• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[08.09.1972] I see fire | Aidan & Victoria

[08.09.1972] I see fire | Aidan & Victoria
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#1
27.03.2025, 21:25  ✶  
„And if the night is burning
I will cover my eyes
For if the dark returns
Then my brothers will die
And as the sky is falling down
It crashed into this lonely town
And with that shadow upon the ground
I hear my people screaming out”
♫

8 września 1972, późny wieczór
– Aidan & Victoria –

Rozdzieliła się z Heather po tym, jak odprowadziły tajemniczego mężczyznę do aresztu; Wood pobiegła dalej, a Victoria została chwilę dłużej, żeby się upewnić, że koleś ze zwęglonym dłońmi nie odwali niczego nowego. Ktokolwiek będzie dzisiaj pilnował tego aresztu tymczasowego, będzie miał pełne ręce roboty – to na pewno, bo jakoś bardzo wątpiła, że to będzie jedyna osoba, która zostanie w nim zamknięta.

Victoria pobiegła jeszcze szybko do Biura Autorów, chcąc się upewnić że nie ma w szafce więcej eliksirów, bo widząc już teraz z czym się mierzą, miała poczucie, że ta garstka, którą zgarnęła na szybko, to będzie trochę za mało. A to był dopiero początek. Ugaszenie tego wszystkiego, uspokojenie ludzi, zajęcie się tymi, którzy potrzebowali pomocy i złapanie tych, którzy byli za to odpowiedzialni, to będzie… ogrom roboty i Lestrange bardzo wątpiła, że uda się to wszystko zrobić w jedną noc, a nie wiedziała jeszcze nawet o tym, że to nie tylko Londyn i okolice. Kiedy tak wpadła do Biura Aurorów przyszło jej też do głowy poszukać, czy przypadkiem nie ma tu jakiejś chusty, którą mogłaby zakryć sobie usta i nos, bo wyczarowanie takiej za pomocą magii trochę mijało się z celem, skoro za chwilę czar się wyczerpie, a oddychanie tam na zewnątrz wydawało się bardzo trudne przez ten dziwaczny pył spadający z nieba i wgryzający się w płuca. Właśnie nachylała się nad krzesłem do szuflady przy biurku, kiedy jej wzrok padł na zostawioną tam karteczkę. Vivienne, czytała, twój kuzyn umiera na horyzontalnej. Nawet nie musiała czytać reszty by zrozumieć, kto zostawił jej tę wiadomość – bo tylko jedna osoba się tak do niej zwracała. I w moment pobladła, gdy w bardzo szybkim rachunku skreślała o którego kuzyna mogło chodzić. Nie o Laurence’a i z pewnością nie o Williama. Trzy uderzenia serca później dotarła do niej ta prawda – fale. Bulstrode musiał odebrać wiadomość poprzez fale, co bardzo szybko wskazywało na źródło tej wiadomości. Źródło, które ostatnio napsuło jej trochę krwi, aż odpłaciła się pięknym za nadobne (i pełna z siebie uznała, że dług odebrała, więc nie ma się już na co gniewać…), a teraz poczuła, jak cała krew odpływa jej z twarzy.

Zapomniała o dodatkowych eliksirach, zapomniała o chuście. Nawet nie zabrała karteczki z biurka, tylko odepchnęła się od krzesła i nie zważając na to, że przewróciło się z hukiem, wybiegła, chcąc się czym prędzej teleportować na Horyzontalną. Powinna sprawdzić własne mieszkanie, powinna upewnić się, że jej kochanym kotom nic nie grozi, ale Aidan…

Aidan – ich rodzynek, wychuchane dziecko, jeden z nielicznych mężczyzn mogący ponieść nazwisko Parkinson dalej. Nieważne! Mógłby być nawet kobietą – był jej ukochaną rodziną! Ten sam Aidan potrzebował teraz pomocy i umierał na ulicy, nawet nie chciała sobie tego wyobrażać.

Ponownie była na zewnątrz, w tej chmurze mroku rozświetlanej jedynie łunami ognia, w pyle, który wdzierał się do nosa i buzi, do gardła przy każdym oddechu, nawet jeśli instynktownie Victoria próbowała bardzo płytko nabierać powietrze. Ryk ognia mieszał się z krzykami ludzi – aż musiała zmrużyć oczy, żeby się upewnić, że jest przynajmniej na właściwej ulicy, ale jak tu miała znaleźć swojego kuzyna? Nie miała żadnych informacji więcej.

– Aidan! – i teraz jej krzyk też zmieszał się z tym dziwnym hałasem alei Horyzontalnej… albo i całych Magicznych Dzielnic. Ruszyła przed siebie, mrużąc oczy, chcąc lepiej widzieć. Wzrokiem szukała pięknego dachu Biblioteki Maeve, by robił jej za punkt orientacyjny, ale nie widziała go.

Widziała tylko ogień. Zgliszcza. Ludzi zbierających się na ulicy. Jedni biegali, jedni stali, jeszcze inni się teleportowali – a ona przedzierała się dalej i szukała. Gdyby chciała pomóc każdemu z tych ludzi, to nie starczyłoby jej na to sił, ani zasobów już po pierwszych kilku – w takiej zawierusze prawda była jedna i przerażająco smutna: nie każdemu dało się pomóc.

– Aidan! – jeśli gdzieś tu był, jeśli był świadomy, może ją usłyszy… jakimś cudem. Ale  rozglądała się, nigdzie go nie widziała. Żadnego leżącego bezwładnie ciała na ziemi też nie natrafiła. – AIDAN!

Czarodziej
Let's start a fire
Ciemne włosy i niebieskie oczy. Wysoki, na oko 180 cm wzrostu. Młody, z gładko ogoloną twarzą i wiecznie znudzonym wyrazem twarzy. Uśmiech iście cwaniacki, sugerujący złośliwość.

Aidan Parkinson
#2
27.03.2025, 22:23  ✶  
Po pierwsze: to był oficjalnie jego najgorszy dzień w pracy. Po drugie: oficjalnie nawet nie był, kurwa mać, w pracy. Po trzecie: gdyby wiedział, że przyczai Atreusa tymi falami jak akurat siedział na kiblu i miał czas, by napisać notatkę i zostawić ją kuzynce na biurku, to dwa razy by się zastanowił nad tym ruchem. Nie miał niestety na to wpływu - musiał najpierw dowiedzieć się, co się tak naprawdę stało, żeby mieć lepszy pogląd na całą sytuację. Niefortunnie połączenie zostało gwałtownie przerwane, ale nie dlatego, że spadł na niego kawałek budynku czy coś mu się stało. Ot, po prostu gówniara, która okazała się być laską jego innego kuzyna, uznała że najlepszym momentem na zapoznanie się będzie w chwili, gdy cała Horyzontalna stoi w ogniu. Baby były czasem całkowicie bezmyślne, ale skoro już ją złapał, to nie mógł przecież posłać jej w diabły - Baldwin nigdy by mu tego nie wybaczył. Inna sprawa, że zarówno on, jak i ona, nie mieli pojęcia gdzie Malfoya wywiało. I miał brzydkie przeczucie, że mimo kłamstw, które padły z ich ust tej krótkiej chwili, oboje w końcu ruszą na Nokturn szukać tego parszywego szczura.

Aidan miał naprawdę, naprawdę przejebane z tą rodziną. Miał tak dużo kuzynostwa, z którym się trzymał, że nie sposób było ogarnąć kto był bezpieczny. Nie sposób było też sprawdzić każdego z osobna - nie w chwili, w której świat dosłownie płonął na jego oczach. Gdy udało mu się pozbyć Mulciberówny, na jej miejsce wskoczył jakiś obcy facet. Gdy Parkinson wychodził z płonącego budynku, rodzina ratowanej kobiety biła mu brawo. A gdy na chwilę odsapnął, usiadł na kamieniu który chyba był kiedyś częścią jakiegoś murku, to nagle stał się wrogiem publicznym numer jeden.

Nie, nie był częścią tego chaosu sensu stricte - on był chaosem, był kurwa mać w samym jego epicentrum, latał to tu, to tam, przekierowując tych których się dało w bezpieczne miejsca. Był wykończony, chciało mu się pić ale ponieważ nie miał na sobie mundury Brygadzisty, bo był oficjalnie po pracy, nikt nawet nie zaoferował mu butelki wody. Niewdzięczne chuje.
- Ciekawe dlaczego akurat biblioteka Parkinsonów nie płonie, co? - zjadliwy męski głos poniósł się uliczką, by dotrzeć do uszu Aidana. Ten jednak nawet się nie poruszył. - Może dlatego, że wy wszyscy macie z tym coś wspólnego i chronicie swoje najważniejsze punkty, co? Myślicie, że pozbędziecie się nas wszystkich ogniem?[/b]
- Spieprzaj - był zmęczony, nie chciał wdawać się w pyskówki, ale krzykacz najwyraźniej nie zamierzał odpuszczać. Dym, który zdążył połknąć wielokrotnie podczas tych krótkich chwil gdy właził nie tam, gdzie powinien, osiadł mu na płucach i sprawił, że odechciało mu się palić. Chyba pierwszy raz od bardzo dawna.
[i]- Mówię wam, że to ich sprawka. Są z nim w zmowie, inaczej biblioteka paliłaby się tak jak wszystko inne. Nie uda się wam, słyszysz mnie, gnoju? NIE UGNIEMY SIĘ!
- wrzeszczał, wymachując rękami. Kilka osób, które pomagały przy ewakuacji, w tym jego koledzy po fachu ale w eleganckich (no, były na pewno eleganckie kilkanaście minut temu) mundurach, spojrzało w jego stronę z zaciekawieniem. Oskarżenia były poważne i głośne, a Parkinson poczuł, że dłonie same mimowolnie zaciskają mu się w pięści. - To, że nie jesteśmy czystej krwi nie znaczy, że macie nas zabijać!
- TO JA wchodzę do jebanych płonących budynków, żeby wyciągać wasze żony, matki, dzieci, narażam SWOJĄ DUPĘ a wy kurwa co? - co za banda niewdzięcznych kurew. Parkinson wstał gwałtownie, a jego przeciwnik cofnął się o krok. - Wyjmij głowę z dupy i wypierdalaj, zanim pozbawię cię tego parszywego jęzora.
- Aidan, spokojnie - jeden z brygadzistów położył mu dłoń na ramieniu. Parkinson jednak strząsnął ją z wciekłością.
- Nie wkurwiaj mnie i zabierz mi to... Gówno z oczu - słowo szlama wydawało mu się w tej sytuacji zbędne. Nie, nie wkurwiał go dlatego, że był brudnej krwi. Wkurwiał go dlatego, że literalnie chwilę temu opuścił płonący budynek, ledwo unikając opadającego mu na łeb sufitu i w zamian co dostał? Stek wyzwisk i bzdur.

I wtedy ją usłyszał. Tego głosu nie mógł pomylić z żadnym innym. Coś drgnęło w środku, bo głos Victorii był inny. Bardziej... Spanikowany?
- Radźcie sobie sami, idę na inny rejon - rzucił przez ramię, ruszając niemal natychmiast w stronę źródła głosu. - Victoria!
Gdzie ta mała czarnowłosa jędza się kryła? I po kiego go szukała? Coś się stało jej matce? Ojcu? Różne scenariusze przelatywały mu teraz przez głowę, ale chyba żaden nie zakładał tego, że Lestrange szuka jego bezwładnego ciała na ziemi.
- VICTORIA, kurwa mać, gdzie jesteś?! - ni chuja jej nie widział. Słyszał, a i owszem, ale czy na pewno szedł w dobrą stronę? Ciężko było się odszukać w tym dymie.

Rzucam na percepcję - czy dostrzegę Vikę w dymie?
Rzut Z 1d100 - 3
Akcja nieudana
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#3
27.03.2025, 23:24  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.03.2025, 23:29 przez Victoria Lestrange.)  

Czerń jej munduru już nabrała na smętnej popielatości, gdy pył spadający z nieba i z palących się budynków osiadał na ramionach i fakturze marynarki. Nie odznaczała się swym ubiorem zanadto, niełatwa do wypatrzenia w tej ciemności i dymie. Dopiero z bliska można było zauważyć wysoko wiązane, ciężkie buty i klamrę na pasie, ale jeśli się nie przyglądało, a była w ruchu – nie było to takie proste. Ludzie oskarżali kto tylko się napatoczył, słyszała to wyraźnie, ale ignorowała, mając w głowie tę jedną osobę, którą właśnie poszukiwała. Inni mogli poczekać, musieli poczekać, skoro chodziło o jej rodzinę, a rodzina – to wtłoczyła jej matka, gdy była jeszcze dzieckiem – jest najważniejsza. Nieistotne Lestrange, czy Parkinson, krew to krew, nazwisko to nazwisko.

– Zjeżdżaj – ktoś próbował ją zatrzymać i złamać za ramię, więc bezceremonialnie zrzuciła trzymającą ją dłoń i bez słowa poszła przez siebie, torując sobie drogę niczym ten taran, którym w rzeczywistości wcale nie była. Jedynie jej twarz mogła się odznaczać w tej gorszej widoczności, bo mundur i włosy dość płynnie zlewały się z tłem i chyba tylko dlatego nie miała aż takiego problemu przeciskać się dalej.

A szła w stronę jakiegoś zamieszania, na oko właśnie w kierunku biblioteki – dosłyszała tylko pojedyncze słowa, takie jak „nie ugniemy się”, „to ja” oraz „swoją dupę” brzmiące dziwnie znajomo… ale bez kontekstu nie miało to żadnego sensu. Dopiero po chwili dostrzegła jakieś zbiegowisko i chyba ludzi w mundurach, musiała przymrużyć oczy, po czym kaszlnęła kilka razy, w odruchu przykładając rękaw marynarki do ust, jak właściwie ciągle od ostatnich kilku minut. Już miała do nich podejść i zapytać, czy wiedzą coś o Aidane, ale wtedy usłyszała swoje imię i przystanęła, odwracając się kilka razy, szukając kierunek, skąd dochodził głos. Wydawało jej się, że dochodził z dochodzącej uliczki…?

– Aidan?! – krzyknęła, nawet nie wiedząc, co mu odpowiedzieć, bo gdy tak się rozglądała, to nie widziała żadnego charakterystycznego punktu w przestrzeni, który mogłaby opisać, a poza tym… – AIDAN NIE RUSZAJ SIĘ, JUŻ IDĘ! – przecież umierał, tak? Tak jej napisał Atreus, odbierający wiadomości od Aidana siedząc na kiblu, choć był to szczegół, którego mógł jej oszczędzić, przecież nie musiała wiedzieć co i kiedy robił w toalecie… Faceci. Zrobiła kilkanaście kroków w stronę, z której wydawało jej się, że słyszała krzyk kuzyna i przystanęła, próbując się zorientować, gdzie może być. Nie umiała nie odnieść wrażenia, że błądziła tu jak dziecko we mgle.


// Percepcja – próbuję dostrzeć Aidana, albo chociaż zorientować się po słuchu, gdzie się znajduje, by się do niego dostać
Rzut Z 1d100 - 51
Sukces!


I była pewna, że idzie we właściwym kierunku. Nawet przyspieszyła, chcąc się jak najszybciej zbliżyć do kuzyna.

Kuzyna, który w zasadzie to był cały i zdrowy.

– Adi…? – wyrzuciła z siebie, gdy była już tak blisko, że go zobaczyła. Twarz miała trochę usmarowaną sadzą na policzkach przez zasłanianie rękawem ust i nosa, ale nie ona była teraz ważna, a on. – Aidan, nic ci nie jest?! – desperacja była bardzo dobrze słyszalna w jej głosie, gdy tak dopadła kuzyna, gotowa sprawdzić każdy kawałek jego ciała, czy był cały. K a ż d y. Zaczęła od twarzy, najpewniej zaskakując Parkinsona swoimi żwawymi ruchami, gdy chciała dotknąć jego twarzy i przekonać się o tym wszystkim na własne oczy.

Czarodziej
Let's start a fire
Ciemne włosy i niebieskie oczy. Wysoki, na oko 180 cm wzrostu. Młody, z gładko ogoloną twarzą i wiecznie znudzonym wyrazem twarzy. Uśmiech iście cwaniacki, sugerujący złośliwość.

Aidan Parkinson
#4
29.03.2025, 21:33  ✶  
Miał ochotę odkrzyknąć, żeby sama się nie ruszała, bo w tym dymie ciężko było stać jak kołek w jednym miejscu. Wokół wciąż byli ludzie, którzy najwyraźniej za punkt honoru obrali przeszkodzenie kuzynostwu w spotkaniu. Ciekawe czy gdyby ktoś nawoływał swojego dzieciaka, to tak samo łapaliby ich za ramiona i wchodzili pod nogi? Ktoś próbował Victorię pochwycić, żeby zwróciła na niego uwagę, a Aidanowi ktoś zastąpił drogę. Chcący, niechcący: nie miało to znaczenia. Parkinson po prostu bezceremonialnie odepchnął tego kogoś i szedł dalej, mając głęboko w dup... nosie, że Lestrange kazała mu stać w miejscu.

Nie zauważył jej, więc w zasadzie to kręcił się jak gówno w przerębli, dopóki to ona go nie znalazła.
- Vika... - odetchnął z wyraźną ulgą, gdy na pierwszy rzut oka nie było widać, by cokolwiek Victorii groziło. Ulga jednak zamieniła się w sapnięcie zaskoczenia, gdy pochwyciła go za policzki. - Co jest, kurwa?
Wiedział, że Victoria była zimna jak lód, ale w obliczu tego całego syfu, w którym przyszło im się znaleźć, to po prostu wypadło mu z głowy. Pochwycił jej dłonie, by gwałtownie odsunąć je od swojej twarzy. Był silniejszy od niej, ale co go zdążyła wyszczypać, korzystając z zaskoczenia, to jej.
- Czemu miałoby mi coś być? - na moment zapomniał, gdzie się znajdują, i zgarnął włosy Victorii na bok. Obejrzał, czy nie miała żadnych otwartych ran, siniaków czy czegokolwiek. W końcu brzmiała na cholerną desperatkę, więc była raczej ranna, tak? Czy nie? - Co się stało? Czemu mnie tak szukałaś?
Nie chciał słyszeć tej odpowiedzi, bo w życiu by nie pomyślał, że Atreus prosto ze sracza poleci do biurka Lestrange, by przekazać jej wiadomości o tym, że połączenie falami się zerwało. A zerwało się, kurde, zupełnie przypadkowo. Więc wyobrażał sobie wszystko to, co najgorsze.
- Coś z twoją matką? Siostrami? - potrząsnął nią, bo ile można czekać na odpowiedzi? I chuj z tym, że nie dopuszczał jej do głosu, tylko przekrzykiwał szalejące płomienie, nie pozwalając Vice na odpowiedzenie na zadane pytania.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#5
31.03.2025, 18:19  ✶  

Tak naprawdę połapać się w sytuacji nie było wcale prosto: ludzie nie siedzieli w domach, tylko w większości wychodzili na ulicę, kręcili się, lamentowali, krzyczeli, słychać było odgłosy przepychanek, wyzwiska i inne. A przede wszystkim – słychać było ryk ognia. Teraz o tym nie myślała, ale to był prawdziwy cud, że w tym całym zamieszaniu udało jej się przedostać akurat na ten jeden kawałek ulicy i wyłapać wśród zgiełku głos, którego tak poszukiwała.

I że ten głos znalazł też ją. Prawdziwe to szczęście, w tym okropnym nieszczęściu. I Victoria doskonale wiedziała, że miała w obowiązku pomóc ludziom, ale nie potrafiła wybrać, komu powinna, bo do tego się to przecież sprowadzało: Ministerstwo nie miało tylu funkcjonariuszy, by pomóc każdemu. Jak więc dokonać wyboru? Jak być sędzią, kto zasługuje na pomoc bardziej, a kto mniej? …dlatego dokonała wyboru na podstawie własnego sumienia i tego, jak została wychowana: rodzina i bliscy byli na pierwszym miejscu, a choć ona i Aidan nie dzielili nazwiska, to z całą pewnością łączyły ich więzy krwi i pokrewieństwa, i to bardzo bliskiego.

Nie siłowała się z nim, kiedy złapał ją za dłonie i odsunął od twarzy. Mogła wyglądać na wątłą panienkę i kiedyś taka dokładnie była, ale ćwiczyła od miesięcy i efekty były… tyle że w tej chwili nie miało to znaczenia, bo Lestrange nie stawiała oporu, widząc, że ewidentnie nic mu nie jest, skoro miał siłę unieść ręce i ją odsunąć. Ulga była teraz wyraźnie wyrysowana w jej twarzy, której rysy wyłagodniały, tak jak spojrzenie.

I w westchnieniu, gdy wypuściła powietrze, a potem zaczęła gwałtownie kaszleć.

– Na pewno? Aidan, na pewno jest dobrze? – chciała, nie, musiała się upewniść, bo chociaż na pierwszy rzut oka rzeczywiście wyglądał dobrze, z pewnością nie na skraju śmierci, to może było coś, czego nie mogła zobaczyć? Nie była zła nawet, że już dwa razy nabrała powietrza w płuca by mu odpowiedzieć, a on i tak się wtrącał i nie pozwalał odpowiedzieć. To nie było ważne, skoro żył. – Atreus zostawił mi wiadomość – zostawił wiadomość, nie powiedział – o to już było już wystarczająco zastanawiające. – Że umierasz tu na Horyzontalnej, więc… – więc rzuciła wszystko, czym się zajmowała i pognała mu pomóc, ot co. – Nie mam pojęcia. Ojciec jest chyba teraz w pracy, a matka i Daphne… nie wiem, może są w domu. I Prim… chyba też – w domu, znaczy się w Dolinie Godryka, nie w Londynie. Czyli były bezpieczne, tak? Nie dostała jeszcze informacji o tym, że to nie tylko Londyn płonął, nie wiedziała jeszcze, że ich rodzinny dom w Dolinie miał się stać prawdziwą ruiną. – Nie dostaliśmy żadnych informacji, żeby Mung płonął – więc nie martwiła się o ojca… aż tak bardzo. Był bezpieczny. Tylko pewnie miał ręce pełne roboty. Tak jak babcia…

Bała się. Naprawdę się bała, że to Śmierciożercy. Że coś się stanie Saurielowi, że zrobi coś okropnego… albo że ucierpi ktoś jej bliski – nie podejrzewała nawet, że połowa rodziny jest w to zamieszana od tej strony, która właśnie dokonywała ataku.

Czarodziej
Let's start a fire
Ciemne włosy i niebieskie oczy. Wysoki, na oko 180 cm wzrostu. Młody, z gładko ogoloną twarzą i wiecznie znudzonym wyrazem twarzy. Uśmiech iście cwaniacki, sugerujący złośliwość.

Aidan Parkinson
#6
11.04.2025, 13:10  ✶  
Aidan prychnął, jakby ta rozmowa zaczynała go irytować. Taki już był: niecierpliwy, nierzadko opryskliwy i zbyt pewny siebie. I pewnie zostałby przez innych uznany za gbura i zadufanego w sobie dupka, gdyby Victoria go nie znała - sam fakt, że wypytywał o rodzinę i ten niepokój w oczach świadczyły o tym, że martwił się. I w dupie miał swoje bezpieczeństwo.
- A wyglądam, jakby nie było w porządku? Fizycznie, psychicznie - jest okej - powiedział, ocierając czoło z kropelek potu. Na wspomnienie o Atreusie tylko przewrócił oczami. - No tak, Bulstrode. Przerwało nam połączenie, jakaś baba na mnie wpadła i nie zdążyłem mu przekazać, że wszystko okej, bo musiałem ratować ją przed linczem. Ludzie ochujeli, Vika, rzucają się sobie do gardeł tylko dlatego, że kojarzą nasze nazwiska. Mnie też obrzucono błotem.
Wzruszył ramionami, bo chociaż go to wkurwiło niemiłosiernie, to nie zamierzał się tym przejmować dłużej niż kilka sekund.
- Nie wybieram się na tamten świat, spokojnie. Ale miło wiedzieć, że już się na mnie nie gniewasz - usta Parkinsona wykrzywił uśmiech. Szach-mat, wystarczyło by ktoś powiedział Vice, że umiera, a ta już zapominała o tym, jak bardzo uderzył w jej godność i ego. Idealnie dla niego. - W Mungu sobie poradzą, w to nie wątpię. Byłaś w ministerstwie, jak sytuacja?
Chciał wiedzieć, bo przecież go tam nie było. Był w knajpie i pił niedobre, rozwodnione piwo, jak to wszystko się zaczęło. A potem stracił już rachubę ile osób uratował, a ile spłonęło na jego oczach.

Chciał wyciągnąć ręce w kierunku kuzynki i zamknąć ją w uścisku, poczuć jej przyjemnie chłodną skórę na swojej, lecz nie zdążył. Ludzie mogli opluwać ich wyzwiskami, lecz gdy zawalały się kolejne drewniane schody: szukali mundurów. A takowy miała na sobie Lestrange. Ktoś podbiegł do rozmawiającej dwójki krewnych i wyciągnął dłonie w kierunku Victorii.
- Pomocy, proszę! Tam... Tam jest mój ojciec, na piętrze, schody płoną! - była to dziewczyna, na oko młodsza od Aidana. Całkowicie umorusana i opalona w popiele. Płakała i drżała, a dłonią wskazywała na płonący budynek - płonął w środku, to zapewne te drewniane schody, o których mówiła.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#7
12.04.2025, 22:01  ✶  

– Nie wiem – nie wiedziała, czy wyglądał, jakby wszystko było w porządku. Ogień, choć rozświetlał mrok, rzucał mylące cienie na wszystko wokół, a pył unoszący się w powietrzu też niespecjalnie pomagał w sytuacji. Mówił za to, że jest okej – musiała mu więc uwierzyć. Nie wyglądał z bliska, jakby był poważnie ranny, miał wszystkie kończyny, nie krwawił i z pewnością nie słaniał się z bólu. Psychicznie… Tego ocenić w tym momencie nie potrafiła, nie po tak krótkiej rozmowie, ale faktem było, że zdania, jakie ze sobą wymienili, nie wskazywało, żeby rzeczywiście, coś mu było.

Dlatego westchnęła z ulgą. Zawsze to jeden ciężar na sercu mniej. Aidan wcale nie umierał na Horyzontalnej, ale dlaczego Bulstrode zostawił jej właśnie taką informację?

– Ciebie też? Z jakiej racji? – mimika Victorii była teraz bardzo płynna, bo zwykle zachowywała kamienną twarz, z której trudno się czytało. Teraz jednak jej nagła złość wypłynęła jak fala na brzeg przy wzburzonym morzu bardzo szybko i dość gwałtownie. Ściągnęła ciemne brwi i na moment przesunęła wzrok w bok, jakby chciała w ten sposób zobaczyć, czy nikt się do nich nie zbliża, by znowu kogoś obrzucać błotem. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Aidana miał ktoś mieszać z błotem – do tej pory nie słyszała nic o takim zachowaniu, dostała komunikaty o tym, że Londyn płonie, że ludzie są uwięzieni w swoich domach, aresztowała jednego mężczyznę ze zwęglonymi rękoma, który mamrotał jakieś inkantacje, a potem przyznał, że chciał pomóc oczyścić świat – czy jakąś podobną bzdurę. Ale co takiego miałby zrobić Aidan, żeby…

Pierdolony w dupę Lord Voldemort – to była odpowiedź, która zaraz do niej spłynęła. Podział czarodziejów czystej krwi i tych o brudnej krwi. Zamieszki jak na Marszu Charłaków, który obstawiała jako brygadzistka… czy tam jeden z marszów. Podziały, segregacja, manifesty, niepokoje – oto był efekt. Londyn płonął i oskarżano o to czystokrwistych. A oni też przecież narażali swoje życie. Victoria była tego bardzo żywym, ale jakże zimnym dowodem. Ale jej nikt nie ośmielał się powiedzieć, że nie ryzykowała własnym życiem.

Owszem, nie gniewała się już na niego… od kilku dni. Nie obwieściła mu tego wszem i wobec, swoje zrobiła, uznała, że dług został zapłacony i zapomniała o sprawie, teraz zaś, w obliczu zagrożenia, zupełnie zapomniała o ogłoszeniu, które w jego imieniu wysmarowała do Czarownicy, błogo nieświadoma tego, co działo się przez jej kawał za kulisami. Nie odpowiedziała na to nic.

– Byłam – jak można było wywnioskować po jej ubiorze. – Dostaliśmy informacje, że Londyn płonie, mnóstwo różnych komunikatów. Podzieliliśmy się bardzo losowo i poszliśmy w teren. Byłam wcześniej z Wood na Pokątnej, ale jak widzisz się rozdzieliłyśmy. Nie widziałam Atreusa, zostawił mi wiadomość – ale jak Aidan mógł się domyślić: panował chaos. Dezinformacja. – Mam eliksiry, gdybyś potrzebował, wzięłam co mogłam na szybko. Rozkazy są- – chciała mu przekazać jakie dostali rozkazy, choć i ich mógł się Parkinson domyślić, ale nie zdążyła, bo w tej chwili podbiegła do nich dziewczyna.

Victoria bardzo krótko na nią spojrzała, bo już zaraz jej wzrok podążał za drżącą dłonią i za słowami. Lestrange nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Różdżkę miała ciągle w dłoni, złapała ją tylko pewniej i odsunęła się od Aidana by rzucić się do pomocy – teraz już jawnie potrzebnej.

– Proszę tu zostać! – krzyknęła jeszcze do dziewczyny, nie patrząc nawet czy Aidan rusza za nią czy nie.

Ogień nie mógł im zaszkodzić i to była ich przewaga, ale zawalający się budynek nadal był w stanie to zrobić. Nie musząc się jednak martwić jedną sprawą, było to o niebo prostsze, bo Victoria ani chwili nie wahała się, by wbiec przez wejście do płonącego budynku. Czuła liźnięcia ognia i gorąco, ale to było bardzo specyficzne uczucie… bo nadal było jej przeraźliwie zimno. Rozejrzała się bardzo krótko, by ostatecznie dostrzec schody – co nie było takie trudne i spróbowała nimi wbiec na piętro, gdzie miał znajdować się ojciec dziewczyny. Victoria miała tylko nadzieję, że te nagle się nie rozpadną.


// Wykorzystuję przewagę rodową (Włosy jak płomienie) + Aktywność fizyczna ◉◉◉○○ – na bieg po płonących, drewnianych schodach
Rzut Z 1d100 - 17
Akcja nieudana
Czarodziej
Let's start a fire
Ciemne włosy i niebieskie oczy. Wysoki, na oko 180 cm wzrostu. Młody, z gładko ogoloną twarzą i wiecznie znudzonym wyrazem twarzy. Uśmiech iście cwaniacki, sugerujący złośliwość.

Aidan Parkinson
#8
16.04.2025, 09:37  ✶  
- Z takiej racji, że to pieprzone świry - burknął, pocierając dłonią kark. Nie wydawał się być zadowolony, niespecjalnie dotknęły go wyzwiska, ale ludzka niewdzięczność: już owszem. - Stwierdzili, że na pewno popieram tego zjeba, który za to odpowiada, bo mam na nazwisko jak mam. Niewdzięczne kurwy, bo właśnie wyniosłem nieprzytomną osobę z płonącego budynku. Och tak, na pewno sam podpaliłem ten budynek, bo miałem za mało pracy. Plan doskonały, nie?
Prychnął z irytacją, przewracając oczami, żeby Victoria na pewno zrozumiała, że to nie tyle co żart, a kwaśna ironia. Przecież to nie trzymało się kupy, żeby on jakkolwiek był za to odpowiedzialny. Ale ludzie chyba wyjebali mózgi przez okna, co było po części zrozumiałe - tylko powinni teraz uciekać, a nie się szarpać z przypadkowymi ludźmi.
- Chwila, co to znaczy, że mnie TEŻ? - spojrzał na kuzynkę podejrzliwie. Była na tyle znana, że domyślał się, że i ona mogła oberwać bluzgami za nazwisko. Ale kurwa mać, była też znana z tego, że narażała swoje życie na Beltane. Że była doskonałą aurorką, która chroniła całą magiczną społeczność. Kto mógł być aż takim debilem, żeby chociaż zasugerować jej, że to po części jej wina?

No i stało się. Kolejny raz musieli zgrywać bohaterów, bo ktoś potrzebował pomocy. Oboje dostali gnojem w mordę, a i tak rzucali się w pogoń za ludzkim życiem, które miało w każdej chwili ulecieć jak dym z peta. Aidan przesunął dziewczynę, bo oczywistym było, że nie zamierza jej niańczyć.
- Stój i czekaj - warknął tylko, widząc że kobieta chce biec za Victorią. - Vika, kurwa mać!
Ciekawa to była prośba o to, by na niego poczekała, ale odbiła się jak gumowa piłeczka od ściany. Ruszył za kuzynką, wyciągając różdżkę po drodze. Tej nocy jego umiejętności zawiodły kilkukrotnie, ale nie był nawet zdziwiony takim obrotem spraw: rzucał zaklęcia na oślep, dusząc się od dymu, zaciskając powieki żeby oczy przestały szczypać - nawet mistrz różdżki rzuciłby pierda zamiast porządnego zaklęcia.

Aidan rzucił się w pogoń za Victorią - nie bał się ognia nie tylko dlatego, że nie mógł spłonąć. Nie bał się ognia też dlatego, że gdy dochodziło do takich sytuacji, to po prostu wyłączał myślenie. Nie ratował tego typa, bo miał dobre serduszko: musiał towarzyszyć Lestrange, żeby nic jej się nie stało. To był czysty odruch, chociaż kto wie jak by zareagował, gdyby był sam i ta dziewczyna zaczęła prosić jego? W końcu to nie byłby pierwszy raz dzisiaj, gdzie wpieprzałby się prosto w ogień.

Victoria miała przewagę, więc odpuścił sobie prześciganie jej - zamiast tego widząc, że płomienie na schodach zatrzymały dziewczynę, chciał wyczarować wodę, która utorowałaby Vice przejście na górę.

Przewaga rodowa, przewaga odwaga, kształtowanie 4K na wytworzenie wody która ugasi dróżkę na górę po schodach
Rzut PO 1d100 - 59
Sukces!
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#9
16.04.2025, 21:55  ✶  

Mina Victorii mogła wyrażać, jak bardzo próbuje się powstrzymać, przed rzuceniem czegoś w stylu „to niech się pierdolą, niewdzięcznicy jebani” słysząc rewelacje Aidana. Miała zaciśnięte usta, lekko poruszające się płatki nosa, zmrużone oczy; ewidentnie zmełła przekleństwo, ale nic nie powiedziała. Nie to, że nie chciała – chciała, ale była tą osobą, która w większości najpierw myślała, a potem robiła, rzadko kiedy poddając się emocjom aż tak, by działać na ich fali. Ta już przeminęła, uderzyła o brzeg i obmyła jej stopy, gdy upewniła się, że Aidanowi nic nie jest, a reszta… Reszta miała zostać niewypowiedziana i niedopowiedziana. Nie, nie uważała, żeby Aidan był tu za cokolwiek odpowiedzialny. Ale chyba oboje mieli świadomość i pomysł co do tego, kto mógł być – i bała się tego bardzo. Konsekwencji. Łatwiej było się po prostu zatopić w pracy, w akcji, w działaniach – i nie myśleć. Nie analizować tego za bardzo. Było zbyt dużo osób, o które się tu martwiła. I o które jej serce truchlało.

– Ty tak powiedziałeś – to były wszak jego słowa: że jego też obrzucono błotem. Nie ją, nie. Ile osób odważyłoby się obrażać funkcjonariusza na służbie, w pełnym mundurze? Pewnie znalazłoby się kilkoro. Ale Victoria nie miała sobie nic do zarzucenia pod tym względem, przecież weszła do Limbo, i choć nigdy tego oficjalnie i publicznie nie potwierdziła, to i tak o tym plotkowano – o tym, że zmierzyli się tam z Voldemortem.

Sądziła, że ktoś musiał ich podsłuchać, gdy rozmawiali w lazarecie, bo jak inaczej…?


Victoria potknęła się w biegu po schodach. Co prawda szybko odzyskała równowagę, ale straciła na tym kilka cennych sekund, w trakcie których Aidan zdążył ją dogonić i ugasić ogień na drewnianej konstrukcji. Nie zdążyła mu podziękować, nie chciała tracić na to kolejnych sekund – zaraz wbiegła więc po schodach na piętro i co prawda zamierzała się rozejrzeć, ale w pierwszej kolejności zawołała:

– HALO, GDZIE PAN JEST? WYCIĄGNIEMY PANA! – otwarła drzwi do pierwszego pomieszczenia, które miała pod ręką, na wypadek, gdyby to akurat tam ojciec dziewczyny został uwięziony, ale na wszelki wypadek i tak nasłuchiwała, czy gdzieś nie stęka… Wypatrywała też, czy zaraz jakaś belka nie spadnie jej na głowę. Była przy tym gotowa wyczarować wodę, by ugasić ogień, chcąc utorować sobie drogę do mężczyzny, choć pilnowała, by nie była pod zbyt dużym ciśnieniem, nie chcąc bardziej uszkodzić płonącego budynku. Jeszcze tego brakowało, by wybiła dziurę w ścianie i coś zaczęło się tutaj walić…


// Percepcja ◉◉◉○○ na nasłuchiwanie/próbę dostrzeżenia mężczyzny i ewentualnego zagrożenia
Rzut Z 1d100 - 19
Akcja nieudana


// Kształtowanie ◉◉◉◉○ na wodę do ugaszenia części ognia na piętrze
Rzut PO 1d100 - 10
Akcja nieudana
Czarodziej
Let's start a fire
Ciemne włosy i niebieskie oczy. Wysoki, na oko 180 cm wzrostu. Młody, z gładko ogoloną twarzą i wiecznie znudzonym wyrazem twarzy. Uśmiech iście cwaniacki, sugerujący złośliwość.

Aidan Parkinson
#10
12.05.2025, 09:25  ✶  
Nie był aurorem - każdy w jego otoczeniu uważał, że nie miał na to zadatków. Aidan był leniwy, migał się od pracy (szczególnie tej papierkowej), nienawidził raportów i bywał bezczelny. Nie miałby poszanowania dla munduru a i jego zachowanie wyraźnie wskazywało na to, że robił Ministerstwu łaskę, że w ogóle stąpał po jego posadzkach. Coś jednak w Parkinsonie sprawiało, że nadal nie wyleciał. Czy to były znajomości jego ojca, może matki? A może fakt, że to wszystko była poza - bo każdy kto znał go dłużej wiedział doskonale, że Aidan był okropnym pozerem. Pozował na takiego, który miał wyjebane i niczym się nie przejmował, lecz gdy przychodziło co do czego: potrafił bez namysłu wskoczyć w ogień nie tylko dlatego, że pierwszą osobą która to zrobiła był członek jego rodziny. Victoria tego nie wiedziała, ale jej kuzyn już kilkukrotnie otarł się tego dnia o śmierć, bo po prostu działały u niego odruchy. Ktoś wołał o pomoc: ruszał więc na pomoc. Ktoś uruchamiał pięści: odpowiadał tym samym. Ktoś ciskał w niego zaklęciem: bronił się. Gdy Scarlett została zaatakowana - pomógł. Ba, zasłonił ją własnym ciałem, chociaż jeszcze wtedy nie wiedział, że ich drogi skrzyżują się w przyszłości więcej niż raz, bo okazała się dziewczyną Baldwina, której zdjęciem machała mu jego sowa przed nosem.

I właśnie teraz te odruchy wyłaziły boleśnie na wierzch. Pierwsza rzecz: rzucenie się prosto do płonącego budynku. Druga rzecz: rzucenie w biegu zaklęcia, które pomogłoby drugiej osobie pchać się jeszcze głębiej w paszczę lwa. Nie oczekiwał za to pochwał, oklasków czy podziękowań - jego mózg przestawił się dokładnie tak jak wtedy, gdy z Brenną szukali tego cholernego mordercy, który za cel obrał sobie dziwki. Wpadł do budynku za Victorią, wdrapał się po schodach zaraz za nią, a gdy ta otworzyła drzwi do pierwszego pomieszczenia: syknął. Z ostatniego wykładu, który mu ktoś deklamował nad uchem, zapamiętał że nie powinno się otwierać drzwi podczas szalejącego w budynku ognia, bo może spowodować to szybsze i jeszcze bardziej intensywne rozprzestrzenienie się. Lecz czyż zarówno on, jak i ona, nie mieli w sobie krwi Parkinsonów, która chroniła ich przed płomieniami?

Już miał zacząć gadać, że sprawdzi pozostałe pomieszczenia, ale Victoria miała szczęście. Te drzwi, które otworzyła, okazały się tymi właściwymi. Problem w tym, że gdy tylko Lestrange otworzyła drzwi, okazało się że na BHP trzeba było kurde uważać, bo faktycznie: pod wpływem kolejnej dawki tlenu płomienie buchnęły w górę. Mężczyzna, leżący na ziemi, odruchowo zasłonił głowę rękoma i zwinął się w kłębek, próbując instynktownie się chronić. Może i im płomienie nie były straszne, ale dla tego typa mogły być śmiertelne. Aidan spróbował wyczarować ochronną bańkę wokół mężczyzny, która oddzieliłaby go od płomieni, które lada chwila zaczęłyby lizać jego ubrania.

Rzucam na kształtowanie 4K, wytworzenie bańki energii wokół typa żeby nie zajął się ogniem
Rzut PO 1d100 - 76
Sukces!
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Victoria Lestrange (4016), Aidan Parkinson (2854)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa