.