Pożar ogarnął Londyn. Dym od razu oblepił ich ubrania, wgryzając się w tkwninu, a ogień już ogarnął niektóre budynki w tym... Strach ścisnął serce Selwyna, gdy dotarło do niego, że doskonale znana mu kamienica, w której przecież bywał wielokrotnie, również zajęła się ogniem, a zwłaszcza jej najwyższe piętra.
Może Jessie wyszedł wtedy z Benjim na spacer? Nie mieli dzisiaj jakiejś randki, na którą Charlotte wypchnęła i syna i psa? Może była na tyle udana, że dalej na niej byli? Albo może szybko uciekli. Może...
– Widzisz go gdzieś? Może jest gdzieś w tłumie – powiedział do Rity zaskakująco opanowanym głosem. Jeśli tutaj go nie znajdą... Był gotów szybko wypić jeden z eliksirów od Charlotte, tylko po to, aby wbiec do płonącego się mieszkania i upewnić się, czy nikt tam przypadkiem nie został. – Rozejrzyjmy się. Daj też znać, jeśli zauważysz kogoś podejrzanego. Obawiam się, że możecie być celem tych parszywców, moja droga.
Szybko zaczął rozglądać się za znajoma czupryną włosów. Ludzie stali przed budynkami przerażeni, kaszlący, ktoś płakał i z każdą sekundą Jonathan coraz bardziej szykował się, aby naprawdę wejść do kamienicy, kiedy...
– Tam. Jessie! – wykrzyknął w sumie zarówno do Rity, jak i chrześniaka, ruszając w stronę stojącego nieco z boku młodego czarodzieja i jego psa. Żyli. Na Merlina żyli!
Szybkim krokiem dopadł do chłopaka, upewniając się, że Rita nie została w tyle i po prostu objął go z ulgi. Benji zamachał ogonem na widok swojej drugiej pani i podszedł do niej, ale psiak ewidentnie najadał się sporo stresu. Zapewne podobnie jak on wszyscy.
– Nic ci nie jest? – spytał Jonathan, wciąż nie wypuszczając Jessiego z uścisku, a jedynie odsuwając go na wysokość swoich ramion, aby przyjrzeć się lepiej chrześniakowi. – Jesteś ranny? Ktoś ci coś zrobił? Możesz dobrze oddychać? Krawisz? Nie, chyba nie krwawisz. Potrzebujesz pomocy? W Ministerstwie Magii pewnie będą jacyś uzdrowiciele.