• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[1962 Wrzesień, Hogwart] Początki bywają trudne | Stanley X Cynthia

[1962 Wrzesień, Hogwart] Początki bywają trudne | Stanley X Cynthia
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#1
15.12.2024, 22:04  ✶  
Wrzesień był piękny, wyjątkowo słoneczny i mało deszczowy, co w Wielkiej Brytani nie zdarzało się szczególnie często. Rok szkolny zaczął się niecałe trzy tygodnie temu, a rywalizacja o punkty i stosy prac domowych goniły większość starszych uczniów do biblioteki. Cynthii było żal marnować popołudnia na tkwienie w zakurzonym wnętrzu, które co prawda obłędnie pachniało atramentem i pergaminem, ale nie mogło równać się z kolorowymi liśćmi na drzewach i chłodnymi podmuchami wiatru, które wciąż niosły za sobą zapach minionego lata. Zawsze ją to zaskakiwało, popołudnia w sierpniu pachniały jesienią, we wrześniu natomiast przepełnione były tęsknotą za lasem.
Siedziała z opasłym tomem na kolanach na zamkowym dziedzińcu, zajmując jeden z kamiennych parapetów. Jej przyjaciółki pochłonięte były spotkaniem prefektów, mogła więc oddać się lekturze prawiącej o uzdrawiających zaklęciach zaawansowanych, z których zdawała SUMy. To był jej ostatni rok. Wszystko miało się zmienić, ale nie chciała nad tym myśleć teraz, chociaż dostrzegała postępujące we własnym charakterze zmiany. Zauważyła, że czyta tą samą stronę kolejny raz, więc uśmiechnęła się pod nosem, ruchem głowy odgarniając do tyłu jasne włosy, które sięgały jej już do pasa. Ubrana była w szkolny mundurek - spódnicę w barwach domu, plisowaną i kawałek przed kolano, a w nią wciągnięta była biała koszula na krótki rękaw, zapinana na perłowe guziki. Zamiast krawatu, miała pod szyją wstążkę, a na nogach zakolanówki i czarne trzewiki. Zawsze była nienaganną uczennicą, nauczyciele ją lubili. Świergot ptaka sprawił, że podniosła wzrok, a chwilę później omiotła jasno niebieskimi oczami najbliższe otoczenie.
Nie była specjalnie zainteresowana ludźmi, chłopcami. Miała swoje towarzystwo, Brenna i Victoria, a dodatkowo Castiel i Fergus zajmowali większość jej czasu. Bandy Borgina, którego dostrzegła siedzącego na parapecie naprzeciwko - zwyczajnie nie lubiła. Cała czwórka traciła punkty, była zakochana w sobie i nierozłączna. Srebrni chłopcy Slytherinu, z których każdy zdawał się być gorszym kobieciarzem. Z niezadowoleniem przyznała, że zmienili się jednak we wakacje, nabierają zupełnie innej sylwetki, wyrazu oczu i chyba przede wszystkim głosu. Nie miała z nimi styczności. O dziwo Stanley siedział sam, bez swojego cienia w postaci obdarzonego na pewno ADHD Anthonyego. Jej uwagę poza ciemnymi włosami opadającymi na czoło, przykuł jednak papieros. Nierozsądny, jak zawsze.
Nie jej sprawa. Pokręciła głową, wracając do książki, czym nie dało się jednak nacieszyć długo. Znajomy głos dotarł jej uszu - piskliwy, głośny i świadczy tylko o tym, że w ich stronę zmierzała Pani Profesor. I normalnie by to jej nie obchodziła, ale na Merlina, jak zobaczy go z papierosem, znów stracą punkty. Zresztą, czy nie miał już wystarczająco grubej teczki i dyrektora? Nie zauważyła nawet, jak stuknęła palcami w okładkę, kalkulując wszystkie za i przeciw najprawdopodobniej najlepszego pomysłu, jaki miała.. Wahała się kilka sekund, wędrując spojrzeniem pomiędzy książką, a korytarzem prowadzącym od mostka na dziedziniec, a potem wstała, dłonią poprawiając spódniczkę.
W odpowiednim momencie i z odrobinę nieśmiałym uśmiechem stanęła przed nauczycielką tak, aby go zasłonić i tak, aby Stanley tego nie zauważył. Jeszcze tego by jej brakowało, żeby sobie coś pomyślał. Rozmawiały chwilę o lekturze, Cynthia zadała kilka pytań o prace domową, korzystając z zaangażowania kobiety w odpowiedzi, ruszyła leniwie w stronę wejścia do zamku, tak, aby ta nie miała możliwości dostrzeżenia tego nieszczęsnego papierosa zza kolumn. Gdy drzwi się zamknęły, westchnęła ciężko i przytuliła książkę do siebie, chcąc wrócić na zajmowane wcześniej miejsce, zerkając tylko mimochodem na siedzącego ślizgona. Gdyby była prefektem, powiedziałaby mu kilka słów, ale nie leżało to w jej kompetencjach. Mijając go jednak w drodze do parapetu, przymknęła oczy, kręcąc głową. Przystanęła, odwracając głowę w jego stronę. Zlustrowała go wzrokiem, starając się nie skupiać na niczym innym, niż paskudnej używce. Wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, jednak ostatecznie żadne słowo nie uciekło spomiędzy jej ust, a ona usiadła, otwierając książkę na swoich kolanach. Jeszcze by sobie coś pomyślał. Chodziło tu o punkty i godność Slytherinu, nic innego.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#2
15.12.2024, 22:37  ✶  

Wszystko co dobre, szybko się kończy. I tak też właśnie zakończyły się wakacje dla Stanleya i setek, tysięcy innych uczniów. Chcąc lub nie, musieli się przestawić do nowej rzeczywistości - wstawania rano, odrabiania prac domowych czy uczenia się. Z jednej strony żadna nowość, a z drugiej nieprzyjemny obowiązek. Niektórym szczęśliwcom został już tylko rok nauki ale Borginowi zostały dwa lata - długie, ciężkie, mozolne... bez sensu. Ale nie mógł nic innego zrobić jak się po prostu poddać tym zasadom, wszak nie mógł zawieść matki, której tak bardzo zależało na jego dobrym wychowaniu i zdobyciu należytej edukacji.

Stan miał prostą zasadę w swoim życiu jeżeli chodziło o dobieranie sobie znajomych czy przyjaciół. Jeżeli rozchodziło się o tych męskich, no to wiadomo - tylko Ślizgoni, chociaż Sauriel był tutaj wypadkiem, który potwierdzał regułę. Panowie poznali się i jakoś tak przypadli sobie do gustu pomimo faktu, że ten był krukonem. Nikt inny jednak nie dostąpił tego zaszczytu aby być reprezentantem innego domu, który mógł się szlajając z Borginem czy resztą jego paczki... No właśnie, jego paczka. Samce alfa, łamacze serc czy greccy bogowie - po prostu czwórka wspaniałych kawalerów... Tak to sobie właśnie tłumaczyli i mimo, że sami byli swoimi największymi rywalami czy momentami wrogami, mogli na sobie polegać. Ktoś zaczął z jednym z nich, miał problem z całą czwórką, a czasem nawet liczniejszą grupą. Czy byli wzorowymi uczniami? Nic bardziej mylnego, chociaż starali się robić wszystko jak mogli aby aż tylu punktów nie tracić... A że wychodziło jak wychodziło to już całkowicie inna sprawa.

Wszystko było wywrócone o 180 stopni w kwestii płci pięknej. Tutaj Stanley był dużo mniej wybredny, wszak dopuszczał kandydatki ze wszystkim domostw, chociaż wiadomo, że była pewna hierarchia. Najpierw Ślizgonki - wiadomo, później krukonki, następnie puchonki, a na gryfonkach kończąc. Ot, taki mały ranking, który sobie ustalił już lata temu. Co by jednak nie mówić - wszystkie były piękne. Każda z nich była potencjalną dziewczyną, kochanką, a może wręcz przyszłą żoną. W ich wieku tak to już było - hormony buzowały i każdy był rasowym samcem czy graczem. Z tej całej listy tych wspaniałych dam, jedna grupa zasługiwała na szczególne miejsce w sercu Borgina, a mianowicie blondynki. Te po prostu miały w sobie coś takiego co przyciągało go niczym ćmę do światła. Może właśnie to było idealne porównanie? W końcu światło też było jasne jak ich przepiękne włosy, a Stanley ze swoją ciemną czupryną mógł przypominać takiego owada.

Niby pierwsze dni szkoły powinny być proste ale już nic nie szło po jego myśli. Ten perfidny Atreus był pierwszym, który zagadał do złotowłosej Sary, Ślizgonki bo jakżeby inaczej. Gdyby tylko Borgin nie zaspał na pierwsze zajęcia to nie musiałby teraz siedzieć na dziedzińcu w swoim szkolnym stroju z niechlujnie zawiązanym krawatem, gdzie popalał te papierosy z nerwów. Kurwa, padalec... Jeszcze się policzymy Bulstrode odgrażał się w myślach, kiedy zaciągał się po raz kolejny fajką. Z każdą kolejną chwilą czuł ulgę. Czuł jak dym wypełnia zakamarki jego ciała czy duszy. Czuł jak buzuje mu krew, a on osiąga niemalże stan nirvany. Było po prostu błogo - nic go nie mogło wyprowadzić z równowagi, a ostatnie promyki słońca padały mu twarz, powodując że było jeszcze lepiej.

Dopiero dźwięk zamykanych drzwi obudził go ze swego rodzaju śpiączki. Sprawił, że od razu mimowolnie starał się schować używkę, która była co najmniej nielegalna jak nie zakazana na terenie szkoły. Nie musiał być jakimś sokolim okiem aby dojrzeć Cynthię - jasnowłosą reprezentantkę domu Salazara, co od razu dawało jej z plus 15 punktów u Borgina, a fakt że była pilną i wzorową uczennicą dawał jej dodatkowe z 10. Takie były właśnie najlepsze. Posiadały dużą wiedzę, były przydatne, a satysfakcja z "psucia" tych idealnych uczennic była jeszcze większa, niż z pozostałych dziewczyn.

Uniósł swoje brwi, spoglądając na nią kiedy zatrzymała się nieopodal. Nie odezwał się jednak, a jedynie przyglądał, czekając na rozwój wydarzeń. Nic się niestety nie stało, a Flintówna po prostu usiadła jakby nigdy nic, chociaż jej wzrok mówił wiele jak na przykład nie trać więcej punktów - Co tam ciekawego czytasz? - zapytał, gasząc papierosa. I może Stanley chciał jeszcze chwilę temu sobie pójść ale skoro skowronek sam przyleciał to jednak jakaś nauka mogła trochę poczekać - Jakbyś potrzebowała pomocy z obroną przed czarną magią to służę pomocą - dodał z dumą w głosie, wszak był jednym z najpilniejszych uczniów na tym przedmiocie i nawet uważał na tych zajęciach, co było sukcesem na szczeblu edukacyjnym tak trudnego przypadku jak Borgin.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#3
31.12.2024, 22:32  ✶  
Popularność Borginowej bandy o zdecydowanie zawyżonym mniemaniu o sobie nie raz sprawiła, że Slytherin spadł z pierwszego miejsca, tracąc szmaragdy w wielkiej klepsydrze. Byli prawdziwym utrapieniem Victorii pod tym względem, która jako prefekt, wypruwa sobie flaki, żeby piękne barwy domu Salazara Slytherina zawsze były tymi dominującymi. Cyna pomagała jej na tyle, ile mogła — nauka jej zupełnie nie przeszkadzała, ba, godzinami siedziała w książkach, co uważała za znacznie ciekawsze i przydatniejsze, niż latanie na miotle. Gdy były treningi szklone lub mecze, miała dla siebie cały pokój wspólny lub bibliotekę, leniwie skwierczący ogień w kominku i dobrą, mocną kawę. Wiedziała, czego chciała odkąd, tylko skończyła siedem lub osiem lat, praktycznie znajdując swoją ścieżkę chwile po tym, jak zmarła jej matka. I tak się jej trzymała, konsekwentnie i uparcie, nie pozwalając sobie na obranie innego kursu, na chwilę wątpliwości. Głupi podlotek nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo samej sobie zrobiła krzywdę, odbierając słodycz i dziecięcą niewinność na rzecz powagi i odpowiedzialności.
Słyszała o tym, że szaleli. Tak robili chyba wszyscy chłopcy w ich wieku, ciągle pojawiały się nowe plotki lub widziano ich z kolejną dziewczyną. Atreus i Louvain wykorzystywali swoją popularność z drużyny i nawet się z tym nie kryli, co Cynthii wydawało się niedorzeczne. Zazdrościła tym wszystkim dziewczynom, które przelatywały przez ich dłonie? Wcale. Bo była lepsza od nich, nie była łatwa i już na pewno nie chciała być częścią jakichś niedorzecznych statystyk lub rankingów. Trzeba jednak było im oddać, całej czwórce i nawet przyjacielowi Fergusa, którego z nimi czasem widywała, że nie byli brzydcy. Łatwo było się gapić, a oni po prostu umieli to wykorzystać.
To nie była jej bajka, to nie była jej sprawa. Ich towarzystwo nie było niczym dobrym.
I z taką myślą, po tym, jak uratowała klepsydrę ich domu - nie Stanleya oczywiście - usiadła, wracając do swojej książki. A te miała naprawdę ciekawe, ojciec spełniał jej zachcianki i przywoził jej rozmaite dzieła ze swoich podróży, najczęściej ze Stanów Zjednoczonych, gdzie metody nauczania i przerabiany materiał był całkiem inny. Dobrze, że się nie odezwała, nawet jeśli głębokie westchnienie uciekło spomiędzy jej ust, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały. Jej palce zacisnęły się na stronach, gdy uszu dobiegł głos. Wyprostowała głowę i odwróciła twarz w jego stronę, nieco zaskoczona. Czy oni w ogóle kiedyś rozmawiali dłużej niż minutę i o czymś innym, niż prace domowe?
- Podręcznik nauczania magii leczniczej z Ilvermorny z zastosowaniem praktycznym alchemii. - odpowiedziała całkiem miło, czym sama była zaskoczona, bo inaczej sobie wyobrażała, że zabrzmi. Uniosła księgę z kolan i pokazała mu granatową okładkę z miękkiej skóry, na której widniały tłoczone litery w srebrnym kolorze. Gdy zaproponował pomoc, poczuła, jak subtelnie się rumieni, więc spojrzała znów na podręcznik, zrywając z nim kontakt wzrokowy. Owszem, zdawała sobie sprawę, że w przeciwieństwie do niej, był naprawdę dobry z magii praktycznej i bojowej. Nigdy nie była fanką pojedynków, wolała zajęcia wymagające delikatności i talentu manualnego, jak eliksiry, zielarstwo czy właśnie uzdrawianie. Przytaknęła jednak, a proste, sięgające końca pleców włosy, zakołysały się leniwie, spływając jej do przodu i przysłaniając drobną, odrobinę bladą buzię o różanych obecnie policzkach. Cholerny Borgin i jego cholerne, ciemne włosy. - Dziękuje, to bardzo miłe z Twojej strony. - odpowiedziała w końcu, unosząc dłoń i odgarniając włosy za ucho, aby na niego zerknąć. Była przede wszystkim damą, dobrą dziewczyną. W jasnoniebieskich oczach pojawiło się zaciekawienie. - Jeśli potrzebowałbyś pomocy z uzdrawiania lub eliksirów, to mogę też Ci pomóc. - zaproponowała, nie chcąc pozostać mu dłużną. Tak było grzecznie, tak należało zrobić. Brenna mówiła, że nigdy nie można było odrzucić pomocnej dłoni. Przymknęła książkę, kładąc ją luźno na nogach, przysłaniając tym samym odsłonięte kolana i oparła się o nią rękoma, odwracając odrobinę w jego stronę. - Wyglądałeś na poirytowanego. - zauważyła, nie chcąc być jednak wścibską, więc dodała zaraz z odrobiną zakłopotania w głosie. - To nie moja sprawa, ale są lepsze sposoby na nerwy, niż papierosy. Dostałbyś szlaban. Słyszałeś, o cukierkach z melisy i hibiskusa?
Opuściła dłonie, próbując sięgnąć do kieszeni, które miała wszyte w spódnicy. Grzebała tam chwilę w zamyśleniu, a potem wysunęła dłoń w jego stronę, otwierając ją i pokazując ziołową słodycz w jasnozielonym papierku. Nie odezwała się już, podnosząc jedynie na niego wzrok.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#4
07.01.2025, 00:19  ✶  

Nie wszyscy mogli zdobywać punkty. Ktoś musiał je przecież tracić. Oczywiście chwała tym wszystkim mądrym dziewczynom i chłopakom, którzy stawali na rzęsach i siedzieli po nocy tylko po to, aby zdobyć te kilka punktów. Pech niestety był taki, że wystarczyła czwórka chłopaków, aby te ciężko zarobione punkty tracić niczym nic nie warte miliony w kasynach.

O ile Atreus i Louvain grali w Ślizgońskiej drużynie, tak Stanleyowi pozostało tylko wierne kibicowanie swoich kompanom. Czy był trochę zły o to, że i on nie może z nimi latać? Jak najbardziej. Czy nie podobało mu się to, że traci trochę sławy i splendoru? Mniej ale również. Pomyśleć tylko o tym, ile więcej blondynek by go mogło wtedy kojarzyć, a tak... No cóż. Borgin musiał sobie radzić w inny sposób jeżeli chciał zdać na następny rok. Na całe szczęście do pomocy miał całe grono koleżanek, które chętnie udzielały wsparcia w tym czy innym przedmiocie za kilka miłych słów skierowanych w ich stronę. Ot, takie lekkie przekupstwo ale nawet uczciwe, czyż nie?

Niektórzy woleli książki, a on akurat wolał się dobrze bawić. Życie miał jedno i nie miał najmniejszych chęci aby całą młodość spędził przy książkach czy innych nudnych pergaminach. Nauka nie była dla niego - ewidentnie. Po prostu było tyle ciekawych rzeczy do zrobienia, że brakowało czasu na uczniowskie obowiązki, cóż za zrządzenie losu.

- To... Musi być bardzo ciekawa lektura. Naprawdę... - przyznał, chociaż blefował. Nie interesowało go to w ogóle, a dodatkowo nie miał nawet pojęcia co to było to całe "Ilvermorny". Czy ona go w tym momencie obrażała? Ale to musi być tragicznie nudne... pomyślał ale zachował pokerową twarz, nie pozwalając na ani sekundę grymasu. Był aż takim tragicznym rozmówcą, a może straszny, że Cynthia musiała się odwrócić? Może to te fajki? - Coś się stało? - dopytał, chociaż nie był tak głupi jak się mogło wydawać i swoje się domyślał. Na dworze też nie było zimno, więc te rumiane poliki można było tłumaczyć tylko w jeden sposób - A tam, drobnostka. W końcu Ty masz szansę zdobyć jakieś punkty dla naszego domu jeżeli dobrze pójdą testy, nie? - stwierdził jakby to była najprostsza rzecz na świecie. Trochę to była też pochwała skierowana do jego rozmówczyni. Borgin zdawał sobie sprawę, że nikt nie pokładał w nim nadziei na uzyskanie przewagi nad innymi domami. On mógł ją jedynie zaprzepaścić - Hahah... - parsknął śmiechem na jej słowa. To było oczywiste, że będzie jej potrzebował - Jeżeli nie będzie mi szło... - nie będzie mu szło - To będę wiedział do kogo się zwrócić o pomoc - przyznał, a następnie strzelił palcem w kierunku Cynthii.

Przyjrzał się jej z zaciekawieniem kiedy wspomniała o zirytowani - Tak? - przejechał językiem po ustach aby nawilżyć spiętrzone usta - No jak mam się nie denerwować skoro Atreus wpierdala się w nieswoje sprawy? - zapytał z ciężkim westchnieniem. Stanley trochę jednak pokolorował rzeczy, ponieważ Sara była neutralna i nie była niczyją własnością, więc Bulstrode'a atakował de facto ziemię niczyją - A czy to pierwszy raz? - poprawił czuprynę, odpowiadając ze spokojem. Mówił o tym jakby to był chleb powszedni i nic nowego. Jakby to nie robiło na nim zupełnie żadnego wrażenia - Z całym szacunkiem ale cukierki z melisy i hibiskusa nie wyglądają tak cool jak papierosy - przyznał, przyglądając się jak Flint grzebie po kieszeniach - Może powinnaś spróbować tego i owego? Jedna fajka jeszcze nikogo nie zabiła, a kto wie... Może to jest coś czego potrzebujesz? - skręcił trochę głowę w bok. Sprawnym ruchem wyciągnął jednego papierosa, a następnie opatulił go dłonią aby przypadkiem nikt inny tego nie zauważył - To może mała wymiana? Ja spróbuję Twojego sposobu, a Ty mojego? - zaproponował z lekko szyderczym uśmieszkiem. Borgin proponował jej po części pakt z diabłem - Jeżeli nie chcesz tutaj palić to możemy pójść w bardziej ustronne miejsce. Znam takie jedno - stwierdził, oczekując jej reakcji.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#5
10.01.2025, 22:13  ✶  
Równowaga zawsze musiała być we wszechświecie zachowana, była tu pewna słuszność. Kilka osób żartowało, że Stanley z kolegami traci punkty, żeby inne domy miały w ogóle jakiekolwiek szanse w nadgonieniu Slytherinu, który niekiedy przewyższał ambicją Ravenclaw. Nie było to kwestią chęci do nauki, raczej potrzebą zachowania wyższości nad innymi, pokazania, kto rządził Hogwartem nie tylko na zamkowych korytarzach czy pod względem ilości bogatych i dobrze urodzonych uczniów.
Byli tak ze sobą zgrani, że nie pomyślałaby o żadnej zazdrości, zwłaszcza o popularność i dziewczyny. Stanley wydawał się jej najmniej zakochanym w sobie. Miał w sobie nutę tajemniczości, nie wykładał wszystkiego od razu, a przynajmniej nic o tym nie słyszała. A dziewczęta naprawdę dużo plotkowały i chociaż Cynthia nie brała w tym czynnego udziału, wszak romanse zupełnie jej nie obchodziły i nie była kimś łatwo dostępnym, słuchała — czy tego chciała, czy też nie. Przecież Tori co chwilę dostawała liściki od kolejnego amanta, podobnie jak Lestrange czy Malfoyówna, chociaż te dwie ostatnie dużo bardziej się tym chwaliły, niż jej przyjaciółka. Nie miała pojęcia, że był takim złotoustym cwaniaczkiem.
Uniosła brew na jego słowa, nie mogąc powstrzymać rozbawionego uśmiechu, który pokazał dołeczki w bladych, wciąż subtelnie różowych policzkach.
- Nawet nie brzmisz wiarygodnie. - zauważyła z delikatnym wzruszeniem ramion, bo zdawała sobie sprawę, że wolał magię praktyczną niż to, czym zajmowała się Cynthia. Nie było w tym nic złego, każdy miał prawo do innych zainteresowań, a dodatkowo jego zdolności i potencjał magiczny były na tyle duże, że mógł się tym spokojnie chwalić. Słyszała nie raz, jak nauczyciel wspominał, że gdyby tylko się trochę lepiej zachowywał i bardziej przykładał, mógłby być najlepszy na swoim roku z obrony przed czarną magią. Nawet jeśli wyglądał poważnie i jakby naprawdę o tym mówił, oczy błysnęły mu w taki charakterystyczny, nawet uroczy sposób. Starał się być miły, potrzebował pomocy z referatem na eliksiry? Bo przecież chłopcy jego pokroju zwykle wybierali te przebojowe i odkryte panny, a nie chłodne i na pierwszy rzut oka mało sympatyczne. - Nie, nic. - odparła spokojnie, bo co miała powiedzieć? Że ją zawstydził? Niedoczekanie.
Zachowywał się strasznie swobodnie, śmiał się lekko i właściwie, gdyby nie mieli ze sobą styczności przez te wszystkie lata, nie pomyślałaby, że jest członkiem bandy z Atreusem i Louvainem. Przytaknęła z uśmiechem, nie odrywając wzroku od jego twarzy, nieco oczarowana gładkim, żywym i pełnym energii śmiechem. - W takim razie mamy umowę.
Oznajmiła jedynie, już całkiem odpuszczając na dziś czytanie podręcznika, bo cała ta sytuacja skutecznie wybiła ją z rytmu naukowego, ożywiając nieco popołudnie.
Jego słownictwo nieco ją zszokowało, dlatego też przekręciła głowę na bok, wbijając w niego pytające spojrzenie, jakby chciała zapytać, co takiego zrobił mu Bullstrode i w co mu się wtrącał. Większość spraw, które można było z wyżej wymienionym skojarzyć, mogło dotyczyć zarówno obrony przed czarną magią, kobiet, jak i Qudditcha. - To musiały być naprawdę ważne sprawy.
Nie bardzo wiedziała, jak ma się do niego zwracać, dlatego też musiała się nieco ugryźć w język, żeby nie rzucić nazwiskiem lub co gorsza -imieniem. Miała wrażenie, że zwracanie się do siebie po imieniu w ich przypadku byłoby przekroczeniem pewnej granicy. Owszem, na nią zwykle wołali Cynthia, ale ona zwracała się bezosobowo lub nazwiskami, nie licząc najbliższych sobie ludzi.
Miał trochę racji, papieros dodawał mu trochę łobuzerskiego wyglądu, brakowało tylko skórzanej kurtki i motocykla, a z pewnością miałby nieodstępujący go na krok wianuszek fanek z każdego rocznika. Miała wrażenie, że każda dziewczyna w tym zamku — nie licząc Brenny — szukała sobie chłopca, którego mogłaby utemperować i który by się dla niej zmienił, jak w tych durnych romansach i harlekinach. Takiego, który złapałby by je za włosy i dał w mordę swojemu koledze tylko dlatego, że na nią spojrzał w niewłaściwy sposób. Poniekąd Stanley i Ci jego nieszczęśni koledzy odzwierciedlali te głupie wizje, pewnie dlatego byli popularni.
- Myślisz, że byłbyś mniej.. Hmmm atrakcyjny dla dziewczyn, gdybyś nie palił? - zapytała zadziornie, szukając cukierków, które na pewno przecież miała. Zwykle chowała po kieszeniach coś słodkiego. - Słucham?
O ile wcześniej ją trochę zaskakiwał, tak teraz szczęście, że siedziała. Wbiła w niego oczy z rozchylonymi ustami, wpatrując się niczym w białego jednorożca, który wyszedł gdzieś z Zakazanego Lasu. Ona była grzeczną, dobrą i ułożoną dziewczyną. Przez cały okres nauki nie straciła więcej, niż pięciu punktów, miała jeden szlaban (i to nie ze swojej winy), nie paliła, nie piła i nie łamała szkolnego regulaminu. Nawet spódnicy nie nosiła tak wysoko, jak jej koleżanki, bo Pani McGonagall bardzo na to zwracała uwagę. A on, Stanley Borgin proponował jej właśnie papierosa z miną, jakby miała oddać mu przynajmniej dusze z błyskiem w oczach i włosami opadającymi niesfornie na czoło. Już słyszała w głowie głos Brenny i Tori, które ją karcą, gdyby brała pod uwagę zgodzenie się na używkę, a tym bardziej na pójście w ustronne miejsce z takim chłopakiem, jak on. Absolutnie nie dla niej.
Uśmiechał się tak wyzywająco, tak pewnie, że pokręciła głową z niedowierzaniem i roześmiała się, nie uciekając jednak od niego wzrokiem, chociaż trzeba przyznać, że nastolatka znów poczuła ciepło na policzkach i podekscytowanie, rozchodzące się po ciele ciepłem oraz szybkimi uderzeniami serca. Była dumna. Jak miała mu niby odmówić? Powinna mu odmówić, tak byłoby rozsądnie, ale spoglądał tak, że zwyczajnie nie mogła być rozsądna.
- Rozmawiamy dłużej niż dwie minuty pierwszy raz w życiu, a Ty już proponujesz mi nałóg i ustronne miejsce. Mówił Ci ktoś kiedyś, że masz naprawdę.. Dużo odwagi? - nie chciała użyć słowa "tupet". Cynthia odchyliła się nieco do tyłu, po omacku szukając czegoś, co zostawiła przy ławce. Włosy zakołysały się leniwie, mieniąc srebrem w promieniach słońca, które wyszło zza chmur. Brenna ją zabije. Victoria ją zabije. O ile się dowiedzą. Wyciągnęła torbę, chowając do niej książkę i wstała, zawieszając ją sobie przez ramię. Poprawiła spódniczkę i wbiła w niego uparte spojrzenie. - To druga umowa jednego dnia. Jaka będzie trzecia? - zapytała, jego śladem przekręcając niewinnie głowę, robiąc krok w jego stronę. W dłoni wciąż zaciskała cukierki. - Gdzie jest to Twoje ustronne miejsce?
Szlabanu by nie zniosła.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#6
12.01.2025, 02:29  ✶  

Tego, że z mądrymi i bystrymi dziewczynami jest trudniej mógł się akurat spodziewać. Im nie wystarczyło kilka miłych słówek czy inne przypadkowe zaczepienie - one wymagały więcej. Potrzebowały specjalnej strategii, taktyki aby je zdobyć czy zyskać ich cenne 5 minut. Może właśnie ta trudność powodowała, że niektórzy podejmowali się tego wyzwania? Niejako rzucając rękawicę na polu bitwy aby stanąć w szranki w tym nierównym boju? I niejako właśnie Cynthia ją zaakceptowała, kiedy głupia zaczepka Stanleya zadziałała i ta zwróciła na niego uwagę.

- No dobra. Punkt dla Ciebie. W ogóle mnie to nie interesuje ale chciałem być po prostu miły - przyznał się z lekkim wzruszeniem ramion. Przeczytała go niczym tę swoją kurewsko nudną książkę. Czy było, aż tak prosto z niego czytać, a może po prostu było to zbyt oczywiste patrząc na jego wyniki związane z tymże przedmiotem? Raczej to drugie - Jak nic to nic - odparł. Nie zamierzał drążyć tematu aby się przypadkiem nie zniechęciła. Z tymi oczytanymi dziewczynami trzeba było mimo wszystko na spokojnie. Podchodzić trochę jak do zajączka w lesie - ostrożnie, z wyczuciem i nagle BACH! Wpadały w sidła zanim zdążyły się odwrócić, a następnie zorientowały się, że jest już za późno. Oczywiście nie było to też tak, że z Borgina był jakiś wytrawny myśliwy, a jedynie koneser złotych włosów i każda dama obdarzona tymże darem mogła czuć się niejako zagrożona jego obecnością... a przynajmniej próbą tej obecności.

- A tam, głupoty jak tak teraz myślę. Wiesz jak to jest z tymi kolegami. Niby fajnie, że są ale lepiej jakby ich nie było... zwłaszcza jeżeli mają denerwować czy podnosić ciśnienie - zauważył. Jak tak teraz o tym myślał to rzeczywiście była to co najmniej błahostka ale może właśnie potrzebna? Gdyby Atreus nie postąpił w ten sposób, nie zyskałby już gotowego referatu z nauk przyrodniczych, na co zacierał już rączki w swojej głowie. Kilka tygodni z głowy odhaczył na swojej liście. Odetchnął z ulgą.

Nie zgodziłby się na ten cały wygląd badboya - to było takie zbyt... normalne? Wszyscy łączyli tych złych chłopaków z papierosami, skórzanymi kurtkami, motocyklami czy nocnymi wypadami. Borgin chciał mieć swój styl w pewien sposób. Skoro cała reszta miała przyjmować taki ubiór, on nie mógł być jednym z nich. Nie zależało mu na pogoni za stadem, ponieważ gdyby tak było, już dawno latałby w Ślizgońskiej drużynie Quidditcha, a tak przecież nie było. Tu też pojawiał się drugi problem - o ile mógłby dać któremuś koledze w mordę (albo wykorzystać do tego kogoś ze swojej bandy), tak łapanie którejkolwiek z dziewczyn - nawet Brenny od Anthony'ego - nie wchodziło w rachubę. Trzeba było mieć jasno postawioną granicę.

- Myślę, że musiałbym wymyślić coś innego ale z tego co widzę to chyba działa, nie? - zapytał Cynthii jakby to ona miała być wyrocznią w tej sprawie. Nadal z nim rozmawiała, więc coś musiało być na rzeczy. W końcu gdyby nie działało to już dawno by uciekła, przeklinając go pod nosem, a tak się właśnie nie stało - Mówię z jakimś dziwnym akcentem? Może nie wyraźnie? - uniósł zawadiacko kącik ust - Pytam czy chcesz zapalić - wyjaśnił bo najwidoczniej Flint była zbyt dobrze ułożona aby w ogóle rozmyślać o takich rzeczach. Czy za Stanleyem stała któraś z profesorek, że jego rozmówczyni rozchyliła usta z wrażenia?

Coś się w niej tliło. Jakby odbywała wewnętrzną walkę z samą sobą, a Borgin tylko czekał. On miał czas i papierosy do których właśnie nakłaniał starszą uczennicę - Brzmisz jakbyś zaczęła tego żałować Thia... - przyznał, słysząc jej wersję wydarzeń - Powiedzmy, że... Lubię grać va banque? - stwierdził - No bo co złego może stać? Najgorsze co możesz zrobić to powiedzieć 'nie' albo mnie pogonić. Do nikogo mnie nie podkablujesz bo wtedy też stracisz punkty - wytłumaczył. Nie sądził aby akurat Cynthia miałaby gdzieś na niego donieść ale musiał zachować czujność. To właśnie te bystrzejsze dziewczyny miały takie zapędy - Nie wiem ale zapewniam, że jeżeli dasz mi trochę czasu to na pewno coś wymyślę - puścił jej oczko - Ten łeb mam nie od parady - popukał się w głowę - Nie mogę Ci powiedzieć ale mogę pokazać... Tylko będziesz musiała na samym końcu zamknąć oczy, wiesz... Względy bezpieczeństwa. Na szali stawiamy wszystkie punkty domu Salazara. Jeżeli podejrzysz trasę to zrobię wszystko abyśmy w szkolnym rankingu zakończyli na tym samym miejscu, którym rokiem jest dla Ciebie 1963 w Hogwarcie... OSTATNIM - dodał od siebie, a następnie wstał i również zrobił krok aby spojrzeć na nią z góry.

Stał tak z dobrą minutę z tym swoim uśmieszkiem, aż w końcu ruszył do przodu - No to... Zapraszam - rzucił przez plecy, sięgając do kieszeni po jakiś kasztan, którym następnie zaczął podrzucać. Odkąd ruszyli w podróż, Stanley nie odzywał się ani słowem. Szedł przed siebie jakby nigdy nic, bawiąc się swoim wcześniejszym znaleziskiem. Momentami sobie pogwizdywał pod nosem, ewidentnie się dobrze bawiąc, co najmniej jakby to była jakaś igraszka, a nie łamanie regulaminu.

Po około kilku minutowej wędrówce Borgin zatrzymał się, odwracając w stronę Flintówny aby sprawdzić czy ona w ogóle tam nadal była - No to Thia... Teraz musisz zamknąć oczy bo jesteśmy prawie na miejscu - wyjaśnił stojąc pomiędzy kilkoma kamieniami czy mniejszymi drzewami. Nie trzeba było być jakimś sokolim okiem by dostrzec Wielkie Jezioro, które znajdowało się kilkanaście, a może kilkadziesiąt metrów przed nimi. Stanley jednak nie czekał, od razu podszedł do niej bliżej i zakręcił trzy razy w lewo, dwa w prawo i jeszcze raz do przodu czy do tyłu - tak aby jej percepcja kierunku została zachwiana. Nie dał jej nawet szczególnie odtajać, a od razu złapał ją za rękę i pociągnął w swoim kierunku.

Tak jak jej wspomniał - nie było już daleko. Dosłownie chwilę później posadził Thię na jednej skale, siadając obok - Voila, możesz otworzyć oczy - stwierdził, od razu wyciągając pudełko w jej stronę. Sam jednak zawczasu wyciągnął jednego papierosa dla siebie - Proszę bardzo. Twoja nagroda - dodał, a następnie spojrzał w kierunku jeziora, które było tuż przed nimi. Sama kryjówka - jak to określił Borgin - znajdowała się tuż przy wielkim zbiorniku wodnym, który otaczał Hogwart od strony południowej. Jak to na kryjówki przystało, była to pewna wyrwa, może stara jaskinia której usytuowanie pozwalało na obserwację okolicy bez zbędnych gapiów, którzy mogli ich dostrzec tylko od strony jeziora. Na całe szczęścia Ślizgońskie stroje były ciemne, więc trudno było je dostrzec na tle tego zagłębienia.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#7
01.02.2025, 00:54  ✶  
Była trochę podejrzliwa, bo nawet jeśli — no dobrze, był całkiem uroczy, to jaki miał powód zagadywać akurat ją? To znaczy, wiedziała że nie jest brzydka i chociaż nie mogła narzekać, nigdy z czyjegoś zainteresowania nie skorzystała. Nie miała czasu, chęci lub rozmówca był zbyt głupi, próbując dobrać się tylko do stanika. Chłopcy już tak mieli. Instynkt podpowiada jej, że powinna być ostrożna i nieufna, ale z drugiej strony, Borgin miał w sobie coś na tyle interesującego, że skłonił ją do zagadania nauczyciela w celu ukrycia papierosa. Nie musiał o tym wiedzieć, ale Cynthia wiedziała.
- Bądź po prostu sobą. Nie raz słyszałam, jak marudzisz na uzdrawianie. - odparła ze wzruszeniem ramion, nie mając mu zupełnie za złe i uznając, że to całkiem miłe z jego strony faktycznie, bo chciał, aby rozmówca poczuł się komfortowo. Była dobra w obserwowaniu innych, bo zwykle to Tori i Brenna rozmawiały, załatwiały wszystkie sprawy i dzięki temu, mogła się wiele nauczyć, czego jeszcze teraz do końca nie była świadoma. Książka nie była jednak nudna, Stanley też być może nie był — nie mogła jeszcze zdecydować. Czy było prosto z niego czytać? Na ocenę tego również było zbyt wcześniej. Miał jednak takie małe złe iskierki w oczach, które niewątpliwie pomagały mu w życiu. Coś ujmującego, ale i odrobinę niebezpiecznego, co wzbudzało u drugiej osoby ciekawość. Victoria też takie czasem miewała.
Gdyby wiedziała, że porównał ją do zajączka w lesie, a siebie do myśliwego, parsknęła by zapewne śmiechem, bo to ostatnie stworzenie, do którego by się porównała. Wydawały się jej płochliwe, a ona w swoim mniemaniu taka nie była, ceniła sobie ostrożność i po prostu nie mówiła, gdy nie miała niczego ciekawego do powiedzenia. Wierzyła też, że większość mieszkańców Hogwartu powinna z tego skorzystać, na przykład Anthony Borgin. Nie podejrzewała też, że aż tak cenił sobie jasne włosy i zwracał uwagę na estetykę, chociaż jej było bliżej do srebra niż złota, w słońcu czasem tańczyły takie refleksy.
- Jeśli Cię denerwują i podnoszą Ci ciśnienie, to znaczy, że Ci na nich zależy. Podobno niedobrze jest być samotnym, więc powinieneś się cieszyć z tej swojej Borginowej Bandy. - odpowiedziała w końcu, przesuwając spojrzeniem po jego twarzy, wciąż odrobinę zaskoczona słownictwem, bo była tak ułożona, że nawet nie przeklinała. Chociaż trzeba przyznać, że obserwując ich zgraję, zupełnie nie umiała zrozumieć, na jakiej zasadzie się dobrali i jak właściwie ze sobą funkcjonują. Fakt, że nie latał w tej nieszczęsnej drużynie, był plusem i wnioskiem na to, że cenił swój umysł i ciało, przecież tłuczki mogły spowodować paskudny wstrząs mózgu. Niewiele mogła o nim powiedzieć, nie chciała go oceniać i wyciągać pochopnych wniosków. Skórzana kurtka nadałby mu jednak pasowała - przez te ciemne włosy, opadające niesfornie na czoło i papierosy. Jakie miał granice Stanley Borgin? Na pewno większe, niż te, które miała Cynthia Flint. I pomyśleć, że to wszystko dla wypracowania semestralnego.
Stawiał ją w sytuacji, w jakiej jeszcze nie była, zupełnie zaburzając poczucie kontroli i stabilności. Przełknęła ślinę, kręcąc głową i chociaż czuła, że powinna odwrócić speszoną buzię, wcale tego nie zrobiła, odważnie patrząc mu w oczy. Mówił wyraźnie, tylko trafił na kogoś, kto nie było do tego przyzwyczajony. Cwana, paskudnie pewna siebie bestia. Zacisnęła usta, zwilżając je nieco i wzruszyła ramionami, co było odpowiedzią na jego pytanie o to, czy coś działa lub nie działa. - Nie zdecydowałam jeszcze. - zaczęła głosem nieco mniej pewnym, niż planowała, ale nie dała po sobie tego poznać, bo jeszcze by sobie coś pomyślał. - Niech będzie.
Oczywiście, że toczyła wewnętrzną wojnę, pełną dezaprobaty najbliższych przyjaciółek, brata i chyba nawet ojca, który podejrzewałby Borgina o najgorsze. Ojcowie jednak nigdy nie byli w takich sprawach obiektywni. Nie wiedziała, dlaczego się zgodziła już w sekundzie, w której to zrobiła i wiedziała, że istniała spora szansa, że będzie tego żałowała.
- Thia? - powtórzyła cicho, zaskoczona, bo tak to jej jeszcze nikt nie nazwał. Pokręciła głową, mimo wszystko pozwalając sobie na rozbawiony uśmiech. - Nie przestaniesz mnie dzisiaj chyba zaskakiwać. Dlaczego miałabym Cię pogonić? Jesteś całkiem zabawny.
Oczywiście, że by na niego nie naskarżyła, skoro chwilę wcześniej uratowała go przed surową nauczycielką. Szkoda byłoby początek roku zaczynać szlabanem i stosem straconych punktów. Dopiero gdy puścił jej oczko, spuściła na chwilę wzrok i ruszyła głową, nie komentując jednak.- Hmmm... Na tle takiego zagrożenia i dla dobra Slytherinu, chyba nie mam wyboru. Nie wyglądasz na mordercę, chociaż na trochę niebezpiecznego to już tak.
Nie miała pojęcia, czego się spodziewać, ale ją zaintrygował na tyle, że tłumiła rozbrzmiewający w głowie echem głos Brenny. Może to była też kwestia tego, że jako szesnastoletnia dziewczyna, niewiele ciekawych rzeczy zrobiła w tym swoim szkolnym życiu, a on wydawał się być iskrą, możliwością na odrobinę szaleństwa. Tak sobie tłumaczyła przynajmniej fakt, że zgodziła się na coś tak nieodpowiedzialnego. A tylko winni się tłumaczyli. Odwzajemniła jego spojrzenie, nawet jeśli spoglądał z góry, ba, nawet uśmiechnęła się do niego, co było naturalną odpowiedzią na ten jego zaraźliwy błysk w oczach i uniesione w łobuzerski sposób kącików ku górze. Był od niej wyższy chociaż Cyna nie mogła być nazwana dziewczyną niską, a gdy ruszył przed siebie, zapraszając ją za sobą, chwilę wpatrywała się w jego plecy i ramiona po czym westchnęła, przymknęła oczy i ruszyła za nim. Pięknie. Tonąc we wątpliwościach i zaciekawieniu, szukając kolejnych wymówek. Szli w milczeniu, co wcale jej nie przeszkadzało. Nie zauważyła nawet, jak momentami nerwowo chwytała w palce materiał spódniczki.
Gdy się zatrzymali i odwrócił się do niej, podniosła na niego spojrzenie, poprawiając przewieszoną na ramieniu torbę. - Czy ja też powinnam nazywać Cię w jakiś szczególny sposób? - zapytała żartobliwie, wciąż niedowierzając nowemu przezwisku, które otrzymała tak szybko, ale skoro już powiedziała "a" to musiała dodać i "b". Dostrzegła jezioro w tle, ale nie zadawała pytań. Skoro to było jego tajne miejsce, jakie miała prawo szpiegować drogę, aby do niego dotrzeć? Z zamyślenia wyrwały ją dłonie chłopaka, które zacisnęły się na jej ramionach i obróciły z łatwością, wprawiając w ruch materiał plisowanej spódnicy, burzę jasnych włosów, które przecięły powietrze z cichym świstem, roznosząc słodki zapach kwiatu pomarańczy i kokardę pod szyją. Roześmiała się, próbując nie stracić równowagi przy tych jego manewrach, ignorując to, jak spięło się chwilę wcześniej jej ciało. W przeciwieństwie do (w jej mniemaniu) doświadczonego nastolatka, ona była słodka i niewinna, zwłaszcza w obcowaniu z płcią przeciwną. - Poważne środki ostrożności. - zauważyła próbując zachować powagę, czując delikatne zawroty głowy i ucisk w żołądku, a chwilę później za nim ruszając, gdy zacisnął przyjemnie ciepłe palce na jej własnej dłoni, dość chłodnej zresztą. Korciło ją żeby coś podejrzeć i musiała mocniej zacisnąć powieki, a nawet przygryźć na wargi, aby tego nie zrobić bo przecież była słowna. - Na pewno nie jesteś porywaczem po eliksirze wielosokowym i nie chcesz przepisu na smoczą oliwę od mojego ojca?
Zapytała żeby przerwać niezręczną dla niej ciszę, zagłuszaną tylko echem ich kroków. Gdy ją posadził, zsunęła na ślepo torbę, pozwalając jej opaść na ziemię i otworzyła oczy, dopiero wtedy, gdy jej na to pozwolił Zgodnie z umową. Błękitne ślepia z zaciekawieniem omiotły wzrokiem najbliższą okolicę, aby po kilku chwilach zatrzymać się na Stanleyu, który przygotowywał papierosy. Jedną z rąk uniosła, przeczesując palcami rozczochrane od spaceru i wiatru włosy, odgarniając je na plecy, a potem wzięła od niego papierosa, przyglądając mu się badawczo. Chłopak spojrzał na jezioro, a ona przyglądała się chwilę jemu w milczeniu, poprawiając się na swoim prowizorycznym siedzisku i uważając na spódnicę. - A więc to jest to miejsce, w którym chowasz się przed światem? - zapytała, przenosząc spojrzenie na jezioro, a potem raz jeszcze obróciła papierosem, zanim wsunęła go między wargi. - Mógłbyś? - dodała jeszcze, odwracając twarz w jego stronę, aby mógł jej tego papierosa podpalić. Nie bardzo wiedziała, czego się spodziewać — zarówno po używce, jak i jej mocy oraz atrybutach smakowych. Czy wyrzuciliby ich za to ze szkoły?
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#8
23.02.2025, 18:14  ✶  

Wszystko wskazywało na to, że nie tylko ukradkiem spoglądała w jego stronę ale także słuchała, a może wręcz podsłuchiwała to co miał do powiedzenia. Było to na swój sposób interesujące, zwłaszcza kiedy zważać się na fakt podejścia innych dziewczyn do tego typu kwestii - te najczęściej nazywało to po prostu "marudzeniem", co było najprawdziwszą prawdą. Stanley kiwnął głową na zgodę aby był sobą, Cynthia jednak nie wiedziała, że to było jak spuszczenie psa ze smycza, a co gorsza - bez kagańca.

I to chyba różniło ich dwójkę, a w zasadzie dwie grupy w których przebywali na co dzień. Borgin, reprezentant tej bardziej zabawowej części Hogwarckiej szkoły, a Flint jako reprezentantka uczonych, zaczytanych w książkach. Na swój sposób było to ciekawe zjawisko, które pozwalało na dowiedzenie się czegoś nowego, a może zarazem ciekawego o innej grupie etnicznej występującej w szkole, ponieważ tak to trzeba było rozpatrywać. Z jednej strony byli tak blisko, a z drugiej tak daleko.

Czy Stanley cieszył się, że udało mu się uzbierać taką grupę? Jak najbardziej. Mało kto by się chyba nie cieszył z takiej gromady. Nic szczególnego nie było potrzeba aby się ze sobą dogadali, wszak od pierwszych wspólnych dni uzyskali wspólny język wewnątrz ich "bandy". Borgin nie wiedział jednak, a tym bardziej nie słyszał aby ktokolwiek nazywał ich bandą i to sygnowaną jego nazwiskiem. Co by nie mówić, Thia połechtała mu trochę ego, co skwitował tylko pojedynczym smirkiem. Na całe szczęście granicę można było przesuwać, zwłaszcza kiedy to on był myśliwym w tym lesie.

Wyzwaniom należało stawiać czoła, a Stanley Borgin właśnie takie rzucał Cynthii Flint. Może było to trochę jednostronne, bez obopólnej zgody ale wtedy nie byłoby zabawy, czyż nie? Ślizgon napawał się tym stanem swojej koleżanki, bez problemu dało się dostrzec rozterkę na jej twarzy - w końcu zachęcał ją do złego, a wręcz nawet namawiał i zachęcał. Gdyby tak nie było to przecież w życiu by jej tego nie zaproponował, a tu proszę bardzo. Jednak co gorsze - ona się zgodziła, biorąc udział niejako w jego grze.

- Thia - powtórzył, aby miała pewność, że dobrze usłyszała - Cyn... Thia - wyjaśnił. Całkiem prosta zależność - przynajmniej według niego - Ojjj... - udawał zatroskanego - Jestem najgorszym potworem, czystym wcieleniem zła. Synem samego Lucyfera. Żywię się małymi dziećmi... - dodał z krótkim śmiechem aby wiedziała z kim rozmawia. Droczył się z nią, a może wręcz testował gdzie leży ta mityczna "granica" i na ile będzie mógł sobie pozwolić.

Chwilę później ich spojrzenia się przecięły. W jej oczach był ten ferwor walki, pewnego rodzaju ciekawość. Może i nie wpatrywali się zbyt długo ale Borgin miał wrażenie jakby ona też mu rzucała jakieś wyzwanie. Inne dziewczyny nie miały w sobie tyle... No właśnie, czego? Odwagi? Chęci postawienia na swoim? Udowodnienia czegoś? Nie wiedział ale bardzo mu się to spodobało. Zrozumiał, że nawet nie jest blisko aby ją rozgryźć co tylko zwiększało apetyt na kontynuowanie tego odkrycia niczym jakiś Kolumb. I właśnie w zadumie nad tym wszystkim minęła mu cała droga.

- Nie wiem. To już zależy tylko i wyłącznie od Ciebie - przyznał, pozostawiając Thii wolną rękę co do tego. To do niej należała decyzja. Skoro Stanley podjął taką, aby ją nazywać w ten sposób, miała do tego równe prawa co on. Jakie miała prawo do szpiegowania drogi? Takie samo jak Borgin, który na pewno starałby się w jakiś sposób zyskać przewagę. Nie odpuściłby sobie próby podglądania, nawet jeżeli dostałby kategoryczny zakaz - te uznawał za zalecenia, a nie prawdziwe rzeczy, których nie wolno było robić. No, no... komentował w myślach, wszak naprawdę ładnie wyglądała z tą kokardką pod szyją... Nie wspominając o zapachu kwiatu pomarańczy, który w połączeniu z kilkoma innymi rzeczami był tym jak interpretował amortencję.

Czy to wszystko było konieczne? Nie. borgin się wygłupiał, trochę może nią bawił, a już na pewno poddawał kolejnemu testowi, który miał mu pomóc wycenić ją wycenić - Najpoważniejsze - odparł, a następnie ruszyli w dalszą drogę. Samo miejsce nie było jakieś trudne do znalezienia, ponieważ wystarczająco uparta osoba dałaby radę je odkryć w kilka dni, a może wręcz godzin. Stanleyowi jednak podobała się sama otoczka tego "tajnego" miejsca, a już na pewno fakt łyknięcia przynęty przez tą złotowłosą Ślizgonkę - Jestem - zgodził się. Thia podsunęła mu cytryny, a kim on był aby nie zrobić z nich lemoniady? Bawił się po prostu wyśmienicie, a jej reakcja powodowała, że chciał to tym bardziej powtórzyć.

Flintówna nie uciekła, co było dużym plusem, a co więcej, pozwoliła się "uprowadzić". Czy nie miała w sobie za grosz odpowiedzialności? Sama przyznała, że nie rozmawiali nigdy wcześniej dłużej, niż minuta, a wystarczyły dwie aby ją gdzieś porwać. Pojawiało się pytanie co by było przy kwadransie albo godzinie? - Powiedzmy, że... Przebywam? - przyznał tajemniczo - Ale Ty jak chcesz to też możesz zacząć - zezwolił Thii. Kiedy wsunęła papierosa do ust posłał jej pytające spojrzenie - na pewno? - Mógłbym. To będzie czysta przyjemność - przyznał, zeskakując na ziemię. Chwilę później obszedł ją tak aby podejść od prawej strony tak jak wymagały tego zasady dobrego wychowania czy savoir-vivre'u, a następnie podpalił jej papierosa by po chwili zrobić to ze swoim.

Stanley wraz z pierwszym zaciągnięciem, uniósł głowę do góry - Ahh... - odetchnął z ulgą, a następnie przeniósł wzrok na Thię - I jak? Będziesz żyć? - zapytał z pewnego rodzaju troską w głosie. Ta nie była udawana, ponieważ po części obawiał się na to jak starsza koleżanka może zareagować. Zwłaszcza jeżeli nie korzystała wcześniej z tego typu używek, które były tylko wierzchołkiem góry lodowej. W końcu Borgin miał znajomości i tym samym dostęp do smakołyków z najwyższej półki ale po rozsądnej cenie czyli tak jak być powinno.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#9
27.04.2025, 00:40  ✶  
Wolała słuchać, niż mówić. Obserwować, niż się angażować. Była dokładnym przeciwieństwem sposobu życia Borgina, a do tego miała ponad przeciętną podzielność uwagi. Nie była dobra w mówieniu o sobie, ale miała doświadczenie w byciu wsparciem, dobrym rozmówcą — ile to razy Castiel, Tori czy Brenna się jej zwierzali, szukając być może wskazówki, a może poklepania po plecach? Nie mogła zliczyć. A Stanley miał taką minę, jakby potrzebował coś z siebie wyrzucić, skoro już rozmawiali, to zapytała. Nie chciała mu się rzecz jasna narzucać, niewiele o sobie wiedzieli. Nie miała świadomości, faktycznie, że zdjęła mu obrożę i kaganiec, ale też nie brała takich możliwości pod uwagę przez to, że nie miała pojęcia, czego się po nim spodziewać. Byli przecież jak dwa żywioły, to było widoczne na pierwszy rzutka, chociażby biorąc pod uwagę fakt samej aparycji, nie wspominając już o kwestiach charakteru. Nie było w tym nic złego, ba, sprawiało to, że gra wydawała się znacznie ciekawsza, ponieważ dwie jednostki o dużym podobieństwie, stawały się bardzo szybko dla siebie przewidywalne, a w znajomość — niezależnie od jej rodzaju — wdzierała się monotonność. Nie lubiła niespodzianek, ale lubiła ciekawych ludzi. Świat dla niej był głównie przecież szary, nudny i nijaki, każdy próbował się gdzieś wpasować, zamiast pilnować swojej unikalnej barwy. Pewnie, była hipokrytą, bo robiła tak samo, tylko ona się nie chciała wcale zmieniać, jedynie dostosować i zamknąć unikalność w szklanym pudełku.
Poza tym, czy zakazany owoc nie był tym, który kusił najmocniej? Oczywiście nie zakłada niczego w związku z ciemnowłosym chłopakiem, ale raczej nic się nie stanie, jak spędzi z nim jedno popołudnie. Badawczo. Myślała też, że zdawał sobie sprawę z tego, że zgraja najpopularniejszych chłopców ze Slytherina była sygnowana jego nazwiskiem, bo był chyba najstarszy lub przynajmniej na tle całej reszty, to on wypadał najrozsądniej. Do gromadzenia, a przede wszystkim utrzymania przy sobie ludzi, należało mieć odpowiednie predyspozycje. Wrodzoną charyzmę i umiejętność łagodzenia konfliktów w grupie, co niestety, ale było kombinacją zdolności wrodzonych, ekstremalnie trudnych do nabycia. Jak ktoś tego czegoś nie miał, to po prostu nie miał.
Pomimo tego, jak była cicha i raczej małomówna w tłumie, była paskudnie uparta, wysoką odporność psychiczną. Musiała dorosnąć szybciej, niż swoje rówieśniczki, co dodawało jej powagi i jakiegoś zdrowego lub też mniej rozsądku. Uleganie jego prowokacjom nie było mądre, ale nie wydawało się jej też czymś bardzo złym. A może po prostu chciała wierzyć w to, że nic się nie stanie? Wiedział, jak ją podejść i obrócić sprawę tak, żeby nie mogła odmówić — przez presję ze strony ojca i rodziny, tragicznie źle znosiła rozczarowanie innych osób, nawet jeśli ich nie znała lub byli jej obojętni.
Przezwisko się jej całkiem spodobało, bo w innym wypadku oznajmiła by, żeby tak jej nie nazywał. Ściągnęła brwi na jego teatralne zatroskanie, kręcąc zaraz głową. -No tak, jak mogłam tak się dać podejść synowi diabła, o ja głupia i naiwna.. Pewnie poza małymi dziećmi, jadasz też niewinne kobiety i owieczki? - zapytała z udawanym strachem, jakąś powagą, która miała powstrzymać drżenie kąciku jej warg na tyle, aby nie parsknęła śmiechem.
Miał ładne oczy, głębokie i z iskierką czegoś niepokojącego, jakąś emocją, której nie umiała odpowiednio nazwać. Nie dziwiła się, że mógł onieśmielać wzrokiem, pewność siebie układała się w łobuzerskie błyski, podkreślone tylko szelmowskim uśmiechem. Wzbudzał niepokój, ale wzbudzał też ciekawość. Nie była tchórzem, nie była też aż tak nieśmiała, żeby odwrócić spojrzenie przy tak bezpośrednim ich zetknięciu. Powtarzała sobie,  że to nie był powód do wstydu. Myśliwy upoluje zajączka, czy zajączek okaże się sprytny i to on będzie zagrożeniem dla atakującego? Nie tylko ona dała mu do myślenia, on jej również.
Wydała z siebie ciche mruknięcie zastanowienia, bo miała kolejny związany z nim lub też stworzony przez niego dylemat. Nie powiedziała jednak niczego, co dałoby mu wskazówkę odnośnie do tego, na którą stronę przechyla się szala — chęci czy też niechęci. Bo czy takie przezwiska nie zbliżały do siebie w jakiś sposób ludzi? Nie podglądała, bo była uczciwa. Bo dała słowo, że zamknie oczy pod groźbą utraty punktów. Korciło, owszem, ale miała silną wolę. Zresztą, tak skupiła się na jego dłoni, że zupełnie zapomniała o samej drodze. Była przyjemnie ciepła, wcale nie kojarzyła się Cynthii z łobuzem i łamaczem damskich serc, chociaż usilnie próbowała to powiązać.
- Tak myślałam, ale to bardziej opłacałoby Ci się porwać mojego bliźniaka, jest więcej wart. - wzruszyła ramionami, nie kryjąc rozbawienia w głosie. Kolejny raz chciała otworzyć oczy, więc mocniej zacisnęła powieki, odrobinę przyspieszając kroku, aby się tak za nim nie wlec. Miała wrażenie, że schodzą w dół, chociaż wystające z wydeptanej ścieżki korzenie mogły mamić jej zmysł orientacji, który wcześniej już naruszyły obroty.
Nie miała żadnej racjonalnej i logicznej wymówki, dlaczego w ogóle się na to zgodziła. Było to tak bardzo wbrew temu, co sobą reprezentowała, że pewnie kilka dni zajmie jej oswojenie się z tą myślą i tym odstępstwem od poczucia kontroli. Argument o ciekawości i uroczym chłopaku nie był wystarczająco sensowny, aby go uznała za wystarczający.
- To słodkie z Twojej strony, że chcesz się podzielić swoim ulubionym miejscem. Twoi koledzy nie byliby źli, że pokazałeś je komuś? Ta jaskinia.. - obróciła głowę przez ramię, gdy już siedziała na kamyku, wskazując na nią brodę. - Sprawia wrażenie miejsca, które zna wasze sekrety.
Dopowiedziała, powracając do niego spojrzeniem z dość spokojnym i łagodnym wyrazem twarzy, a potem zajęła się swoim wygranym papierosem, nie wiedząc, co właściwie czuje po jego podpaleniu. Uśmiechnęła się do niego całkiem ładnie w ramach podziękowania, ale też z nutą niedowierzania, w to, jakim był złotoustym czarownikiem. Śledziła go wzrokiem, gdy zeskoczył ze skały i znalazł się po jej prawej stronie, a gdy podpalał, nie mogła się powstrzymać przed spojrzeniem mu bezpośrednio w oczy. Podpalił też swojego. Idąc jego śladem — co było błędem, brakiem doświadczenia i okropnym pomysłem, zaciągnęła się mocno. Dym wypełnił jej płuca, dość cierpki i przyduszający, sprawiając, że przymknęła powieki, bo oczy się jej zaszkliły. Kaszlnęła kilkukrotnie, gdy siwa chmura uciekła spomiędzy jej warg, które potem przetarła dłonią. Smakowały gorzko. Odchyliła głowę, aby spojrzeć na chłopaka i kiwnąć głową, bo była przecież zbyt dumna, aby stwierdzić, że nie. I nie miała pojęcia, jak palić. I jak mogło mu to smakować.
- Potrzeba czegoś więcej, żebym umarła. - zauważyła z małą chrypką, kaszląc zaraz znowu, więc zakryła usta dłonią i odchyliła głowę na bok. - Wiedziałam, że planujesz morderstwo. Jak na dziedzica piekieł przystało. - dodała pół żartem, chcąc rozładować nieco swoje własne napięcie. O dziwo popiół strzepnęła całkiem umiejętnie, zatapiając spojrzenie w rozpływającym się w powietrzu żarze. Powinna spróbować teraz łagodniej, delikatniej, to może nie będzie tak źle. - Jaki jest Twój ulubiony kolor? - zapytała ni stąd, ni zowąd, prostując głowę i poprawiając się na kamieniu, spojrzała na tafle wody. Wsunęła znów papierosa do ust, ostrożnie wciągając do płuc dym, w niewielkiej ilości. Wciąż był duszący, ale chociaż nie wyglądała, jakby miała się rozpłakać lub udusić.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#10
05.05.2025, 15:43  ✶  

- Owieczki nie, ponieważ są ciężkostrawne ale... - zawahał się na moment aby przyjrzeć się Thii - Niewinne kobiety to jak najbardziej - zapewnił. Fakt, że potrafił ją rozbawić był już jakimś punktem zaczepnym i znakiem, że nie jest tak źle. Stanley miał wrażenie, że jego starsza koleżanka zaczyna rozumieć zasady tej gry, a co gorsza - a może wręcz co lepsze - sama zaczyna brać udział w tej zabawie. Prawdę mówiąc to nie spodziewał się, że jego zaczepka związana z książką doprowadzi do jakiejś większej dyskusji czy próby nakłaniania do złego. Borgin sądził, że Flint tak jak większość dziewczyn po prostu odpuści lub spojrzy na niego z politowaniem, a tak się właśnie nie stało.

Czy zrobiłby wszystko aby stracili punkty jako dom Salazara? Raczej nie, chociaż nie byłoby też tak, że nie zrobiłby nic. Po prostu uznał to za odpowiednie ostrzeżenie w kierunku Thii, ponieważ wiedział jak ciężko pracowała na te punkty przez całą swoją karierę edukacyjną w Hogwarcie. Jej osiągnięcia, wyniki i zaangażowanie należało właśnie rozpatrywać już w kwestii prawdziwej kariery, a nie zwykłego uczęszczania na zajęcia jak reszta uczniów.

- Być może ale ja wcale, a wcale nie żałuję - zapewnił - Z tą różnicą, że Castiel mógłby pójść ze mną w rękoczyny, a Ty co najwyżej możesz mnie zanudzić na śmierć opowiadając o tych całych roślinach - wyjaśnił, ponieważ obawiał się, że tak rzeczywiście może być - No chyba, że jesteś jakimś jadowitym kwiatem, który powoduje wysypkę na innych od samego dotyku... W takim wypadku to nie pożyję za długo i będziesz mogła uciec - dodał z parsknięciem śmiechu na tak niedorzeczną wersję wydarzeń. Bo jeżeli tak rzeczywiście było to z Borgina była strasznie naiwna pszczoła, która ciągnęła do jasnego kwiatu.

- Słodkie? Khhh... - powstrzymał się w ostatnim momencie od wybuchnięcia salwą śmiechu. Co takiego niby było w tym słodkiego? Ot, nie chciał aby jej reputacja grzecznej uczennicy została zszargana, ponieważ Stanleyowi było obojętne. Nie raz został już złapany i nie raz zostanie złapany do końca swojej edukacji - A co oni mają do gadki? - zapytał retorycznie - Ja ją odnalazłem to ja ją będę pokazywał temu komu chce. A jak im coś nie pasuje to mogą mi to powiedzieć albo znaleźć własną kryjówkę, mają drogę wolną. Nie trzymam ich - wzruszył ramionami. Jeżeli którykolwiek z tych romantyków-amatorów miał problem z tym, że przyprowadził tutaj Thię, mogli przyjść pogadać. Wyjaśnić, przejść do rękoczynów albo zamilknąć na wieki. W końcu starszych należy się słuchać, a Borgin był na najstarszym roku z całej swojej grupki - Zna bardzo wiele sekretów ale pamiętaj Thia. Ściany mają uszy, nie usta. Słuchają, nie mówią. Zupełnie jak Ty - stwierdził, posyłając jej jeden z najładniejszych uśmiechów na jakie był w stanie sobie pozwolić. Igranie z tak niewinnym kwiatem było jak najprawdziwsza nagroda.

Widząc jak Flint reaguje na papierosa nie spodziewał się niczego innego. Każdy reagował w ten sam sposób, więc nawet jej nie oceniał. On sam zrobił to samo przy pierwszej fajce, paczce, a nawet i teraz miewał momenty słabości przy odpalaniu nikotynowego przyjaciela - Chyba mi nieźle idzie skoro już Ci się oczy błyszczą na mój widok - zauważył, spoglądając na nią z ciekawością. Stanleyowi oczywiście chodziło o kwestię przeszklenia ich ze względu na brak doświadczenia Thii w paleniu papierosów ale interpretację zostawił już sobie, a wręcz dorobił część historii do niej - Właśnie tak. Podałem Ci papierosa z ars... - zamilkł, próbując sobie przypomnieć nazwę tej substancji. Gdyby tylko trochę uważał na zajęciach to teraz jego wersja wydarzeń mogłaby się trzymać kupy, a tak to nie wiedział jak się to nazywa - Hmm... - poklepał się po brodzie, co wcale mu nie pomogło. Liczył, że może Cynthia mu podpowie albo wyczuje to czym był wypełniony ten papieros. Oczywiście był to zwykły blef - Borgin sam by zapomniał, który z nich ma jakiś "dodatek" i prędzej czy później to on by go spalił.

- Jaki jest mój ulubiony kolor? - powtórzył, obracając głowę w jej stronę aby złapać końcówki kilku pasem jej włosów. Te były niczym jak najprawdziwszy aksamit. Nie pytał o zgodę, brał jakby to było jego - O taki. Złoty - przyznał. Flint nie sprecyzowała pytania, zostawiając mu tym samym całkiem spore pole do własnej interpretacji co sprawnie wykorzystał. Nie okłamał jej pomimo tego, że często mówił to co inni lubili albo chcieli usłyszeć. On był złotousty, a ona złotowłosa, więc wszystko się zgadzało. Dla osoby spoza jego najbliższej bandy mogło to zabrzmieć jakby próbował łechtać jej ego ale przecież mówił zgodnie z prawdą. Po chwili jednak puścił jej włosy, odwracając się ponownie w kierunku tafli wody, która była nad wyraz spokojna w tym momencie. Sprawnym ruchem wyrzucił niedopałek papierosa za siebie, gdzieś w głąb jaskini i zamilkł.

Siedział tak z minutę, może dwie, aż zabrał głos - Powiem Ci tak Thia - wyciągnął fajkę z paczki, a następnie złapał jej wierzchnią część dłoni, obracając ją wewnętrzną stroną do siebie gdzie położył pudełeczko, ściskając jej dłoń. Trzymał ją kilka sekund, a następnie odłożył na jej nogę - To dla Ciebie ale musisz być bardziej uważna na takich jak ja - stwierdził odpalając papierosa - Bo to, że ja Ci nie zrobię krzywdy to można się było domyślić ale nie każdy będzie tak dobry - zaciągnął się - Inni będą się starali wykorzystać Twoją niewinność, a może wręcz naiwność aby zrobić Ci krzywdę. Jesteś łakomym kąskiem na tej Hogwardzkiej scenie, a wiesz, że większość ma fiu bździu w główkach jeszcze - podrzucił swojego kasztana - Wierzę, że to... - złapał go, a następnie puknął palcem w jej głowę, którą oplatały te blond włosy - Pomoże Ci podejmować dobre decyzję i uchroni Cię od tego zła koniecznego - pokiwał głową na zgodę. Flint była mądra i rozważna, na pewno da sobie radę ale duma była niepokojąca. Właśnie dlatego postanowił ją ostrzec, a może wręcz zalecić pewną drogę.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Cynthia Flint (4737), Stanley Andrew Borgin (4364)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa