• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu v
1 2 3 Dalej »
[9.9.72] To tylko Anne

[9.9.72] To tylko Anne
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
05.05.2025, 11:09  ✶  
Brenna nie cierpiała na przypadłość, dotykającą niektórych czarodziejów, sprawiającą, że wymiotowali po teleportacji, ale tym razem omal nie zwymiotowała prosto na podłogę w Rejwachu, gdy aportowała się w jednym z pomieszczeń. Nie była pewna, czy to efekt naparu, czy może gdzieś po drodze uderzyła się w głowę za mocno. Albo było jej niedobrze od tego całego dymu i popiołów, których zapach przeniknął jej włosy i ubrania. Zamrugała, powstrzymując odruch przetarcia pieczących oczu. To by nie pomogło, a wręcz mogło zaszkodzić, biorąc pod uwagę, jak brudne miała ręce.
Zdarzało się jej już pojawiać właśnie w tym schowku w ten sposób wcześniej – i tak jak przy tych okazjach, miała trochę zmienioną twarz, bo zadbała o to u Nory. Zwykle na te wizyty korzystała też z jednego specyfiku Potterów, przyciemniającego barwę włosów, ale teraz jej włosy były tu i ówdzie nadpalone, przypominały gniazdo, jednak inne niż zwykła fryzura Brenny i zmieniły zupełnie naturalny kolor pod wpływem sadzy i popiołów. Pozbyła się u Nory marynarki Brygady, i tak częściowo zwęglonej, a że poza nią wybiegła z domu w cywilnych ciuchach, nic teraz nie zdradzało, że jest funkcjonariuszką. Jej buty w tej chwili wyglądały tak, że pogardziłby nimi nawet największy żul na Nokturnie, odmieniona twarz była tu i ówdzie posiniaczona – nie warto było z tym walczyć, zresztą sadza skutecznie te obrażenia przysłaniała – a spodnie pokrwawione na kolanach po tym, jak dwa razy wywaliła się próbując ugasić jeden z budynków. Czyli prezentowała się… cóż, jak dzisiaj prezentował się przeciętny czarodziej z Londynu, który nie ewakuował się z miasta, a w nim został, czy to by pomagać innym, czy by szukać rodziny, czy by szkodzić.
Gdy Brenna podparła się o ścianę, walcząc ze słabością i mdłościami, wywołanymi przez teleportację, przyszło jej do głowy, że chyba nigdy nie zdoła zmyć z siebie zapachu spalenizny. Jakby to było teraz jej największe zmartwienie.
Przynajmniej woń spalenizny nie była tutaj silniejsza niż gdziekolwiek indziej. Rejwach przetrwał.
Pozostawało sprawdzić, czy jej wuj i jego druga rodzina też byli żywi. I jak w ogóle sytuacja wyglądała na Nokturnie.
– Woody?! – zawołała, popychając drzwi i wyglądając na zewnątrz. Żołądek podchodził jej do gardła, i to nie tylko dlatego, że teleportowała się może nie w pośpiechu i nie w sytuacji zagrożenia, ale kiedy oparzenia, żebra i kolano zaczynały dawać o sobie znać. Bała się, czy usłyszy odpowiedź. – To ja, Anne!
Zakasłała, a potem zaklęła. Przeklinała dosyć rzadko, ale że miała wrażenie, jakby wciąż dusił ją dym, a poza tym pół Londynu poszło z dymem, czuła się usprawiedliwiona.

Użyto umiejętności Potterów, by trochę zmodyfikować twarz.
Rzucę kością Nokturnu potem, bo chyba nie zadziałają mi dwie komendy w jednym poście.


!Trauma Ognia



Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#2
05.05.2025, 11:09  ✶  
Nie dotykają się żadne omamy, ale trauma ognia pozostaje silną. Kiedy w trakcie trwania tej sesji widzisz płomienie, na moment zastygasz w bezruchu przepełniony strachem. Wydaje ci się, że nadchodzą. Kto? Oni... One? Te istoty złożone z dymu i lęków...
a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#3
11.05.2025, 23:48  ✶  
Rejwach przetrwał tę noc. Na arce Woody’ego Tarpaulina schroniło się przed nią wielu, którzy jednocześnie pomogli jej nie zatonąć. Nie było złudzeń, że tymi, którzy pomagali gasić ogień z fasady, aby nie rozprzestrzenił się głębiej, nie kierowała wcale czysta i szlachetna miłość do pana domu, a własny instynkt przetrwania. Najważniejsze jednak, że Rejwach wciąż stał; nie miało znaczenia, jakie pobudki przyświecały jego wybawicielom oraz aniołowi stróżowi, o którym to Tarp nie mógł wiedzieć.
Woody byłby gotów poświadczyć, że była to najdłuższa noc w jego życiu. Nigdy chyba jeszcze z takim utęsknieniem nie czekał świtu, który dawał nadzieję na ocalenie ich wszystkich i koniec koszmaru. Czarodziej miał już trochę lat na karku i setki ciężkich, niebezpiecznych nocy za sobą, lecz nigdy jeszcze nie widział czegoś takiego. Mógł być starym gliną czy zapalczywym zakapiorem, lecz nigdy. Czuł tego skutki. Czuł je zarówno w wycieńczonym ciele, jak i porwanej na strzępy głowie. Całą noc rozrywały ją strachy: te pierwsze lęki o rodzinę, ta adrenalina w ogniu działania, ten gorączkowy stres, gdy raniło Asenę, i ta paraliżująca trauma ognia. To było wiele nawet jak na starego wilka, który trzymał się w tamtej chwili tylko dlatego, że gdy ujrzał, że burza przycicha, wlał w siebie dwie setki, aby ukryć zdemolowanego ducha za oparami spirytusowego oddechu.
Nie wyglądał wiele lepiej od Brenny (choć o dokładny opis obrażeń jeszcze się nie pokuszę, bo zadanka to wciąż work in progress). Nie wiadomo kiedy zgubił kapelusz, a stanem stroju mógłby swobodnie wmieszać się w towarzystwo brudnych szczurów, bo nawet pijaki z Nokturnu miały na co dzień lepsze szaty.
Mimo tego, że był zmęczony, upojony i obolały, wciąż krążył jak duch po Rejwachu i pilnował swojego domu, aby utrzymać go jako-tako w ryzach. Nie było mowy o pójściu spać. Chodził od piwnicy, w której kryli się mugolaccy nokturniarze, po sale pubu, w których tłoczyli się ci mający więcej szczęścia. Wiedział, że choć Rejwach przetrwał ognie, wiele w nim zniszczono i rozkradziono — okazja czyniła złodzieja, a tych ludzi nie trzeba było nawet nimi czynić.
Nie dbał o to. Wszystko, co należało chronić, było w jego zabezpieczonym pokoju. Wszystko inne warte było mniej niż uratowanie życia chociaż jednego w miarę przyzwoitego człowieka.
Gdy rozległo się jej wołanie, znajdował się na piętrze, gdzie łatwiej było je wyłowić z szumu rozmów. Porzucił dotychczasowe zajęcie i w kilku spiesznych, plączących się krokach dopadł bratanicy.
— B-bre… Anne — zająknął się na moment, choć na tyle cicho, by nie doleciało to niczyich uszu. Zaczadzony rozum potrzebował chwili, aby dogonić impuls emocji. Cofnął Brennę zaraz do pokoju, z którego wyszła, aby obejrzeć pobieżnie, czy dziewczyna jest w całości, oraz wyściskać ją krótko, co stało daleko od jego zwyczajowego repertuaru wyrażania uczuć. Po takiej nocy z dala od przyjaciół musiał jednak dać wyraz uldze na widok czarownicy w jednym kawałku. — Dałaś radę. Jak się mają wszyscy? Widziałaś Tessę?

!Trauma Ognia


piw0 to moje paliwo
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#4
11.05.2025, 23:48  ✶  
Nie dotykają się żadne omamy, ale trauma ognia pozostaje silną. Kiedy w trakcie trwania tej sesji widzisz płomienie, na moment zastygasz w bezruchu przepełniony strachem. Wydaje ci się, że nadchodzą. Kto? Oni... One? Te istoty złożone z dymu i lęków...
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
12.05.2025, 09:37  ✶  
Rejwach stał, a jego pan wciąż żył.
Prawie ugięły się pod nią nogi, i to wcale nie dlatego, że rozbiła sobie kolana przy upadku, a potem jedno uszkodziła, próbując unieść mur. Ogarnięta niemal obezwładniającą falą ulgi pozwoliła, żeby Tarpaulin wepchnął ją z powrotem do pomieszczenia – tak było wręcz lepiej, mogli wymienić parę zdań z dala od uszu bywalców, którzy siedzieli tu, gdy doszło do małego końca świata, kolejnego już po Beltane. I uścisnęła go bez wahania, krótko i mocno, zostawiając na jego ubraniu ślad krwi, którą ubabrana była jej lewa ręka.
Tak naprawdę przez większość nocy miała szczęście. Najpierw to było trochę poparzeń i te zwykłe obrażenia, których doznawał każdy, kto był zbyt blisko ognia i dymu – problemy z oddechem, z oczami, nic, czego magia nie mogła naprawić. Dopiero pod koniec oberwała bardziej, ale wciąż pozostawała na chodzie, a to więcej niż mogło powiedzieć wiele osób.
– Pewnie, że dałam – odparła, takim tonem, jakby w ogóle nie istniała inna możliwość, chociaż przecież mogła zginąć tej nocy sto i jeden razy. On mógł zginąć tej nocy sto i jeden razy. Każde z nich mogło oberwać w głowę tą przysłowiową cegłą: te faktycznie spadały z nieba. – Ja nie, ale posłałam Heather na Horyzontalną, dała znać, że antykwariat nie spłonął, chyba ucierpiały trochę szyby, ale poza tym w porządku. Pobiegł tam też ktoś pomóc zorganizować kryjówkę – powiedziała, żałując, że nie może powiedzieć mu nic więcej. Wpadła do Nory w międzyczasie, raz na bardzo krótki, drugi raz na parę minut – to tam „zmieniła” twarz – ale stały kontakt miała tylko na falach z Heather, Lupinem i przez lusterko z Dorą. To pozwalało na wymiany informacji, nie była jednak pewna, gdzie w tej chwili przebywała Tessa i co ostatecznie Millie zastała na miejscu. Po prostu musiała wierzyć, że gdyby były tam wielkie kłopoty, to ktoś zostawiłby u Nory wiadomość. – Klubokawiarnia stoi. Nora i jej rodzina cali. Widziałam Millie, Jonathana, Dorę, Heather. Thomas był z Dorą. Jonathan znalazł Morpheusa. Na początku byłam z Bletchleyem, ale nie wiem, co z nim potem. W Pękatej Fiolce mają rozdawać eliksiry. Zgasiliśmy parę budynków, ewakuowaliśmy trochę ludzi. W paru miejscach nie daliśmy rady. Nie wiem nic o stratach bezpośrednio u nas – wyrzuciła z siebie, cicho i szybko. Szybko mówiła zawsze, choć zwykle jej wypowiedzi były dużo bardziej kwieciste: teraz jednak starała się przekazać maksimum informacji w jak najkrótszym czasie. [b] – Załatwiamy zapasy. Chcę zaraz teleportować się do mieszkania i zabrać stamtąd rzeczy, które mogą pomóc, a potem polecę do Nory. Czegoś tu potrzebujecie? Są jacyś ludzie, którym trzeba pomóc? Pracownicy cali?

!Nokturn



Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#6
12.05.2025, 09:37  ✶  

Orientujesz się, że coś cennego zniknęło z twojej torby lub kieszeni.

a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#7
20.05.2025, 23:16  ✶  
Byłby Woody uściskał Brennę nawet i mocniej, lecz hamowała go obawa, że tę ze wszech stron poobijaną brygadzistkę tylko takim uściskiem skrzywdzi. Trudno też powiedzieć, aby Spalona Noc zostawiła w nim resztki dziarskiej krzepy, aby je wykorzystać na podobne wylewności. Tarpaulin był raczej przygaszony.
— Masz rację. Wiadomo, że dałaś. Ty przecież zuch-dziewczyna jesteś — pochwalił, jakby stała przed nim znów mała dziewczynka, z którą właśnie skończył kolejny sparing dla zabawy.
Oboje mieli szczęście, a z relacji Brenny wynikało, że nie tylko oni, lecz i znaczna część Zakonu Feniksa wyszła z tego mniej lub bardziej cało. A przynajmniej wynikało na ten moment, bo choć Woody bardzo chciał, aby sam fakt, że wymienione osoby były przez Brennę widziane, ocalił je od złego, to czarodziej nie potrafił w pełni odgonić od siebie wszystkich wątpliwości.
— Ciężka noc. A dzień będzie pewnie niewiele lżejszy — podsumował tylko swoje obawy, kiwając nieobecnie głową. Myślami był już przy wywieszanych masowo listach osób zaginionych, przy rozgrzebywaniu gruzów w poszukiwaniu zwłok, przepełnionych szpitalach i desperackim rozgrzebywaniu popiołów w poszukiwaniu czegokolwiek, co by ocalało. — Jest… — W przeciwieństwie do Brenny nie był w stanie tak szybko wypluwać zdań; zmęczenie i alkohol sączyły z niego słowa powoli i opornie. — Nie jest źle. Raniło Asenę, ale był u niej uzdrowiciel. Będzie — przełknął ciężko ślinę, gdy gorzkie wspomnienie wróciło z pełną mocą — będzie z nią podobno dobrze.
Żyła i była stabilna, dalej sobie poradzi. Była twardą babą z Nokturnu, to nie był pierwszy raz, gdy musiała lizać rany. A nawet nie pierwszy w ciągu ostatniego miesiąca.
— Możemy sprawdzić resztę. Jest ich… na dole… trochę… mugolaków z Nokturnu — powiedział bez większego entuzjazmu, bo zdążyli mu już oni wszyscy po kolei zajść za skórę. Niestety, nie wszyscy awanturnicy rozumieli, co to znaczy: dla waszego dobra. — Chodź.
Woody wziął Brennę pod ramię — to prawe, które nie było aż tak ubabrane krwią — i teleportował się z nią na drugi poziom piwnicy, gdzie wcześniej zorganizowali z Jonathanem kryjówkę.
Wszystkie graty zsunięto pod ściany, szczególną uwagę poświęcając zastawieniu drzwi — nie było możliwości, że ktoś zbłąkany z zewnątrz przez przypadek je uchyli; do środka dało się jedynie teleportować. Cuchnące pleśnią i wilgocią pomieszczenie oświetlały pojedyncze lewitujące lampioniki. W centrum piwniczki skupiło się wokół zaimprowizowanego stołu ze stosu skrzynek dwóch wytatuowanych, łysych oprychów, aby grać w karty. Ci siedzieli na kufrach, obok nich inny mężczyzna pochrapywał w nabitym kurzem fotelu. Jednego trzeba było związać, aby przestał demolować piwnicę i się awanturować; teraz leżał pod ścianą i patrzył na przybyłych spod byka. Znalazła się wśród tej zgrai również tęga, stara dama o jadowitym spojrzeniu.


piw0 to moje paliwo
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
22.05.2025, 09:02  ✶  
– Dzień i kolejne dni – przytaknęła Brenna, spoglądając na wuja. Mogło się wydawać, że ten koszmar się kończył wraz z ogniami, które zostały wreszcie ugaszone, ale z niego nie było przebudzenia. Czekało ich i wszystkich londyńczyków rozpaczliwe poszukiwanie krewnych i przyjaciół, opłakiwanie zmarłych, rozgrzebywanie gruzów w poszukiwaniu rannych i ciał. Braki w zaopatrzeniu właściwie wszystkiego, przepełnione sale szpitalne i strach, który wisiał nad Anglią od Beltane, ale teraz zgęstniał i przybrał niemalże namacalną postać.
Otaczały ich ciemności. I pomyśleć, że na przełomie roku siedemdziesiątego i siedemdziesiątego pierwszego Brenna sądziła jeszcze, że gorzej być nie może: świat raz za razem udowadniał jej, że się myliła.
– Zrobimy po prostu, co możemy – dodała, lekko ściskając jego ramię, bo przecież to było wszystko, co robić mogli: przecież alternatywą byłoby położenie się po prostu i czekanie na śmierć, a tego żadne z nich nie miało w planach. – Niczego nie potrzebują? Jakichś eliksirów i tak dalej? – spytała jeszcze, zanim zniknęli. W normalnych okolicznościach pewnie bardziej przejęłaby się tym, że Asena, tak ważna dla wuja, została ranna: ale tej nocy jeśli kogoś poskładał uzdrowiciel i mówił, że będzie z nim wszystko dobrze, to znaczyło, że ta osoba miała względne szczęście.
Trzask.
Brenna akurat w piwnicy Rejwachu do tej pory nie bywała, ale to co zobaczyła, niezbyt ją zaskoczyło czy odstraszyło. Pracowała w Brygadzie dostatecznie długo, aby takie miejsca nie były dla niej czymś nowym: zwłaszcza na początkach pracy trafiała często nie tylko do wilgotnych piwnic, ale też wręcz do melin. Ludzie, którzy schronili się tu przed ogniem, też nie byli zaskoczeniem – na Nokturnie mieszkali głównie ci, którzy nie mieli innego wyboru albo ci, którzy byli gotowi żerować na innych. Byli tacy, którzy prowadzili w miarę normalne życie, jak choćby niektórzy pracownicy Woodyego, ale Brenna raczej nie spodziewała się zastać tutaj tego ranka żadnych uprzejmych nauczycielek czy matek z dziećmi. Wiedziała też, że pewnie gdyby nie była u boku właściciela, i nie wyglądała tak, że nie dało się jej właściwie rozpoznać, może musiałaby łapać za różdżkę.
– Ktoś jest ranny? Ubrania, opatrunki, trzeba coś takiego załatwić w pierwszej kolejności? – spytała cicho, głównie damy o jadowitym spojrzeniu, bo akurat najbliżej niej się znalazła. A no i blisko był ten związany, ale jakoś miała wrażenie, że skoro Woody go związał, to ten nie będzie chętny do rozmowy. Brenna prawie cieszyła się, że jej własne ubrania prezentowały się gorzej niż te, które kobieta miała na sobie: inaczej pewnie w odpowiedzi mogłaby się spodziewać wybuchu i oskarżeń…

charyzma, rozmowa z panią w kryjówce
Rzut Z 1d100 - 75
Sukces!




Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
a guy who knows a guy
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje
Niemal zawsze towarzyszy mu nakrycie głowy: któryś z jego kapeluszy. Zmysł modowy ma raczej mierny i kiczowaty, ale lubi eksperymenty. Widać w jego kreacjach silną inspirację retro westernami, twoim starym na rybach ze szwagrem, ale też mugolską modą lat 70. Nie da się ukryć, że przekroczył pięćdziesiątkę, więc nie próbuje udawać, że tak nie jest. Ma charakterystyczną przerwę między jedynkami, niebieskie oczy, 186 centymetrów wzrostu i barczystą sylwetkę. Zarost na ogół maksymalnie kilkudniowy, choć zdarza się, że zapuści okresowo jasną brodę przetykaną siwymi włosami. Włosów na głowie od lat nie stwierdzono.

Woody Tarpaulin
#9
24.05.2025, 13:26  ✶  
Gdy wybuchła wojna czarodziejów sprowokowana przez Voldemorta, Woody doskonale wiedział, że może być gorzej, że wszystko może eskalować do rozmiarów przekraczających granice wyobraźni. Był wystarczająco stary, aby na własne oczy widzieć koszmarny mugolski konflikt — Drugą Wojnę Światową. I choć świat magiczny trzymał się od tamtych wydarzeń z daleka, nie omijały ich w pełni obrazy tego, co działo się wówczas w tamtym świecie istniejącym przecież równolegle do ich świata. Szczególnie gdy było się w latach czterdziestych brygadzistą dbającym o bezpieczeństwo magicznej społeczności, w tym również izolowanie czarodziejów od tej wojny. Woody wiedział, do czego zdolny jest gatunek ludzki i wcale nie wierzył, aby czarodzieje byli w jakiś sposób od mugoli szlachetniejsi. Stać ich było na to samo.
— Niektórych pogruchotało — przyznał, mając w pamięci część (nienapisanych jeszcze, choć zaplanowanych) akcji ratunkowych — ale wystarczyło nam na pierwszą pomoc z zapasów Rejwachu. Tych od was.
Znajdujący się w piwnicy ludzie w rzeczy samej nie byli najszlachetniejszymi obywatelami Magicznej Anglii, lecz i tacy zasługiwali na szansę podziania się gdzieś w chwili zagrożenia. Żadne z nich nie było czarnoksiężnikiem ani mordercą — a przynajmniej nie na stan wiedzy Woody’ego. Prowadzili swoje szemrane biznesy, wchodzili w zatargi z prawem i w normalnych okolicznościach być może Brenna zainteresować by się mogła ich kartotekami. Tej nocy byli jednak przede wszystkim ofiarami czegoś o wiele straszniejszego niż wprowadzanie do ruchu powietrznego nielegalnych pojazdów i ściąganie haraczy.
Starucha wlepiła w Anne ostre spojrzenie znad długiego nosa ozdobionego brodawką, mlasnęła językiem, lecz odpowiedziała niespodziewanie przymilnym głosem:
— Wszystko stracilimy. Wszystko, moje dziecko. — Załamała ręce. — Moi chłopcy — wskazała na dwóch łysoli grających w karty — próbowali ratować nasz sklepik. A i tak poszło z dymem. Sklepik, całe oszczędności życia. Nie ufamy goblinom, wszystkośmy tam trzymali. Teraz ni złamanego knuta w kieszeni. — Powachlowała się niemrawo dłonią o długich pazurach, jakby jej się zrobiło słabo. — Jak przeżyć kolejne dni? Skąd wziąć grosza? Człowiek ma żebrać po ulicy, choć całe życie uczciwie pracował?

Woody spojrzał z ukosa na lamentującą starowinę, bo do uczciwej pracy jej i synków mógłby mieć pewne zastrzeżenia, lecz nie zwerbalizował ich w tamtym momencie. Sam zajął się drzemającym mężczyzną. Ów był tak zarośnięty, że szybciej szło oszacować ilość promili w wydychanym przez niego powietrzu niż jego wiek. Tarp pochylił się nad nim, wspierając jedną ręką o zniszczony fotel, a drugą potrząsnął ramieniem pochrapującego pijaka.
— E, e, e. — Nie przestawał go szturchać, dopóki zaropiałe oczy mężczyzny nie rozkleiły się nieprzytomnie. — Trzeba ci coś? Co?

Rzut na charyzmę (cała nadzieja w tym, że nikt tak nie dogada się z pijakiem jak drugi pijak)
Rzut N 1d100 - 38
Akcja nieudana


piw0 to moje paliwo
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
26.05.2025, 11:45  ✶  

„Chłopcy” faktycznie nie wyglądali, jakby należeli do grupy przykładnych, uczciwych obywateli, ale Brenna nie była tutaj tej nocy, aby rozliczać, kto zasługiwał na pomoc, a kto nie – póki nie byłeś mordercą i nie wspierałeś nikogo, kto na dowód dokonanego mordu nosił na ręku znak, a padłeś ofiarą nocy, która miała później zostać zapamiętana jako Spalona, to wystarczyło. Kilka monet, dzięki którym będą mogli przetrwać w najbliższym czasie – żaden problem. Nie więcej, bo i tak będzie trzeba teraz w Londynie morza złota, ale zamierzała też potem spytać Woody’ego, czy wie, gdzie znajdował się ten sklep, by zorientować się, czy da się jakoś pomóc trochę bardziej długoterminowo, nie wplątując się przypadkiem w coś bardzo, bardzo podejrzanego.
– Zobaczymy, co da się zrobić – powiedziała, gdy Woody pochylił się nad pijakiem.
[i] – A idź ty!!![/b] – zawołał mężczyzna, próbując odgonić od siebie Tarpa ręką. Ruchy miał nieskoordynowane, nie było więc szans, żeby faktycznie zdołał choćby Woody’ego dotknąć, jeśli ten sobie akurat tego nie życzył, ale było tutaj jasne: ten konkretny mężczyzna to jeśli czegokolwiek chciał, to chyba kolejnej butelki alkoholu. Ale podanie tej nie byłoby najlepszym pomysłem i prawdopodobnie mogłoby skończyć się, w najlepszym wypadku, zarzyganiem piwnicznej podłogi.
– Teleportuję się na chwilę… mam w Londynie mieszkanie, niedawno je kupiłam. Jeśli nie spłonęło, przyniosę parę rzeczy – szepnęła Woody’emu do ucha, kiedy miała taką możliwość. Nie wiedziała jeszcze, że nie ma już Warowni, ale miała to szczęście, że w ostatnich tygodniach przeniosła masę rzeczy do Księżycowego Stawu, a jedno z mieszkań w jej londyńskiej kamienicy było zastawione wciąż nierozpakowanymi pudłami. I w kryjówce pod zlewem były i monety. (Ta myśl poprowadziła zresztą Brennę i ku temu, że gdy biegała Pokątną, bank wydawał się cały – nie wiedziała, co to oznacza, ale postanowiła, że jeżeli będzie miała taką możliwość, rozdysponuje bardziej swoje finanse. Część niech leży w bezpiecznym banku, ale dobrze będzie upchnąć coś w piwnicy Warowni, coś w Londynie, coś w Stawie, a i zastanowić się nad zagranicznym kontem…)
Szybki skok, aby załatwić potrzeby, najwyraźniej w tej chwili obejmujące głównie pieniądze, żadna niespodzianka. I może całe szczęście, bo nie mogła opatrzeć rannych, przywrócić do życia martwych, przygotować leków, ale pieniądze miała.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (3480), Pan Losu (91), Woody Tarpaulin (2102)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa