• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Klinika magicznych chorób i urazów v
1 2 Dalej »
[17.06.72] Pyk pyk pyk, jako tako i fajrant || Basilius & Ambroise

[17.06.72] Pyk pyk pyk, jako tako i fajrant || Basilius & Ambroise
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#1
31.08.2024, 12:14  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.12.2024, 09:31 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Basilius Prewett - osiągnięcie Piszę więc jestem
Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

To był bardzo, bardzo długi weekendowy wieczór w Mungu... ale w gruncie rzeczy to który taki nie był? To się niemal nie zdarzało. Ironią było, że dopiero się zaczynał a już nosił znamiona tego kolejnego z licznych po brzegi wypełnionych wyjątkowymi przypadkami. Każdy był specyficzny i każdy wymagał nagłej interwencji. Teraz, już, zaraz, natychmiast. Należało rzucić wszystko (w oczach zdenerwowanych członków rodziny to nawet tego innego pacjenta leżącego na łóżku operacyjnym) i zająć się nowym chorym.
Ambroise nawet nie miał czasu, żeby oderwać się od pracy i spróbować dociec tego, kto dopuścił się tak poważnego niedopatrzenia i wpuścił na oddział całe zastępy upierdliwych bliskich. Przeszło mu to przez myśl, w której jednocześnie nawymyślał stażystom od ostatnich idiotów, ale zaraz pognał ratować kolejną gwiazdę wieczoru, która zamarynowała jakieś grzybki w autorskim eliksirze wielosokowym. Nie dość, że receptura była niewłaściwa, przetwory halucynogenne, to kobieta zaczęła mówić w dziwnym języku, który uzdrowiciel uznał za język grzybów.
- Niech ktoś pogna stąd tych wszystkich ludzi - warknął znacznie bardziej nieprzyjemnie niż zamierzał, ale czarodzieje nie będący pacjentami ani personelem naprawdę działali mu na nerwy. Szczególnie mąż grzybiary, który zachowywał się, jakby jego oblubienica doznała cudownego objawienia i nie była poważnie struta tylko powinna głosić prawdy objawione. Pogrążony w jakimś własnym obłędzie nie przestawał kłócić się z (najprawdopodobniej) teściową poważnie zaniepokojoną stanem córki.
Greengrass bezgłośnie syknął na przypadkowego stażystę, który niemal na pewno nie należał do jego oddziału, ale musiał poradzić sobie z rozdzielaniem członków rodziny zanim się pobiją. Jeśli na twarzy uzdrowiciela zazwyczaj gościł bardzo neutralny wyraz, czasami nawet uśmiech, tym razem zmienił się w kogoś, kto przypominał mniej opanowaną i bardziej gniewną wersję Florence. Momentalnie przestał bawić się w konwenanse. Nie obchodziło go to czy ktoś był w trakcie spożywania kanapki albo wybierał się na przerwę do toalety. Mieli burdel do opanowania. Pluł na to, że kogoś bolały nogi a ktoś potrzebował wysmarkać nos.
- Wywalcie. Mi. Stąd. Tych. Wszystkich. Ludzi. Do. Poczekalni - powtórzył cicho dwóm coraz bardziej przytłoczonym stażystom kulącym się w otwartych drzwiach pokoju socjalnego, niemal zgrzytając zębami na ich wielkie oczy. Od zaciskania ust bolała go szczęka. - Od tego jest poczekalnia. Do. Poczekalni. Już - nie potrzebował krzyczeć. Wystarczyło, że był niezaprzeczalnie i nieubłaganie zirytowany. Niech no wpadnie mu w ręce osoba odpowiedzialna za gościnne wpuszczanie osób towarzyszących. Nie tylko po godzinach odwiedzin, ale razem ze wszystkimi nagłymi przypadkami. Zamiast dostać zebrane wywiady, miał nad głową dziamganie o sześciu różnych przypadkach.
Z pomocą pozostałych uzdrowicieli (i niedużym wkładem przerażonego gangu świeżaków) udało się zażegnać kryzys w nieco ponad dwie godziny. To oznaczało, że zostało im lekko ponad osiem godzin do końca dyżuru. Pacjenci byli zaopiekowani i rozrzuceni między salami. Winni stażyści szczęśliwie pochowali się po kątach, żeby tym salami nie zostać. Nadeszła najwyższa pora, żeby Ambroise napił się gorącej herbaty.
Myśląc o tym, zawlókł się do herbaciarni, która była już dawno zamknięta dla odwiedzających. Całe szczęście wystarczyło dobrze żyć z pracownikami i właścicielką, żeby móc zrobić sobie jedną z wyśmienitych herbatek. Greengrassa wrzucił drobne do kasetki, wziął filiżankę w trzęsące się ręce i powłókł się do stolika w rogu pustej kafeterii. Po godzinach to było naprawdę miłe, spokojne miejsce. Nie śpieszył się. Dobrze wiedziano, gdzie go szukać. Zamiast tego złożył głowę w dłoniach i wbił wzrok w parujący napar.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#2
02.09.2024, 19:27  ✶  
Czasami problemem pracy w weekendy nie były szalone i trudne przypadki, które wymagały albo znacznych pokładów energii, albo długiego siedzenia nad jednym z nich, a po prostu sami pacjenci, którzy na przykład dzisiaj jakby uparli się, by robić mu na złość. Po przecież nie można było po prostu siedzieć i dać zająć się swoją dłonią, która wyglądała niczym łuski ryby, bo ktoś źle rzucił jakieś proste zaklęcie. Nie. Trzeba było się przy tym kłócić, że pacjentka to w ogóle wie wszystko lepiej, czemu on nakładał tę maść, a nie inną, a tak poza tym to ona sama by sobie poradziła, gdyby nie głupia synową, co ja tutaj zaciągnęła. Niby prosty przypadek a cholernie uciążliwy. Potem oczywiście nie było lepiej, bo musiał mierzyć się z pacjentem, któremu chyba wraz z włosami wypadły nagle wszystkie szare komórki, bo twierdził, że on nie ufa żadnym zielonym eliksirom, a tak poza tym to Basilius pewnie wmawia mu klątwę, bo inaczej nie miałby co robić, bo przecież tak szalenie nudziło mu się tutaj w weekendy i tak bardzo przerażała go wizja, aby wrócić do domu i pójść spać, że musiał wymyślać nieistniejące klatwy. A aby na pewno mu się nie nudziło, to następna pacjentka upierała się, że chce by jej wszystkie pięć sióstr było przy niej, gdy zajmował się jej nogą, bo zanim weszła do niego, to w poczekalni usłyszała, że jakiś inny wydział nie miał dzisiaj problemu z wpuszczaniem osób towarzyszących. O następnej parze, która postanowiła korzystać z przeklętych zabawek erotycznych, Basilius bardzo usilnie próbował nie myśleć.
Finał tych przypadków był jednak taki, że on potrzebowali przerwy, a wszyscy pacjenci czuli się lepiej, niż wcześniej, nawet jeśli pewnie zakładali, że uzdrowiciel o nazwisku Prewett nie był najsympatyczniejszym uzdrowicielem na świecie. Na swoją obronę mógł jednak dodać, że nie krzyczał. Po prostu w pewnym momencie mówił bardzo dobitnie co o tym wszystkim myślał. Ale uprzejmie!
Gdy dotarł do kafeterii, zobaczył, że nie tylko on wpadł na pomysł, by zaszyć się tutaj w kubkiem jakiegoś napoju. Nie podszedł jednak od razu do Greengrasa, a najpierw ruszył w stronę obecnie ukochanej i upragnionej maszyny i chwilę zastanawiał się, czy to była już ta pora, by napić się czarnej kawy, czy jeszcze na razie powinien ratować się kubkiem herbaty. Wygrała kawa. To miał być długi dyżur, a on może jeszcze fizycznie dawał radę, ale psychcznie czuł się absolutnie wykończony tymi wszystkimi dyskusjami z pacjentami. Zazwyczaj było na odwrót, więc chyba można było to uznać za miłą odmianę.
Gdy wziął już filiżankę, skierował swoje, powolne, kroki do stolika, przy którym siedział Ambroise i jedynie opadł ciężko na krzesło.
– Też masz wrażenie, że pacjenci stają się bardziej uparci w weekendy, czy to ja mam dzisiaj takie szczescie? – rzucił na powitanie, wzdychając przy tym ciężko. Dzięki Matce i samemu sobie, że już dawno temu wkupił się w łaski właścicielki tego miejsca odpowiednią ilością czekoladek i dobrego słowa, bo gdyby nie mógł ukryć się tutaj na chwilę przed tym chaosem to chyba by zwariował.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#3
02.09.2024, 21:59  ✶  
Nie było lepszego miejsca na tymczasowe złapanie oddechu od pustej, zamkniętej kafeterii. Nie dość, że o tej porze dnia drzwi były zamknięte dla każdego prócz uzdrowicieli i pozostałych (nielicznych na nocnych dyżurach) pracowników szpitala, to mało kto faktycznie fatygował się, żeby wejść na samą górę. To sprawiało, że zazwyczaj można było trafić na te same, również spragnione spokoju osoby.
Z upływem czasu wypracowali swoją niepisaną rutynę. Co najlepsze, nigdy nie musieli o niej rozmawiać. Reguły ustaliły się same. To było niemal piękne.
- Pomyślałbyś, że to niemal pełnia - Ambroise głęboko wciągnął powietrze i pokręcił głową, kierując wzrok na nowoprzybyłego kolegę.
To wiele by wyjaśniało. Nie chodziło o żaden związek z wilkołakami albo coś w tym stylu. Pełnia działała na wszystkich dziwnych ludzi, mieszając w głowach i uzdrowiciele mieli wtedy pełne ręce roboty. Zajmowali się najbardziej osobliwymi przypadkami, które na ogół nie występowały w żadnej innej kwadrze księżyca. Odnosił wrażenie, że mało kto łączył kropki tak bardzo jak pracownicy ochrony zdrowia oraz prawa i porządku. Nikt inny nie potrafił zrozumieć porozumiewawczych spojrzeń kierowanych w stronę zachodzącego słońca. Czasami nie musiał wyglądać za okno, żeby wiedzieć, jaki był wieczór. Stopień narastania wariacji odpowiadał postępowaniu faz księżycowych. Największe wariactwo przypadało zawsze na pełnię.
- Otóż nie - westchnął. - Już myślałem, że straciłem kilka dni. Potem, że wariuję i czegoś nie widzę, ale nie. Niech sam Merlin ma nas w opiece, jeśli to dopiero początek - ponownie wciągnął powietrze i bardzo powoli je wypuścił. Sam nie wiedział, co miał na myśli. Czy mówił to w kontekście reszty tego dyżuru, czy może chodziło o to, co miało nadejść za kilka dni. Być może o oba. Z dużym prawdopodobieństwem można było powiedzieć, że tak.
Jeśli to był standardowy weekendowy chaos, to co miało się wydarzyć za nieco ponad tydzień, kiedy weekend miał niemal pokryć się z pełnią. Gdyby nie pracoholizm i zatwardziała obowiązkowość, Greengrass mógłby rozważyć wzięcie wolnego na te kilka dni. Zapewne mało kto byłby zdziwiony. Niektórzy całkiem celowo dobierali swoje dyżury w taki sposób, żeby omijać nocne zmiany w najbardziej zwariowane daty.
- Nie wiem, jak to robicie, że pacjenci nadal nie wychodzą z nową klątwą - stwierdził, przecierając oczy ze zmęczenia. - Gdybym specjalizował się w klątwach, już dawno mieliby ośle uszy - trudno było stwierdzić czy żartował, czy mówił poważnie. Tak właściwie to sam nie mógł tego zagwarantować. Czasami aż się prosiło, żeby zrobić coś wątpliwego moralnie, nawet jeśli Ambroise cenił wysoką etykę zawodu.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#4
04.09.2024, 01:07  ✶  
Basilius westchnął ciężko wpatrując się w ciemną taflę, która równie dobrze mogła być całkiem zgrabną metaforą ich pracy tutaj.
– Najwyraźniej jednak postanowili po prostu się zmówić – mruknął, biorąc łyka gorzkiej kawy, która miał go postawić na nogi. Pełnie były o tyle wredne, że rzeczywiście częściej mieli więcej zamieszania, ale przynajmniej wiedzieli skąd się ono bierze. Ale teraz? Teraz po prostu miał wrażenie, że ludzie głupieli bez żadnej konkretnej przyczyny. – Dzisiaj na przykład musiałem zajmować się pacjentką, która krytykowała wszystko co mówiłem, chyba tylko po to, aby zrobić na złość swojej synowej, której nawet tam nie było. – Pokręcił z niedowierzaniem głową i przejechał dłonią po bladej twarzy. Fakt, że nigdy nie wyglądał na do końca wypoczętego był o tyle korzystny, że mógł łatwiej maskować prawdziwe zmęczenie. Do czasu... Na całe szczęście dzisiaj był jedynie nieco bardziej, niż typowo zmęczony, więc mógł całkiem nieźle funkcjonować. Najwyżej weźmie eliksir na wzmocnienie. – A potem jeden pacjent oznajmił, że nie ufa zielonym lekom. Ah i podobno któryś z oddziałów wpuszczał jak leci osoby towarzyszące?Przez to kilka osób chciało naśladować ich u nas.
A może to nie było tak, że pacjenci wariowali? Może to ktoś namieszał w głowach uzdrowicielom, tak że te wszystkie zachowania wydawały im się dziwne i nienormalne, gdy tak naprawdę stała za nimi jakaś logika?
Słysząc jego kolejne słowa uśmiechnął się słabo.
– Kusi, ale nie chciałoby mi się marnować wolnego czasu na tłumaczenie się dyrekcji. No i ośle uszy są za mało subtelne. Trzeba byłoby wymyślić coś bardziej dyskretnego. – Prawdę mówiąc sam czasem dziwił się sobie, że jeszcze nie rzucił na nikogo żadnej klątwy. Bo przecież były takie, które trwały jedynie kilka dni i których nieprzyjemne działanie można było zrzucić na efekty uboczne kuracji. Oh, pańska kawa smakuje jak piach? To przez tę maść. Efekt minie za tydzień.
Niestety jednak za bardzo lubił tę pracę, by tak ryzykować, więc pozostawały mu jedynie złośliwe fantazje. To też pomagało. Do tego wolał się jednak nie przyznawać. Tak samo jak do tego, że czasem, gdy wkurzali go jacyś współpracownicy wymyślał, jak można by było wpakować ich podstępem w legalne kłopoty. Oczywiście jedynie teoretycznie, tak dla odprężenia. Warto było jednak dodać, że Greengrass nigdy nie był celem takich myśli Prewetta.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#5
04.09.2024, 16:19  ✶  
Nie pomyślałby, że praca w Mungu zamieni go w starą plotkarę, ale lubił posłuchać wydarzeń z innych oddziałów. Czuł się co prawda jak złośliwa starsza pani przypominająca sępa, ale nauczył się z tym żyć. Miło było posłuchać, że nie tylko ich oddział miewał absurdalne przypadki. Nie życzył ich Basiliusowi, ale skoro się wydarzyły to nie miał nic przeciwko plotkom i wymianie kilku narzekań. Szczególnie, że żaden inny oddział nie był tak interesujący jak urazy pozaklęciowe i klątwy.
- A masz pewność, że była jakakolwiek synowa? Znając te wasze klątwy, może mówiła do młodszej siebie albo uroiła sobie syna i synową - Zażartował bez energii, mieszając herbatę czubkiem palca, bo nie wziął łyżeczki. Ani nie dosypał tam cukru, prawdę mówiąc. Nie lubił herbaty z cukrem. Czuł natarczywą potrzebę oparzenia się w palec, bo wtedy czułby, że nie zasypia. Odwlekał moment pójścia w ślady kolegi i skuszenia się na kawę. Tak dobrze pachniała, ale herbata też była niczego sobie.
- Ciekawe jak zareaguje, kiedy ktoś mu powie, że wszystkie leki są zielone na pewnym etapie - skwitował z przekąsem. Przecież niemal do wszystkiego wykorzystywano składniki roślinne, które były (uwaga, uwaga) zielone. Niektóre bardziej a inne mniej, ale wszystkie miały coś zielonego. Nawet płatki kwiatów były wcześniej przytwierdzone do zielonych łodyżek albo brązowych gałązek i zielonych listków. Poza tym był zdania, że niektóre zielone leki były lepsze od innych, ale takich nie podawali w szpitalu. A szkoda, bo może pomogłyby na najgorsze przypadki.
- No tak - odchrząknął. Przymknął oczy i pomasował skronie. Już po wyrazie twarzy nie musiał mówić, że temat odwiedzin na oddziałach był mu znany.
To byli jego ludzie. Jeszcze nie wiedział, kto dokładnie, ale miał zamiar się dowiedzieć. Podczas tego dyżuru był najstarszym doświadczeniem uzdrowicielem, więc nie mógł tego zostawić. Wyrozumiale dał im chwilę na przegadanie tego, co się stało. Liczył na to, że winni stażyści dobrowolnie dotrą do wspólnej wersji wydarzeń. Tak byłoby łatwiej. Był skłonny zaakceptować jedno wyznanie winy, nałożyć konsekwencję na tego ochotnika i zamknąć temat. Jeszcze nie wiedział, czym mógłby nagrodzić empatię winnego bądź winnej, ale planował to zrobić na bieżąco.
