• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[01.1958] well, aren't you just a little ray of pitch black || Ambroise & Geraldine

[01.1958] well, aren't you just a little ray of pitch black || Ambroise & Geraldine
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#11
30.10.2024, 18:11  ✶  
Pokusił się o zaklaskanie wolną ręką o swoje uniesione kolano.
- Brawo, ty też zaczynasz łapać - nie zamierzał mówić, że nie - był raczej świadomy własnej wartości.
Poza tym z cieniem satysfakcji przy pierwszej możliwości odgryzł się za tamten komentarz odnośnie bystrości. Co prawda darował sobie cisnące mu się na usta słowa o tym, że stosunkowo długo zajęło jej dojście do takiego a nie innego wniosku, więc była światła, ale raczej jak dogasająca świeca. Niby coś tam świeciło, ale niezbyt mocno. To nie wyrokowało zbyt dobrze na następne lata.
Nie, żeby go to jakoś specjalnie obchodziło, jednakże warto byłoby, żeby dziewczę stosunkowo szybko nauczyło się wyciągać wnioski ze społecznych interakcji. Najlepiej już na samym początku oceniając rozmówcę i wiedząc, na co może sobie pozwolić. To miało jej znacząco ułatwić życie. Zarówno w szkole, jak i poza Hogwartem.
Nie wszyscy podchodzili do tego z równym wyjebaniem, co on. Szczególnie Ślizgoni potrafili być bardzo nieprzyjemni w obyciu, nie wahając się przed naprawdę żałosnymi zagrywkami. Szczególnie w stosunku do znienawidzonych Gryfonów. Nie to, żeby ludzie z domu Ambroisa godzili się na to i nie odpowiadali czasem równie niskim poziomem. To była rywalizacja stara jak świat.
Dobrze było mieć taką świadomość zanim zaczynało się prowokować ludzi i skakać do gardeł przypadkowych uczniów. Może była wyrośnięta jak na swój wiek, ale wzrost a siła albo spryt to były naprawdę różne rzeczy. A starsi uczniowie potrafili znaleźć odpowiednie miejscówki, żeby w kilku krótkich słowach wyjaśnić młodziakom, kto tu rządzi.
Później ci sami ludzie wyrastali i stawali się górą, odbijając sobie przeszłe doświadczenia na kolejnych rocznikach. Tak to się kręciło. Wieczny życia krąg.
- Jasne, bo na pewno wymyślisz coś nowego i odkrywczego - parsknął głową z politowaniem.
A to on był tu niby mało skromny. W takim wypadku dziewczę całkowicie minęło się z jakimikolwiek pokładami samoświadomości. Kiedy inni stali w kolejce po rozsądek i zrównoważenie, ona wybrała krótszy ogonek po trajkotanie bez ładu i składu. Z pewnością miała olbrzymi zasób słownictwa, ale zero jakiejkolwiek wiedzy, co należy z tym dalej zrobić.
Mogła nauczyć się sprawiać wrażenie, ale wystarczyło, żeby otworzyła usta i cały czar pryskał. Była dzieciuchem. Zachowywała się jak dzieciuch. Paliła papierosy jak niemowlę. Zaciągała się dymem, jakby chciała wessać fajkę i wypuścić dym dupą. Niby to była jedna długa rurka, ale cholera - to było tak żenująco amatorskie, że nie mógł na to patrzeć. A że chciał w spokoju dopalić własnego peta to musiał podjąć się demonstracji.
- Niby gdybyś wykitowała? - Nie do końca łapał, z czego miałby mieć tę pożywkę: z małolaty mdlejącej na podłodze z niedotlenienia czy z tego, że blondynka traktowała jaranie jak kontest ciągnięcia fiuta.
W każdym razie z żadnego z tych przypadków nie miał mieć pożywki. Musiałby ją zaciągnąć do skrzydła szpitalnego, gdzie pewnie dostałby zjebę za to, że nie powinien targać ze sobą omdlałych uczennic tylko wezwać dorosłych na pomoc (żenada).
Natomiast, jeśli chodzi o to drugie to raczej nie obchodziło go to jakoś specjalnie, bo to nie o jego fiuta miała dbać w przyszłości. Niewiele mu brakowało, żeby skończyć szkołę i choć nigdy nie był przesadnie powściągliwy to małolat nie ruszał. Szczególnie chłopczyc o mniemaniu o swojej wyjątkowości. Mogła sobie w dalszym ciągu robić to w taki sposób albo posłuchać porady.
- Słuszny wybór - kiwnął głową, kiedy całkiem poprawnie zaciągnęła się papierosem.
Praktyka czyni mistrza, ale nie było z nią aż tak fatalnie. Miała niezłe predyspozycje, żeby karmić nałóg we właściwy sposób. Ani przez chwilę nie poczuł wyrzutów sumienia z powodu dawania instruktażu w czymś, co nie było właściwe młodej panience. Zachowywała się tak, jakby to miało być najmniejsze niegodne panny zachowanie.
- Marta Warren umarła i teraz nawiedza damski kibel, bo nie potrafi odejść za zasłonę. Pewnie brzydzi się kurzu albo co - streścił zgodnie z tym, czego oczekiwała panienka.
To była najbardziej do sedna wersja, ale nie po to tworzono mrożące w żyłach historię, żeby potem sprowadzać je w opowieściach do dwóch zwięzłych zdań. Mało kto nie umiał docenić dobrego dreszczyku.
Blondynka była w tym wyjątkowa. Pewnie całkiem celowo, bo przecież zdążył zauważyć, że dziewczyna zachowuje się ostentacyjnie oryginalnie. We własnych oczach musiała być naprawdę nietuzinkowa i nie taka jak inne dziewczyny.
Roise aż za dobrze znał ten typ dziewcząt. W przeciwieństwie do wesołych i energicznych dzierlatek, z którymi można było pożartować i miło spędzić czas, takie jak ta tutaj promyczki smolistej czerni były po prostu odpychające. Zawsze znajdowały jakiś powód, żeby się przyjebać. Ponadto zawsze musiały być ważniejsze i najbardziej wyjątkowe.
Nie żywił wątpliwości, że Marta Warren za życia była dokładnie taka sama jak ta tutaj gówniara. Duchy raczej odzwierciedlały swój charakter z czasów sprzed zgonu. Co prawda chuja o nich wiedział ponad to, co mówił im Prawie Bezgłowy Nick, ale nie trudno było się domyślić, że pokutnica z łazienki została zabita właśnie za całokształt.
Ciekawe czy ktoś wcześniej próbował jej podpalić włosy. Historia lubiła się powtarzać.
- Jesteś większą? - Spytał gładko bez chwili zastanowienia, przy okazji stwierdzając, że całkiem klimatycznie wychodziło z tym posraniem, bo dogodnie byli w damskim kiblu.
Gdzie indziej było tak właściwe się posrać? Oczywiście, jak dla niego to ona to zrobiła. Teraz dalej wyrzygiwała z siebie wpienione słowa, co już ogólnie go bawiło.
- Ano wam - powiedziałby coś więcej wyłącznie po to, żeby zobaczyć jak mała jeszcze bardziej się pulta, gdyby nie nagły wtórujący jej wrzask ze strony Marty.
Jak zwykle uaktywniła się w najlepszym możliwym momencie. Wyjąc jak syrena przeciwmgielna i wyrzucając z siebie wpierw jeden długi zlepek słów nie do zrozumienia, a potem już znacznie wyraźniejsze i nie mniej rozkrzyczane:
- JAKIM PRAWEM MACIE CZELNOŚĆ ROBIĆ SOBIE ZE MNIE REKWIZYT, MEBEL, ELEMENT TŁA, JAKBY MNIE TU NIE BYŁO?! ZAWSZE TO SAMO! ZŁAŻĄ SIĘ TU JAK STADO GUMOCHŁONÓW! A POTEM O MNIE! BEZE MNIE, JAKBY MNIE TU NIE BYŁO! W MOJEJ TOALECIE! ZERO ŚWIĘTOŚCI! ZAWSZE TYLKO TA ONA I TAMTA ONA! BRZYDKA, ŻAŁOSNA, NIEWIDZIALNA MARTA! MARTA OKULARNICA! TA, CO NAWET NIE POTRAFIŁA WYZIONĄĆ DUCHA WE WŁAŚCIWY SPOSÓB! NIKT NIGDY NIE PATRZY NA TO, CO JA CZUJĘ! BO DUCHY NIE MAJĄ UCZUĆ, CO?! NIE MAJĄ CIAŁA TO NIE MAJĄ UCZUĆ! MOGĄ TYLKO JĘCZEĆ I ZAWODZIĆ, ALE ROBIĄ TO DLA KREACJI! ZAWSZE TYLKO W TLE!


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#12
31.10.2024, 00:09  ✶  

Nie przejmowała się brakiem wyjebania u innych osób, wręcz przeciwnie. W końcu po to ich prowokowała, aby zaczęli przechodzić do czynów. Przyjemność sprawiał jej widok ich zdenerwowania, sama zresztą chętnie sięgała po tłumaczenie swoich argumentów przy pomocy siły, była to chyba jej ulubiona metoda wyjaśniania problemów. Może nie do końca zdrowa, ale całkiem skuteczna. Mało kto się po niej spodziewał tego, że faktycznie wie co robi. W tym była naprawdę mocno doświadczona - Yaxleyowie nie oszczędzali swoich dzieci, wręcz przeciwnie wychowywali je dosyć szorstko, aby były sobie w stanie poradzić w każdym starciu. Może dlatego wygrywała większość bójek w których brała udział. McGonagall chyba zdążyła przywyknąć już do tego, że jeśli gdzieś dochodziło do jakiejś bójki, to zazwyczaj była tam Geraldine. Taki zbieg okoliczności.

- Lekceważysz mnie, ale to dobrze. - Dodała z uśmiechem, raczej nie do końca szczerym. Przywykła do tego, że mało kto potrafił ją docenić. Często spotykała się z podobnymi reakcjami, to było całkiem wygodne, bo nie spodziewali się tego, na co faktycznie ją stać. Dzięki temu łatwiej jej było zadawać ciosy.

- No, gdybym wykitowała. - Mogłby się chwalić tym, że doprowadził gówniarę do omdlenia przez dym papierosowy, naprawdę wspaniały wyczyn. Tak, ogromny powód do dumy.

Mimo, że może niespecjalnie chciała się tym dzielić, to jego porada faktycznie podziałała, nawet jakoś jej szło to jaranie szluga, chociaż nie do końca się jeszcze zaciągała, to powinno przyjść wraz z doświadczeniem. Nie zakładała, że będzie sięgać po fajki zbyt często, chociaż okazało się to być całkiem niezłym sposobem na ukojenie nerwów, skupiła się bowiem całkowicie na tym, aby palić to w poprawny sposób. Zapomniała zupełnie o tym, dlaczego znalazła się w tej łazience. Działało.

Nie przejmowała się szczególnie tym, że mogłaby zostać przyłapana na jaraniu szlugów. Nie oszukujmy się - miała gdzieś kolejne szlabany, czy listy do rodziców. Ojciec wiedział, jak się zachowywała, matka nie była może szczególnie dumna z jej osiągnięć, ale Gerladine nigdy nie chodziło o jej uznanie. Miała gdzieś jej zdanie, nie lubiły się jakoś szczególnie.

- Morgano... Nie potrafisz znaleźć złotego środka. - Liczyła jednak na nieco barwniejszy finał historii, a nie to, co wszyscy wiedzieli. Coraz bardziej upewniała się, że zdecydowanie nadają z tym typem na innych falach i podchodził do wszystkiego zbyt dosłownie. Nie mogła się spodziewać cudów, chłopcy tak mieli, wiedziała, że nie można się po nich zbyt wiele spodziewać. Aktualnie była na etapie, w którym nie znosiła typów, a przynajmniej większości z nich. Nie rozumiała tych wianuszków dziewcząt, które uganiały się za tymi popularniejszymi, co one w nich widziały? Fujka. Bawiło ją wręcz to, kiedy osaczały jej kumpli z drużyny.

- Nie chcesz tego sprawdzić. - Skończyła palić swojego szluga i przygasiła go, jak on wcześniej o ten śnieg na parapecie. Sięgnęła przy okazji dłonią po biały puch, który znajdował się na parapecie i zaczęła sobie z niego formować kulkę w dłoniach, coś czuła, że może się jej jeszcze do czegoś przydać.

Okazało się, że okazja nadarzyła się szybciej, niżby mogła przypuszczać. Bez zastanowienia machnęła lewą ręką w której miała śnieżkę i rzuciła mu nią w twarz, siedział całkiem blisko i spodziewała się, że była spora szansa, że w niego trafi. Tak, chciała mu zetrzeć ten uśmieszek z twarzy, bo strasznie ją irytował.

Niestety akurat wtedy pojawiła się ona - ich zguba. Zaczyściła ich swoja obecnością, a raczej dała znać o tym, że wcale ich nie ignoruje. Musiała podsłuchiwać o czym rozmawiali. Typowe.

Yaxleyówna spojrzała na ducha, który chyba właśnie przeżywał jakieś załamanie nerwowe, czy duchy w ogóle mogłuy to robić? Ten chyba tak. Rozbawiło ją to niesamowicie, chociaż nie chciała dać po sobie tego poznać. Nie miała pojęcia, jak można było być, az tak żałosnym, teraz jeszcze bardziej wkurwiała ją myśl, że ten typ zakładał, że są do siebie podobne.

- Pierdolisz. - Mruknęła cicho nie odrywając od niej wzroku.

- WOŁAŁAM CIĘ, JAKBYŚ NIE ZAUWAŻYŁA, TO UDAWAŁAŚ, ŻE CIĘ TUTAJ NIE MA. - Zamierzała im wyrzucać, że gadali o niej bez niej - proszę bardzo. Miała zamiar jej przypomnieć o tym, jak faktycznie wyglądała sytuacja. - Jak można wyzionąć ducha we właściwy sposób? Jest jakaś odpowiednia metoda najmilej widziana? - Zmieniła nieco ton głosu, ale ją to zaciekawiło, może duchy urządzały sobie jakiś festiwal, na którym to ustalały?

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#13
31.10.2024, 15:55  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.10.2024, 15:56 przez Ambroise Greengrass.)  
Mogli tak przez cały dzień. Zadziwiające, że tego nie dostrzegała i nadal ciągnęła pyskówkę.
- Lekceważysz mnie twierdząc, że cię lekceważę - odbił z cieniem uśmiechu w kącikach ust, pobłażliwie machnął ręką z papierosem, po czym dodał mimikując ton głosu dziewczyny. - Ale to dobrze - po czym znowu zaciągnął się fajką, wypuszczając kilka kółeczek dymu w kierunku sufitu, w którego stronę i tak wywrócił oczami.
Fakt. Podchodził do niej w ten sposób, ale to nie było żadne wyjątkowe traktowanie. Wcale mu nie podpadła. Tym bardziej, że nie spełniła swoich gróźb i nie poszła do McGonagall (żałosna niesłowność). Nie zrobiła nic, co wytrąciłoby go z równowagi ani sprawiło, że miałaby u niego cokolwiek poza neutralnym nie znam cię, więc obchodzisz mnie tyle co zwyczaje godowe kuropatwy. Raczej nie chciał, żeby bez powodu wyzionęła ducha. Ani się nim stała.
- ...to mielibyśmy tu dwie Marty. Jedną gorszą od drugiej - dokończył za nią, przy czym doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie to miała na myśli.
Rzecz jasna pomógłby jej zanim wyzionęłaby ducha i to nie tylko dlatego, że nie potrzebowali nowej mieszanki Jęczącej Marty z Irytkiem. Co prawda w dalszym ciągu nie poczuwał się do odpowiedzialności za wciąganie ją w nałóg nikotynowy. Miała wybór i chyba potrafiła myśleć (przynajmniej czasami), a on nie wciskał jej papierosów do gardła.
Raczej po prostu nie widział się w roli biernego obserwatora cudzej śmierci. Raczej nie mógłby stać z boku i przyglądać się jak ktoś całkowicie niepotrzebnie umiera. Szczególnie osoba, która w gruncie rzeczy wcale nie była najgorsza. Irytująca, ale nie najgorsza, zwłaszcza, że mogli przez chwilę spuścić z tonu i pomilczeć w czymś na kształt rozejmu. Bardzo krótkiego - warto dodać.
Zaraz znowu zaczęła swoje. Najpierw chciała, żeby opowiadał, później miał przechodzić do rzeczy, ale w następnym kroku to było zbyt mocne uproszczenie historii, a pewnie, gdyby znowu zaczął rozwijać temat to po raz kolejny by się do niego zjebała, że za bardzo to wydłuża. Szczególnie po tym komentarzu, na który parsknął głośno. Nawet tego nie komentował.
- Przekonajmy się - zasugerował z zamiarem dorzucenia jeszcze jakichś kilku mniejszych uszczypliwości, bo zaczęły go bawić te reakcje, ale niemal dokładnie w tym samym momencie rzuciła w niego brudną śnieżką z białego puchu i jego własnego popiołu.
Instynktownie osłonił się wierzchem dłoni. Gra w szkolnej drużynie Quidditcha wyostrzała reakcje. Natomiast niedokładnie, bo mokry, zimny śnieg i tak rozbryzgał się wszędzie dookoła. W tym na twarz Greengrassa, jego włosy i papieros w palcach, który zgasł pod wpływem uderzenia śniegiem.
No teraz to był na nią zły. Nawet bardziej niż zirytowany. Wściekły, bo nie zdążył dopalić drugiej fajki, mógł zaciągnąć się jeszcze kilka razy a teraz nie było żadnego sensu. Zmrużył oczy w wąskie szczeliny, mlasnął językiem o podniebienie i otworzył usta, żeby w kilku niewybrednych słowach uprzedzić dziewuszysko jak bardzo ma przesrane, ale ubiegła go Marta.
Zawodząca, jęcząca, męcząca, dramatyczna Marta Warren w pełnej krasie.
- NIE JESTEM NA TWOJE SPECJALNE ŻYCZENIE! TY NIE JESTEŚ DLA MNIE! NIKT NIGDY NIE MYŚLI O MARCIE! ZAWSZE TYLKO PRZYCHODZĄ JAK DO SIEBIE! NIKT NIE PRZEJMUJE SIĘ TYM, ŻE MOGĘ BYĆ SAMOTNA! NIKT NIE PRZYCHODZI TU DLA MNIE! NO, CHYBA ŻE MNIE OGLĄDAĆ! JAK JAKIŚ EKSPONAT! - Wyła jak syrena przeciwmgielna, miotając się po łazience, jakby nie wystarczyło samo wycie.
- JASNE! ŚMIAŁO, NIE KRĘPUJ SIĘ! PYTAJ O WSZYSTKO!
Ambroise odruchowo spojrzał w kierunku młodej Gryfonki, żeby sprawdzić czy ta ilość sarkazmu rzeczywiście była w stanie do niej nie dotrzeć. Nawet nie przewidywał, że tak szybko zweryfikuje prawdziwość swojej teorii.
- BO KAŻDY ZAWSZE MUSI BYĆ TAAAAKIII SCZEGÓŁOOOOWYYY! TYLKO MAKABRA! IM BARDZIEJ MAKABRYCZNIE TYM DLA WAS LEPIEJ!
Bez wątpienia było w tym wiele prawdy, ale Greengrass nie czuł wyrzutów sumienia z tego powodu. Opowieści z dreszczykiem były tym, co ekscytowało każdego normalnego ucznia Hogwartu. To nie było tak, że rozmawiali wyłącznie o Marcie. Marta nie była aż tak ciekawa za jaką się miała. W innym wypadku odwiedzałyby ją zastępy zaciekawionych ludzi.
- NAWET NIE PRÓBUJECIE ZROZUMIEĆ, JAKIE TO UPOKARZAJĄCE!
Tyrada trwała a on wydął wargi, mimowolnie kiwając głową i wzruszając ramionami. No tak. Rzeczywiście nie próbował tego zrozumieć. Przelotnie spojrzał na blondyneczkę, rzucając jej pytające spojrzenie. Miała więcej empatii dla śmierci? Raczej w to wątpił.
- SIEDZIEĆ TU A POTEM LATAĆ TAM! PATRZEĆ NA SIEBIE I WIDZIEĆ TO!
Sposób, w który wskazała najpierw na siebie a później na kabinę, w której najpewniej wyzionęła ducha nie pozostawiał wątpliwości, co miała na myśli. To musiało być rzeczywiście dziwne. Patrzeć na swoje martwe ciało.
- Nikt nawet nie zareagował z żalem - dodała ciszej, zginając widmowe złączone palce i zwieszając głowę. - Zero rozpaczy, nawet żadnego płaczu. Nikt nawet nie pociągnął po mnie nosem, dopóki nie poinformowano rodziców. Nawet nie posmutniał... ...A TA WSTRĘTNA OLIVIA HORNBY TO NAWET MIAŁA CZELNOŚĆ TU PRZYJŚĆ Z KOLEŻANKAMI! JAK DO JAKIEGOŚ ZOO!
Och. Uroczo.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#14
31.10.2024, 21:09  ✶  

Ech, jak on ją denerwował. Na pewno zdawał sobie z tego sprawę, był tak okropnie irytujący... Ciągle odbijał piłeczkę, jakby nie mógł się zamknąć i zamilknąć na wieki. Naprawdę, co za typ. Yaxleyówna jedynie przewróciła oczami, bo nie miała zamiaru już ciągnąć tego tematu. To nie tak, że oddała mu wygraną, zdecydowanie nie, ale nie miała ochoty dalej się zupełnie bez potrzeby irytować. Zresztą on wyglądał jakby się przy tym dobrze bawił, więc nie chciała mu dać kolejnej możliwości na poprawę humoru.

- Nie zostałbym tutaj, przyczepiłabym się do ciebie i uprzykrzała ci życie do śmierci, żebyś miał pewność, że źle zrobiłeś pozwalając mi umrzeć. - Odparła uśmiechając się od ucha do ucha. Nie miała pojęcia jak to właściwie działało, czy było możliwe, żeby duchy przywiązywały się do ludzi, a nie do miejsc, ale nieszczególnie ją to aktualnie obchodziło. Na pewno udałoby się jej osiągnąć cel, gdyby tylko chciała. Zdecydowanie lepiej dla niego, żeby nie pozwolił jej kopnąć w kalendarz.

Zresztą tak właściwie to nie miała pewności, że zostałaby duchem, nie do końca zdawała sobie sprawę, co decydowało o tym, że niektórzy zostawali na tym świecie, a inni nie. Na pewno nie pozwoliłaby się przywiązać do kibla na wieczność tak jak Marta, nie była aż takim przegrywem.

Zresztą te rozważania były w ogóle bez sensu bo wiedziała, że nic jej się nie przytrafi, paliła szluga w szkolnym kiblu i tyle, tutaj nie było nic ryzykownego, na pewno nie umarłaby w taki głupi sposób, nie była aż taką pierdołą, żeby zakrztusiła się dymem, wręcz przeciwnie, zapewne bardzo szybko nauczy się palić i stanie się to jej nałogiem, zaczęło jej się to bowiem podobać, przede wszystkim dlatego, że zszedł z niej wkurw spowodowany podpaleniem kociołka.

Uśmiechnęła się do siebie, gdy wspomniał o tym, żeby się o tym przekonali. Nie trzeba jej było dwa razy namawiać, ba, sama chwilę wcześniej wpadła na to, żeby po prostu rzucić w niego śnieżką, która nie należała do najczystszych była bowiem mieszanką wszystkiego, co znajdowało się na parapecie. Nie było jej go wcale żal. Zasłużył sobie na to, tym wrednym zachowaniem. Była zadowolona ze swojego rzutu, chociaż nie był perfekcyjny, ale przecież liczył się efekt. Śnieg rozbryzgał się na jego twarzy i włosach, to był całkiem niezły sukces. Cóż, widać było, że ma cela. Może to nie był łuk, czy inna kusza, ale i tak radziła sobie z tym całkiem nieźle.

Uśmiechnęła się szeroko, sama do siebie zadowolona z efektu, jaki udało się jej osiągnąć, chłopak nie wyglądał na szczególnie zadowolonego z takiego obrotu sprawy, chyba nie do końca spodziewał się, że może zachować się w ten sposób. Cóż - Yaxleyówna nie należała do szczególnie myślących osób. Podejmowała decyzje pod wpływem chwili, nie zawsze rozsądne, wręcz przeciwnie raczej w drugą stronę. Czy bała się konsekwencji? Wcale, co mógł jej zrobić? Przecież ustalili, że jej nie zabije.

Na szczęście był to moment, w którym Marta postanowiła się dołączyć do rozmowy i zaczęła robić swoje przedstawienie, to całkiem skutecznie odwróciło uwagę od Geraldine. Idealny moment sobie na to wybrała. Wspaniale.

Wszystko więc układało się doskonale, chociaż jej jęki nieco denerwowały ucho. Nie był to jednak pierwszy raz, gdy blondynka musiała sobie radzić z tym jazgotem. Była na to gotowa.

- Dziwisz im się? Nie często spotyka się takie ciekawe elementy... - Cóż, nazwanie jej elementem może nie było najlepszym pomysłem, ale jakoś tak już poszło. Nie zamierzała się przejmować uczuciami kogoś, kto już nie żył. To nie miało sensu, czy duchy w ogóle miały jakieś uczucia? Czy ona po prostu była pierdolnięta.

- Dlaczego się tak nakręcasz? Po prostu chcieliśmy usłyszeć twoją wersję historii... - Próbowała z nią rozmawiać, ale to wcale nie było takie proste. Nie miała pojęcia ile właściwie może pamiętać z tamtego dnia, czy duchy wiedziały co się z nimi stało? Kto to właściwie wiedział.

Dostrzegła spojrzenie chłopaka, wpatrywała się w niego przez chwilę po czym tylko przewróciła oczami, najwyraźniej ich duch trochę się odpalił i postanowił pokazywać swoje niezadowolenie. Trudno, jakoś to przeżyją.

- Marto, a wiesz dlaczego umarłaś? - Postanowiła wejść w jej słowo, przerwać ten festiwal żalu i zapytać o konkrety. Była ciekawa dlaczego padło właśnie na nią. Czy na serio wkurzyła kogoś tak bardzo, że postanowił ją zabić?

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#15
31.10.2024, 23:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.10.2024, 23:46 przez Ambroise Greengrass.)  
Tak właściwie to zaczynali od naprawdę bardzo niskiej stopy koleżeńskiej. Gdyby była Ślizgonką lub Krukonką już dawno stwierdziłby, że działała mu na nerwy dokładnie tak jak wszystkie przedstawicielki tych dwóch godnych pożałowania domów. Jedynie do Puchonów nic nie miał. Często nawet szacunku.
Tak właściwie to blondyneczka wyglądała mu na kogoś, kto bardzo chciał się dostać do Ravenclawu, ale jej tam nie przyjęli, bo Tiara Przydziału zbyt mocno śmiała się z tego pomysłu. Ślizgoni również mieli swoje standardy a ona wbrew pozorom nie wyglądała na tak okropną, żeby je spełnić. Po prostu była rozszczekanym dzieciakiem wywołującym zawroty głowy od wywracania oczami.
- Duchy nie mają aż takiego wyboru, głupia. Nie słuchałaś tego, co ma do powiedzenia Prawie Bezgłowy Nick? - Skrzywił się, łypiąc na nią z politowaniem. - Poza tym ty pewnie byłabyś poltergeistem a to już inna sprawa. Takie duchy się wypędza. Naprawdę niemiłymi spodobami - podkreślił dla dramaturgii, choć tak naprawdę chuja się znał na wszystkim, co dotyczyło Zasłony, styku świata żywych i umarłych, no, ogólnie to nie były jego tematu i niespecjalnie czuł ten klimat.
- Właściwie to im dłużej mówisz o umieraniu, tym bardziej sądzę, że mógłbym zaryzykować - poinformował ją, bo robiła się naprawdę powtarzalna z tym swoim prawdopodobieństwem wyzionięcia ducha.
Albo to robiła, albo nie. Nie miał zamiaru deklarować rzucenia się na pomoc, jeśli tego po nim oczekiwała. Mogła spodziewać się dosłownie wszystkiego. Ambroise cenił sobie własną nieprzewidywalność. To dawało mu niezłe predyspozycje do gry w Quidditcha, bo o ile zazwyczaj trzymał się ustalonych strategii to lubił mieć ten element zaskoczenia. Niełatwo go było wyprowadzić w pole albo zbić z tropu.
Wręcz się tym szczycił, stąd kiedy śnieżka z syfu z parapetu prawie zetknęła się z jego nosem miał ochotę zachować się w równie paskudny i mało wyrafinowany sposób, co Pannica. Miał co najmniej kilka możliwości, które niemal od razu pojawiły się u niego w głowie. Każda była lepsza od poprzedniej i żadna, zdecydowanie żadna nie dotyczyła Marty. To blondyneczka usiłowała zdać się na ducha, który ewidentnie miał inne plany.
Te wszystkie krzyki, jęki i zawodzenia naprawdę przyprawiały o ból uszu. Nie zatkał ich wyłącznie dlatego, że nie był mięczakiem. Z tej samej racji nie ruszył się z parapetu, mimo że nie zamierzał więcej palić. Miał ograniczoną ilość papierosów, przy czym dwa stracił w przypływie koleżeństwa, którego teraz żałował. No i z tego wszystkiego McGonagall byłaby znacznie lepsza. Ona przynajmniej nie darła się jak pojebana, bo mogła zedrzeć sobie gardło. Duchy chyba nie mogły. Ich struny głosowe miały wprost nieograniczone możliwości.
- ELEMENTY?! - Jeśli to było w ogóle możliwe to właśnie przeskoczyła w jeszcze głośniejszy pisk pełen jawnego wyrzutu, który dosłownie sprawiał, że bębenki uszu były bliskie krwawienia. - ELEMENTY?! TO JUŻ NAWET NIE JESTEM PEŁNOPRAWNĄ RZECZĄ TYLKO ELEMENTEM?! FRAGMENTEM WYPOSAŻENIA ŁAZIENKI, TAK?! MARTA, CZĘŚĆ DAMSKIEJ UBIKACJI! JAK KRAN! JAK UMYWALKA?! MOŻE JESZCZE JAK TOALETA, TAK?! JAKBY TO BYŁO CAŁĄ MOJĄ OSOBOWOŚCIĄ! TO, ŻE TU ZGINĘŁAM WCALE NIE ZNACZY, ŻE MACIE PRAWO MNIE TAK TRAKTOWAĆ, WY, WY, WY - jednoznacznie brakowało jej określenia, które mogłaby uznać za dostatecznie dobitne, więc zamiast tego podjęła decyzję o daniu nura w odpływ umywalki, rozbryzgując zatrzymaną tam wodę.
To mógłby być koniec ich pasjonującej dyskusji z duchem, szczególnie że nie wyglądało na to, żeby Marta zwróciła uwagę na dalsze słowa jakże dyskretnej Gryfonki, jednak Ambroise wiedział swoje. Zaraz miała znowu wypłynąć z jakiegoś innego miejsca, może nawet z tej wspomnianej toalety, bo padło coś, czemu nie była w stanie odpuścić.
- Słynne ostatnie słowa - zawyrokował odwzajemniając spojrzenie blondynki, ale tym razem jednoznacznie dawał jej do zrozumienia, że popełniła błąd.
Stara jak świat przestroga traktowała o tym, żeby nie pytać Jęczącej Marty o tamtą noc, bo wtedy działy się różne dziwne rzeczy. Co prawda nikt nigdy nie mówił, co to takiego było, ale z wyrazów twarzy ludzi, którzy o tym wspominali dało się wywnioskować, że nie warto było podejmować ryzyka dowiedzenia się na własną rękę. A znając tego ducha, Ambroise nie miał ochoty podnosić rękawicę.
No cóż. Gadatliwa koleżanka zrobiła to za nich oboje.
- Dlaczego umarłam? Przez Olivię Hornby, rzecz jasna! - Rozległo się od strony jednej z kabin.
Nie trzeba było zbyt długo czekać - Marta z kolejnym pluskiem wyłoniła się ze swojej ubikacji, zawisając nad kałużą wody i obdarzając ich nieprzychylnym, ale gotowym na rozwinięcie spojrzeniem. Bez wątpienia lubiła temat tego, jakim okropnym dziewuszyskiem była tamta dziewczyna.
- Tamtej nocy traktowała mnie wyjątkowo okropnie. Nawet jak na nią. A nigdy nie była taka za jaką się uważała! - Pociągnęła nosem, jakby potrzebowała się wysmarkać, przecierając oczy widmową szatą. - Dementor w ludzkiej skórze! Wiem, co mówię! - Podkreśliła, przysiadając na brzegu jednej z umywalek i wbiła wzrok w Geraldine. - Tak właściwie to trochę wyglądasz jak ona - zawyrokowała z nagłą podejrzliwością.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#16
01.11.2024, 22:01  ✶  

W tych jego rozważaniach było nieco prawdy. Yaxleyówna nigdy nie zakładała bowiem, że zostanie Gryfonką, była niemalże pewna, że tak jak wszyscy inni członkowie jej rodziny trafi do Slytherinu, tiara jednak zrobiła jej sporą niespodzankę i praktycznie od razu stwierdziła, że ma trafić do domu Godryka. Nie, żeby jej to jakoś bardzo przeszkadzało, przez te kilka lat, które chodziła do szkoły stwierdziła, że nigdzie indziej nie odnalazłby się tak dobrze. Zdecydowanie nie brakowało jej gryfońskiej głu... odwagi, odwagi, o odwagę chodziło.

- Od razu wypędza, spójrz tylko na Irytka, żyje sobie w Hogwarcie i ma tutaj jak pączek w maśle, pewnie trafiłabym na równie atrakcyjne miejsce. - Oczywiście nie zakładała, że ktokolwiek mógłby chcieć ją wypędzić skądkolwiek. Na pewno szybko zaprzyjaźniłaby się z pozostałymi lokatorami, no chyba, że trafiłaby na kogoś jego pokroju, wtedy mogłoby być naprawdę ciężko. Tak, niektórzy ludzie byli okropnie irytujący.

- Nie krępuj się, nic cię nie ogranicza. - Tak, mogłaby go zachęcić do tego, aby spróbował ją zabić, to mogłoby być całkiem ciekawe doświadczenie. Nie miała z tym najmniejszego problemu, mimo swojego młodego wieku była całkiem pewna swoich umiejętności, od najmłodszych lat bowiem ćwiczyła najróżniejsze dyscypliny walki, wydawało jej się, że nie ma możliwości, aby jej ciało ją zawiodło. Było jej świątynią, miała świadomość, że wiele w jej życiu zależało od tego w jakiej będzie formie, więc dużo czasu poświęcała na najróżniejsze treningi. Miała się przecież kiedyś stać dosłownie maszyną do zabijania potworów, musiała być pewna, że poradzi sobie ze wszystkimi z nich, a ludzie to przecież były najstraszniejsze bestie.

Yaxleyówna sama nie była w stanie przewidzieć swojego ewentualnego zachowania. Reagowała bezmyślnie na wszystko, co działo się wokół niej. Nigdy nie zastanawiała się szczególnie nad tym co robiła, ani nad tym, jakie mogła ponieść konsekwencje. Nie przeszkadzało jej to jakoś specjalnie w egzystencji, chociaż kilka razy oberwała nieco mocniej niż zakładała. Większość ran jednak dało się uleczyć, raczej nie tak łatwo było zabić drugiego człowieka, szczególnie w szkole. Chętnie więc prowokowała, żeby sprawdzić na ile może sobie pozwolić, jak wyglądają granice innych uczniów. Testowała ich w ten sposób.

Obecność Marty zamiast jej pomóc przyniosła więcej szkód. Duch zachowywał się bowiem chyba jeszcze gorzej, niż zazwyczaj. Ger wcale nie dziwiło to, że to akurat ona wtedy umarła. Musiała kogoś naprawdę mocno wkurwić, ciekawe jak to zrobiła, w sumie co trzeba zrobić, żeby faktycznie ktoś postanowił cię zabić? Hmm, może powinna dołączyć takie próby do swoich testów, chociaż lepiej nie, zdecydowanie wolałaby nie skończyć tak jak Marta.

- Nie wiem dlaczego się tak oburzasz, skoro przecież tak to wygląda. Nie możesz stąd wyjść, nie możesz opuścić tej łazienki, jakby nie patrzeć stałaś się elementem tego kibla. - Wzruszyła jeszcze ramionami, Zamierzała wyjaśnić duchowi, jak to wygląda, bo najwyraźniej nie do końca potrafiła to dostrzec. Była częścią tej łazienki, czy jej się to podobało, czy nie. Dlaczego nikt jej wcześniej tego nie wyjaśnił?

- Chyba twoje. - Oburknęła jeszcze do chłopaka, a nawet pokazała mu język. Zachowywała się jak rozkapryszona nastolatka, w sumie chyba nią po prostu była.

Miała w nosie to, że może jeszcze bardziej uruchomić Martę, przynajmniej nie musiała się skupiać na tym typie, który też ją irytował. Widok wkurzonego ducha jej to wynagradzał, śmiesznie wyglądała, kiedy traciła nad sobą kontrolę, szkoda, że przy tym tak głośno się darła. Mogłaby im oszczędzić tych dodatkowych efektów dźwiękowych.

- Olivia Hornby cię zabiła? - Nie miała pojęcia kim była ta dziewczyna, ale w sumie z każdą mijającą minutą chyba rozumiała, jakie mogła mieć ku temu powody. Brawo Olivia, szkoda tylko, że zostawiła ten problem w szkole, bo teraz oni byli skazani na obecność Marty.

- Och, może jestem jej kolejnym wcieleniem, teraz będę tutaj przychodzić dopóki nie skończę szkoły, żeby mieć pewność, że się za bardzo nie nudzisz. - Tak, najwyraźniej chciała ją wkurzyć, miała dzisiaj gorszy dzień i zdecydowanie szukała zaczepki.

- Jak ona cię zabiła? Udusiła? Rzuciła zaklęcie, coś innego? - Nie miała pojęcia, czy Marta w ogóle pamięta swoją śmierć, ale warto było o to zapytać.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#17
02.11.2024, 12:55  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.11.2024, 12:57 przez Ambroise Greengrass.)  
- Gubisz się w swoich założeniach - wytknął bez skrępowania, cmokając cicho z politowaniem. - Niby mi grozisz, że będziesz mnie nawiedzać a potem mówisz o przywiązywaniu się do miejsca. Weź się zdecyduj - rozłożył ręce. - W jedną albo w drugą - musiała dokonać jasnego wyboru, choć skoro już miała tendencję do wahania się to jasno wróżyło na przyszłość. - Z takim podejściem to na pewno zostaniesz tym duchem - dodał z kiwnięciem głowy, jakby właśnie wydawał jakiś werdykt.
Prawie Bezgłowy Nick uwielbiał opowiadać o ploteczkach i historyjkach ze świata duchów, okazjonalnie dorzucając odpowiednio dużo makabry, żeby podekscytować uczniów, ale nie ich śmiertelnie wystraszyć. Zapytany o powód, dla którego wyłącznie niektórzy zostają na ziemskim padole i nie trafiają za Zasłonę, dał im kiedyś całkiem nudny i złożony wykład sprowadzający się do bycia pogodzonym (lub też nie) ze śmiercią.
Im większy strach przed tym, co znajduje się po drugiej stronie oraz niezdecydowanie i rozbicie, tym większe prawdopodobieństwo zostania duchem zamiast podjąć właściwą decyzję i pójść dalej. Oczywiście to było stanowczo zbyt duże uproszczenie tego, co wtedy mówił ich naczelny duch domu, ale na potrzeby dokonania oceny, jak bardzo prawdopodobne byłoby, że blondyneczka tu zostanie i będzie męczyć dupy kolejnych pokoleń: bardzo.
Wyglądała na taką, która nigdy nie mogła podjąć decyzji. Szczególnie takiej właściwej. Nawet teraz reagowała porywczo, kłapiąc dziobem raz o jednym, raz o drugim. Z naturalnych powodów nie trafiła do Puchonów ani do Krukonów.
Na jednych była zbyt intensywnym promyczkiem bezpodstawnej agresji. Do drugich trzeba było być co najmniej półinteligentem, żeby udawać mądrego i oczytanego - a sama chwilę wcześniej dała do zrozumienia, że ma problemy z podstawami (wcale nie, ale nogi z jego ulubionych przedmiotów traktował z wyjątkową wyższością, bo to wszystko jest takie łatwe).
Podejrzliwie łypnął na jej szaty, jakby mogły nagle zmienić kolor, ale nie. To była bardzo śliska Gryfonka. Tiara Przydziału pewnie nawciągała się dymu w dzień ceremonii przydziału i stwierdziła, że to będzie bardzo śmieszne odstępstwo od logiki. Im dłużej dyskutowali, tym bardziej skłaniał się ku temu, że... ...Nie, cholera, dalej mu nie pasowała do Slytherinu - tamci byli bardzo jednorodni w obcesowych zachowaniach... ...więc chyba powinna być bezdomna? Jako Gryfon nie aprobował jej w swoim domu.
Szczególnie, że chwilowo chciała go podkablować. Była konfidentem. Dziamdzią podlewaną za mało rozcieńczonym nawozem (może dlatego popaliły jej się styki w mózgu, bo nie miała korzeni? zazwyczaj uszkadzały się korzenie), bo wyrosła wysoka, ale brakowało jej do tego ogłady emocjonalnej wynikającej z emocjonalnego dorastania (ta, jasne, hipokryzja zawsze jest spoko).
A potem, jakby tego było mało, rozpętała łazienkowy dramat.
- Jeśli nie zauważyłaś ja milczę a Marta zaraz chyba mnie wyręczy - skwitował znacząco, zniżając głos, żeby dać blondynce do zrozumienia, że to ona znowu nakręcała pozytywkę wyrzutów, jęków i rozpaczy. - Uważaj, żeby bachanka ci go nie ujebała - mruknął jeszcze pod nosem na widok wystawionego języka, przecierając twarz rękawem szaty.
- Olivia Hornby żyje. Jestem tego pewna. Takie żmije trzymają się życia - wycedziła wyjątkowo spokojnie jak na nią, po czym niemal od razu gwałtownie uniosła podbródek, rozchyliła usta i ponownie wbiła coraz bardziej oburzony wzrok w rozmówczynię - zdecydowanie doszła do jakiegoś wniosku, który bardzo ją zirytował.
- CZEKAJ! - No cóż, opanowanie trwało krótko. - CZY TOBIE WYDAJE SIĘ, ŻE JA JESTEM STARA?! CZY TY W OGÓLE COŚ O MNIE WIESZ?! CZY WYPYTUJESZ MNIE O MOJE PRYWATNE SPRAWY A NAWET NIE WIESZ, ŻE UMARŁAM... ...NIE TAK DAWNO TEMU?! - Była oburzona, po prostu szczerze oburzona samą możliwością zasugerowania, że miałaby być jakimś... - STARYM ZAPOMNIANYM DUCHEM NIEGODNYM UWAGI?! TYM DLA WAS JESTEM?!
Cóż. Ta rozmowa toczyła się naprawdę po myśli wszystkich szukających świętego spokoju w łazience, w której tylko mogło się wydawać, że go odnajdą. Choć w rzeczy samej - było tu całkiem nieźle, dopóki blondyneczka nie postanowiła rozpętać kolejnej (a może pierwszej? Historia Magii była dla niego nudna) Wojny z Duchami. Zaczynali sromotnie przegrywać starcie z przejmującym krzykiem Marty.
- Czterdziesty drugi? Czterdziesty trzeci? Jakoś tak - zasugerował bez głębszego zastanowienia, bo wrzaski Warrenówny i tak nie miały ucichnąć, skoro już się w pełni aktywowała.
Była jak kipiący kociołek z urwaną rączką, którego nie dało się zdjąć z ognia bez poparzeń.
- No gratulacje - mruknął do Gryfonki dokładnie w tym samym momencie, w którym duch podjął przerwany temat.
- OLIVIA HORNBY BYŁA POZERKĄ, ALE NIKT TEGO NIE WIDZIAŁ! OCZYWIŚCIE, ŻE NIE! BYŁA BEZUŻYTECZNA, POTRAFIŁA TYLKO WBIJAĆ SZPILĘ ZA SZPILĄ A NAWET NIE ZNAŁA SIĘ NA... ...NICZYM! - Wydarła się, zawisając tuż przed parapetem i gniewnie patrząc to na jedno, to na drugie. - Zawsze wykorzystywała innych. Nic, co robiła nie było jej własne. Ona potrafiła tylko mrugać tymi niebieskimi ślepiami jak te, tfu!, twoje - sarknęła z obrzydzeniem. - Te, które mnie zabiły były większe! Dziwne, czerwono-złote! Pamiętam je, jakby to było wczoraj! WIĘC NIE SUGERUJ MI, ŻE JESTEM STARA! Pojawiły się nagle. Płakałam, wiecie? Płakałam, bo mam uczucia! I moje uczucia są ważne! Tak! Więc płakałam! Siedziałam sobie właśnie tutaj w kabinie w mojej toalecie. Zdjęłam okulary. Te same, o które czepiała się ta WSTRĘTNA OLIVIA! Mama mówiła, że mi zazdrości, ale to BOLAŁO! A potem... ...przez chwilę nic nie bolało i... ...BÓÓÓL! Istnienia! Bo ja nadal istnieję! Bo byłam tu a potem tam! I nikt nawet nie płakał!


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#18
02.11.2024, 22:34  ✶  

- Nie, nie, nie, ja tylko rozważam różne opcje, nie nadążasz za mną kolego. - Nie miała pojęcia, jak się nazywa, więc stwierdziła, że uzna go za kolegę, to było chyba w miarę optymalnym podejściem. Mógłby powiedzieć, że nie są kolegami, ale wtedy pewnie by coś całkiem zgrabnie odpyskowała, zawsze były jakieś opcje na odgryzienie się.

- Nie lubię podejmować decyzji pochopnie, tutaj trzeba rozważyć wszystkie opcje. - Tak, jasne, próbowała po prostu jakoś wyjść z twarzą ze swojego niezdecydowania, tak właściwie to sama się zaczęła gubić w zeznaniach, ale mniejsza o to, nie miała zamiaru się tym przejmować. To nie był na to odpowiedni czas.

Nie mógł o tym wiedzieć, ale Geraldine nie bała się śmierci, nie martwiło ją to, co jest po drugiej stronie. Wiedziała, że może umrzeć dosyć szybko, nie miała nic przeciwko temu, nie bała się tego, że może nagle odejść, w przypadku drogi, którą zamierzała podążać było to całkiem prawdopodobne. Oswoiła się z tym, że dosyć szybko może kopnąć w kalendarz, w sumie pewnie nie zostałaby duchem, tylko ruszyła dalej chuj jeden wie, gdzie właściwie.

- Serio, myślisz, że ona byłaby w stanie kogoś zabić? - Roześmiała się w głos, bo co jak co, ale Marta zdecydowanie nie wyglądała na kogoś, kto mógłby zrobić krzywdę komukolwiek. Na pewno nie jej, heh. Nie bała się duchów, właściwie to nie bała się chyba niczego, co nie było do końca zdrowym podejściem, ale można było już wcześniej zauważyć, że brakuje jej rozsądku.

- Prędzej ja ujebię bahankę. - Nie potrafiła się zamknąć, za każdym razem musiała mieć ostatnie słowo, była to naprawdę dziwna przypadłość, ale funkcjonowała dokładnie w ten sposób od lat. Nie wiedziała kiedy wypadało odpuścić, było wielce prawdopodobne, że nigdy nie nabierze ogłady, chociaż może, kiedyś przy kimś będzie się w stanie ogarnąć? Niedoczekanie.

Geraldine przewróciła oczami, czy naprawdę obchodziło ją ile ten duch miał lat? No nie. Miała to w głębokim poważaniu, chociaż może była jeszcze jakaś nadzieja dla innych uczniów Hogwartu, dla kolejnych pokoleń, że z czasem się nieco uspokoi i nie będzie taka irytująca.

- Skąd to wiesz? - Przeniosła spojrzenie na Ambroisa, czy odbywał już jakąś rozmowę z Martą, czy może grzebał w tym temacie? Kto go tam wiedział. Tak właściwie, to wychodziło, że wcale nie umarła tak dawno, to była dosyć świeża sprawa. Może jej morderca czaił się gdzieś jeszcze i szukał kolejnej ofiary? To byłoby ciekawe.

- To ciekawe, czemu teraz płaczesz i jęczysz, duchy przecież nie mają uczuć. - Tak, nie zamierzała się zatrzymywać, skoro już zaczęła ją denerwować to brnęła nadal przed siebie niczym taran, taka już była Yaxleyówna.

- Chyba coś kłamiesz, nikt nie ma oczu w takim kolorze... - Chyba, że to nie był człowiek, cóż, tylko niby jakim cudem jakaś bestia miałaby się dostać do Hogwartu, skoro był najbardziej bezpiecznym miejscem w Wielkiej Brytanii? Czerwono-złote oczy... otworzyła bestariusz który miała w swojej głowie, żeby zacząć szukać odpowiedzi na pytanie, jakie zwierzęta mogą mieć taki kolor ślepi.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#19
03.11.2024, 14:13  ✶  
- No, jeśli prowadzisz większość naszej dyskusji w swojej głowie to mhm - odmruknął w taki sposób, że reszta wypowiedzi była jasna.
Mogła ją sobie dopisać w tym swoim poplątanym toku myślowym, pokłócić się ze sobą z nim kilka razy, wszystko niekoniecznie przy jego aktywnym udziale. Tak właściwie to chyba zaczynał dochodzić dzięki temu do wniosku, z kim ma do czynienia.
Jasne włosy, choć nie do końca we właściwym odcieniu, ale mogły być po prostu pobarwione nieudanym zaklęciem. Dziecięce warkoczyki. Zadarty nosek, bredzenie trzy po trzy. Błękitne ślepia błyszczące w bardzo niezdrowy sposób. Energia tysięcy chochlików kornwalijskich, które akurat całkiem nieźle znał i nie lubił skurwysynów od czasu pamiętnej lekcji Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, która została połączona z interwencją trzech innych nauczycieli zanim zapanowano nad chaosem.
Wniosek nasuwał się samoistnie: Lovegoodówna ewentualnie Macmillanówna, ale do bycia tą drugą brakowało jej jakiegoś mistycyzmu i przesadnej świętojebliwej pokory, więc Ambroise skłaniał się ku pierwszej opcji. Szczególnie, że przy tych dziwakach trudno było nadążyć za tym, kto i gdzie, i z kim, bo mieli naprawdę dużą odklejkę. Czyli wszystko do siebie pasowało. Szczególnie to, że dziewczynie wydawało się, że jest całkowicie wyjątkowa a nie po prostu nienormalna.
- Chyba mamy inną definicję rozwagi - stwierdził kąśliwe, ale chyba nie planował tego weryfikować, bo raczej nie doszliby do porozumienia w zakresie tego, co jest normalne i rozsądne.
Lovegoodowie zawsze pchali swoim dzieciom jakieś gówniane teksty typu: to nie ty masz delulu tylko oni nie potrafią szerzej patrzeć na świat. Jedz, jedz swój pasztet z testrala z dodatkiem łoju gnębiwtryska i się nie przejmuj. Czego oczy nie widzą, to nie tuczy.
Współpraca z takimi typiarami była wyzwaniem. Jakimś cudem znał stamtąd wyłącznie córki, głupotę dziedziczyli tam w bardzo określony sposób z naciskiem na płeć. Synowie albo dobrze się maskowali, albo składano ich w ofierze, odcinano im kutasy i wychowywano jako dziewczynki, coś było na rzeczy.
Zresztą ta tutaj też miała bardzo męską energię. Była prostokątna i wyrośnięta. Hm. Chodząca sprzeczność.
- Każdy byłby kogoś w stanie zabić, głupia. Ludzie zachowują się jak zwierzęta, gdy postawić ich pod ścianą - westchnął poirytowany naiwnością dziewczęcia, jednocześnie krzywiąc się, kiedy do jego uszu dotarło bardzo oburzone:
- JA?! JA MIAŁABYM?! TO SĄ POMÓWIENIA! INSYNUACJE!
No cóż, jeszcze bardziej utwierdziło go to w przekonaniu, że rozjuszone duchy pokroju Marty Warren były w stanie narobić wiele szkody, bo nie były zbyt samoświadome. Nie dostrzegały swoich porywczych zachowań. Były przekonane o własnej jednorodności charakteru, tymczasem im dłużej tkwiły w próżni między życiem a śmiercią tym bardziej robiły się niespokojne. A potem wreszcie *puff!* i robiły krwawą jatkę. Przynajmniej tak to sobie wyobrażał.
- Poza tym to widać we wszystkich grach zespołowych. Jak mają trochę siły i poczucie przewagi to im odpierdala. Nawet takim panienkom jak ty. Szczególnie takim panienkom jak ty - poruszył brwiami.
- I Olivia Hornby! - Dorzuciła Marta wyraźnie zadowolona z tego, że temat zszedł z niej na kogoś, po kim mogła pocisnąć.
- I Olivia Hornby - powtórzył spokojnie, choć nie znał tamtego dziewczęcia.
Pasowało mu przyjęcie jednego frontu z duchem. Nawet, jeśli tylko na kilkanaście sekund. Jeżeli to pasowało mu do narracji to w ramach utarcia nosa blondynce mógł raz czy dwa razy zgodzić się z Jęczącą Martą. Nie przewidywał, że dojdzie do takiej sytuacji. Ten dzień był całkiem pochrzaniony.
- Bahanki są trujące. Powodzenia - prychnął wywracając oczami, bo to naprawdę powinna być elementarna wiedza.
Natomiast dziewczyna raz za razem udowadniała mu, że rozjechała się z rozsądkiem gdzieś na samym początku edukacji w Hogwarcie. No jak typowa Lovegoodówna, co się dziwić. Odkąd doszedł do wniosku, z kim ma do czynienia, wszystko stało się znacznie bardziej przejrzyste.
- Bo słucham tego, co do mnie mówią? Polecam. Dobry zwyczaj - machnął ręką.
Tak. Marta Warren była eksponatem i elementem szkolnej kultury. Mówiono o niej od czasu do czasu, bywała ekscytująca, choć tylko do momentu pierwszego spotkania. Potem robiła się nudna i irytująca. Rzeczywistość nie dorastała do legendy.
- DUCHY NIE MAJĄ UCZUĆ?! - Tym razem wrzask był tak głośny, że prawie zatrzęsły się szyby w oknach. - TY! TY! TY! ZOSTANIESZ DUCHEM TO ZOBACZYSZ! - Krzyk przeszedł w wyrzut, wyrzut w pisk, pisk w zawodzenie, zawodzenie w wycie, z którym Marta (jeszcze bardziej rozjuszona pomówieniem o kłamstwie, o którym też coś zawyła) rzuciła się wprost do toalety wywołując przy tym kolejną falę wody, która rozbryzgując się uderzyła we wszystkich dookoła.
Całe. Trzy. Osoby.
McGonagall. Kurwa.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#20
03.11.2024, 19:08  ✶  

Prychnęła jedynie słysząc jego kolejny komentarz. Na całe szczęście nie słyszał jej myśli i nie mógł wejść do jej głowy, wiedziała, że niektórzy to potrafili, ale na pewno nie żaden z uczniów Hogwartu. Czuła się pod tym względem w miarę bezpiecznie, chociaż jak się zaczęła nad tym zastanawiać to może faktycznie powinna się zainteresować temat i zacząć robić coś w tym kierunku, żeby potrafić się obronić przed atakami na jej prywatność?

Na szczęście nie miała pojęcia o tym, że wziął ją za Lovegoodównę, wtedy to by się dopiero na niego zirytowała. To byłaby prawdziwa obraza majestatu. Geraldine bowiem sama dosyć mocno gardziła tymi odklejonymi rodzinami. Może była nieco narwana i nie do końca panowała nad słowami, które wypadały z jej ust, aczkolwiek jeszcze sporo jej brakowało do tych wariatów. Tak, zdecydowanie. Sama też nie do końca wiedziała z kim rozmawia, ale dla niej nie było to szczególnie istotne. Był to ktoś z ich domu, do tego cwaniaczył, nie widziała potrzeby, aby poznawać go bliżej, był jednym z wielu, wkurwiających typów, którzy chodzili do tej szkoły. Na szczęście wyglądał na starszego od niej, co łączyło się z tym, że pewnie niedługo opuści szkołę i być może było to ich jedyne takie bliskie spotakanie. To była całkiem pokrzepiająca myśl.

- To bardzo prawdopodobne. - Dodała z krzywym uśmiechem. Właściwie to definicja chyba powinna być jedna? Niby to trochę, jak z racją, każdy miał swoją, jednak oficjalna na pewno była jedna.

- Nie, ludzie są gorsi od zwierząt, ale co ty właściwie możesz wiedzieć o zwierzętach, hm? - Nie wyglądał jej na kogoś, kto się na nich szczególnie znał. Mogły to być tylko pozory, ale też jej pewność siebie pozwalała wierzyć dziewczynie w to, że w tym temacie na pewno nie byłby jej w stanie dorównać. Była bardzo mocno świadoma swojej wiedzy, szczególnie w tej dziedzinie, praktycznie nikt nie mógł jej dorównać. Tak, nie miałaby problemu z tym, żeby się tym przechwalać.

- i chyba zapomniałeś o tym, że ona nie jest człowiekiem, jest duchem. - Najwyraźniej gdzieś mu umknął ten drobny szczegół, nie rozmawiali konkretnie o ludziach.

- Nie odzywaj się niepytana. - Mruknęła jeszcze do Warren, bo trochę ją zirytowało, że postanowiła się wtrącić w tę jakże ciekawą konwersację.

- Nic nie wiesz o panienkach jak ja. - Zdecydowanie musiała go wyprowadzić z błędu. Nie miała pojęcia, co właściwie o niej myślał, ale czuła, że zdecydowanie źle ją oceniał. Może kiedyś będzie miał szansę przekonać sie o tym, jak błędnie ją ocenił. Tak naprawdę bardzo chętnie utarłaby mu nosa i pokazała na co ją stać. To nie był jednak odpowiedni moment, oby w przyszłości jeszcze kiedyś na niego wpadła.

- Nie zamierzam przecież pić jej jadu, głupi. - Może i były trujące, ale wstarczyło je umiejętnie zabić, aby tego nie odczuć. Cóż, nie wszyscy o tym wiedzieli, najwyraźniej to wcale nie była taka elementarna wiedza.

Wzruszyła jedynie ramionami, cóż - słuchanie nie zawsze jej wychodziło, a przynajmniej nie takie ze zrozumieniem, brakowało jej cierpliwości, aby analizować wszystko, co inni do niej mówili. Nie potrafiła usiedzieć w miejscu i skupiać się odpowiednio długo, to nie było szczególnie dobrą cechą, no ale już tak miała. Właściwie to często łapała się na tym, że kiedy ktoś mówił zbyt długo to po prostu się wyłączała i kiwała głową, aby nie zrobić mu przykrości.

- Nie zostanę duchem Marto, nie ma na to szans. - Ton jej głosu brzmiał jakby faktycznie była pewnie tego, że nie ma takiej możliwości.

Warren po raz kolejny zniknęła w którymś z odpływów, najwyraźnien nie do końca radziła sobie ze złością, całkiem śmiesznie się denerwowała, nie sądziła w ogóle, że może się, aż tak wkurzyć. W sumie chętnie by sprawdziła na co faktycznie ją stać, może to będzie jej kolejna misja w Hogwarcie, testowanie cierpliwości wkurzającego ducha.

Nie spodziewała się, że woda spadająca na twarz wyrwie ją z tych rozmyslań. Przetarła oczy rękawem swojej szaty i wtedy to zobaczyła. Nie byli już tutaj sami. Mina jej nieco zrzedła, bo nie spodziewała się, że pojawi się tutaj McGonagall. Westchnęła jedynie ciężko. - To nie tak, jak pani profesor myśli... - Chyba zbyt późno było na jakiekolwiek tłumaczenie, bo Minerwa wyprowadziła ich dwójkę z tej toalety, jej bystremu oku nie umknęły oczywiście niedopałki znajdujące się na zewnętrznej stronie parapetu, kobieta bardzo szybko wymyśliła swoją własną wersję tego, co się tutaj wydarzyło. Ku niezadowoleniu Yaxley dostali szlaban, który miał ich czekać w najbliższym tygodniu.


Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa