I will cover my eyes
For if the dark returns
Then my brothers will die
And as the sky is falling down
It crashed into this lonely town
And with that shadow upon the ground
I hear my people screaming out”
8 września 1972, późny wieczór
– Aidan & Victoria –
Rozdzieliła się z Heather po tym, jak odprowadziły tajemniczego mężczyznę do aresztu; Wood pobiegła dalej, a Victoria została chwilę dłużej, żeby się upewnić, że koleś ze zwęglonym dłońmi nie odwali niczego nowego. Ktokolwiek będzie dzisiaj pilnował tego aresztu tymczasowego, będzie miał pełne ręce roboty – to na pewno, bo jakoś bardzo wątpiła, że to będzie jedyna osoba, która zostanie w nim zamknięta.
Victoria pobiegła jeszcze szybko do Biura Autorów, chcąc się upewnić że nie ma w szafce więcej eliksirów, bo widząc już teraz z czym się mierzą, miała poczucie, że ta garstka, którą zgarnęła na szybko, to będzie trochę za mało. A to był dopiero początek. Ugaszenie tego wszystkiego, uspokojenie ludzi, zajęcie się tymi, którzy potrzebowali pomocy i złapanie tych, którzy byli za to odpowiedzialni, to będzie… ogrom roboty i Lestrange bardzo wątpiła, że uda się to wszystko zrobić w jedną noc, a nie wiedziała jeszcze nawet o tym, że to nie tylko Londyn i okolice. Kiedy tak wpadła do Biura Aurorów przyszło jej też do głowy poszukać, czy przypadkiem nie ma tu jakiejś chusty, którą mogłaby zakryć sobie usta i nos, bo wyczarowanie takiej za pomocą magii trochę mijało się z celem, skoro za chwilę czar się wyczerpie, a oddychanie tam na zewnątrz wydawało się bardzo trudne przez ten dziwaczny pył spadający z nieba i wgryzający się w płuca. Właśnie nachylała się nad krzesłem do szuflady przy biurku, kiedy jej wzrok padł na zostawioną tam karteczkę. Vivienne, czytała, twój kuzyn umiera na horyzontalnej. Nawet nie musiała czytać reszty by zrozumieć, kto zostawił jej tę wiadomość – bo tylko jedna osoba się tak do niej zwracała. I w moment pobladła, gdy w bardzo szybkim rachunku skreślała o którego kuzyna mogło chodzić. Nie o Laurence’a i z pewnością nie o Williama. Trzy uderzenia serca później dotarła do niej ta prawda – fale. Bulstrode musiał odebrać wiadomość poprzez fale, co bardzo szybko wskazywało na źródło tej wiadomości. Źródło, które ostatnio napsuło jej trochę krwi, aż odpłaciła się pięknym za nadobne (i pełna z siebie uznała, że dług odebrała, więc nie ma się już na co gniewać…), a teraz poczuła, jak cała krew odpływa jej z twarzy.
Zapomniała o dodatkowych eliksirach, zapomniała o chuście. Nawet nie zabrała karteczki z biurka, tylko odepchnęła się od krzesła i nie zważając na to, że przewróciło się z hukiem, wybiegła, chcąc się czym prędzej teleportować na Horyzontalną. Powinna sprawdzić własne mieszkanie, powinna upewnić się, że jej kochanym kotom nic nie grozi, ale Aidan…
Aidan – ich rodzynek, wychuchane dziecko, jeden z nielicznych mężczyzn mogący ponieść nazwisko Parkinson dalej. Nieważne! Mógłby być nawet kobietą – był jej ukochaną rodziną! Ten sam Aidan potrzebował teraz pomocy i umierał na ulicy, nawet nie chciała sobie tego wyobrażać.
Ponownie była na zewnątrz, w tej chmurze mroku rozświetlanej jedynie łunami ognia, w pyle, który wdzierał się do nosa i buzi, do gardła przy każdym oddechu, nawet jeśli instynktownie Victoria próbowała bardzo płytko nabierać powietrze. Ryk ognia mieszał się z krzykami ludzi – aż musiała zmrużyć oczy, żeby się upewnić, że jest przynajmniej na właściwej ulicy, ale jak tu miała znaleźć swojego kuzyna? Nie miała żadnych informacji więcej.
– Aidan! – i teraz jej krzyk też zmieszał się z tym dziwnym hałasem alei Horyzontalnej… albo i całych Magicznych Dzielnic. Ruszyła przed siebie, mrużąc oczy, chcąc lepiej widzieć. Wzrokiem szukała pięknego dachu Biblioteki Maeve, by robił jej za punkt orientacyjny, ale nie widziała go.
Widziała tylko ogień. Zgliszcza. Ludzi zbierających się na ulicy. Jedni biegali, jedni stali, jeszcze inni się teleportowali – a ona przedzierała się dalej i szukała. Gdyby chciała pomóc każdemu z tych ludzi, to nie starczyłoby jej na to sił, ani zasobów już po pierwszych kilku – w takiej zawierusze prawda była jedna i przerażająco smutna: nie każdemu dało się pomóc.
– Aidan! – jeśli gdzieś tu był, jeśli był świadomy, może ją usłyszy… jakimś cudem. Ale rozglądała się, nigdzie go nie widziała. Żadnego leżącego bezwładnie ciała na ziemi też nie natrafiła. – AIDAN!