Na tę chwilę przeszedł mu największy gniew, więc kara mogłaby być gładka, gdyby nie to, że był pewien, że znalezienie odpowiedzialnego nie miało pójść łatwo. Najświeższe roczniki stażystów miały ewidentne problemy z braniem odpowiedzialności. To zawsze były okoliczności zewnętrzne a nigdy ich wina. Powoli zaczynał dopuszczać okoliczność oblania kogoś na pokaz, żeby przywrócić równowagę sił. Mało kto musiał odbywać wydłużony staż. Zazwyczaj nie trzeba było podejmować takich skrajnych decyzji, ale tym razem musieli to rozważyć. Szczególnie, że mleko rozlało się poza ich oddział.
- Niemal próbowali wepchać się na nocowanki - westchnął ciężko. Czy musiał coś dodawać? Może też powinien skorzystać z kawy, bo herbata nie robiła nic prócz tego, że poparzyła mu podniebienie. Nie był w formie.
- Pewnie masz rację. Warto byłoby wykazać się większą finezją, ale przysięgam, że tych tam najchętniej zamieniłbym w dodatkowe łóżka - powiedział nie kryjąc, że pod żartami skryła się niema groźba. Niektórzy byli tak oporni na wiedzę, że nie próbowali postawić się na miejscu medyków i pacjentów w szpitalu. Oni potrzebowali spokoju. Co gorsza, bywało, że tacy ludzie zostawali tymi niechlubnymi stażystami I działy się takie rzeczy jak ten wieczór.
- Daj mi znać, jeżeli wpadniesz na coś godnego rozważenia - zażartował. A może nie żartował? Sam nie wiedział. - Ja jestem zbyt wyrwany z butów a jeszcze muszę nagrodzić naszych gwiazdorów - zabrzmiał bardziej niezadowolenie niż groźnie, ale to były pozory. Ich dobre serduszka z oddziału zasługiwały na wszystkie wymyślne zemsty za tę dodatkową pracę. Szczególnie, że narobiły to również Prewettowi i jego zespołowi a kto wie, komu jeszcze.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#6
06.09.2024, 13:51  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.09.2024, 13:51 przez Basilius Prewett.)  
Uśmiechnął się znad swojej kawy, wyraźnie rozbawiony wizją nieistniejącej synowej, nawet jeśli za bardzo tego rozbawienia nie okazywał.
– Pokazywała mi jej zdjęcia. Chyba oczekiwała, że przyznam jej rację, że jej syn mógł trafić lepiej. Albo, że się w niej zakocham i rozbiję małżeństwo. Sam nie wiem – powiedział, zastanawiając się co też czasem ludziom chodziło po głowach, ale zaraz zauważył jak Ambroise miesza herbatę palcem. – Oparzysz się – stwierdził, ale nie podał mu łyżeczki, bo jego była zabrudzona kawą, a inne znajdowały się całe trzy metry od niego i chociaż szanował kolegę z pracy, to nie miał obecnie ochoty na tak wielkie poświęcenie. – Powinienem był mu to uświadomić, kiedy już go wyleczyłem. – To by było z pewnością absolutnie cudowne. Z drugiej strony mogłoby sprawić, że tamten pacjent następny razem odmówi przyjmowania jakichkolwiek leków, a tego już raczej wolałby uniknąć.
Już sam wyraz twarzy Greengrassa, jasno mu powiedział czyj oddział tak się dzisiaj bawił i zdecydowanie nie zazdrościł my dodatkowego zamieszania.
– Rozumiem – powiedział więc jedynie krótko uznając, że lepiej było nie drążyć tematu, bo gdyby to u niego coś takiego się wydarzyło wolałby pewnie szybko o tym zapomnieć, a na pewno nie tłumaczyć się innym pracownikom. W duchu jednak już trochę współczuł winowajcy tego zamieszania, chociaż może przez konsekwencje czegoś się nauczy.
– Hm... Nowe łóżka zawsze by się przydały – mruknął, jakby naprawdę się nad tym zastanawiał. Oczywiście nigdy nie zrobiłby czegoś takiego żadnemu pacjentowi, po prostu... Po prostu czasem miał wrażenie, że niektóre przypadki były niereformowalne i nie ważne, co by się zrobiło i tak będą utrudniać im pracę. – Może powinieneś poczekać godzinę, czy dwie zanim zaczniesz ich przepytywać? Niech myślą, że uszło im na sucho, nieco się uspokoją, stracą czujność i wtedy przejdziesz do wypytywań – zasugerował, nawet jeśli zazwyczaj miał dość dużo sympatii do stażystów, a zakładał że to oni byli odpowiedzialni za ten chaos.
Nagle usłyszał kroki i Prewett skrzywił się mimowolnie, modląc się do Matki w duchu, aby był to po prostu jakiś uzdrowiciel, który potrzebował przerwy, a nie wezwanie do kolejnego przypadku.
– Panie Greengrass? Panie Prewett? Proszono mnie, abym pilnie panów wezwała. Obawiam się, że mamy dość przykry przypadek międzyoddziałowy – głos starszej magipielęgniarki szybko rozbił tę przyjemną bańkę odpoczynku, w której oboje próbowali się chować. Prewett westchnął ciężko. I to by było na tyle z przerwy.
– Co się stało pani Blake? – spytał, biorąc łyka kawy, z którą zaraz miał się już pożegnać.
– Pacjent podtruł się eliksirami na przyjęciu. Rodzina próbowała mu pomóc, rzucając zaklęcia, które niestety złączyły się i jedynie pogorszyły jego stan dodając, nowych przypadłości – ton kobiety był po prostu rzeczowy, ale w żaden sposób nieprzyjemny. Czemu więc Basilius czuł się, jakby stał właśnie przed Wizengamotem, a sędzina skazywała go na lata nieprzyjemnej pracy w trudnych warunkach... Zaraz, ah, tak..To akurat miało sens.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#7
06.09.2024, 19:03  ✶  
- Rozumiem, że skorzystasz z oferty jak tylko skończymy dyżur? - spojrzał na Prewetta porozumiewawczo, jakby nie mówił tego dostatecznie prześmiewczo.
- Jeśli nie, miejmy nadzieję, że jej ci tu nie przyśle - parsknął cicho w przypływie wisielczego humoru, który nasunął mu wizję nieszczęśniczki uderzonej zaklęciem wywołującym amnezję tylko po to, żeby trafiła do przystojnego pana uzdrowiciela, zakochała się z wzajemnością i rozwiodła się z synusiem podstępnej baby. W głowach takich osób siedziały różne chore pomysły. Na domiar złego wydawały im się bardzo normalne i logiczne a też nadto łatwe do wykonania.
- Kto wie, do czego byłaby zdolna - zauważył bez zbędnych słów.
Od starej baby gorsza była tylko stara i szurnięta baba ziejąca nienawiścią w kierunku kobiety, która odebrała jej synalka. Ambroise nie zaznał tego na własnej skórze. Po pierwsze, nie był kobietą. Po drugie, nie był żonaty ani nawet zaręczony. Po trzecie, jego własna matka dała dyla zaraz po narodzinach syna. Gdyby kiedykolwiek miał w planach brać ślub, mógłby reklamować się gwarancją nie posiadania nienawistnej przyszłej teściowej w pakiecie. Co prawda miał macochę, ale matka Roselyn była bardziej zajęta córką niż przybranym synem. Akceptowała go, ale nie byli sobie wyjątkowo bliscy. Miał to szczęście, że nie komentowała jego życia uczuciowego (albo niemalże braku, jeśli nie liczyć przelotnych znajomości) i nie próbowała załatwić mu ożenku. Za to już czuł współczucie wobec młodszej siostry, która nie miała tego szczęścia. Evelyn zafiksowała się na zamążpójściu jedynej córki. Skrycie trzymał kciuki, by w razie czego siostra nie trafiła na kobietę w stylu pacjentki kolegi.
Takie osoby każdego dnia udowadniały, że kobiety nie były łatwe. Miały oczekiwania i wymagania. Potrzebowały odpowiednich ilości uwagi. Nie za mało, bo czuły się zaniedbane. Nie za dużo, bo to uważały za niepokojące i (co dziwne) niemęskie. Chciały jednego. Potem drugiego. Greengrass wychował się z wieloma przedstawicielkami płci pięknej. Miał macochę, młodszą siostrę i niezliczone zastępy starszych kuzynek, które zajmowały się nim, gdy był młodszy. Dzięki temu było mu nieco łatwiej, ale wciąż niełatwo. Na dłuższą metę wysiadał z tego wesołego wagonika a kolejka jechała dalej bez niego. Ktoś inny kontynuował podróż ku nieokreślonemu celowi. Małżeństwu? Dzieciom?
Nie wyobrażał sobie w żadnej z tych ról. Ani jako głowy rodziny, męża ani ojca. W trudniejszych chwilach nie planował dożyć czasu, kiedy wypadałoby wejść w którąkolwiek z ról (a najlepiej pewnie we wszystkie). Pracoholizm był prostą drogą do przedwczesnego zgonu, jeśli nie byłby tym wybór ścieżki zawodowej. Uzdrowiciele w Mungu nie mieli wysokiej żywotności. Mało kto przechodził na emeryturę. Większość wysiadała przedwcześnie. Nienormowany czas pracy, narażenie na stres, rozliczne klątwy i opary eliksirów. U niego dochodziła jeszcze choroba genetyczna, która sprawiała, że wolał nie dożyć późnej starości. Nie wyobrażał sobie siebie w roli sparaliżowanego staruszka. Teraz to były małe niedogodności, ale nawet umoczenie palca we wrzątku i nie poczucie większego bólu było niezbyt dobrą wróżbą na przyszłość.
Na ostrzeżenie wzruszył ramionami, ale wyjął palec z herbaty. Faktycznie. Już robił się zaczerwieniony. Nie było bąbla na opuszce, ale prawdopodobnie musiał potraktować to jakimś eliksirem, jeśli będzie to uciążliwe podczas pracy.
- Już by tu nie wrócił - zawyrokował, uśmiechając się pod nosem - i dobra nasza, jednego mniej - upił trochę gorzkiej herbaty, zastanawiając się nad tym, jakby to było, gdyby mieli trochę mniejsze grono pacjentów.
Odkąd tu przyszedł rzadko bywały dni, kiedy nie mieli zbyt wiele roboty. W szpitalu nie dało się nudzić. Każdy dyżur zaskakiwał całkowicie nowym spojrzeniem na definicję głupoty. Każdy jej przypadek był wyjątkowy, nawet jeśli były podobne do siebie. Czasami chodziło o wielkość słoika, grubość szkła i to, czy był wypełniony cieczą zanim pękł. Od tego zależał cały dalszy los pacjenta. Czy trafiał na oddział wypadków przedmiotowych, zatruć eliksiralnych a może szczęśliwym zwycięzcą był właśnie jego kolega i klątwy, bo w słoju mieszkał wściekły dżin. Czasami bezczelnie przerzucali pacjentów między oddziałami z byle pretekstem, bo nie chcieli ich u siebie. Czasami chcieli, ale nie mieli już tych nieszczęsnych łóżek.
Może naprawdę wypadało uciec się do moralnej wątpliwości i "nabyć" kilka drogą przekleństwa?
Tego wieczoru ich oddział był całkowicie zapełniony.
- Pomyśl o tym. Moglibyśmy wstawić je do piwnicy - zasugerował i nawet nie drgnęła mu powieka. - Mamy tam trochę miejsca, odkąd nakazano nam pozbyć się części lochów dla pacjentów - niestety, cała powaga wyparowała, gdy postanowił nawiązać do niedawnych plotek na temat nagłej poprawy stanu szpitala i dotacji za obietnicę zlikwidowania problemu podziemnej umieralni, w której czarodzieje oczekiwali na śmierć i pobór organów.
Śmieszne, że to właśnie ich pacjenci rozpuszczali podobne plotki. Ci ludzie, którzy serwowali codzienną dawkę problemów do rozwiązania a potem wychodzili ze szpitala i zaczynali jakąś dziwną kampanię. Całe szczęście, było ich niewielu, ale czasem przysparzali bólu głowy. Dla Ambroisa gorsi byli wyłącznie...
...o tak...
...Stażyści.
- Mów dalej - mruknął, bacznie wpatrując się w kolegę i co jakiś czas kiwając głową. To brzmiało nie tylko niegłupio, ale bardzo, bardzo użytecznie. - Pomyślałby kto, że tak cię lubią a nie wiedzą, co kryje się pod spodem - parsknął z rozbawieniem i bez ukrywania, że wziął sobie do serca wszystkie sugestie. Niewątpliwie zamierzał to wcielić w życie.
Prawdopodobnie wzięłoby go na dalsze konsultowanie problemów stażystów z Basiliusem, gdyby nie Ten Dźwięk. Ten pozbawiony litości Dźwięk kroków sugerujących, że ktoś śpieszył z wieściami a nie przyszedł dołączyć do nich na kawie. Ambroise bez wahania wypił gorącą herbatę jednym haustem (już i tak wcześniej poparzył podniebienie) wbijając wzrok w drzwi w momencie, w którym pojawiła się tam znajoma twarz. Kobieta przeszła przez nie tak prędkim krokiem, że nie miał wątpliwości w to, co zaraz powie.
Faktycznie.
- Pani Blake - kiwnął głową, słuchając szybkiego streszczenia sytuacji, po czym przeniósł wzrok na Prewetta. - To na pewno nie pełnia? - Spytał, choć kalendarz w kafeterii śmiał się w najlepsze. W przenośni, oczywiście. Pokazywał jasno, że to naprawdę nie była pełnia. Jeszcze.
Ambroise jak najszybciej podniósł się z miejsca, rozprostowując mięśnie i wzdychając.
- Czyj oddział? Twój czy mój? - Zwrócił się do kolegi, uznając, że powinni to ustalić zanim pacjent zejdzie z izby przyjęć... lub całkowicie z tego świata. Mogli też rzucić monetą.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#8
17.09.2024, 03:00  ✶  
W odpowiedzi na żartobliwe pytanie Basilius jedynie rzucił mu zmęczone spojrzenie i pokręcił z politowaniem głową, bo wizja szalonej pacjentki nadsyłającej na niego swoją synową, aby ta się w nim zakochała była absolutnie przerażająca, a jednocześnie nie aż tak niemożliwa, jakby sobie tego życzył. Niestety, jak to było widać po niektórych przypadkach w Mungu, ludziom potrafiły przychodzić do głowy różne idiotyzmy.
Do samej idei małżeństwa miał natomiast dość pragmatyczne podejście. Jeśli ktoś się trafi, to się trafi. Jeśli nie, to nie. Miał przynajmniej tyle szczęścia w życiu, że nie będąc z głównej linii rodziny, nikt nie planował mu żadnych aranżowanych związków, co było o tyle dobre, bo po pierwsze, mógłby trafić na kogoś z kim absolutnie by się nie dogadywał, a po drugie w każdym scenariuszu musiałby odbyć tę niezręczną rozmowę i poinformować pannę młodą o możliwości, że w tak ważnym dla niej dni, jej przyszły mąż, którego pewnie nawet nie chciała, przez chorobę zasnąłby przed końcem wesela. Zresztą wolał skupić się na pracy, a w wolnym czasie po prostu odpoczywać, lub grać w pokera w kasynach.
– Obawiam się tylko, że nowe łóżka nie są warte rozpraw w Wizengamocie – powiedział, przypatrując się przez chwilę zaczerwienionemu opuszkowi palca Greengrasa, jakby chciał się upewnić, że na pewno był cały, a potem przeniósł spojrzenie na samego czarodzieja. – Rozprawy potrafią się ciągnąć tak długo, że prędzej się oszaleje, niż usłyszy wyrok.
Dwa lata temu, przybył na pewną wizytę domową, która skończyła się awanturą, całą rodziną w Mungu, a on na dodatek dostał narkotykiem domowej roboty w twarz, tak że na jakiś czas zachowywał się jak kompletny kretyn. Najgorsze jednak było w tym wszystkim to, że musiał potem stawić się jako świadek w Wizengamocie, co nie dość że było irytujące samo w sobie, to jeszcze oskarżeni nagminnie twierdzili, że nie mogą zjawić się na rozprawie przez smoczą ospę. Zdecydowanie więc nie chciał pojawiać się tam kiedykolwiek więcej. Nawet kosztem nowych łóżek.
– Nie mam pojęcia o czym mówisz. Bardzo lubię stażystów i chcę tylko ich dobra – powiedział, a na jego twarzy zagościł cień przebiegłego uśmiechu, bo o ile rzeczywiście nie miał problemu ze stażystami (nawet jeśli jeden student kiedyś zemdlał z nerwów w jego gabinecie, ale to naprawdę nie była jego wina), tak tutaj chętnie udzieliłby koledze po fachu jeszcze kilku porad. To niestety zostało przerwane przez magipielęgniarkę i Basilius sam odruchowo skierował swój wzrok na wiszący na ścianie kalendarz. Nie. Zdecydowanie nie była to pełnia. Jeszcze.
Bardzo kusiło go, aby rzucić w tej sytuacji monetą. To była właśnie ta niewielka ilość pewnej losowości, której obecnie bardzo potrzebował, a nie za bardzo wypadało mu grać teraz w karty, nawet jeśli jedna talia zawsze grzecznie czekała na okazję w kieszeni jego służbowej szaty. Szkoda tylko, że i tu pani Blake zabiła jego nadzieje.
– Właściwie to pacjent został już zaprowadzony do pana gabinetu panie Greengrass – odpowiedziała spokojnym tonem, w którym jednak dało się wychwycić ponaglającą nutę. – Ktoś najpierw po prostu pokierował go do na pański oddział. Możemy już iść? Obawiam się, że z każdą chwilą wysypka staje się coraz bardziej zielona.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#9
18.09.2024, 16:14  ✶  
Ambroise miał bardzo mieszane podejście do systemu prawnego. Z jednej strony dopuszczał, że możliwość wezwania służb bywała pomocna. Parokrotnie musiał skorzystać z tego rozwiązania podczas pracy w szpitalu. Zdarzało się, że nie było innego, lepszego rozwiązania niż asysta odpowiednich ludzi z Ministerstwa. Poza szpitalem natomiast starał się unikać bycia bezpośrednio zamieszanym w sytuacje z Brygadą albo aurorami i wychodziło mu to jak do tej pory. Jasne. Czasami nie dało się tego uniknąć, ale wolał nie być znany jako konfident. Szczególnie, że miewał bardzo różne interesy z różnymi czarodziejami. Niektórzy nie zaufaliby mu, gdyby nie wiedzieli, że do korzystania ze wsparcia prawa ograniczał się tak jak to tylko było możliwe. Z Wizengamotem miał styczność jednokrotnie w przypadku właściwego świadka i jeszcze jeden raz jako niebezpośrednia ofiara bycia w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. W obu przypadkach zeznawał i oba zakończyły się jednokrotnym uczestnictwem w sprawie.
Prócz tego był też ten Jeden Raz. Sytuacja, o której nigdy nie mówił i którą nigdy się nie dzielił. Zagrzebał wszystkie wspomnienia razem z trupem niedoszłego pacjenta dobitego z litości wraz z (o ironio) niedoszłą, byłą miłością. Głęboko w ziemi pod siedmioma latami rozkładu ściółki, które upłynęły od zimy sześćdziesiątego piątego. Obawa o odkrycie ich niecelowej zbrodni nigdy nie minęła, dlatego żywił jeszcze więcej niechęci do Wizengamotu. Krzywił się na samą myśl o tym, że miałby latami próbować udowodnić swoje dobre intencje i to, że ten człowiek i tak by nie przeżył. Gorsza była tylko opcja, że nie mógłby się bronić. Unikał obu.
- Może by nam odpuszczono, gdybyśmy zamienili innych w wygodne ławki - zauważył wracając myślami do rzeczywistości. - Skoro te rozprawy są tak długie, system prawny mógłby rozważyć uznanie sprawy za niebyłą w zamian za poprawę komfortu na salach - oczywiście tego nie planował.
Niestety, raczej by to nie wypaliło, ale samo rozwiązanie nie byłoby głupie. Prawda? W Ministerstwie na pewno był ktoś kto przeżywał podobne hocki klocki i rozważał takie opcje na własnych stażystach. Mogliby sobie wzajemnie pomóc, gdyby to było możliwe.
- Możesz przestać być tak dobrym przełożonym i nie zawyżać nam standardów? To aż - zaczął uszczypliwość z rozbawieniem, kierując spojrzenie ku nadchodzącej kobiecie i kończąc z głębokim oddechem nadciągającej rzeczywistości - żenujące.
Ten wieczór cały był żenujący. Postępowanie innych ludzi tam na dole na oddziałach było żenujące. Wypadki pacjentów były żenujące. Herbata. Herbata nie była żenująca.
- Wyśmienicie, Pani Blake. Dziękujemy za informację - odpowiedział przeuprzejmie mimo błysku w oku, który świadczył o niezadowoleniu z czyjejś samowolki proceduralnej. - Oczywiście, już tam spieszymy - zapewnił.
Nie rzucał słów na wiatr. Poprawił ubranie, bezwiednie wyprostował identyfikator, spojrzał na buty, żeby upewnić się, że były zasznurowane. Po czym ruszył w kierunku przejścia na swój oddział. Znał tę drogę tak dobrze, że nawet nie musiał patrzeć na ilość schodów tylko pokonywał dystans wyćwiczonymi krokami. Trochę żałował, że nie zabrał ze sobą herbaty, ale planował w miarę możliwości wrócić na górę za jakiś czas. Jasne, posprzątał po sobie ślady bytowania przy pomocy zaklęcia zanim opuścili kafeterię, ale liczył, że to nie będzie Taki wieczór, żeby już tam nie wrócił.
- Czy jest szansa, że zna Pani personalia naszego tajemniczego pomocnika? - Spytał po drodze, starając się jak najsprawniej dotrzymać kroku obojgu towarzyszom.
Po tylu interwencjach nie było to najłatwiejsze, ale całkiem dobrze się składało, że nie trafił na bardzo nadaktywne towarzystwo. Pielęgniarka ewidentnie starała się nadawać tempo, ale na tyle dobrze znała swoich kolegów, żeby nie pędzić na łeb na szyję. Tak właściwie to była całkiem wyrozumiała, choć od czasu wyjścia z kafeterii starała się ich pospieszyć. Sytuacja musiała być całkiem poważna, bo kobieta wyglądała na bardziej zestresowaną niż zazwyczaj. Ambroise nieczęsto trafiał na nią w takim stanie. Zazwyczaj uważał ją za opanowaną. Na tyle na ile dało się być opanowanym w jej niełatwej roli. Oczywiście.
Spojrzał w kierunku kobiety, żeby ponowić pytanie (istniała szansa, że zadał je za cicho a tupot kroków zagłuszył słowa) akurat wtedy, kiedy potrząsnęła głową przecząco. Nie wyglądała na zbyt chętną, żeby rozmawiać o wszystkich złych powodach, dla których Greengrassowi nie pasował ponowny chaos w przyjęciach na oddział. Ledwo opanowali jeden a mieli zajawkę na drugi. Mimo to nie chciał wyładowywać się na niewinnym posłańcu, którym była Blake. W zrozumieniu też skinął głową i bezgłośnie poruszył ustami:
- Stażysta - nie musiał mówić nagłos, żeby kolega mógł zrozumieć, co Ambroise miał na myśli.
To zawsze był jakiś cholerny młokos i junior próbujący pomóc. Tak samo zawsze ta osoba znikała, kiedy miałaby pomóc przy pacjencie. To była niepisana zasada dla młodych, ambitnych uzdrowicieli usiłujących wprowadzać swoje reguły. Ambroise przysiągłby, że zobaczył jak ktoś umyka do zagraconego pomieszczonka socjalnego, gdy weszli na oddział. Westchnął ciężko, kierując kroki dalej ku oczekującemu na przydział sali pacjentowi. Chory pół siedział, pół leżał na tymczasowym wózku, trzymając miskę, do której zwymiotował chwilę po nawiązaniu kontaktu wzrokowego. Był zatruty i niewątpliwie coraz bardziej zielony.
- No pięknie - skomentował zanim weszli w zasięg słuchu pacjenta. - W dwójce zmieści się dodatkowe łóżko - poinformował magipielęgniarkę ze swojego oddziału, która bez słowa oddaliła się razem z panią Blake do magazynku i po wsparcie w przemeblowaniu sali.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#10
20.09.2024, 18:10  ✶  
– Hm... Czyli część nieprzyjemnych pacjentów w łóżka, a reszta w wygodne ławki jako łapówkę dla sędziów. Tak, myślę, że jest to całkiem niezłe rozwiązanie naszego problemu – uznał, już wiedząc jaka miłą myśl będzie nawiedzać go za każdym razem, gdy będzie musiał mierzyć się w kilku kolejnych dniach z wyjątkowo uciążliwymi pacjentami. Co do samego wymiaru prawa Basilius... Chyba po prostu dużo o nim nie myślał. Nie miał problem z tym, by przyjaźnić się z osobami z Brygady, miał w rodzinie aurorów, a nawet sędzinę Wizengamotu i gdyby coś się wydarzyło to wiedział, że mógłby raczej się do nich zwrócić, ale... Ale potrafił też przyjmować prywatnie pacjentów bez zadawania zbędnych pytań. Doskonale wiedział czym zajmowała się jego rodzina i że sam nie miał pojęcia na ilu nielegalnych biznesach wzbogacili się Prewettowie. Gdyby jakiś wyjątkowo upierdliwy auror postanowił się temu przyjrzeć... Istniały, nawet jeśli niewielkie, szanse że wszyscy mogliby mieć z tego tytułu problemu. No i była też kwestia pewnego długu w kasynach i wspaniałomyślnego spłacenia go przez pewnego polityka w ramach za pracę dla niego. Może sam rzeczywiście powinien bardziej uważać przy przedstawicielach prawa.
Prewett uśmiechnął się.
– Że też zwykły uzdrowiciel ma lepszą opinię wśród stażystów, niż wykładowcy. Czasami mam wrażenie, że spotykacie się na jakiś specjalnych radach, tylko po to, aby razem ustalić jak będziecie ich teraz męczyć – Mógł sobie tak gadać, bo sam przecież nie miał, aż tak dużego kontaktu ze stażystami, jak Ambroise. Owszem, przewijali się przy jego pracy, a czasem nawet chętnie pokazywał komuś co i jak, ale zgadywał, że gdyby miał ich na głowie częściej, byłby zdecydowanie bardziej marudnie nastawiony wobec nich. Zresztą i on czasem się irytował.
Basilius dopił kawę, posprzątał i sam wstał ze swojego miejsca, a z jego twarzy zniknął wyraz narzekającego na życie uzdrowiciela na rzecz wizerunku uzdrowiciela skupionego na swojej pracy. Im więcej przypadków tym szybciej mija dyżur, prawda?
Magipielęgniarka weszła dość szybko na schody, tym samym wyprzedzając ich dwójkę, a Basilius nie mógł się pozbyć tej nieco złośliwej myśli, że poza byciem dobrym uzdrowicielem w Greengrasie cenił sobie też to, że szedł równie wolno, lub czasem nawet wolniej, niż on sam. Zwłaszcza na schodach, bo o ile Prewett byłby w stanie jeszcze podbiec gdzieś na korytarzu, tak szybkie wchodzenie po schodach byłoby czymś absolutnie paskudnym i skończyłoby się przerwą na złapanie oddechu. Oczywiście większość kolegów i koleżanek z pracy, albo dostosowywała się do jego kroku, albo nie robiła mu z tego powodu żadnych problemów, ale jednak miło było chodzić czasem ramię w ramię z kimś, kto nie musiał specjalnie zwalniać by iść obok siebie.
Cokolwiek robili jeszcze stażyści, a czego nie, to i tak nie było teraz tak istotne, bo mieli przecież na głowie pacjenta, który... Hm... W pierwszej chwili Basilius myślał, że zielony był tylko od nudności, ale nie... Skóra mężczyzny naprawdę z każdą chwilą przybierała coraz to bardziej zielony kolor, w barwie przypominającej ten paskudny odcień ich własnych szat służbowych. Magipielęgniarki ruszyły, aby przemeblować salę, a Basilius wykorzystał tę chwilę, aby przyjrzeć się już ich pacjentowi i aż zmarszczył brwi, bo dłonie pacjenta wydawały się pokrywać zielone włoski... Nie, nie włoski, a bardziej jakby źdźbła trawy. Westchnął cicho i pokazał to odkrycie, Greengrassowie, akurat w momencie, gdy  magipielęgniarki wróciły, kierując pacjenta do odpowiedniego gabinetu, a potem pani Blake wręczyła im jeszcze przeprowadzony wywiad z rodziny poszkodowanego, która szybko się ulotniła chyba w obawie przed reprymendą ze strony uzdrowicieli.
– Na pytanie jakie rzucili zaklęcia odpowiedzieli "jakieś, na pewno episkey" – mruknął pod nosem przekazując kartkę drugiemu medykowi, a samemu podchodząc z różdżką do nieszczęśnika.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Basilius Prewett (3161), Ambroise Greengrass (5140)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa