• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[lipiec 1963] Laboratorium Doktora Żywa Śmierć

[lipiec 1963] Laboratorium Doktora Żywa Śmierć
a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#1
17.08.2024, 13:32  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.08.2024, 14:17 przez Woody Tarpaulin.)  
Lipiec 1963
Little Hangleton
Clemens i Brenna Longbottomowie

Detektyw Clemens Longbottom przechadzał się dumny jak paw po rozbitym przez brygadę chałupniczym laboratorium, w którym teraz uwijali się ministerialni specjaliści. Nie miał jeszcze pojęcia, że ta sprawa będzie jedną z ostatnich, jakie poprowadzi w swojej niemal dwudziestopięcioletniej karierze.
Zdawało się, że niebo nad Little Hangleton szarzeje szybciej niż nad całą resztą Wielkiej Brytanii, lecz i zegary zaczynały wskazywać późną porę. Nie było szans, że o tej godzinie uda im się ściągnąć ekipę, która zabezpieczy przed nieautoryzowaną teleportacją domek, w którym uwito rzeczone laboratorium. Ktoś musiał tu zostać i popilnować interesu do rana. Losowanie ciecia rozgrywało się pomiędzy kadetami i młodszymi rangą brygadzistami, więc Clemens nie musiał zaprzątać sobie tym konkursem głowy. Wracał do domu świętować z piwkiem na kanapie kolejny sukces.
A przynajmniej taki miał plan, dopóki pierwszym nocnym stróżem nie została wybrana świeżutko przyjęta na szkolenie Brenna. To przekonało go, żeby wziąć na siebie rolę drugiego. Rzadko widywali się, dopóki bratanica siedziała w szkole, więc była to świetna okazja, aby spędzić rodzinnie trochę czasu w uroczych okolicznościach miejsca przestępstwa.
Wyskoczył toteż na krótko do domu, aby odświeżyć się przed całonocnym czuwaniem i dać znać Tessie, że go nie będzie. Hasło: nocna warta z Brenną aktywowało u Longbottomowej jakiś specjalny cioteczny neuron, przez co do Little Hangleton detektyw powrócił objuczony prowiantem oraz szklaną butelką napełnioną kompotem z ostrężyn jej własnej roboty. Sam Clemens przytomnie zabrał też termos z kawą.
Zapadł zmrok, pożegnali ostatnich brygadzistów i tak oto Longbottomowie zostali w domku sami. Nie był wcale taki straszny, fasada sprawiała całkiem przytulne wrażenie, choć krzątający się tu cały dzień pracownicy Ministerstwa zaprowadzili w części mieszkalnej nieco chaosu. W laboratorium na końcu korytarza zachowywali zdecydowanie większą ostrożność. W świetle księżyca upiornie lśniły rozstawione tam kolby, retorty i szalki. Wijące się od alembików i piecy miedziane rurki rzucały na ścianę złowrogie cienie. Wszystko przesiąknięte było gryzącymi zapachami odczynników i eliksirów.
Na tę część mieszkania należało mieć oko, ale bazę zdecydowanie przyjemniej było rozbić w ciepło oświetlonej kuchni, gdzie też Clemens postawił na blacie paczkę żywnościową.
— Od cioci — obwieścił Brennie. Do środka Tessa spakowała każdemu po bogatym kawałku tarty dyniowej z mnóstwem cynamonu oraz kilka zapiekanych w cieście kiełbasek. — Nie puściła mnie z domu, dopóki nie obiecałem, że dopilnuję, żebyś nie siedziała tu głodna. I przesyła całusy, zaprasza na obiad. Wpadnij, kiedy tylko chcesz.
Mężczyzna obrócił się, aby raz jeszcze spojrzeć na majaczące w drugiej części mieszkania laboratorium, i z westchnieniem przeczesał palcami włosy.
— Wiesz, co tam robili? Skonfiskowaliśmy dobrych kilka galonów nielegalnej wariacji na temat wywaru żywej śmierci. Paskudztwo straszne. Jakiś, pożal się Matko, eliksirowarzyna odkrył, że we śnie indukowanym oryginalnym wywarem można czarodzieja wprowadzić w wyjątkowo realistyczne wizje. Dodawali do eliksiru jakiegoś syfu i wychodziła podobno pierwszorzędna psychodelka. — Pokręcił z niesmakiem głową. — No ale furorę zrobiło. Zalało to Nokturn, ale okazało się, że im częściej zażywasz, tym trudniej się wybudzić, a w zasadzie to może się okazać, że wcale się nie obudzisz. Z kilkunastu ćpunów poszło przez to do piachu.


piw0 to moje paliwo
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
18.08.2024, 20:41  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.08.2024, 20:42 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna nie miała nic przeciwko nocnej warcie, nawet jeżeli wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że będzie to nudne zajęcie, którego wszyscy inni chcieli uniknąć i dlatego dawano je żółtodziobom. Do pracy w Brygadzie podchodziła z jednej strony niesamowicie entuzjastycznie, bo od zawsze chciała trafić właśnie tutaj, z drugiej – zapewne z pragmatyzmem i realizmem znacznie większym niż u innych, przychodzących na szkolenia, bo wychowywana w policyjnej rodzinie od zawsze wiedziała, jak to wszystko wygląda. Że czasem rozwiązuje się wielkie sprawy, jak teraz wujek Clemens (bo wujek Clemens był w ogóle absolutnie świetny i oczywiście, że rozwiązywał różne skomplikowane sprawy, i do tego wszystkiego miał świetne włosy), a czasem wypełnia góry dokumentów, wkurwia, że Wizengamot wypuszcza przestępcę, bo ten miał dobrego prawnika albo ogląda bardzo, bardzo paskudne rzeczy.
Lub stoi się po nocy w laboratorium, żeby ktoś przypadkiem nie zanieczyścił miejsca zbrodni.
Nie miała jeszcze pojęcia, że to wylosowanie jej nazwiska wpisze się w pewną prawidłowość – że właściwie to można było uznać to zdarzenie za swojego rodzaju początek pewnej… tradycji. Jeśli ktoś w promieniu pół mili mógł wpakować się w kłopoty, to tym kimś musiała być Brenna.
W każdym razie nocny dyżur ani trochę jej nie martwił, wręcz zdawało się jej to zabawne do pewnego stopnia, że jeszcze pół roku wcześniej dorośli ochrzaniali ją za włóczenie się nocą po zamku (to znaczy ochrzaniliby ją, gdyby ją na tym przyłapali, a na to od czwartego roku nie pozwoliła), a teraz miała zostać w laboratorium. Zaś gdy dowiedziała się, że wujek Clemens będzie jej na tej warcie towarzyszył, to już była wręcz zachwycona, bo z wujkiem zawsze było zabawnie.
– Kochana ciocia – rozczuliła się Brenna, kiedy ujrzała paczkę żywnościową, a w niej zapiekane w cieście kiełbaski, to po prostu raju dla podniebienia. Nie żeby Brenna faktycznie miała być głodna, bo uczciwie zjadła w chwili przerwy dzisiaj lunch, a w jednej z kieszeni marynarki kryło się parę dyniowych pasztecików, zabranych tak właśnie na wypadek, gdyby z wujkiem zgłodnieli. – Jej zapiekane kiełbaski są absolutnie za-je-bi-ste. Spróbuję wpaść. Tylko nie jutro, bo jutro obiecałam się zobaczyć z Norą, i nie pojutrze, bo mam dyżur, ale może popojutrze? – powiedziała, porywając jedną z kiełbasek, ale chociaż wpakowała ją do ust, to ledwo wuj zaczął opowiadać o szczegółach sprawy, skierowała na niego bardzo uważne spojrzenie ciemnych oczu, całkowicie skupiona na historii. Póki co to robiła głównie szkolenia, słuchała wykładów i włóczyła się za kimś na patrolach właśnie, ale oczywiste, że chciała zajmować się poważniejszymi rzeczami. A to oznaczało, że oczywiście każda sprawa żywo ją interesowała.
– Totalnie nie rozumiem, dlaczego ludzie jak ci idioci ćpają takie rzeczy, to przecież głupie, i drogie w dodatku, no nie lepiej kupić sobie pączka? – oświadczyła, pokazując i że jest bardzo młoda, i że wychowywała się jednak w dobrym domu, i trochę, że uparta to musi być nieprawdopodobnie. Bo jeszcze nie pojęła, że czasem to była forma imponowania kolegom, czasem ucieczki przed rzeczywistością, czasem robiono to z głupoty i ciekawości, a czasem, bo tak bardzo bolała dusza – tego to miała się dopiero nauczyć, na razie za bardzo mierzyła wszystko swoją miarą. A ona imponować nikomu nie chciała, miała to szczęście, że paru wiernych przyjaciół było obok, uciekać nie zamierzała, z głupoty wchodziła raczej tam, gdzie nie trzeba i jej świat był zawsze dość przyjemnym miejscem. – Złapaliście tego, no, kto to wszystko trzymał za pysk?Czy tylko udało się tę miejscówkę znaleźć...?



Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#3
27.08.2024, 11:15  ✶  
Praca w Brygadzie na co dzień rzeczywiście nie opływała w ekscytujące zwroty akcji. Samo przejęcie laboratorium wymagało miesięcy nudnej i irytującej pracy polegającej na przesłuchiwaniu narkomanów, wychwytywaniu drobnych dilerów i organizowaniu zasadzek oraz prowokacji, z których większość nie wypaliło. Gdyby jednak nie ciekawy finał, nie byłoby czego strzec, a więc nie byłoby i tej historii. Standardowe sterty wniosków i raportów zalegających w ministerialnych biurkach nie wymagały w końcu wystawiania przy nich straży. Któż chciałby ukraść notatkę służbową z interwencji na Horyzontalnej po zgłoszeniu przez wiekową czarownicę zakłócania ciszy nocnej czy protokół z oględzin mioteł rozbitych w kolizji nad Knieją?
Kłopoty i przygody niewątpliwie lubiły Brennę, ale można byłoby się pokusić o stwierdzenie, że była to sympatia odwzajemniona. Istniały w końcu sposoby, aby się od większości z kłopotów odciąć, gdyby tylko chciała.
Ciocia Tessa była kochana, nie ulegało wątpliwości i w lipcu 1963 roku Longbottom wciąż bez zawahania gotów był przytaknąć temu twierdzeniu. Mimo że atmosfera w ich domu stawała się z dnia na dzień coraz gęstsza, przesiąknięta wzajemnymi frustracjami i wyrzutami. Oboje — jak przystało na bardzo dojrzałych i rozsądnych ludzi — udawali, że nic się nie dzieje, również przed sobą. Wydawało się to w tamtej chwili prostsze niż otworzenie puszki Pandory i przepracowanie fury nawarstwionych przez lata problemów.
— Nie mógłbym się nie zgodzić. — Ciężko było ocenić, do której części jej wypowiedzi się odnosi: pochwały w stronę cioci czy westchnień nad kiełbaskami w cieście. Zapewne miał na myśli oba, ponieważ zaraz powrócił do stołu i sam uraczył się jedną z przygotowanych przez Tessę przekąsek. — Jasne, pojutrze brzmi świetnie — powiedział, ledwo przełknął, po czym strzepał kciukiem okruszki z kącika ust. — Uprzedzę ciocię. A ty pozdrów ode mnie Norę. To jej ostatnie wakacje przed skończeniem szkoły, co? Chwaliła się już jakimiś planami na przyszłość?
Oboje byli zatem żywo zainteresowani sprawą — jedno złaknione przedsmaku tego, jaka czeka je przyszłość, drugie chcące odtrąbić kolejny wielki sukces. Sukces, który — biorąc pod uwagę to, co wujek miał zaraz powiedzieć Brennie — nie był dopięty na ostatni guzik. I to niedopięty jeszcze na etapie postępowania przygotowawczego, nie mówiąc o domknięciu sądownym. Nie ulegało natomiast wątpliwości, że wykrycie miejsca będącego sercem operacji, stanowiło kolosalny krok naprzód.
— Jeszcze będziesz miała bez liku okazji, aby to zaobserwować. Wygląda na to, że niektórym łatwiej żyć w oderwaniu od rzeczywistości niż stawić jej czoła — zauważył bystro człowiek, o którym przed chwilą powiedziane zostało, że problemy w swoim małżeństwie rozwiązuje poprzez udawanie, że ich nie ma. Czarodziej machnął zrezygnowany ręką, po czym wepchnął do ust ostatni kęs swojej kiełbaski. — W każdym razie zaczyna się różnie — mruknął. — A kończy tym, że skończyć się już nie potrafi.
I tutaj doszli do tej kłopotliwej części.
— No wiesz — zmieszał się lekko, nie chcąc tracić twarzy bohatera dnia. — Ci, których tutaj dziś uchwyciliśmy, nie byli szczególnie współpracujący. Znamy tylko pseudonim tego człowieka. Jutro jak ich wszystkich zidentyfikujemy, poprzesłuchujemy, ruszymy przeszukiwać domy, i to wszystko wiesz, zbadamy, na pewno się wyklaruje, który z nich tym zarządzał. — Longbottom postanowił szybko zmienić temat: — Miałaś okazję zajrzeć wcześniej do środka? — Skinął głową w stronę laboratorium.


piw0 to moje paliwo
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
29.08.2024, 14:22  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.11.2024, 16:18 przez Brenna Longbottom.)  
Jakkolwiek źle by to nie brzmiało: Brenna, mimo całej swojej energiczności, do tej nudnej pozornie, mozolnej roboty się wręcz garnęła. Nie chciała rzecz jasna tkwić na ulicznych patrolach, bo od monotonności takiej pracy szybko by miała dosyć, ale już władowywanie się do dziupl narkomanów czy obserwowanie potencjalnych miejsc transakcji, z nadzieją na rozwiązanie większej sprawy w mglistej przyszłości była jak najbardziej gotowa.
Chyba nie wyobrażała sobie raczej tego, z czym faktycznie za parę lat skończą w tej pracy, gdy Voldemort zacznie siać popłoch w Anglii, i jacyś tam drobni ćpuni stracą zupełnie na znaczeniu, a im przyjdzie pracować w wiecznym pędzie. Znaczy się: jej. Bo wujek Clemens skończy na Nokturnie, bez żony i bez włosów.
– Pewnie, pozdrowię – obiecała, zajadając się zapiekanym ciastem i zastanawiając się, co wypadałoby przynieść, skoro będzie szła na ten obiad, bo nad tym łamała sobie czasem głowę. Ten dylemat kogoś, kto miał pieniądze, i szedł do kogoś, kto też miał pieniądze, a chciał faktycznie dać coś przyjemnego, i to tak w miarę możliwości nie przesadzonego… problemy pierwszego świata. – Och, po Hogwarcie chciałaby pojechać do Francji, na jakieś tam szpanerskie kursy, wiesz, takie cukiernicze. Nie jest chyba sama pewna, co dalej, zdaje mi się, że chciałaby założyć własną restaurację, mam nadzieję, że faktycznie wróci i założy ją tutaj, a nie że zostanie już w tym Paryżu i będzie tam serwowała ludziom żabie udka…
Brenna nie była pewna, czy Norę na te szpanerskie kursy będzie stać, ale to był akurat najmniej problem. Pewnie nie zgodziłaby się, żeby Brenna ot tak je sfinansowała, ale mogłaby już się zgodzić, gdyby o, na przykład, złożyli się wszyscy po trochu i jej coś takiego sprezentowali na najbliższe urodziny. Odkładała jednak to chwilowo na później, jeśli Nora w ciągu paru najbliższych miesięcy nie zmieni zdania.
Myślała sobie, że dziwnie trochę będzie bez Nory, ale też dziwnie było poza Hogwartem, a wiedziała, że do tego przywyknie.
– Taaaa, w to nie wątpię. Byłam już na pierwszym patrolu na Nokturnie, to się napatrzyłam – stwierdziła, sięgając po kolejny przysmak, ale zaraz przestała jeść, przypatrując się Clemensowi uważnie, i wysłuchując każdego słowa. Wujek Clemens w końcu był bardzo mądry, i był takim dobrym gliną, a ona powinna wykorzystywać każdą okazję, żeby się więcej dowiedzieć.
Ale powinna też wykorzystywać każdą dodatkową sztuczkę, jaką miała w rękawie, uśmiechnęła się więc do niego, tak odrobinę przekornie.
– Mam spróbować na nich popatrzeć? – spytała. Jeszcze nie było to w wydziale nikomu poza jej rodziną i Caspianem znane, choć z czasem i parę innych osób przy różnych sprawach miało się dowiedzieć, ale była w końcu widmowidzeniem. Jeśli ten człowiek tu bywał, może mogłaby pomóc wujkowi trochę przyspieszyć niektóre sprawy. – Nie no, co ty, Rosa chyba uważała, że gdybym tam popatrzyła, to od samego patrzenia wszystko by się popsuło, przecież jestem żółtodziobem – roześmiała się.



Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#5
10.09.2024, 19:11  ✶  
Woody nie mógłby lepiej rozumieć pociągu Brenny do tej żmudnej, wielokrotnie nieprzynoszącej efektów pracy śledczej. Liczne ślepe uliczki jedynie dodawały całości smaku; uzależniały, upodabniając detektywa do hazardzisty. Sprawdzał kolejne tropy popychany myślą o tym, że tuż za najbliższym rogiem czeka na niego przełomowa wskazówka, mimo że większość okazywała się niewypałem.
A że skończył bez włosów i bez żony… Skończył też jako zimny drań z Nokturnu! Nie potrzebował włosów ani odznaki, żeby być cool czy walczyć z Voldemortem. Odznaka zresztą w pewnych kręgach odejmowała punkty wizerunkowe, więc na upartego mógł się cieszyć z tego, że ją stracił.
Gdyby jednak postawić go przed wyborem, chętnie utrzymałby status sprzed incydentu — zarówno swojego incydentu zawodowego, jak i incydentu wojny z Czarnym Panem. Problemy pokroju tego, co przynieść gospodarzom, wybierając się w gości, czy też jak wcisnąć przyjaciółce drogi prezent tak, aby nie mogła odmówić, może i były nudne, ale za to jakie bezpiecznie. Nawet irytująco niedomknięte śledztwa w sprawie nowych substancji odurzających mniej szargały nerwy niż wojna.
— No i dobrze, niech jedzie, jak ma pomysł na siebie. Popodróżuje, posmakuje, ale co racja to racja, niech nam tu wróci piec te francuskie rogaliki. Zostanę stałym klientem.
Wyrwanie ze znanego dotychczas środowiska zawsze było początkowo nieco dezorientujące. W lipcu wujek jeszcze pokiwałby Brennie głową: tak, tak, nigdy więcej szkoły, wielka zmiana dla was młodych. Nie dalej niż miesiąc później sam zostanie raptownie wyrwany ze swojej codzienności, z pracy, w której spędził dwadzieścia lat. I będzie jeszcze bardziej skołowany niż nastolatek po SUMach. I podejmie wobec tych okoliczności jeszcze głupszą decyzję niż nastolatek po SUMach.
— Ach, Nokturn. Paskudne miejsce, co? I ten smród. — Pokręcił głową, dając wyraz swojemu dogłębnemu niesmakowi. Obmierzłe speluny! Rynsztok dla marginesu społecznego! Kolebka nędzników i gniazdo szczurów.
Nadawało się to do kolumny dowcipów w Proroku Codziennym. Tuż obok tego, że wujek Clemens jest bardzo mądry.
Wystarczająco jednak mądry, aby w lot pojąć, co Brenna miała na myśli.
Nie powinno się takich rzeczy robić bez protokołu. Protokół z widmowidzenia z wykorzystaniem przedmiotu znalezionego na miejscu zdarzenia winien być dołączony do ogólnego protokołu oględzin rzeczy. Dokonać mógł tego i podpisać rzeczony kwit jedynie widmowidzący z uprawnieniami biegłego, polecony przez odpowiedni związek znawców dziedziny, zatwierdzony przez Wizengamot. Wartość dowodowa widmowidzenia w wykonaniu kadetki pod osłoną nocy była… nie tak wielka, ale hej, nie o to chodziło. Liczyli co najwyżej na małą wskazówkę? Nikt nie musiał wiedzieć?
— Jasne, chodź — rzekł bez zawahania Longbottom, kciukiem otarł okruszki z kącika ust i ruszył do laboratorium. Det. C. W. Longbottom nie był znany ze swojego przywiązania do reguł. — Od patrzenia? — Wzniósł oczy ku niebu. — Niektórzy z tych idiotów kiepują nad trupami i zapraszają kochanki do magazynów z dowodami, a starczy, że student kichnie i wielka afera.
Ledwie Longbottomowie przekroczyli progi laboratorium, uderzył ich ostry, gryzący zapach pichconych tu jeszcze do niedawna mikstur. Czarodziej skrzywił się nieco i wyciągnął z kieszeni spodni chusteczkę. Przeszło mu przez głowę, aby przytkać nią sobie nos, ale odegnał tę myśl i — osłaniając paluchy materiałem — zaczął przeglądać szkła pozostawione na długim blacie roboczym. Niektóre wciąż były czymś oblepione i to na nich się skupił.
— Co myślisz? Któreś z tych? — Szturchnął jedną z fiolek na statywie. — A może fartuszek? — Przeniósł wzrok na przewieszony przez oparcie krzesła, ewidentnie używany fartuch laboratoryjny. — Albo… lunch? — Na małym stoliczku pod ścianą została nadgryziona kanapka w papierowej owijce. — Choć może się okazać, że zostawił ją jeden z naszych. Lepiej nie sprawdzać, wiesz.


piw0 to moje paliwo
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
12.09.2024, 08:47  ✶  
Może mieli to we krwi. Może była to kwestia wychowania. Może zapatrzenia w ojca, jego braci. Brenna po prostu nie widziała innej drogi dla siebie, nawet jeżeli pod wieloma względami niosła w sobie raczej magię babki, naukowczyni, posiadaczki trzeciego oka, i matki, mistrzyni transmutacji, prawdziwej damy.
Brenna te talenty po prostu zaadaptowała, aby przydały się do ścieżki, jaką zwykle obierali Longbottomowie. I to działało całkiem nieźle: mugolska policja pewnie dałaby całkiem sporo, aby mieć kogoś, kto zbrodnię może sobie obejrzeć i takiego policyjnego psa, co sam wie, jakiego tropu szukać i jeszcze umie go przeanalizować.
– O, myślimy całkiem podobnie – ucieszyła się Brenna. – Mogłaby założyć cukiernię, a ja bym potem sprzedawała jej pączki w Ministerstwie Magii. W Brygadzie Uderzeniowej zjedzą każdą ilość pączków. Zwłaszcza tych z galaretką, chociaż ja mam ogromną słabość do tych z budyniem, a te z czekoladą też są bardzo dobre… – Rozmarzyła się aż trochę i gdyby nie te kiełbaski w cieście od cioci Tessy, to by chyba była teraz przez chwilę nieszczęśliwa, że myśli o tych pączkach i nie może ich zjeść.
– Nie że byłam tam po raz pierwszy – powiedziała, tak z odrobiną rozbawienia. – Ale tak. Paskudne miejsce. Idą tam ci, co mieli w życiu dużo pecha albo co chcą mieć szczęście kosztem innych.
Brenna nie oceniała aż tak surowo, jak wuj Clemens. Byli tacy, którzy na Nokturnie się rodzili i którzy nigdy nie mieli prawdziwego wyboru. Czasem tacy, którym nie wyszło i próbowali tam jako tako się utrzymać. Ba, nawet znała parę osób, które miały tam jakieś interesy i… może nie akceptowała, ale rozumiała, jak wyglądają ich życia. Kiedyś jedną z tych osób miał być, o ironio, Clemens Longbottom. Ale i w jej oczach większość ludzi, która tam działała, robiła to właśnie dlatego, że chciała działać poza prawem i nie miała oporów wobec krzywdzenia innych.
– Lecę – stwierdziła, podrywając się z miejsca. Sama doskonale wiedziała, że w tej chwili jej wizje nie nadadzą się do przedstawienia jako dowód przed Wizengamotem. Te uprawnienia i tak dalej, miała zdobyć dopiero z czasem. Ale przecież nie planowali przedstawiać dowodów sądowi. Gdyby mieli szczęście, po prostu… podrzuciłaby wujkowi odpowiedni trop. Wiedziałby może na co zwrócić uwagę. O co pytać. Może „zablefował” podczas przesłuchań i „przypadkiem trafił”.
Longbottomowie, może poza nestorem rodu, w tym swoim staniu na straży sprawiedliwości, potrafili być zdumiewająco elastyczni. I dobrze rozumieli, że prawo i sprawiedliwość to czasem kiepskie połączenie.
– Chyba po prostu uważa, że mam fory z powodu nazwiska – powiedziała Brenna, obdarzając wuja uśmiechem, w ogóle tym nie przejęta. To też rozumiała. Mieli pieniądze i nie musieli pracować w Brygadzie. Wskakiwali w mundury i razem z innymi patrolowali ciemne uliczki, ale drzwi sal balowych, luksusowych butików, galerii sztuki, stały przed nimi otworem. Na drzwiach dowódcy Brygady przez wiele lat wisiało nazwisko Longbottom. Ciężko było nie czuć tutaj niechęci ani nie podejrzewać faworyzacji.
Brenna, na szczęście, miała taką naturę, że mało się przejmowała, a poza tym, nawet jeśli doskonale wiedziała, że ani z niej najbardziej inteligentna dziewczyna pod słońcem, ani najpiękniejsza, ani najbardziej charyzmatyczna czy ogólnie utalentowana, to do tej policyjnej roboty dryg ma. Nie potrzebowała forów. Mogli więc gadać i myśleć, co tylko chcieli.
– Fartuch będzie dobry. Samo miejsce zresztą wystarczy, jak wiem, czego szukać, a tak mniej więcej to wiem – stwierdziła, pośpiesznie rozstawiając świecie, które nosiła przy sobie zawsze, a potem wyciągnęła rękawiczki, by nie było, że narusza dowodów. Też dlatego wybrała fartuch, który sam w sobie raczej za dowód nie posłuży: fiolki prędzej. – To teraz ci. I patrz, czy Rosa nie wpadnie nas odwiedzić, bo pewnie uzna, że świeczka zniszczy miejsce zbrodni albo co.

Rzut Z 1d100 - 89
Sukces!


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#7
28.09.2024, 10:18  ✶  
— Obłowiłaby się na nas, bez dwóch zdań — podsumował temat Nory. Również nie wątpił w bezdenne brzuchy członków Brygady; ba, sam lubił coś podejść przy pracy.
Dzieci Nokturnu i Ścieżek nie oceniał wcale aż tak surowo, jak na to pozował. Poznał kilka historii, pogadał z kilkoma z nich, kilku młodocianym przestępcom odpuścił i pozwolił odejść wolno, udając, że niczego nie widział. Obok pogardy dla występku było w nim w końcu też i serce, które wyglądało romantycznie jakiejś lepszej wersji świata. Takiej, w której uliczne łachudry nie mają aż tak przekichane i mogą wygrzebać się z nędzy.
Od lat wiele przestrzeni w jego rozmyślaniach zajmował temat wytyczenia granicy: odsiania postaci tragicznych od bezlitosnych skurywysynów. Im dłużej się zastanawiał, im nowsze wytyczne stawiał przed sobą i analizował, tym mniej ostre były wnioski. Zwiedził dziesiątki, jeśli nie setki umysłów, a to doświadczenie legilimencji — początkowo otwierające oczy — ostatecznie jedynie rozmyło jego obraz moralności. Coraz częściej krążył wokół wniosków, że najsłuszniejszą drogą, jest kierować się przeczuciem i doświadczeniem.
Coś, czego zdecydowanie nie pochwaliłby stary grzyb, Godryk Longbottom.
— Rosa jeszcze się przekona, że to nieprawda — mruknął pod nosem, kręcąc z dezaprobatą głową.
Nazwisko i fortuna Longbottomów w Departamencie przyciągały dwa typy spojrzeń. Te mniej przychylne, bo widzące w nich zblazowanych paniczyków, którzy chcieli poparadować w mundurach dla zabawy i zabicia nudy, na którą nie potrafiły nic poradzić już nawet pieniądze. I — jak zapewne wszyscy Longbottomowie by się o wiele chętniej zaszufladkowali — ludzi z powołaniem, poczuciem obowiązku i odpowiedzialności społecznej, szczerymi chęciami. Clemens Longbottom, jakkolwiek wierzyć chciałby w tę drugą wersję, był w rzeczywistości mieszanką obu. Nie wyobrażał sobie, że miałby zadowolić się żywotem gnuśniejącego, bogatego dziada zamkniętego w rodowej posiadłości. Nigdy nie ciągnęło go do rozrywek bogaczy: bankietów, sztuki, a już w ogóle nie do uwielbianych przez najmłodszego z braci rozważań natury teoretycznej i zgłębiania delikatnej materii wszechświata.
Jego żywiołem była ta praca.
Z tym, że Brenna nie jest najinteligentniejsza ani najpiękniejsza, żarliwie by się nie zgodził, gdyby tylko ta myśl została wyartykułowana na głos. Wszystkie dzieciaki z Warowni były najpiękniejsze i najinteligentniejsze na świecie. Cóż to za brednie!
— Spokojna głowa. Jak nas przyłapią, biorę to na siebie.
Wtedy jeszcze zapewne mógłby sobie na to pozwolić. Dwadzieścia lat pracował na swoją pozycję — zdawać by się mogło, że solidną; taką, na której wybacza się pewne rzeczy i przymyka oko na potknięcia. Ostrzył sobie nawet w marzeniach ząbki na awans na pozycję komendanta, a może i pewnego dnia samego szefa biura. Ha, był przekonany, że sprawdziłby się w tej roli wcale nie najgorzej.
Sprawdzić się jednak nigdy nie miało być mu dane. Ta furtka została zatrzaśnięta z głuchym łoskotem tuż przed rozochoconym detektywem z olbrzymimi ambicjami. Nie było na nią powrotu w żadnej z możliwych wersji przyszłości.
Z jakością wizji z tego wieczora Brenna zdałaby z marszu wszelkie egzaminy potrzebne do uzyskania statusu biegłego. Szczęście jej dopisało.
W widzeniu rękawy fartucha, który wcześniej trzymała w rękach, otulały jej ramiona; w dłoniach, ewidentnie męskich, właściciel okrycia niósł statyw ze sprzętem laboratoryjnym, który złożył ze szczękiem w najbliższym zlewie.
— Więcej niż wczoraj — mruknął, opłukując dłonie.
— Wciąż za mało — skomentował zirytowany, zniecierpliwiony głos za jego plecami. — Musimy przyspieszyć. Oczekiwał więcej.
— Przyspieszyć — prychnął pierwszy. — Pofatygowałby się sam do roboty. Co on tam zresztą niby robi całymi dniami?
Odpowiedziały mu tylko niezrozumiałe, stłumione utyskiwania. Może druga strona nie znała odpowiedzi, może nie chciała jej podać. Fartuch obrócił się. Pod ścianą znajomego laboratorium kucał czarodziej, którego twarz zasłaniały długie ciemne włosy. Różdżką kreślił nad podłogą dość prosty (również do zapamiętania i powtórzenia), przypominający pieczęć symbol. Nie było to jednak właściwe pieczętowanie, a jakaś forma wariacji na temat niewerbalnego revelio: gdy skończył, w podłodze pojawił się kwadratowy obrys, mężczyzna dwa razy stuknął o klepki parkietu, a klapa się uniosła.
— Doktorze? — Długowłosy czarodziej wychylił się w głąb, zaglądając do włazu.
Na tym wizja się urwała, a na Brennę znów patrzył zafascynowany wuj czekający w napięciu jej relacji z cisnącym się na usta: no i jak?


piw0 to moje paliwo
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
28.09.2024, 22:20  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.11.2024, 16:19 przez Brenna Longbottom.)  
– Starczy, jak przyjdzie dzień, że nie będzie mogła mnie wywalać z miejsca zbrodni. A przyjdzie – oświadczyła Brenna, która pod pewnymi względami była aż do przesady pewna siebie i to był jeden z nich.
Młoda Brygadzistka w pewnym sensie była rozpuszczonym dzieciakiem, ale chciała od zawsze pracować w BUM, bo po prostu nie wyobrażała sobie, że mogłoby być inaczej. Przygotowywała się do tego, i nie było w tym stwierdzeniu przesady, całe swoje życie. Gdyby jej to odebrano, pewnie poszłaby szukać pracy u Bonesów, w ich biurze detektywistycznym, ale byłaby przy tym ogromnie zagubiona, bo jej plan był od dawna bardzo jednotorowy. Chciała pomagać innym, oczywiście, ale… ta praca była dla niej też celem sama w sobie.
– Po prostu się postarajmy, żeby nas nie przyłapali – stwierdziła, zamierzając działać bardzo szybko. Wątpiła zresztą, by Rosa wpadła tu coś sprawdzać, skoro detektyw Clemens Longbottom był na miejscu. Gdyby z Brenną stał jeszcze ktoś z niedawnego naboru, to co innego, ale tak to szanse na odwiedziny pozostawały nikłe.
Gdy już znalazła się w kręgu widmowidza i zanurzyła w widmie przeszłości, próbowała zwracać uwagę na szczegóły. Nie chodziło tylko o to, by pochwycić dźwięk czy obraz, ale też wyciągnąć z nich wnioski. Próbowała zapamiętać tembr głosu, gdy patrzyła na ręce zwracała uwagę na paznokcie, na to, czy palce są grube czy chude, na to, czy na palcach była biżuteria albo ślad po obrączce i kolor drobnych włosków. Wszystko mogło mieć znaczenie. Spoglądając na ciemnowłosego mężczyznę niemal odruchowo Brenna próbowała ocenić jego wzrost, zapamiętywała, jaka była długość tych włosów… ale ledwo zrozumiała, co ten robi, zapomniała o całej reszcie.
– O chuj – wyrwało się jej, gdy tylko wizja się rozwiała, a świece zgasły. Gwałtownym ruchem machnęła różdżką, zgarniając je na jedno miejsce, z powrotem do pudełka. Wiedziała, że w domu nie pochwalono by takiego języka: Brenna zresztą klęła rzadko, nie zdążyła jeszcze przesiąknąć tym rynsztokowym słownictwem (i chyba nigdy nie miało się tak stać, chociaż używała go od czasu do czasu. Tym razem jednak łatwo było się domyśleć, że owszem, dziewczyna coś zobaczyła.
– Wujek, tu jest coś pod podłogą – powiedziała, zniżając odruchowo głos, jakby obawiała się, że ktoś tkwi pod klapą, podsłuchując ich rozmowę. Jej wzrok odruchowo skoncentrował się na tym miejscu, choć teraz wyglądało absolutnie niewinnie, a różdżkę trzymała w pogotowiu. – Siedział tam jakiś doktor? – dodała, chociaż tego nie była pewna, pytanie „doktorze?” mogło być równie dobrze rzucone do kogoś na dole, jak i do kogoś, kto był wtedy tutaj, na górze, poza zasięgiem jej wzroku. - Chyba wiem, jak to otworzyć... - dodała jeszcze, trochę niepewna, bo że znaleźli tu przypadkiem wejście to byłoby normalne, ot któreś coś zauważyło, co inni przegapili, ale nie była pewna, czy pakowanie się tam we dwoje to najlepszy pomysł roku. Ale... też nie mieli pewności, czy ten numer, który zobaczyła w kręgu, zadziała.



Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#9
10.10.2024, 23:08  ✶  
Brenna miała naturalnie rację: dzień, gdy przestaną ją odsuwać od poważnych brygadowych spraw, miał nadejść. Ba, miał nadejść czas, gdy będzie najbardziej zabieganą Brygadzistką pod londyńskim słońcem.
Godna pochwały była uwaga, jaką dziewczyna przykładała do szczegółu, niewątpliwie pożądana cecha u początkującego śledczego i świetny nawyk. Tego wieczora jednak detale dotyczące wyglądu osobników z jej wizji były drugorzędne; choć niewykluczone, że przydadzą się na późniejszym etapie.
To, aby nie dać się przyłapać, byłoby również celną radą, gdyby nie to, że… czy było ich właściwie na czym przyłapywać? Jedno z nich nie tylko uchodziło za dorosłe i odpowiedzialne, lecz również było detektywem współprowadzącym sprawę. No bo to co? Wartość dowodowa wartością dowodową, ale od kiedy to nielegalne prowadzić czynności na własnym miejscu zdarzenia? Fartuch się wyczerpie od tego widmowidzenia czy jak? Rosa się mogła cmoknąć z potencjalnymi zastrzeżeniami do świeczek, jeśli go zapytać o zdanie. Clemens Longbottom miał prawo tu sobie na dobrą sprawę robić, co chciał, i mogli mu próbować naskoczyć… dopóki nie wjedzie na dochodzenie ktoś z wyższej półki, komendant lub Wizengamot. Do tego czasu longbottomowa kombinatoryka była w pełni legalna.
O chuj mu wystarczyło za odpowiedź na niewypowiedziane pytanie i… zaskakująco wydało się nadzwyczaj mocne. Sam używał takiego języka swobodnie w codziennej rozmowe, klął jak szewc i czasem nawet nie zauważał, jak mu się wymsknęło. W ustach Brenny zaś to nabierało jakiejś szczególnej mocy, dużo większej niż w jego. Nie żeby zamierzał ją za to karcić, naturalnie. Szczycił się w końcu mianem tego najśmieszniejszego, najbardziej wyluzowanego wujka nie bez powodu.
Jego wzrok odruchowo podążył tam, gdzie skierowały się oczy Brenny, mimo że detektyw nie do końca wiedział, gdzie dokładnie powinien go skoncentrować. Informacje o pokoju pod podłogą były dla niego taką samą nowością, co dla bratanicy. Co prawda nie skończyli jeszcze prowadzić czynności na miejscu — między innymi dlatego wystawili przecież cieciów — ale wstępne oględziny nie ujawniły wejścia, które najwyraźniej dobrze ukryto.
— Doktor zarządzał tą szajką. — On również, śladem dziewczyny, ściszył dla bezpieczeństwa głos i wyciągnął różdżkę. — Doktor Żywa Śmierć, tak go nazywają.
Pchanie się nocą do tajnego pokoju pod podłogą na miejscu przestępstwa było… cóż, każdy chyba obiektywnie zgodzi się, że takie nie za mądre. Nawet jeśli jedno było już doświadczonym detektywem. Te wszystkie irytujące procedury powstały nie bez poowodu. Nie tylko mogło być to niebezpieczne dla nich, lecz również niebezpieczne dla zachowania materiału dowodowego w formie nienaruszonej. Technicy zmyliby im głowy za takie odstępstwa od kodeksu postępowania, który sam Longbottom czasem wykładał przecież kadetom.
No właśnie, Longbottom. Mogliby drukować ich zdjęcia obok definicji głupich pomysłów.
— To spróbuj otworzyć. Tylko ojcu nie mów. Ani dziadkowi, broń Merlinie.
Czarodziej podszedł bliżej ściany, aby w razie potrzeby sprawnie zareagować na niebezpieczeństwo i ubezpieczać otwierającą właz czarownicę.


piw0 to moje paliwo
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
18.10.2024, 12:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.11.2024, 16:19 przez Brenna Longbottom.)  
Brenny nie oburzał rynsztokowy język, chociaż nie przywykła do niego jeszcze w pełni. Ale i sama, chociaż nie posługiwała się jakoś szczególnie wyrafinowanym słownictwem, przeklinała zaiste rzadko – ostatecznie wychowywała się w tak zwanym dobrym domu i dopiero teraz, już jako „dorosła” zaczynała mieć do czynienia z „elementem społecznym”. Zaiste, to o chuj wyrwało się więc jej trochę z obawy, trochę z ekscytacji, bo NAPRAWDĘ natknęła się na coś niesamowitego, we własnym mniemaniu.
– Pochylił się nad włazem. I zawołał „doktorze” – szepnęła, cicho, gorączkowo niemalże, wstając i idąc już do zejścia. Czy mógł tam dalej siedzieć? A może nie, ale tam była prawdziwa pracownia, coś ciekawego? Czy faktycznie znalazła coś, co puści śledztwo w ruch? Doktor Żywa Śmierć, to dopiero!
– Niezłe przezwisko. Ego to on ma wielkie jak… Mount Everest, on jest chyba duży, nie?
Z tego wszystkiego Brenna nawet nie zastanowiła się czy polecenie wujka jest mądre. Zresztą – czy w ogóle mogłaby wziąć pod uwagę, że się mylił? Pewnie nie. Skoro wujek kazał otwierać, znaczy się, że to był świetny pomysł. Zwłaszcza że słowo „ostrożność” było młodej Longbottomównie obce, miała się tej nauczyć dopiero po latach i to głównie z poczucia odpowiedzialności za innych. W tej chwili nie zawahała się ani na sekundę, z typowo Longbottomowskim podejściem po prostu unosząc różdżkę, by skopiować zaobserwowane podczas transu znaki. Była w końcu nieodrodną córką swojego rodu i przez życie raczej gnała niż szła, w biegu przeskakując przez przeszkody.
– Ojcu? Dziadkowi? – prychnęła jeszcze, jakby z odrobiną pogardy. – Wujku, nie możemy powiedzieć m a m i e – powiedziała z naciskiem, zanim przystąpiła do działania. Nie wierzyła, że dziadek by się nią przejął, nie była w końcu jego wspaniałym dziedzicem nazwiska, i żyła w przeświadczeniu, że dla niego z młodego pokolenia to liczyli się tylko Erik, i może młodziutki Frank, nadzieje rodu i nazwiska. Ojca by jakoś urobiła. Ale mama… Tak, nie chciała wkurzać matki. I nie chciała ściągać jej gniewu na głowę wujka Clemensa. - I cioci. cioci też bezpieczniej nie mówić...



Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Woody Tarpaulin (4747), Brenna Longbottom (4020)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa