Ostatni dzień października był okropnie pochmurny i deszczowy. Krople deszczu głośno stukały o okna i parapety, tworząc rytmiczną melodię, która wypełnia przestrzeń. Powietrze było chłodne, a wilgoć unosząca się w nim sprawiała, że wszystko stawało się bardziej intensywne – zapach ziemi, mokrych drzew i roślin. Szarość nieba wydawała się zlewać z ziemią, tworząc harmonijną całość, jakby świat zatrzymał się na chwilę. Idealna atmosfera jak na święto, które dzisiaj obchodzili. Uznawane za początek zimy Samhain było czasem, kiedy granica między światem żywych i umarłych się zacierała. Momentem, który skłaniał do zadumy. Nie, żeby Prudence potrzebowała do tego szczególnej okazji - ona wiecznie chodziła z głową w chmurach, właściwie to określenie było w jej przypadku wyjątkowo nietrafne, bo jej myśli nie wędrowały gdzieś daleko, tylko całkiem blisko, analizowała bardzo dokładnie wszystko to, co działo się wokół niej. Zapamiętywała daty, wydarzenia ze wszystkich książek, które trafiały w jej dłonie, a później o tym rozmyślała.
Siódmy rok nauki w Hogwarcie był dla niej dość zaskakujący, ktoś uznał, że będzie nadawała się na prefekta naczelnego, więc poza swoimi własnymi zajęciami, musiała dbać też o to, jak zachowywali się inni uczniowie, co wcale nie było dla niej takim prostym zadaniem. Najbardziej bowiem lubiła ukrywać się w bibliotece pośród grubych tomisk. Musiało się to zmienić, było to dla niej ciekawą próbą, której może się nie spodziewała, ale przyjęła to wyzwanie.
Nie należała do osób, które lubiły rzucać się w oczy, teraz jednak większość uczniów ja kojarzyła, co nie do końca jej się podobało. Starała się nie być ich wrzodem na dupie, udawała, że nie widzi sporej ilości wykroczeń, byleby niepotrzebnie nie zwracać na siebie uwagi. Oczywiście reagowała, gdy musiała, chociaż nie było to dla niej szczególnie wygodne.
Po uroczystej kolacji z okazji sabatu miała zamiar wrócić do dormitorium, tyle, że nadziała się na kilku Ślizgonów z czwartego roku, którzy znęcali się nad jakimś mugolakiem. Musiała przywołać ich do porządku, co było dla niej dość problematyczne, bo ona nie była jedną z nich, znała swoje miejsce w czarodziejskim świecie, wiedziała, że nigdy nie będzie należeć do elity, ale nie mogła przejść wokół tego obojętnie. Odezwała się, zwróciła im uwagę, wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby nie usłyszała kilku nieprzyjemnych epitetów skierowanych ku swojej osobie. Udała, że ich nie słyszy, bo tak było wygodniej.
Zamiast jednak udać się do dormitorium skręciła w stronę najbliższej damskiej łazienki, aby odrobinę się uspokoić. Żałowała, że nie wiedziała, gdzie jest Elias, bo miała chęć z kimś porozmawiać, a on był jej przecież najbliższy, w końcu byli bliźniętami. Musiała jednak sobie poradzić jakoś inaczej.
Łazienka dziewcząt na pierwszym piętrze była znana z tego, że zamieszkiwał ją dość specyficzny duch. Marta, która uwielbiała dramatyzować. Prue miała nadzieję, że nie wyjdzie jej ona na spotkanie, bo nie chciało jej się z nią dyskutować.
Kiedy w końcu weszła do łazienki, zatrzymała się dopiero przy umywalce. Spojrzała na swoją twarz w lustrze, nie wyglądała najlepiej, było po niej widać, że coś wyprowadziło ją z równowagi. Postanowiła więc odkręcić wodę, zwilżyła sobie nią dłonie i przetarła twarz. W głowie zaczęła sobie powtarzać daty związane z buntami goblinów, cyferki ją uspokajały, więc jeszcze chwila, a powinna w końcu się ogarnąć.