• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[08.09.72] Ogień jest zaraźliwy! I jeśli my spłoniemy, Ty spłoniesz razem z nami!

[08.09.72] Ogień jest zaraźliwy! I jeśli my spłoniemy, Ty spłoniesz razem z nami!
Czarodziej
Bezużyteczną rzeczą jest uczyć się, lecz nie myśleć, a niebezpieczną myśleć, a nie uczyć się niczego.
165cm | 50kg | szare oczy | długie włosy na granicy ciemnego blondu i jasnego brązu.

Jacqueline Greengrass
#1
29.03.2025, 02:21  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.03.2025, 02:34 przez Jacqueline Greengrass. Powód edycji: Dopisanie reakcji do wyniku rzutu <3 )  
Spalona Noc 08.09.1972

Spoglądała przez okno, obserwując, jak ogień powoli zaczynał ogarniać sąsiedni budynek. Miała nadzieję, że nie rozprzestrzeni się on na jej dom, jednak była ona nikła. Miała świadomość, że najpewniej budynek ucierpi w tym koszmarze, jaki rozgrywał się właśnie w Londynie, więc po spakowaniu rzeczy, które miała zamiar zabrać ze sobą, ewakuując się, zaczęła rozglądać się, co może jakkolwiek uratować, zanim ogień zbliży się zbyt mocno do jej domu.
— Penny, skocz do rezydencji Shafiqów i zobacz, jak wygląda u nich sytuacja z ogniem. Dopytaj lokaja o to, czy zabezpieczenia przetrwają ogień i jeśli odpowie twierdząco, zapytaj jeszcze w moim imieniu, czy mogę kilka rzeczy schować przed ogniem w jednym z pokoi w rezydencji. — Skrzat tylko potaknął i od razu teleportował się we wskazane miejsce, by wykonać jej zadanie. Chciała zostawić u Shafiqów kilka rzeczy, których nie chciała stracić w zbliżającym się ogniu. Siedziba rodu była w końcu kawałek dalej, poza tym wierzyła, że mieli sporo lepsze zabezpieczenia niż jej mała kamieniczka, która była pod tym względem trochę zaniedbana. Miała się tym niedługo zająć, a wyszło, jak wyszło i teraz musiała próbować uratować, chociaż te kilka rzeczy, które zdąży złapać, zanim ogień dotrze do niej. Bo że dotrze, nie miała najmniejszych wątpliwości, wyglądając przez okno, widziała, jak powoli pomarańczowe języki torowały sobie drogę przez dachy i okoliczne domy, by w ostateczności zapewne sięgnąć i po jej budynek. Shafiqiem była z krwi i kości, więc nie sądziła, aby jej odmówiono użyczenia jednego z pokoi, any zrobić z niego mały składzik na czas całej chryi z palącym się Londynem. Dlatego też, zanim w ogóle skrzat wrócił z odpowiedzią, ona już poruszała się po domu, pakując co rzadsze okazy roślin w skrzynki, które ustawiała w jednym kącie pomieszczenia, a które biedny skrzat będzie musiał teleportować do wyznaczonego jej pokoju u Shafiqów. W następnej kolejności zaczęła zbierać książki, których utrata by ją zabolała i związywać je w wygodne do przenoszenia słupki. One również miały za pomocą skrzaciej pracy trafić w bezpieczniejsze miejsce. Kolejne pomieszczenie, w którym zamierzała wybrać kilka rzeczy, okazały się sypialnie bliźniąt. Jak to matka, wiedziała, czego jej dzieciom może być najbardziej żal, więc spakowała wszystko, co sobie cenili oraz kilka dodatkowych ubrań, by w razie czego nie trzeba było natychmiastowo ruszać na zakupy, jak tylko wrócą z Kairu. Jak bardzo w tej chwili cieszyła się, że dzieci zostały z dziadkami w Egipcie, by nadrobić trochę czasu. Niezbyt jej się to początkowo podobało, jednak nie miała luksusu, by zbyt mocno protestować. I tym razem przynajmniej wyszło to na dobre. Powoli smród dymu zaczynał wdzierać się przez zamknięte okna do domu, Wydawał się być jednak zbyt wyraźny, by było to tylko spowodowane sytuacją za oknami jej domu. Krzyki i nawoływania, narastająca panika w ludziach na ulicach i rozkręcające się powoli zamieszki wcale nie nastrajały jej jakoś pozytywnie do wyjścia z domu. A coraz bardziej zapadała w niej świadomość, że będzie do tego zmuszona. Ledwo odeszła od okna, a przebił je spory kamień rzucony przez kogoś, kto zauważył ruch w oknie. Czy był to jakiś mugolak, wiedzący, że w kamienicy mieszkali czystokrwiści i chcący się jakkolwiek na nich wyżyć? A może po prostu rzucał, w co popadnie, poddając się nastrojowi niszczenia wszystkiego, bo skoro on stracił swój dobytek, to inni nie mogli mieć lepiej i musieli, chociażby stracić szybę w oknie? Nie była pewna, nie chciała nawet się zastanawiać nad tym i popadać w paranoję, kiedy wyjdzie z mieszkania. Zresztą, nie miała na to nawet czasu. Przez okno do domu wdzierało się więcej powietrza, które z pewnością podsyci ogień, który już gdzieś przecież był. Dodatkowo dym i popiół z ulicy dostawały się do pomieszczenia, sprawiając, że kaszląc i łzawiąc z oczu, chwyciła jeden z ręczników z kuchni, zmoczyła go i używając go jako maskę, ruszyła dalej. Musiała mieć jeszcze odrobinę, chociaż maleńką bańkę czasu, żeby wziąć jeszcze jedną rzecz. Pamiątki i zdjęcia po jej zmarłym mężu. Nie chciała ich stracić. Skrzat uwijał się z transportowaniem jej rzeczy, których nie było znowu jakoś bardzo dużo. Specjalnie, czując presję czasu ciążącą nad nią, szybko wybierała w każdym pomieszczeniu tylko to, co absolutnie było ciężkie, bądź niemożliwe do zastąpienia. Bez reszty jakoś sobie poradzi, nawet jeśli miało być ciężko, uprze się i przejdzie przez kryzys. Pomyśli nad wszystkim, jak już wszystko się uspokoi i będzie mogła ocenić straty w jej nie tak dawno temu remontowanym mieszkaniu. Widok ścian, powoli pokrywających się sadzą i popiołem rozdzierał jej serce. Mieszkanie, które remontowała jeszcze z Basilem powoli zmieniało się w ponurą, śmierdzącą spalenizną norę, ledwo przypominającą dom, w który włożyli tyle pracy. Po części miała ochotę płakać i krzyczeć na kogokolwiek, kogo winą była ta cała sytuacja. Rozsądek jednak wygrał i ruszyła w kurs pomiędzy pokojami, chwytając z szafy w sypialni skrzyneczkę, w której przechowywała zdjęcia i pamiątki po zmarłym małżonku. Powoli było jej coraz ciężej oddychać, krztusiła się kaszlem, próbując przenieść skrzyneczkę do miejsca, z którego miał ją zabrać skrzat. Ta była ostatnią rzeczą, jaką musiała zabrać. Jaką musiała uratować przed potencjalnym skończeniem w ogniu. Postawiła pamiątki w widocznym miejscu, by na pewno zostały przetransportowane, a sama ruszyła w jedyne miejsce, w którym jeszcze mógł się pojawić ogień. Czy po drodze widziała odciski dłoni pojawiające się w sadzy, osadzającej się na ścianach w nienaturalny wręcz sposób? Nie była pewna, czy to, co widziała, było prawdziwe, czy jednak za długo przebywała już w zadymionym domu. Dotarła na poddasze, które jak tylko się tu z Basilem i dziećmi przeprowadzili, zostało przerobione na oranżerię. Jej małą oazę spokoju, miejsce, w którym panowały zbierane latami rośliny, prawie każda była inna, część w miarę łatwo dostępna, a część całkiem ciężka do dostania. Te ostatnie w większości ewakuowała chwilę wcześniej. Skrzywiła się, widząc gęsty, czarny dym zbierający się w pomieszczeniu, wiedząc, że jak nic rośliny oberwą rykoszetem. Ile z nich umrze w ogniu i dymie? Wpatrywała się przez chwilę w ciemny obłok, póki co wiszący tuż pod dachem i ogień coraz śmielej liżący belki dachu w kącie. Zastanawiała się, czy dałaby radę, chociaż opóźnić rozprzestrzenianie się ognia? Nie była pewna, czy jej zaklęcie wyjdzie, używała magii kształtowania zwykle na dosyć podstawowym poziomie, a i nie zawsze jej ona wychodziła, jednak kto mógłby jej zakazać spróbowania? Była przecież sama i jeśli nie ona, to nikt za nią nie spróbuje rzucić zaklęcia. Wyciągnęła swoją różdżkę, i chwilę zastanowiła się nad zaklęciem, jakie chciała rzucić. Strumień wody wydawał jej się najlepszą opcją, aby kupić czas. Nie wydawało jej się, by pomogło to na długo, jednak zawsze miało to być kilka cennych minut, a może i nie spali się cały dach? Im mniej napraw ją czekało, tym lepiej dla niej. Nie miała przecież budżetu z gumy, a nie chciała zwracać się po pomoc do ojca. Wiedziała, jaki warunek by jej prawdopodobnie postawił i wszystko w niej buntowało się przeciwko ugięciu się i zrobieniu tak, jak chciał tego Michael Shafiq. Odetchnęła, w jakim stopniu mogła, mając mokrą szmatę przy twarzy i pomieszczenie coraz mocniej napełniające się dymem i spróbowała rzucić zaklęcie. Wyczarować z różdżki strumień wody, którym miała zamiar opryskać strop, jak i ściany dookoła.

Rzut na kształtowanie, by wyczarować strumień wody

Rzut O 1d100 - 83
Sukces!


Odetchnęła z ulgą, kiedy zaklęcie wyszło jak zamierzała i wyrzuciło z różdżki strumień wody, którą starała się rozprzestrzenić jak najmocniej po pomieszczeniu, by zminimalizować szkody, jakie miał zrobić ogień. Nie było to zapewne wiele, jednak starała się zrobić tyle, ile mogła, zanim wyjdzie z domu i zostawi budynek na pastwę szalejącego żywiołu. Po zlaniu wszystkiego obficie wodą, zakończyła zaklęcie i ruszyła dalej. Chciała jeszcze przejść się po domu, zobaczyć czy o czymś nie zapomniała, jednak nie bardzo miała już czas. Dym bardzo szybko zagęszczał się z każdą chwilą, jakby był żywym stworzeniem tylko czekającym, aż przestanie zwracać na niego należytą uwagę, by obezwładnić ją i odebrać jej oddech. Wdzierał się do pomieszczeń, niszcząc powoli wszystko, co uwielbiała w swoim mieszkaniu. Jeśli chciała mieć szansę, żeby wyjść z tej sytuacji w miarę bez szwanku, musiała ruszać do wyjścia. Nie zerkała za siebie, nie chciała widzieć zniszczeń, a i ciągle coś migotało na granicy jej wzroku. Coraz wyraźniej w sadzy odznaczały się odciski dłoni, a przecież nikogo w domu poza nią nie było. Nie zamierzała tracić czasu na próbę rozproszenia tego zaklęcia. Nie teraz, być może spróbuje później, kiedy ogień pochłaniający Londyn wygaśnie. Spojrzała na skrzata, który zabierał ostatnią skrzyneczkę i rozkazała mu zostać w rezydencji Shafiqów. Tutaj absolutnie nie była bezpieczna, a na zewnątrz nie było dla niego równie lepiej. Sama zamierzała zaraz wyjść, przedostać się w bezpieczniejsze miejsce. Ministerstwo wydawało się dobrym pomysłem. Jego zabezpieczenia musiały być na tyle mocne, żeby nic tam nikomu nie groziło, więc przeczekanie tego chaosu i ognia tam mogło być najlepszą opcją, kiedy jej dom właśnie stawał w płomieniach. Nie była pewna, jak szybko napędzany tlenem z wybitego okna ogień będzie rozprzestrzeniał się po belkach stropowych jej dachu, więc szybkim krokiem skierowała się do zostawionego przy wyjściu plecaka oraz peleryny. Chwyciła przygotowany wcześniej plecak, który zarzuciła na plecy i owinęła się w pelerynę, by po wyjściu z budynku móc jak najbardziej odgrodzić się od ognia i dymu. Stwierdziła, że przy takim szaleństwie i tak szybkim rozprzestrzenianiu się ognia, nie jest więcej bezpieczna w budynku. Już lepiej było szukać szczęścia wśród chaosu i ludzi na zewnątrz, niż ryzykować, że ogień dosięgnie i jej, albo zawali jej dach na głowę. Nie zwlekając już dłużej, wydostała się na ulicę. Stanęła na chwilę przed swoją kamienicą, zamykając za sobą drzwi, chociaż nie sądziła, że będzie miała do czego wracać, a nawet jeśli, to będzie potrzebowała porządnego wietrzenia, wywabienia zapachu i generalnego remontu. Dym i naniesiona przez niego do wnętrz sadza nie wyglądały na takie, które łatwo odpuszczą.


Ruszyła przed siebie i nie odeszła jeszcze zbyt daleko, a usłyszała zamieszanie całkiem blisko niej. Rozzłoszczone krzyki, protesty, błaganie, płacz i szloch kobiety. Jej wrzok natychmiastowo zaczął szukać źródła tych dźwięków, jednak to, co zobaczyła tylko sprawiło, że krew w niej zabuzowała jeszcze bardziej. Jej biedną sąsiadkę ciągnięto gdzieś siłą, szarpano, próbując zerwać z niej ubrania. Nie obchodziło jej zbytnio kto w tej sytuacji był czystokrwisty, a kto mugolakiem, chociaż miała gdzieś z tyłu głowy doskonałą świadomość tego, że to mugolacy próbowali mścić się właśnie na bogu ducha winnej, czystokrwistej kobiecie. To po prostu nie było właściwe. Zareagowałaby nawet, gdyby sytuacja była odwrotna.
— Hej! Hej, wy tam! Co wy wyprawiacie?! — Wydarła się ruszając w ich kierunku i na wszelki wypadek wyciągając również swoją różdżkę. Była zdenerwowana tym, że grupa mugolaków miała przewagę liczebną, ale miała też nadzieję, że jak ona zareaguje, to może i więcej osób się przyłączy.

— Do reszty wam odbiło? Co tam biedna kobieta wam zrobiła?! — Ciągnęła dalej, mając nadzieję, że jak będzie gadać wystarczająco głośno, to rozproszy ich na tyle, by chociaż może udało się tej kobiecie wyrwać i uciec. Albo po prostu przegada ich i przekona, że robią głupotę. — Mary jest najmilszą osobą na tej ulicy, nigdy na nikogo złego złowa nawet nie powiedziała, więc co wy najlepszego wyprawiacie? Wyżywacie się na niewinnej kobiecie, zamiast próbować złapać tych szaleńców, którzy wszystko podpalili i odegrać się na nich! — Odpuściła wytykanie, że to idiotyczny pomysł, nie chcąc ich napędzać w złości, a przemówi do rozumu. Przecież to nie Mary biegała po okolicy podpalając budynki. Zapewne sama też przez te pożary miała zniszczone mieszkanie. Złością mogli tylko napędzać dalej konflikt, a przecież o to chodziło sprawcom tych pożarów. By wszyscy skoczyli sobie do gardeł i niech wygra silniejszy, bogatszy, mający więcej wpływów.

ᴀʟᴄʜᴇᴍɪsᴛ ᴏꜰ ɢʟᴀss
what is the point
in having a mind
if you do not use it
to make judgements
178cm wzrostu; zielone oczy; ciemnobrązowe kręcone włosy; trzydniowy zarost na twarzy; dołeczki w policzkach; lekko przygarbiona postura; chód opieszały, nieco niezgrabny

Elias Bletchley
#2
31.03.2025, 18:04  ✶  
Niektórzy czarodzieje mieli bardzo mocno zaburzony instynkt samozachowawczy. Objawiało się to przede wszystkim niezdrową obsesję na punkcie niebezpieczeństwa i tendencją do ryzykowania własnym życiem dla czystej rozrywki, zabawy w bohatera lub próby zdobycia sławy i chwały. Elias do niedawna uważał, że w ogóle nie musiał się przejmować takowymi komplikacjami. Stał się poniekąd mistrzem w unikaniu zobowiązań i problemów, które mogłyby go spotkać w tym niepokojącym dla Londynu i całej Anglii czasie; kiedy na horyzoncie pojawiały się kłopoty, po nim zostawał jeno tuman kurzu.

To piękne niedawno dobiegło końca właśnie tego wieczora, kiedy podczas niewinnej gry w karty w jednym z barów na Alei Horyzontalnej nagle na ulicach magicznej dzielnicy rozpętało się piekło. A Bletchley dał się wciągnąć w pomoc jakiemuś młodemu pracownikowi Brygady Uderzeniowej, który po zakończonej ''akcji'', o ile można było tak nazwać tę traumę, wysłał go w kierunku portu. I taki też oryginalnie był jego cel: wynieść się na drugą stronę Dziurawego Kotła i zaszyć się gdzieś w mugolskiej dzielnicy, dopóki służby nie naprostują sytuacji.

Niestety, szybko okazało się, że nie potrafił tak po prostu zostawić swojego mieszkania i... zawrócił w stronę centrum Horyzontalnej, znajdującej się na linii tego okropnego pożaru. Musiał zobaczyć, w jakim stanie jest jego lokum. Musiał przekonać się, czy jest w ogóle co ratować, czy miejskie zabezpieczenia wytrzymały ten przedziwny ogień i czy w ogóle ma gdzie wracać. I czy reszta ma gdzie wracać. Bądź co bądź, większość jego najbliższych mieszkało obecnie właśnie w tej okolicy. Nie ma bata, żebym sobie za to podziękował, pomyślał Elias, zasłaniając sobie usta dłonią i próbując przebić się przez tabun dymu zmieszanego z pyłem z pożaru trawiącego dzielnicę.

A potem od strony jednej z kamienic dopadły go przeraźliwie kobiece krzyki. Zatrzymał się jak wryty, mimowolnie wracając myślami do sytuacji sprzed paru lat, kiedy to... Pokręcił nagle głową, odsuwając napływ wspomnień na bok. Nie, to nie był czas na fantazjowanie, co by było gdyby. To nie był czas na to, żeby zastanawiać się, czy mógł postąpić inaczej. To nie był czas, żeby zachodzić w głowę, czy gdyby tamtej nocy był bardziej odważny, to czy przypadkiem znajomi nie odwiedzaliby go teraz na cmentarzu. To nie był czas, żeby...

Szaleńcze błagania i odgłosy szarpaniny zostały przerwane przez kolejny głos. Kobiecy głos. Ostry, ale nieco... zbyt rozgadany, jak na to, co się właśnie działo. Elias przywarł do fasady budynku, mrużąc oczy, co by zobaczyć, co się działo kawałek dalej. Grupa ludzi... Obca i... Mary. Mary?!, pomyślał ze zdziwieniem, zdając sobie sprawę, że kojarzy czarownicę, która stała się ofiarą ataku. Sąsiadka z Horyzontalnej. Może nie bliska sąsiadka, ale na tyle znajoma, że zdarzało im się wymieniać szybkie ''dzień dobry'' i ''dobry wieczór'', kiedy mijali się na chodniku.

— Albo jest bardzo odważna albo bardzo głupia — mruknął pod nosem, celując różdżkę w stronę napastników.

Nie był pewien, czy w tym całym chaosie obca czarownica zdała sobie sprawę, że znalazła sobie... Potencjalnego sojusznika w tym boju. Nie wiedział nawet, czy ta grupa napastników go już zauważyła. Jak przez to zginę, to ją zabije, poprzysiągł sobie Bletchley. Będzie ją nawiedzać po wsze czasy. Zachciało mu się, kurwa, sprawdzać stan własnego mieszkania w trakcie pożaru. Zachciało mu się bawić w bohatera. Ugh. Nie było co liczyć, że druga napotkana dzisiaj osoba też będzie wywodzić się z ministerialnych sił bezpieczeństwa, prawda?

Nie było sensu bawić się w uroki; wątpił, aby zdołał zbudować wystarczający mocną wiązkę energii, aby zesłać na całą grupę konkretną wizję. Potrzebował czegoś uniwersalnego. Czegoś, co da Mary lub tej drugiej kobiecie szansę na jakąś reakcję. Wybór był prosty: kształtowanie. Najbardziej podstawowa, a zarazem najbardziej rozłożysta gałąź sztuki magicznej. Oby tylko teraz nie złamała się pod naporem potrzeb Eliasa. Ale to przecież było tylko trochę światła, które musiało oślepić obcą grupę czarodziejów, czyż nie? Co mogło pójść nie tak...

(Kształtowanie) Stworzenie kuli białego światła tuż przed oczami napastników, żeby ich oślepić x1
Rzut N 1d100 - 89
Sukces!
Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#3
04.04.2025, 15:52  ✶  
Londyn płonął. Nie było to metaforyczne stwierdzenie, lecz dosłowna prawda - pożar trawił wszystko, co napotkał na swojej drodze. W powietrzu unosił się ostry zapach palonego drewna i dymu, który szczypał w oczy, a wokół słychać było echo łomotu stóp spanikowanych ludzi uderzających o bruk, które niosło się pomiędzy ciasno stojącymi kamienicami. Krzyki, wrzaski, panika - wszystko to zdawało się zlewać w jeden, nieprzerwanie narastający chór akompaniujący wizjom końca świata. Ten widok był wręcz surrealistyczny, jak scena z najgorszego koszmaru, który nagle stał się rzeczywistością.
Czułem gorąco nie tylko ze względu na wszechobecne płomienie, ale także z powodu narastającej wściekłości na samego siebie. Jak mogłem być tak głupi? Zamiast zadbać o własne bezpieczeństwo, w pierwszej kolejności skupiłem się na ratowaniu kogoś innego. Zawiodłem się na własnym bohaterskim idealizmie. Powinienem być już na wsi, a wróciłem na znajome ulice, które teraz zdawały się być obce. Wspomnienia z ostatnich godzin przewijały się w mojej głowie jak taśma filmowa. Każda chwila, w której myślałem, że mam kontrolę, teraz wydawała się śmieszna. Wszystko zaczęło się od tej jednej decyzji - zamiast zabrać się za własne sprawy, skupiłem się na odstawieniu tej laski do kostnicy w Ministerstwie. Zrobiłem to, co wydawało mi się słuszne, ale zamiast być dumnym, czułem się jak kompletny debil. Powinienem najpierw zabrać ją ze sobą po rzeczy, których potrzebowałem - zwłaszcza, że byliśmy prawie na miejscu. Zamiast tego, wybrałem heroizm, więc musiałem zapłacić za tę decyzję - stawić czoła konsekwencjom swojego działania i wrócić do tego, co pozostawiłem za sobą. Zamiast uciekać, wracałem w samo epicentrum zagrożenia.
Czy budynek wciąż stał? Czy rzeczy, które tam zostawiłem, były wciąż nietknięte? A może pożar strawił wszystko? Ale przede wszystkim: Kurwa, co ja sobie myślałem?
Nie mogłem uwierzyć, że tak łatwo dopuściłem do tego, aby zdradzić sam siebie. Zamiast wziąć to, co najważniejsze z mojego lokum, rzuciłem się na ratunek komuś, kogo nie znałem. Właśnie w momencie, gdy myślałem, że udało mi się coś osiągnąć w kwestii ustalania priorytetów w życiu i stawiania się na pierwszym miejscu, okazałem się kompletnym debilem. Nie mogłem uwierzyć, że kolejny raz zapomniałem o sobie i o rzeczach, które mogły być mi potrzebne w nadchodzących godzinach. W tamtej chwili, na samym początku pożarów, byłem gotów na wszystko, byleby tylko wydostać się z tego miasta i nie stracić więcej, niż już straciłem... Ale nie, musiałem być bohaterem, musiałem uratować kogoś, zanim pomyślałem o sobie. Teraz byłem sam, wracając do tego piekła, które już raz próbowałem opuścić. To, że tego nie zrobiłem było wynikiem mojej własnej głupoty, przez którą znowu znalazłem się w punkcie wyjścia.
W pewnym momencie, wśród krzyków i wrzasków, które niosły się przez zniszczone ulice, usłyszałem nagły, wyjątkowo wysokotonowy wrzask - te słowa dało się odróżnić od siebie. Nie brzmiały ani dobrze, ani mądrze, ani nawet rozsądnie. Zazgrzytałem zębami. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego w tym momencie, w samym środku piekła, ktoś zachowywał się tak idiotycznie. Mimowolnie skierowałem wzrok w kierunku źródła dźwięku i zamarłem. Nie zwróciłbym na nie uwagi, gdyby nie ten ton - tak pełen oburzenia, jakby w środku apokalipsy istniały jeszcze jakiekolwiek reguły dobrego wychowania, a strofowanie innych, jak mają się zachowywać, było najnormalniejszą rzeczą pod słońcem. Oczywiście, nie mogłem się powstrzymać i spojrzałem w tamtą stronę. Przytkało mnie. Nic dziwnego - podejrzewam, że każdego by zatkało, gdyby napotkał ten widok. Ta drobna, chuda kobieta strofowała bandziorów, jak nauczycielka mająca do czynienia z pierwszorocznymi. To były zwykłe bestie w ludzkiej skórze - takie, które wykorzystują zamęt, by zaszkodzić innym, a ona traktowała ich jak nieposłuszne dzieci. Czy naprawdę myślała, że może kogoś uratować, stojąc tam i krzycząc?
Normalnie bym to zignorował - nie chciałem się angażować w nic, co mogłoby mnie narazić na dodatkowe niebezpieczeństwa. Miałem swoje zadanie do wykonania. To był definitywny koniec bohaterskiego idealizmu, który przez tylko chwilę tego wieczoru dawał mi poczucie przydatności i docenienia. Wydawało mi się, że mam w sobie coś więcej niż tylko egoistyczną chęć przetrwania. Czułem, że jestem częścią czegoś większego. Poczułem się potrzebny, jakbym wrócił do dawnej świetności. Przez jakieś całe pół godziny... Może nawet, szczodrze mówiąc, bliżej czterdziestu pięciu minut. Tak czy siak - to była iluzja, która teraz zniknęła, nie przetrwała próby czasu, bo po godzinie z kawałkiem czułem się już tylko zły na siebie. Musiałem iść dalej.
Tyle tylko, że jedyna droga, jaka miała sens, tak czy siak prowadziła obok zamieszania. Rozejrzałem się za inną opcją - takowa nie istniała. W końcu skupiłem się na obydwu kobietach. Czyli jednak wymuszony heroizm - super. Wiedziałem, że muszę znaleźć sposób, by zyskać czas i pomyśleć nad strategią. Moje umiejętności walki, choć cenne, nie były teraz najważniejsze. Musiałem być sprytny, mieć jakąkolwiek przewagę, zanim ruszę do akcji. Grupa, z którą próbowała się kłócić elegantka, była zbyt liczna, by myśleć o otwartej konfrontacji. Zamierzałem pomóc, ale w sposób, który nie byłby samobójstwem - nie chciałem walczyć, ale nie zamierzałem też stać z boku, gdy cała ta sytuacja wymykała się spod kontroli. W powietrzu unosił się gryzący zapach dymu i spalenizny. Byłem spocony, wszystko mnie bolało. Nieprzyjemne, duszące kłęby wdzierały się do moich płuc, mimo chusty, którą osłoniłem usta i nos. Miałem dość tej całej sytuacji, a nawet jeszcze nie byłem jej częścią - dość bycia bohaterem, którym też nie byłem. Nie zamierzałem nim być. Chciałem zainterweniować bez użycia siły i zniknąć bez słowa komentarza.
Zamierzałem załatwić to jak najszybciej, po kryjomu - zwłaszcza, że logiczna część umysłu podsuwała mi niezbyt optymistyczne wnioski. Jeśli obie kobiety już teraz wplątały się w niebezpieczeństwo, to istniało duże prawdopodobieństwo, że miały to zrobić ponownie i ponownie, i ponownie, i ponownie... Jednorazowa interwencja pewnie gówno dawała, ale nie mogłem chronić i odprowadzać do bezpiecznego miejsca każdego, kto mi się nawinął. To byłoby absurdalne. Mogłem im jednokrotnie pomóc i tyle.
Przy czym wolałem działać z wyrachowaniem, niż rzucać się w wir nieprzemyślanej konfrontacji. Najwyraźniej nie tylko ja miałem taki zamiar - ktoś także zaangażował się z boku, rzucając zaklęciem w grupę agresorów. Wykorzystałem chwilową dezorientację atakujących, która nastała po oślepiającym błysku. Miałem zaledwie kilkanaście sekund na reakcję, ale byłem za daleko, by dotrzeć do wrzeszczącej kobiety, a w tym wszystkim była jeszcze ta druga, która również potrzebowała pomocy. W moim umyśle zrodził się plan - musiałem stworzyć iluzję, która przyciągnie uwagę. Zdecydowałem się na coś ryzykownego, ale nie miałem innego wyboru. Skorzystałem z chwilowego oślepienia mężczyzn - nie czekając ani chwili dłużej, skupiając się, ukradkiem skierowałem różdżkę ku niebu.
Jednocześnie rzuciłem głośno w tłum, że Ministerstwo wreszcie interweniuje. Kłamstwo, bo Ministerstwa tu nie było, ale ludzie potrzebowali nadziei - łykali ją jak pelikany, więc ta wieść rozniosła się wśród wrzawy niczym pożar w suchej trawie. Wykorzystując oszołomienie napastników i puszczoną wieść, zamierzałem posłać w niebo kilka fajerwerków zaklęć ostrzegawczych - takich, jakie znałem z doświadczenia, głównie ze spierdalania przed siłami magicznego rządu USA, gdy wykonywaliśmy niezbyt legalne przedsięwzięcia - żeby uwiarygodnić informację. Nie miałem pojęcia, czy MACUSA i Ministerstwo korzystają z tych samych sygnałów, a ostatnie lata spędzone w Stanach nie dawały mi tej pewności, ale liczyłem na to, że w panice nikt nie będzie tego analizować, nikt nie rozróżni, co jest prawdą, a co kłamstwem. W takich momentach mężczyźni pokroju tych atakujących kobiety mieli tendencję do rozpierzchania się. Liczyłem na to, że moje oszustwo przyniesie skutek i w obliczu interwencji władz, osobnicy, którzy atakowali, przestaną być zuchwali i zaczną się wycofywać, dając mi przynajmniej chwilę, by pomóc tym kobietom.


Kształtowanie ◉◉○○○ - iskry ostrzegawcze w niebo
Rzut N 1d100 - 94
Sukces!


Korzystam również z WoŚ ◉◉◉○○ i przewagi Kłamstwo (I).


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Czarodziej
Bezużyteczną rzeczą jest uczyć się, lecz nie myśleć, a niebezpieczną myśleć, a nie uczyć się niczego.
165cm | 50kg | szare oczy | długie włosy na granicy ciemnego blondu i jasnego brązu.

Jacqueline Greengrass
#4
24.04.2025, 00:51  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.04.2025, 00:52 przez Jacqueline Greengrass.)  
Żaden z napastników nie wydawał się nawet poruszony tym, co Jackie do nich krzyczała, jedynie na chwilę przerwali to, co robili, by zerknąć, co za wariatka zaczęła im się wtryniać w interes. Nie rozglądali się też, czy przyciągnęła jakieś spojrzenia, bo oczywistym było, że to zrobiła. Byli jednak dziwnie pewni, że nikt nowy nie zacznie im podskakiwać.
— Nie wtrącaj się, Paniusiu — Rzucił jeden z napastników opryskliwie, jakby myślał, że tyle wystarczy, by odgonić wyszczekaną czarownicę od próby powstrzymania ich przed naznaczeniem Mary.
— Co, też chcesz się z nami zabawić? — Zarechotał inny, oceniając prawdopodobnie po ubiorze Jacqueline, że może być równie czystokrwista, jak ich ofiara. Kilku kolejnych rzuciło jakieś obelgi, które również nie zadziałały na uparciucha, jakim była Jackie. I tak ugryzła się w język, zanim wymsknęło jej się coś obraźliwego w stronę tych bandytów. Bo ludźmi ciężko było takich nazwać, skoro nie okazywali ani odrobiny człowieczeństwa w stronę niewinnej osoby.
Widziała kątem oka poruszenie z boku i mężczyznę, który cichaczem rzucał zaklęcie. Nie była pewna, jakie, jednak szybko wyszło, że postanowił oślepić wszystkich po równo. Przeklęła pod nosem, próbując jak najszybciej odzyskać wzrok mruganiem, by móc skorzystać z zamieszania i dorzucić swoje trzy grosze. Napastnicy wpadli w popłoch, kilku powpadało na siebie, depcząc sobie nawzajem po stopach, posypały się donośne przekleństwa na ministerstwo i na czym to świat stoi, że akurat teraz szybko reagują. Część z napastników od razu wmieszała się w tłum, znikając z okolicy, jednak jeden jegomość dalej trzymał kobietę. Kiedy tylko Jackie zaczęła cokolwiek widzieć na tyle, żeby rozróżnić Mary i napastnika, uniosła różdżkę, by spróbować zamienić płaszcz mężczyzny, który przytrzymywał kobietę w jak największego pytona. Uznała, że mężczyzna zapewne nie miał okazji widywać węży zbyt często, a co dopiero poczuć wokół siebie ciężar tego stworzenia, które w reakcji obronnej, zapewne zaciśnie się wokół niego jeszcze mocniej.
— Lepiej zjeżdżaj stąd, zanim mój kuzyn — auror Cię dorwie. — Prychnęła, stwierdzając, że skoro już ma kuzyna aurora, to może równie dobrze zasugerować, że to on się z ministerialnymi siłami zaraz tutaj pojawi. A jak wiadomo, wobec rodziny raczej bywa się nadopiekuńczym, kiedy widzi się, że jest w niebezpieczeństwie, szczególnie przy takiej nocy, jak ta. Obojętnie od wyniku rzucenia zaklęcia, zamierzała spróbować pociągnąć Mary za siebie i powoli zacząć się z nią wycofywać w kierunku zauważonego wcześniej mężczyzny, który rzucił zaklęcie na oślepienie, jak i tego, który krzyczał coś o ministerstwie i rzucał niezbyt udane podróbki zaklęć sygnalizacyjnych. Być może, jeśli uda jej się z nim porozmawiać, podrzuci mu opis, jak powinny wyglądać te brytyjskie. W tym chaosie, jaki dzisiaj nastał, mogą mu się jeszcze przydać, a akurat napastnicy przed nią nie byli na tyle inteligentni, żeby zauważyć różnicę.

Rzut na transmutację [◉◉◉○○] - zmiana płaszcza napastnika w jak największego pytona skalnego.
Rzut Z 1d100 - 91
Sukces!


// Wykorzystuję storytellingowo:
  • Zwada - Uparciuch.
  • Percepcję [◉◉◉◉○] by zauważyć, że ktoś się czai i rzuca zaklęcie.
  • Wiedzę przyrodniczą [◉◉○○○], jak i fakt, że postać przez większość życia przebywała w Afryce, by wiedzieć, że pytony są wężami z gatunku dusicieli i były przypadki, że dusiły i jadły one ludzi.
  • Wiedzę o świecie [◉◉◉○○], żeby wiedzieć, że "ministerialne" sygnały nie są do końca takie, jakie powinny być.
ᴀʟᴄʜᴇᴍɪsᴛ ᴏꜰ ɢʟᴀss
what is the point
in having a mind
if you do not use it
to make judgements
178cm wzrostu; zielone oczy; ciemnobrązowe kręcone włosy; trzydniowy zarost na twarzy; dołeczki w policzkach; lekko przygarbiona postura; chód opieszały, nieco niezgrabny

Elias Bletchley
#5
04.06.2025, 23:09  ✶  
Wszystkie znaki na niebie i ziemi zdawały się wskazywać na to, że poszczególne elementy wymyślonego na szybko planu... idealnie dopasowały się do siebie. Było to sporym osiągnięciem, biorąc pod uwagę, że cała trójka nie była w stanie się ze sobą w żaden sposób skomunikować w tak krótkim czasie i jakkolwiek opracować kolejne etapy działania. Może to adrenalina? A może każdy czarodziej i każda czarownica mieli w sobie potencjał na to, aby tak dobrze działać pod presją?

Tej nocy wszyscy robimy rzeczy, na które nie jesteśmy przygotowani, pomyślał tępo Elias, dalej ściskając różdżkę w dłoni, jakby czekał na jakiś niespodziewany kontratak. Nie żeby był jakoś pewien swoich magicznych tarcz. Wyczarowana przez niego świetlista kula bez problemu oślepiła napastników, a ci zapewne nawet nie mieli szansy zorientować się, co się właściwie stało, gdy nad ulicą rozbłysły kolorowe iskry, a pośród nich zaczęły rozchodzić się wołania o ''nadejściu Ministerstwa Magii''. To musiało uzmysłowić tym ludziom, że nie znajdowali się w najlepszym położeniu, prawda?

Bletchley nie był w stanie do końca dostrzec, co próbowała zrobić teraz kobieta, która interweniowała w sprawie sąsiadki. Ba, nie wiedział nawet, czy czarownica była świadoma jego obecności. Chłopak przywarł do pobliskiego muru, oddychając ciężko przez nos. Wychylić się? Przywitać się? Wstrząsnął nim dreszcz na samą myśl. Już zaufał dzisiaj jednej osobie - temu brygadziście - i spodziewał się, że źle na tym wyjdzie. Spalone ciało tamtego czarodzieja na pewno będzie mu się teraz śniło po nocach. Nienienienienienienie.

Wystarczyło, że pomógł uratować sąsiadkę. Nikt nie musiał wiedzieć, że to on był współodpowiedzialny za jej ocalenie. Nie liczyło się, czy ktoś miały w stosunku do niego pozytywne, czy też negatywne intencje. Bo kto byłby w stanie go zapamiętać? Jeśli Ministerstwo Magii faktycznie nie wkroczy do akcji, to miasto czeka iście szalona noc. W całym tym chaosie było mało prawdopodobne, aby ktoś zwrócił uwagę akurat na niego. Za parę godzin wszystkie twarze zleją się w jedną, podobnie jak sylwetki napastników, ratowników, ocalałych i rannych.

— Nie będę ryzykował. Nie będę ryzykował — wymamrotał Eliasz, biorąc głęboki oddech.

Nie miał zamiaru się już dalej angażować. Już zrobił wystarczająco dużo. Więcej niż zrobiłby jeszcze parę lat temu. Lepiej było nie kusić losu, zwłaszcza że sam obecnie nie był w zbyt dobrej sytuacji. Musiał wrócić do domu. Musiał sprawdzić mieszkanie. Uratować co ważniejsze przedmioty, a potem... No właśnie, co? Wynieść się z miasta? Spróbować przebić się do rodziców? Do Ministerstwa Magii, w którym zapewne przebywała teraz jego siostra? Spróbować znaleźć któregoś ze swoich przyjaciół? Tyle decyzji, a tak mało czasu do namysłu.

Krok za krokiem, zwrócił uwagę Bletchley, oddychając ciężko, po czym... Opuścił różdżkę, kierując ją ku płycie chodnikowej i... [u]Ruszył szybkim krokiem w głąb ulicy. Przyświecała mu tylko jedna myśl: dostać się do bezpiecznego miejsca. Do azylu. Kiedy ta noc dobiegnie końca... Pomyśli o tej sąsiadce. O tym, że być może zawdzięczała mu życie, ale najprawdopodobniej nigdy się o tym nie dowie. A on też zapewne nigdy się do tego przed nią nie przyzna. To jest, o ile oboje dożyją do końca tej okropnej nocy. Teraz wszystko pozostawało w rękach losu. Jak zwykle zresztą.

Postać opuszcza sesję
[/u]
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Jacqueline Greengrass (2421), Benjy Fenwick (1232), Elias Bletchley (1153)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa