• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[04.09.] Usurper. Second of his name.

[04.09.] Usurper. Second of his name.
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#1
08.11.2024, 16:36  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.07.2025, 16:38 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Bajarz IV


Ostatnich kilka dni zlewało się ze sobą jak w chińskiej podróbce kalejdoskopu kupionej u przemytnika z Nokturnu. Wspomnienia zlewały się z faktami, te ze snami i marzeniami. Muza. Słodki smak jej krwi. Lorraine. Nocna Mara obleczona w najczystsze biele. Szeptane świtem przyrzeczenia. Jakiś trup w kostnicy. Mdliło go, ale ile można krztusić się własną duszą?
Noce smakowały tanią whisky, skórą dziewczyny o blond włosach i nawet to nie przynosiło ukojenia. Nie kiedy umysł podsuwał mu zniekształcone wyobrażenia. Nie gdy Mulciberówna była mu panną nad pannami, gdy przymknął oczy pozwalając sobie śnić, że całuje lekko drżące, siostrzane wargi. Była wspomnieniem tej taniej dziwki i szlamojebczyni Avery, gdy wsuwał palce w jej miękkie pachnące loki. Była przyjaciółką, gdy po wszystkim narzucała na siebie jego koszulę marudząc, że powinna już wracać do siebie, ale mimo wszystko zostawała. Pijąc nadal. Malując te okropnie krzywe (w życiu nie widział piękniejszych) kotki i szczury na skrawkach pergaminu.
I nie mógł się tym cieszyć do jasnej cholery!
Nie mógł bo w chorych wyobrażeniach tkwiło palące poczucie winy. Trzask łamanej kości. Słowa cedzone w emocjach, których żadne nie potrafiło powstrzymać.

Pił, żeby jej wybaczyć.
Trzeźwiał, bo wiedział, że wybaczenie otrzymał w chwili popełnienia grzechu.
Dlatego tu przyszedł.
Jego słodka Delilah nie mogła go ukarać. Nie tak jak tego potrzebował.

Próby skończyły się wystarczająco wcześnie, by dostać się na Pokątną w godzinach otwarcia sklepu. A jednak… Zwlekał. Trzeba było załatwić tyle rzeczy. Odnieść Rozalindę na górę. Przejrzeć wszystkie piętrzące się listy i nie otworzyć żadnego z nich. Wziąć ze stołu niewielki pakunek. Powstrzymać chęć napisania do Scarlett czy ma jakieś plany na wieczór. Zrezygnować.
W końcu jednak zmusił się do wyjścia. Nie mógł tego odwlekać w nieskończoność. Wiedziony pamięcią dotarł przed niewielki lokal. Znajoma witryna, znajome poruszające się niemrawo manekiny. Już miał sięgnąć do drzwi, kiedy zwyczajnie w świecie - zamarł.
Co miał jej powiedzieć?.
Dzień dobry? Chuja, a nie dobry. Dzień byłby o wiele lepszy, gdyby nie musiał widzieć jej na oczy. Witam? Zaraz potem żegnam. Na samą myśl, żeby wejść do środka robiło mu się niedobrze. Niech wam Matka błogosławi? No może. Ale akurat wiedźma w środku na błogosławieństwo nie zasługiwała. Zbeształ się za to w myślach.

Rozterki młodego Malfoy'a przerwał dźwięk dzwoneczka. Instynktownie otworzył drzwi przed jakąś bezimienną, drobną dziewczynką niosącą w rękach kilka toreb - pewnie wartych więcej niż całe jego życie. Posłał jej najmilszy z uśmiechów, skłonił lekko głowę - z dziką satysfakcją obserwował rumieniec, który wykwitł na nieco pyzatym licu. Czy to ten urok? Czy maniery? A może po prostu fakt, że Baldwin wyglądał aż nazbyt… porządnie.
Zazwyczaj rozrzucone w nieładzie lub spięte kradzionymi dziewczynom z teatru, kolorowymi spinkami włosy układały się dziś w łagodnych srebrzystych falach, świeżo umyte i przycięte. Na jego twarzy nie było nawet śladu zmęczenia, dłonie czyste od farb, czarna szata wyprasowana. I nie. Nie było w tym chęci przypodobania się kobiecie, do której planował zawitać bez żadnej zapowiedzi czy zaproszenia. Baldwin najzwyczajniej świecie stał się ofiarą znużonej charakteryzatorki która oświadczyła mu stanowczo, że “gra króla gór nie menela spod Białego Wiwerna”.

- Ja do pani Malfoy.- Mruknął do młodziutkiej pracownicy, chcąc nie chcąc wchodząc do salonu. Pierwszy raz ją widział na oczy. Pewnie też i ostatni. Z matką nie szło wytrzymać na dłuższą metę, a i on nie planował ponownego spotkania. Przynajmniej do Yule. Z pełną świadomością tytułował ją nazwiskiem - tylko ono zdawało się mieć dla niego znaczenie.
Oparł się o ladę, krzyżując ręce na wysokości piersi - dobra. Teraz nie było już ucieczki. Jak się powiedziało A, to trzeba było dodać B. I pozostałe literki alfabetu.
Czarodziejska legenda
O! from what power hast thou this powerful might,
With insufficiency my heart to sway?
Przed dwoma tysiącami lat niewielkie irlandzkie miasteczko Waterford spłynęło krwią okrutnego męża i bezdusznego ojca kobiety, która zbyt wiele wycierpiała z ich rąk. Upiorzyca gnana nienawiścią i pragnieniem zemsty, przez lata dotkliwie karała wiarołomnych kochanków i mężów, aż zasnęła w swym rodzinnym grobowcu. Mieszkańcy co roku w rocznicę jej zgonu kładą na ciężkiej marmurowej płycie krypty rytualny kamień, który ma zapewnić im bezpieczeństwo. Ze szczątkowych zapisków etnologów i lokalnych pieśni, można wywnioskować, że kobieta była użytkowniczką magii. Czy znajdzie się śmiałek, który zdecyduje się zdjąć kamień i pocałunkiem obudzić bladolicą śniącą o ustach czerwonych jak krew?

Dearg Dur
#2
20.11.2024, 12:49  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.11.2024, 11:41 przez Dearg Dur.)  
Słodka młodości. Czy właśnie w ten sposób podpisał jej wypowiedzenie? Jak Visenya Rosier-Malfoy mogłaby później ukarać osobę, która nie rozpoznała Baldwina. Jak mogłaby ukarać osobę, która nie zareagowała właściwie w tej sytuacji.

– Oczywiście, już proszę – odpowiedziała młódka, z pewnością czystokrwista, choć pewnie czwarta, czy piąta córka z rzędu kogoś, kto rozpaczliwie chciał mieć jak najwięcej synów. Zniknęła na zapleczu tylko po to, by nie powrócić w kadry jego życia nigdy więcej.

Pąk zastąpiony dojrzałym kwiatem.

Jeśli była zaskoczona, ukryła to skrzętnie za lodową barierą wzniesioną momentalnie, gdy weszła do pomieszczenia dedykowanego klienteli. Gustowna sofka i dwa szczupłe acz wysokie fotele, przeszklony stoliczek kawowy z kilkoma projektami pozostawionymi, dla zajęcia czymś oka. Lada i dryfujące w powietrzu pudełeczka z narzędziami krawieckimi, dostępne zawsze pod ręką. Piękne obrazy przedstawiające smukłe czarownice przemieniające się w księżniczki z baśni Barda Beedla, najpiękniejsza była jednak ona - królowa matka odziana w czerwień, w koronie z własnych włosów, złocistych pukli splecionych warkoczem na czubku głowy. Długie mankiety obszyte satynowym złotem skrywały smukłe dłonie, które pracowały, choć przez wzgląd na majątek męża i własne wiano nie musiały tego robić. Ot, rozrywka. Prowadziła ten butik bo lubiła, bo była to jej przestrzeń.

Jej królestwo w którego progi wkroczył banita.

Oceniające spojrzenie ześlizgnęło się po ufryzowaniu, oceniło ostrość brzytwy biorąc pod uwagę stan zarostu.

Zapanowała między nimi ciężka atłasowa cisza. Visenya najwidoczniej nie zamierzała go powitać, czekając na to, cóż wydusi ze swojego skundlonego nokturnem gardła. Z drugiej strony - nie wyrzucała go, choć czy musiała to robić, skoro bijący od niej chłód jasno dawał do zrozumienia, że nie jest tu mile widziany? Z trzeciej strony... czy kiedykolwiek biło od niej ciepło?
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#3
21.11.2024, 15:47  ✶  
Odprowadził dziewczę znudzonym spojrzeniem, przesuwając wzrokiem po jej szczupłej szyi, wzdłuż kręgosłupa, nie poświęcając jej kształtom więcej niż jednej myśli - znikając na zapleczu zniknęła na zawsze z życia pana Malfoya. Kolejna bezimienna dusza, którą nieświadomie uratował przez własną krwiożerczą matką. Bohater z przypadku.

Wyczuł za to Ją, tak jak ofiara wyczuwa obecność drapieżnika. Dreszcz na plecach. Uczucie naprzemiennego chłodu i gorąca. W umyśle zapaliła się czerwona lampka. Uciekaj. podpowiadała resztka instynktu samozachowawczego. Zdusił ją. Jak zawsze.
Mimo to w pierwszych sekundach nie oderwał wzroku od obrazów. Ckliwych. Pozbawionych esencji. Frywolnych. Nieświadomie moment wcześniej zrobił kilka kroków w ich stronę, by móc się przypatrzeć panienkom w bogatych szatach. Pożal się boże księżniczkom.
Marna sztuka jeszcze marniejszych artystów.
A jednak poczuł ukłucie w sercu. Na tym zależało jego przepięknej Dellilah? Do tego aspirowała? Poczuł nagły wstręt, gdy wyobraził sobie Lorraine w drogich tiulach i falbanach.
Nie mogąc dłużej znieść widoku panienek uśmiechających się niewinnie z drewnianych ram, postanowił spojrzeć rodzicielce w oczy. Odwrócił się. Powoli. Dając jasno do zrozumienia, że nie jest tu z własnej chęci. Gdyby mógł, odwlekałby ich spotkania tak długo, że do pojednania dziecka z matką doszłoby zapewne dopiero u bram piekieł, do którego oboje zmierzali.

