17.08.2024, 13:32 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.08.2024, 14:17 przez Woody Tarpaulin.)
Lipiec 1963
Little Hangleton
Clemens i Brenna Longbottomowie
Little Hangleton
Clemens i Brenna Longbottomowie
Detektyw Clemens Longbottom przechadzał się dumny jak paw po rozbitym przez brygadę chałupniczym laboratorium, w którym teraz uwijali się ministerialni specjaliści. Nie miał jeszcze pojęcia, że ta sprawa będzie jedną z ostatnich, jakie poprowadzi w swojej niemal dwudziestopięcioletniej karierze.
Zdawało się, że niebo nad Little Hangleton szarzeje szybciej niż nad całą resztą Wielkiej Brytanii, lecz i zegary zaczynały wskazywać późną porę. Nie było szans, że o tej godzinie uda im się ściągnąć ekipę, która zabezpieczy przed nieautoryzowaną teleportacją domek, w którym uwito rzeczone laboratorium. Ktoś musiał tu zostać i popilnować interesu do rana. Losowanie ciecia rozgrywało się pomiędzy kadetami i młodszymi rangą brygadzistami, więc Clemens nie musiał zaprzątać sobie tym konkursem głowy. Wracał do domu świętować z piwkiem na kanapie kolejny sukces.
A przynajmniej taki miał plan, dopóki pierwszym nocnym stróżem nie została wybrana świeżutko przyjęta na szkolenie Brenna. To przekonało go, żeby wziąć na siebie rolę drugiego. Rzadko widywali się, dopóki bratanica siedziała w szkole, więc była to świetna okazja, aby spędzić rodzinnie trochę czasu w uroczych okolicznościach miejsca przestępstwa.
Wyskoczył toteż na krótko do domu, aby odświeżyć się przed całonocnym czuwaniem i dać znać Tessie, że go nie będzie. Hasło: nocna warta z Brenną aktywowało u Longbottomowej jakiś specjalny cioteczny neuron, przez co do Little Hangleton detektyw powrócił objuczony prowiantem oraz szklaną butelką napełnioną kompotem z ostrężyn jej własnej roboty. Sam Clemens przytomnie zabrał też termos z kawą.
Zapadł zmrok, pożegnali ostatnich brygadzistów i tak oto Longbottomowie zostali w domku sami. Nie był wcale taki straszny, fasada sprawiała całkiem przytulne wrażenie, choć krzątający się tu cały dzień pracownicy Ministerstwa zaprowadzili w części mieszkalnej nieco chaosu. W laboratorium na końcu korytarza zachowywali zdecydowanie większą ostrożność. W świetle księżyca upiornie lśniły rozstawione tam kolby, retorty i szalki. Wijące się od alembików i piecy miedziane rurki rzucały na ścianę złowrogie cienie. Wszystko przesiąknięte było gryzącymi zapachami odczynników i eliksirów.
Na tę część mieszkania należało mieć oko, ale bazę zdecydowanie przyjemniej było rozbić w ciepło oświetlonej kuchni, gdzie też Clemens postawił na blacie paczkę żywnościową.
— Od cioci — obwieścił Brennie. Do środka Tessa spakowała każdemu po bogatym kawałku tarty dyniowej z mnóstwem cynamonu oraz kilka zapiekanych w cieście kiełbasek. — Nie puściła mnie z domu, dopóki nie obiecałem, że dopilnuję, żebyś nie siedziała tu głodna. I przesyła całusy, zaprasza na obiad. Wpadnij, kiedy tylko chcesz.
Mężczyzna obrócił się, aby raz jeszcze spojrzeć na majaczące w drugiej części mieszkania laboratorium, i z westchnieniem przeczesał palcami włosy.
— Wiesz, co tam robili? Skonfiskowaliśmy dobrych kilka galonów nielegalnej wariacji na temat wywaru żywej śmierci. Paskudztwo straszne. Jakiś, pożal się Matko, eliksirowarzyna odkrył, że we śnie indukowanym oryginalnym wywarem można czarodzieja wprowadzić w wyjątkowo realistyczne wizje. Dodawali do eliksiru jakiegoś syfu i wychodziła podobno pierwszorzędna psychodelka. — Pokręcił z niesmakiem głową. — No ale furorę zrobiło. Zalało to Nokturn, ale okazało się, że im częściej zażywasz, tym trudniej się wybudzić, a w zasadzie to może się okazać, że wcale się nie obudzisz. Z kilkunastu ćpunów poszło przez to do piachu.
piw0 to moje paliwo