Heather była zmęczona. Przemykała od samego początku pożarów między ulicami Londynu chcąc pomóc jak największej ilości osób. Ubrana była w swój mundur brygadzisty, bo przecież zaczęła to wszystko od służby, tyle, że później, później po prostu starała się działać, nie wracała do biura, nie było sensu się tam pojawiać, więcej mogła zrobić na ulicach Londynu. Nie widziała powodu, żeby przestać przemierzać okolicę, ciągle natrafiała na kogoś, kto potrzebował jej pomocy, co wydawało jej się być tylko potwierdzeniem tego, że dobrze robiła.
Była wysmarowana w sadzy, jej rude włosy zrobiły się szare, zdecydowanie to nie był najlepszy dzień w jej życiu. Do tego znajdowała się przy Alei Horyzontalnej zupełnie sama. Spotykała tej nocy innych zakonników, ale musieli się podzielić na mniejsze grupy, by pomóc jak największej ilości osób. Rozdzieliła się z Brenną, później z Thomasem, ale ciągle znajdowała się przede wszystkim przy Horyzontalnej. Na tym miejscu się skupiła.
Miasto pogrążyło się w ciemności, rozświetlał je ogień, który można było dostrzec praktycznie z każdej strony. Nie wydawało jej się, aby szybko miało się to skończyć, nie sądziła, że ten pożar będzie trwał tak długo. Jak widać nie do końca udawało się im go powstrzymać, ani ministerstwu ani zakonnikom. Zresztą nikt nie był chyba przygotowany na taką tragedię. Napatrzyła się tej nocy na krzywdę ludzką. Starała się pomóc każdemu, kto stawał na jej drodze, mimo, że przecież wiedziała, że nie ma szansy uratować wszystkich, to jednak nie przeszkadzało jej w kolejnych interwencjach. Nie miała zamiaru opuścić Londynu, musiała być na nogach do samego końca, kiedy on miał nadejść? Tego też nie wiedziała, ale na pewno się nie podda, to nie leżało w jej naturze. Była kurewsko zawzięta.
Ruda zwróciła uwagę na jedną z kamienic, która znajdowała się tuż obok niej. Zaczęła zajmować się ogniem, cała. Nie mogła nie zareagować. Odetchnęła ciężko, odkaszlnęła, bo dym zaczął drażnić jej płuca. Niby był to środek, wrześniowej nocy, ale wokół było okropnie gorąco, cieplej niż podczas najbardziej pięknych z letnich dni. Wiedziała, że to wina ognia, który bardzo szybko się rosprzestrzeniał. Uniosła różdżkę, bo trzymała ją w gotowości na podobne sytuacje. Co innego miała zrobić? Może i była sama, jedna, jednak nie wydawało jej się to być problemem w przypadku ewentualnej interwencji. Nie bała się ognia, nie bała się tego, że coś może jej się stać. W końcu była nieustraszona, prawda? Znaleźliby się tacy, którzy nazwaliby to głupotą, jednak ona wolała widzieć to, jako odwagę.
Z kamienicy zaczęli wybiegać ludzie, zrobił się dość spory tłum. Zapewne przeczuwali, że mogą to być ostatnie minuty, kiedy jeszcze stała. Musiała działać, w środku mogło znajdować się jeszcze sporo osób, jeśli ona by się zawaliła... wszyscy zginą. To był wystarczający argument za tym, żeby zareagować.
Przystanęła przed budynkiem. Dość szybko podjęła decyzję. Zamierzała skorzystać z dziedziny magii, której najbardziej ufała. Odetchnęła po raz kolejny, machnęła szybko różdżką, aby wyczarować strumień wody, który miałby ugasić ogień pochłaniający kamienicę.
// przewaga: odwaga; zawady: lojalność organizacji, kompleks bohatera, uparciuch
kształtowanie: ◉◉◉◉○
Sukces!