Milczał, wiedząc, że jest oceniany. Było mu wszystko jedno jak wypadnie w tym rankingu, choć fakt, że akurat dziś wyglądał porządnie jedynie go irytował. Nie chciał, żeby odniosła wrażenie, że zrobił to dla niej. Albo że się zmienił. Niezależnie od tego czy jego szata była odprasowana czy szara i lepka od brudu Katakumb, krwi czy farby; czy jego policzki pokrywał zarost jak u ojca, w dni, w które dłonie mu trzęsły się od wypitego alkoholu zbyt mocno by utrzymać brzytwę i wygrać z chęcią poderżnięcia sobie gardła przy okazji. Nie chciał spełniać jej wyśrubowanych oczekiwań.
A jednak stał nieco bardziej wyprostowany niż zwykle czując dyskomfort w buntujących się plecach nawykłych do wielogodzinnego pochylania się nad sztalugą. Opanowany, trzeźwy, a nadal niegodny jej obecności.

- Witaj matko.- Powiedział, ostatecznie opuszczając dłonie wzdłuż ciała. Nie wyrwał się do niej, nie rzucił się do ucałowania szczupłych dłoni, po części z czystego obrzydzenia po części z obawy przed nabawieniem się odmrożenia.
Czy Visneya mogła unieść się dumą i oświadczyć, że nie jest jej synem? Mogła. Nie byłby to pierwszy raz, gdy usłyszałby jad sączący się z jej ust. Ale nic by to nie zmieniło. Byli krwią z krwi, a na Baldwinowych ramionach nadal spoczywał ciężar dziedziczenia, który zdawał się zręcznie ignorować.
Był tu. Ciałem i duchem.
Czarodziejska legenda
O! from what power hast thou this powerful might,
With insufficiency my heart to sway?
Przed dwoma tysiącami lat niewielkie irlandzkie miasteczko Waterford spłynęło krwią okrutnego męża i bezdusznego ojca kobiety, która zbyt wiele wycierpiała z ich rąk. Upiorzyca gnana nienawiścią i pragnieniem zemsty, przez lata dotkliwie karała wiarołomnych kochanków i mężów, aż zasnęła w swym rodzinnym grobowcu. Mieszkańcy co roku w rocznicę jej zgonu kładą na ciężkiej marmurowej płycie krypty rytualny kamień, który ma zapewnić im bezpieczeństwo. Ze szczątkowych zapisków etnologów i lokalnych pieśni, można wywnioskować, że kobieta była użytkowniczką magii. Czy znajdzie się śmiałek, który zdecyduje się zdjąć kamień i pocałunkiem obudzić bladolicą śniącą o ustach czerwonych jak krew?

Dearg Dur
#4
28.11.2024, 11:57  ✶  
Nie chciał wypadać w jej ocenie dobrze, nie chciał aby myślała, że robi to dla niej. Ale skąd też ona mogła znać te wszystkie myśli kłębiące się pod jasnym czerepem, skoro jego uczesanie, nienaganne pozbawienie się nadmiaru włosów na bladych policzkach, skoro jego strój i postawa wyrażały uniżony szacunek wobec własnej rodzicielki.

Jej spojrzenie złagodniało tylko na moment, nawet nie grymasem ust, a lekkim naciągnięciem skóry przy skroniach, które uczynił jej rysy mniej ostrymi, gdy same oczy uśmiechnęły się z aprobatą wąskich migdałów. Czy piekło zamarzło?

Postąpiła dwa kroki i z gracją zajęła miejsce za ladą na podwyższonym stołku obszytym czerwienią. Zapach jej perfum przebijał się przez wszelkie wonie znajdujące się w butiku, tak aby nikt z klientów czy towarzyszących im osób nie miał wątpliwości. Ostry czerwony pieprz wgryzał się w nozdrza, fałszywym płomieniem splecionej słodkiej róży z goryczą pomarańczy. Słodycz która pozostawała na podniebieniu, materiał wanilii i cedru była raczej zaskoczeniem wobec ataku. Fałszem, który chciała pozostawiać w pamięci swoich rozmówców.

– Nie mam dla Ciebie pieniędzy Baldwinie – wybrzmiał w odpowiedzi jej głos głos. Głos, który powinien wyrażać w myśl wszelkich opowieści o matce miłość i troskę, był chłodny, niezobowiązujący, przyprószony brokatem rozbawienia, które nagle w jaskrawym świetle wytłumaczyło maskę przybraną chwilę temu. To była ledwie rama, passpartout dla zatrutej szpilki wbijanej wprost w oko dumnego dziedzica, który tak otwarcie pluł na bogactwo tego świata, czyniąc z siebie obdartusa i szczura nie wartego uwagi, jakby nie był obecnie ufryzowany i przebrany. Oczywiście, że nie przyszedł po pieniądze, wiedziała o tym, wiedziała też jak może to zaboleć przerosłą dumę. Czy mogło się to jednak równać z bólem rozczarowanej matki? Wątpiła. Palcami wygładziła materiał sukni i ułożyła ją tak, jakby zaraz jakiś Avery miał uwiecznić jej królewską pozę, w jej małym królestwie. Nie patrzyła na niego, wystarczył tylko trzask drzwi dla poczucia satysfakcji kolejnej wygranej bitwy.

The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#5
01.12.2024, 00:21  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.12.2024, 00:21 przez Baldwin Malfoy.)  
Przez sekundę pozwolił sobie na nadzieję, chwytając się tej namiastki łagodności. Jak tonący, skończony idiota, nieświadomy, że lepiej opaść na dno.
Nie liczył na jej miłosierdzie. Nie chciał ciepła. Gardził samym sobą za każdym razem, gdy poszukiwał wzrokiem jej twarzy, aby zachować w pamięci jak najwięcej detali. Porównać każdy detal skóry z tym co nanosił na płótno.
Powinien wiedzieć, że coś jest nie tak, ale odrobina ludzkości go zaślepiła, czyniąc kolejny cios o wiele boleśniejszym.
Suka.
Na jego pobladłym obliczu pojawił się grymas źle skrytego obrzydzenia - takiego nie ofiarowałby nawet rozkładającemu się ciału w Katakumbach. Do trupów miał tą namiastkę szacunku; ich dusze już opadły w miękkie objęcia Bogini. Puste skorupy nie zasługiwały na pogardę.
Visenya była dla niego trupem, w którego piersi biło dawno sczerniałe serce. Wiedziała, że ma nad nim kontrolę - tak długo jak trzymała zaciśnięte szpony na ramionach jego słodkiej siostry, był wobec Matki kompletnie bezbronnym. Dlatego uciekał każdej nocy na Nokturn – w towarzystwie szczurów i zapitych mord nędzarzy, Baldwin Malfoy czuł się kimś. Nie Hamletem. Nie Otello. Był Baldwinem. Takim, którego nie potrafiła dostrzec, zbyt rozczarowana, że z każdej roli jaką w życiu grał – roli dziedzica nie potrafił udźwignąć.

Chciał się odwrócić.
Zapomnieć, że w ogóle tu przyszedł. Nawet jeśli odebrano mu prawo do zapomnienia. Potrzebował się napić. Może powinien wpaść później do Desmonda? On nie odmówi. W domu i tak nic na niego nie czekało poza pustymi ramami i zgnębionymi spojrzeniami portretów.
Nie mógł.
Bogowie jedni wiedzieli ileż musiał włożyć siły w to, żeby nie wyjść z pracowni. Nie trzasnąć drzwiami. Zamiast tego podszedł powoli do lady, pozwalając by syna i matkę dzieł wąski kawałek drewna.
- Nie chcę waszych pieniędzy Matko.- Odpowiedział, starając się płynnie przejść przez to co tak bardzo chciał jej wytknąć. Nie ma twoich pieniędzy. Są te ojcowskie, prawda? A kiedyś - moje.
Splótł dłonie przed sobą. Sygnet zdobiący jego palec wskazujący nigdy nie sczerniał. Ojciec, pomimo wszystkiego się go nie wyparł, tak jak Baldwin nie wyparł się swojej rodziny. Nie uciekał od niej - uciekał do niej. Ale tego też nie mogła wiedzieć.

- Chcę…
Zamilkł. Nikogo tu nie obchodziło czego chciał. Wraz z goryczą upokorzenia musiał przełknąć całą swoją dumę. Ukorzyć się przed majestatem wiedźmy. Nie był w stanie powiedzieć do kogo żywi większą pogardę – do siebie czy Visenyi. Schylił lekko głowę, choć wzrok nieprzerwanie pozostawał utkwiony w jednym punkcie – pozbawionych miłości oczach.
- Czy jeśli przyznam, że Cię potrzebuję, zgodzisz się mnie wysłuchać, Matko?- Zapytał mniej pewnym głosem. Zawsze mogła mu odmówić. Odszedłby z kwitkiem, ale nie mógłby sobie zarzucić, że się nie starał. Poczuł się nagle przytłoczony ciężarem własnej bezsilności.
Czarodziejska legenda
O! from what power hast thou this powerful might,
With insufficiency my heart to sway?
Przed dwoma tysiącami lat niewielkie irlandzkie miasteczko Waterford spłynęło krwią okrutnego męża i bezdusznego ojca kobiety, która zbyt wiele wycierpiała z ich rąk. Upiorzyca gnana nienawiścią i pragnieniem zemsty, przez lata dotkliwie karała wiarołomnych kochanków i mężów, aż zasnęła w swym rodzinnym grobowcu. Mieszkańcy co roku w rocznicę jej zgonu kładą na ciężkiej marmurowej płycie krypty rytualny kamień, który ma zapewnić im bezpieczeństwo. Ze szczątkowych zapisków etnologów i lokalnych pieśni, można wywnioskować, że kobieta była użytkowniczką magii. Czy znajdzie się śmiałek, który zdecyduje się zdjąć kamień i pocałunkiem obudzić bladolicą śniącą o ustach czerwonych jak krew?

Dearg Dur
#6
09.12.2024, 13:57  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.12.2024, 17:34 przez Dearg Dur.)  
Duma była wpisana w jego krew i wychowanie. Mogł chodzić w zażyganych szmatach, mógł kpić i srać na własne gniazdo, ale otrzymał od swojej matki ziarno dumy, które rozrosło się w toksyczny bluszcz oplatający jego słodką, zepsutą duszyczkę artysty.

I właśnie teraz, gdy tę dumę musiał tak pięknie deptać, kiedy jego pięknie ogolona twarz otoczona aureolą pięknie ufryzowanych włosów musiała giąć się w niepewnych uśmiechach, płaszczyć się wobec kobiety, którą kochał tak mocno jak nienawidził...

Widział doskonale tę zmianę w oczach swojej rodzicielki. Ten chłód, obojętność, która nie zniknęła, ale przeszła płynnie w wypaczoną ciekawość. Tę samą z jaką naukowcy przyglądają się szczurom rozpaczliwie naciskającymi przyciski, które ledwie chwile temu dawały im pokarm, a teraz dają tylko cierpienie.

Ów sadystyczna ciekawość zmieszana z niechęcią. Jeszcze kilka lat temu strofowałaby go, liniałem unosząc podbródek, mierząc blask malfoyowych oczu, wytyczając szlak jego słowom, ton, który winien przyjąć oczekując, że ktoś dla niego coś zrobi.

Nie błagaj nigdy, nie plam swojego nazwiska pobłażliwą uległością. Cały świat powinien leżeć Ci u stóp, a każdy, kogo spotkasz na swojej drodze winien składać Ci hołd.

Szeptane kołysanki, srebrzyste nożyczki wycinające uschnięte gałązki, pielęgnujące rozkwitające zielone liście napompowanego narcyzmu.

Ale to było kilka lat temu, nim powiedział jej kilka słów za dużo, nim opluł dziedzictwo i łączącą ich ciasnym splotem pępowiny więź. Dziś pewnie z wielką chęcią kobieta fantazjowałaby o tym, jak ów lepką od ustrojowych płynów rurą oplata wątły karczek żmiji wyhogowanej na własnej piersi, lecz to co się działo obecnie nie było fantazją, a rzeczywistością: jej syn przyszedł o coś prosić.

Było to na tyle interesujące, by pozwolić mu mówić dalej, choć nie zamierzała nawet odzywać się przed poznaniem sprawy, a tylke gestem dłonie wskazała mu, że może mówić dalej, może się płaszczyć, może zastanawiać się i głowić, czy trąca w niej bardziej struny matczynej opiekunczości czy odrazy do takiego upodlenia siebie w celu osiągnięcia... no właśnie? Czego?
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#7
09.12.2024, 22:22  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.12.2024, 22:37 przez Baldwin Malfoy.)  
Nawet jeśli patrząc w twarz syna, kobieta widziała niemal lustrzane odbicie własnego męża, to duszę… Och duszę i serce odziedziczył po niej.
Pamięć była przerażającą rzeczą, ostrzem, który od lat dociskano do szyi młodego dziedzica. Gdy wspomnienia przeplatały się z marzeniami sennymi. Pragnienie dziecka, by sprawić, że choć raz kamienną twarz matki wykrzywił uśmiech, a głowa zgięła się w aprobacie.
Nie był jak Renigald. Ani Elliot. Nie był nawet jak Desmond. 
I nieważne jak bardzo by się nie starał nie był jak swój własny pierdolony ojciec.

Nawet jeśli miał splunąć na własną dumę, to Visenya nie była kobietą przed którą wstydziłby się to robić. Mógł jej nienawidzić; śnić o tym jak barwi matczyną krwią szaty na starym, umiłowanym portrecie, ale… Był tylko kwiatem jej własnego ogrodu. Nadal, pomimo upływu lat nie potrafiła zdobyć się na odcięcie toczonego robactwem i chorobą pąku.
To ona go nauczyła, że ma prawo żądać od świata czego tylko jego dusza zapragnie. A gdy tego zażądał - odtrąciła go. Wzgardziła. Zawiodła.
Trudno było doszukiwać się w Baldwinie skruchy, bo tej splamiona pożądaniem dusza po prostu nie znała. Znała za to zbyt dobrze poczucie odrzucenia i pogardy, by teraz ustąpić.

Nie odmówiła mu.
To już coś. Nie chciał nadwyrężać swojego szczęścia i cierpliwości matki, dlatego korzystając z okazji, po prostu wyciągnął z torby coś co z początku przypominało motek koronki.
Dopiero rozwinięte i rozłożone na stole okazało się wyjątkowo starą, podniszczoną sukienką - w kilku miejscach nici były pozaciągane; materiał niegdyś biały, dziś zszarzał; posrebrzane guziki z wybitym rodowym symbolem Malfoy’ów starły się, a jednego przy zapięciu kołnierzyka przy szyi w ogóle brakowało; cały dolny brzeg był permanentnie brudny od kurzu i pyłu. Pomimo, że sama kreacja była dość długa, ot na oko na przeciętnego wzrostu dziewczynę, jej ostatnia właścicielka musiała być wręcz chorobliwie szczupła. Z pewnością drobniejsza od poprzedniczek sądząc po wyraźnych śladach zwężania i poprawek krawieckich.
Przesunął palcami po materiale, starając się go choć trochę rozprostować. Z nietypową dla siebie wrażliwością, w niemal nabożnym milczeniu. Samo patrzenie na tą cholerną kieckę sprawiało mu wyraźny ból.

To w nią była ubrana, gdy… Gdy Ją wtedy znalazł. W tych pieprzonych Katakumbach.
Jak dziś pamiętał moment, kiedy wreszcie wyszli na Nokturn. Obskurny pokój w Wiewernie, za który zapłacił rodową broszą po dziadku. Lodowatą łazienkę i to jak skostniałe miał dłonie, gdy powoli rozpinał rząd guziczków i rozwiązywał jedwabne wstążki gorsetu, bo pogrążona w głębokiej apatii półwila nie była w stanie zrobić nawet tego. Jak pieprznął tą cholerną sukienkę w kąt, by przez następne godziny spędzić klęcząc na kafelkach przy wannie, obmywając srebrzyste włosy czarownicy, ścierając brud podziemia z jej mlecznej skóry. W milczeniu wymieniając wodę raz za razem, parząc palce ogniem i wrzątkiem, starając się przywrócić swojej Delilah czystość. Ale nieważne co robił, woda nadal była szara, tak jak zbrukane krwią pozostawały dłonie szekspirowskiej Lady Makbet.
Zawiódł ją wtedy. Zawiódł i teraz.

Wrócił na ziemię, dopiero gdy poczuł pojedynczą łzę, która opadła na materiał.
Kurwa mać. Nie tu. Nie przy niej!
Otrząsnął się z letargu, zamrugał parokrotnie, próbując pozbyć się irytującej mgły, którą zaszły mu oczy. Równocześnie nie robił nic, aby ukryć przed matką wyraźne podłużne blizny na swoich dłoniach. Niech widzi każdą najmniejszą słabość pierworodnego.
- Ta sukienka należy do kogoś bardzo bliskiego mojemu sercu.- Powiedział w końcu. Cofnął palce, na wypadek, gdyby matka chciała po nią sięgnąć. Jak ognia unikał dotyku tak dobrze znanych sobie dłoni.- Czy mogłabyś ją naprawić?
Czarodziejska legenda
O! from what power hast thou this powerful might,
With insufficiency my heart to sway?
Przed dwoma tysiącami lat niewielkie irlandzkie miasteczko Waterford spłynęło krwią okrutnego męża i bezdusznego ojca kobiety, która zbyt wiele wycierpiała z ich rąk. Upiorzyca gnana nienawiścią i pragnieniem zemsty, przez lata dotkliwie karała wiarołomnych kochanków i mężów, aż zasnęła w swym rodzinnym grobowcu. Mieszkańcy co roku w rocznicę jej zgonu kładą na ciężkiej marmurowej płycie krypty rytualny kamień, który ma zapewnić im bezpieczeństwo. Ze szczątkowych zapisków etnologów i lokalnych pieśni, można wywnioskować, że kobieta była użytkowniczką magii. Czy znajdzie się śmiałek, który zdecyduje się zdjąć kamień i pocałunkiem obudzić bladolicą śniącą o ustach czerwonych jak krew?

Dearg Dur
#8
17.12.2024, 22:02  ✶  
Jej wyraz twarzy nie zmienił się ani o jotę, gdy pokazał jej suknie, brew nie zadrżał, grymas pozostał niezmienny, choć nie... może pogłębił się w nzniesmaczeniu, jakby syn kazał patrzeć jej na ściek. W pierwszym odruchu nie zbliżała się do niej, ale wraz z jego milczeniem pozwoliła sobie wyciągnąć dłonie do materiału. Dotykała go tylko czubkami palców, z czysto zawodowej ciekawości weryfikując krój, oceniając rozmiary właścicielki na podstawie doboru szwów. Robiła to powoli, metodycznie, z zastanowieniem, choć nie dało się ukryć, że pozostawione przez niego ubranie było brudne i zniszczone, a rozciągnięte ściegi wypychały z piersi syknięcia oburzonego niedowierzania.

Tylko z pozoru nie zauważała stanu syna, tej zadumy w którą popadł, wspomnienia, którego nie mogła zasmakować, lecz przywołane emocje znajdowały lekkie odbicie w twarzy ukochanego kiedyś potomka. Tylko z pozoru tego nie wiedziała, choć jej sfinksia twarz zbyt dobrze ukazywała potrzebę odwetu, vendety za rozczarowanie którym okazała się jej latorośl. Czy przypuszczała, że świat będzie dla niej dzisiaj tak łaskawy? Z zastanowieniem zataczała kółka opuszkiem kciuka na srebrnym guziku, gdy w końcu Baldwin ogarnął się i nie rozbeczał na środku butiku, ścierając resztki godności z twarzy.

Cisza kłuła wszystkimi igłami, które były zgromadzone w zakładzie na zapleczu, aż w końcu jej absolutnie zobojętniałe słowa poparte zblazowaną miną bardzo rozczarowanej kobiety padły między nimi:
- Dziwka z której to zdarłeś nadal żyje? Niech kupi sobie drugą. Lepszej jakości. Wyjdzie taniej niż renowacja tej ściery.
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#9
18.12.2024, 12:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.12.2024, 10:32 przez Baldwin Malfoy.)  
Obcowanie z tą czarownicą zawsze było… przeżyciem samym w sobie. Niekoniecznie przyjemnym, zawsze obciążającym emocjonalnie. Wyzwalała w nim wszystko to co starał się ukryć. Każde jedno, plugawe pożądanie.
Nie jesteś potworem.
Oparł się chęci sięgnięcia po różdżkę; po wahadełko. To nic by nie dało. Niczego by nie zmieniło lub co gorsza sprawiłby Jej tylko zawód. Rodzina ponad wszystko. Rodzinie się nie odmawia.
Dlatego właśnie pozostawał głuchy na słodkie podszepty i pragnienia oddania się pierwotnej przyjemności, która płynęła z nekromancji. Dlatego kryształ na srebrnym łańcuszku spoczywał bezpiecznie w kieszeni szaty.
Umysł matki był terytorium, od którego starał się trzymać z daleka. Nie przez wzgląd na szacunek, a zwyczajnie ludzki strach przed tym co w nim odnajdzie. Łatwo było wierzyć, że rodzicielka darzyła go pogardą i niechęcią równie mocno. Ale pogodzić się z tym, że to prawda lub co gorsza zrozumieć błąd? Na to nie był gotowy. Może nigdy nie będzie. Świat wspomnień, pięknych fantazji i obrazów czynił z Viseny’i bardziej ideę niż żywą istotę.

Nie czuł gniewu, że nazwała jego słodką Dellilah dziwką - pewnie w innych okolicznościach, może po kilku głębszych, nawet by jej przyznał rację. Nie chciał też zdradzać dla kogo potrzebował tej sukienki - Visenya miała nad nim wystarczająco dużo władzy trzymając w szachu baldwinową muzę i oblubienicę. Nie zamierzał oddawać matce kolejnej kobiety, która cokolwiek znaczyła w jego bezwartościowym życiu.
Z każdą sekundą ciszy smutek malał. Rozpływał się w morzu rozgoryczenia.
- Z nikogo jej nie zdarłem.- Warknął nim zdołał się powstrzymać, powściągnąć język. Zacisnął usta, żeby nie powiedzieć nic więcej. Nie potrzebował dziwek. Wystarczały mu znudzone panny z dobrych rodów, głupie trzpiotki bez szans na porządne małżeństwo, albo pożal się Bogowie wielkie buntowniczki, których spragnione czegokolwiek spojrzenia wyłapywał podczas spektaklu. Zawsze się taka jedna na sali znalazła - wzdychająca idiotka, pocierająca kolankami; nigdy w pierwszym rzędzie. Im przysługiwały czwarte czy piąte. Lubił takie. Napawał się wizją, że może im dać coś czego nie da im stary, bogaty dziad z którym pewnie kiedyś będą dzielić łoże. Że zamiast o ojczyźnie będą myśleć o nim. Ale nigdy nie musiał brać tego co chciał gwałtem - same przychodziły, tak niepewne czy te kilka sekund, gdy jego wzrok był utkwiony w ich pozbawionych wyrazu twarzach, wystarczyło na zaciśnięcie nici porozumienia.
Nie każę ci mnie kochać, bo do tego zdolna nie jesteś. Ale kurwa igłę z nicią chyba utrzymać potrafisz.- Przemknęło mu przez myśl, gdy na nowo utkwił spojrzenie w posągowej twarzy matki. Potrzebował kolejnych kilku sekund, żeby mieć pewność, że nie zacznie na nowo pluć jadem.

- Nie o to pytałem, Matko.- Odpowiedział, patrząc na sukienkę z taką czułością jaką na matkę patrzył może będąc zaledwie maleńkim dzieckiem. Kiedy jeszcze potrafił zdobyć się na miłość do czarownicy, która go urodziła i wychowała.
Ludzie uwielbiali wyrzucać to co stare, zniszczone, przesiąknięte smutkiem i bolesnymi wspomnieniami, tylko po to by zastąpić to czymś nowszym, bez duszy; czymś do czego nie dało się przywiązać.
Znosił to, że pastwiła się nad nim jak sęp nad padliną, bo tylko w ten sposób był w stanie odpokutować własne grzechy.

- Po prostu podaj swoją cenę.
To że Baldwin pieniędzy miał tyle co nic, to Visenya wiedzieć musiała. Chłopak nigdy nie sięgał do rodowej skrytki Gringotta, a to co zarobił na obrazach czy w teatrze pewnie rozpieprzał na Nokturnie. Ale czy galeony były czymś co w ich relacji miało kiedykolwiek jakąkolwiek wartość? Nie. Złoto było tylko pochodną władzy. Zresztą istniała całkiem słuszna obawa, że zacząłby się kurwić by ją równocześnie zadowolić i rozczarować jeszcze bardziej.
Tu chodziło o coś więcej. O to jak głęboko sięgała desperacja młodego Malfoy’a i jak wiele był w stanie poświęcić dla tego bezwartościowego kawałka szmaty leżącej między nimi na blacie.
Czarodziejska legenda
O! from what power hast thou this powerful might,
With insufficiency my heart to sway?
Przed dwoma tysiącami lat niewielkie irlandzkie miasteczko Waterford spłynęło krwią okrutnego męża i bezdusznego ojca kobiety, która zbyt wiele wycierpiała z ich rąk. Upiorzyca gnana nienawiścią i pragnieniem zemsty, przez lata dotkliwie karała wiarołomnych kochanków i mężów, aż zasnęła w swym rodzinnym grobowcu. Mieszkańcy co roku w rocznicę jej zgonu kładą na ciężkiej marmurowej płycie krypty rytualny kamień, który ma zapewnić im bezpieczeństwo. Ze szczątkowych zapisków etnologów i lokalnych pieśni, można wywnioskować, że kobieta była użytkowniczką magii. Czy znajdzie się śmiałek, który zdecyduje się zdjąć kamień i pocałunkiem obudzić bladolicą śniącą o ustach czerwonych jak krew?

Dearg Dur
#10
09.01.2025, 11:34  ✶  
Oczy królowej tego miejsca zalśniły niebezpiecznie w odpowiedzi na ów niedopuszczalne warknięcie. Trzymał się w ryzach, lecz czy nie lepiej było nałożyć na jego niewdzięczny kark chomąto i przegonić wraz ze skrzatami domowymi po polach ciotki Caoimhe w jednym sezonie aby nauczył się w końcu doceniać przywilej życia w bogactwie. Nic tak nie doprawiało apetytu na luksus, niż głód odpowiednio podbudowany surowością zewnętrzną wobec ciała. Taki plan jednak byłby niemożliwy do zrealizowania i choć mogła pozwolić sobie na taką fantazję, choć niewdzięczny smarkacz testował jej cierpliwość na każdym kroku, nie mogłaby dopuścić do tego, żeby opowieść o takim upodleniu dotarła do uszu kogokolwiek spoza rodziny.

Podaj cenę - prawie, że rozkazał i och jak kusiło w odpowiedzi rozkazać mu powrócić do domu i w końcu zachowywać się odpowiednio, zgodnie ze statusem krwi i majątkiem, który wciąż o dziwo znajdował się w jego zasięgu, w niekończącym się tłumaczeniu jego ekscesów potrzebą młodości, która nie miała innej szansy się odpowiednio wyszumieć. Wątpiła ażeby ta suknia miała aż taką wartość, by na szali położył swoje życie, przyszła jej jednak do głowy inna próba.

– Niedługo Parkinsonowie będą rozsyłać zaproszenia bal. – Odpowiedziała po chwili milczenia, nie uraczając go nawet spojrzeniem, gdy jej długie palce z pewną dozą obrzydzenia ujmowały dawno już nie białą szmatę, oceniając ilość pracy, którą należałoby wykonać w celach jej renowacji. Oceniając jak szybko i pięknie płonęłaby w zakładowym kominku. – Dostaniesz zaproszenie, przyjdziesz i będziesz zachowywał się godnie. Przypomnisz starej matce, co to znaczy odczuwać dumę na myśl o swoim pierworodnym. – Pozorna obojętność rychło doprawiona została znajomą goryczą, wyrzutem, który czekał tak długo, ażeby między nimi rozkwitnąć. – Taka przysługa dla ukochanego syna będzie wtedy czystą przyjemnością. – Jadowicie słodki uśmiech nie sięgnął chłodnych oczu, gdy wyciągnęła różdżkę, by ustawić suknię do pionu, wypełnić ją uformowanym przez siebie manekinem adekwatnym do postury ukochanej przez Baldwina duszy. Własnej duszy w innym ciele. Zawisła więc ów poszarpana zjawa obok złej królowej, niczym zakładnik tego dziwacznego układu. Zawisła obok, jak słowa prośby, ceny, którą Malfoy mógłby przecież bez trudu "zapłacić", ceny podszytej groźbą, że jeśli się nie zdecyduje, nigdy więcej nie zobaczy drogocennego przedmiotu. I było to też miejsce pozbawione negocjacji. Nim jeszcze się zgodził, manekin został odesłany na zaplecze, a do butiku weszły dwie klientki, które momentalnie odebrały ostrość rysów Viseny momentalnie ustąpiła równie serdecznemu co fałszywemu uśmiechowi.
– Serdecznie witam, suknie już czekają na przymiarki, zapraszam drogie panie, nie ma co zwlekać, gdy w grę wchodzi moda. – Gestem wskazała te same drzwi, przez które umknęła zakładniczka, synowi zaś chłodno skinęła głową na pożegnanie, nie przyjmując żadnych aneksów do twardo postawionych warunków.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Baldwin Malfoy (3125), Dearg Dur (1577)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa