Morpheus Longbottom
Kiedy Morpheus mijał kryształowe witryny, popękane i powybijane, czy to przez ogień czy huliganów, patrzył w nie jak w lustro, nie widział tam siebie, widział coś, co przypominało go sprzed lat, ale zniekształcone, jakby odbicie z innego wymiaru. Oczy miał te same, ale już nie jego, spojrzenie było przeżarte czymś, co nie miało nazwy. Szeptał czasem do swojego odbicia, pytając, czy nadal jest człowiekiem, czy może czymś więcej, lub czymś mniej. Coraz częściej wydawało mu się, że jego lustrzany odpowiednik mu odpowiada (chyba nawdychał się za dużo dymu). Nie słowami, ale odczuciem, drżeniem w karku, zimnym przebłyskiem myśli, która nie należała do niego. W tych chwilach Morpheus bał się najbardziej, nie ludzi, nie śmierci, nie ognia, ale samego siebie. Bał się, że kiedy przyjdzie ten moment, wcale nie będzie walczył, nie będzie prosił o pomoc. Że zamiast tego uśmiechnie się i pójdzie z tym, co w nim dojrzewało od lat, tym czymś bez imienia, co wciąż powtarzało mu zostaw, zostaw, zostaw.
Chaos, ogień, wszędobylski popiół który wżerał się w skórę tak mocno, że Morpheus myślał, że nawet jeżeli przeżyje, to nigdy nie uda mu się go do końca zmyć ze swojego ciała. Szedł, jak zwykle, spojrzeć w okno, sprawdzić czy wszystko jest w porządku, bo jego serce było głupie, a z antykwariatu na Horyzontalną 14 nie było daleko. Póki jeszcze był czas, póki mógł, póki ciało pozwalało mu to w ogóle zrobić. Miał wrażenie, że postój u Tessy tylko mu zaszkodził. Może to w jego głowie?
Wtedy ją zauważył, jego własny szewc, znał go od zawsze, siwiutki staruszek, szarpał się z kimś o torbę.
Postać, z którą szarpał się staruszek, była zbyt młoda jak na takie miejsce, zbyt czysta. Musiała się teleportować na Horyzontalną skądś, gdzie popiołu nie było. Miała na sobie długi płaszcz, ciemnoszary, niemal czarny, ale nie śmierciożerczy. Kaptur zasłaniał większość twarzy, ale to, co było widoczne, nie uspokajało, usta zaciśnięte w grymasie złości, pełne plugawych określeń. Morpheus dosłyszał szlama.
Morpheus nie pomyślał. Oczywiście, że nie pomyślał, młodzieńcza brawura, a może głupota chwili. A może fakt, że znał ofiarę. Nie rozważał, czy to mądre, czy bezpieczne. Po prostu podniósł rękę i wyszeptał formułę, starą, odruchową. Nie chciał skrzywdzić, tylko odsunąć. W myślach powtarzał: niech tylko się odsunie, niech tylko puści torbę. Tylko, że wcale tego nie chciał. Chciał, żeby głowa tamtego odbiła się od bruku. Mrok w jego sercu podpowiadał mu, że tak byłoby lepiej. Bezpieczniej. Przecież jak spłonie będzie tylko jedną z kolejnych ofiar pożaru.
Morpheus przeraził się swoich myśli.
Translokacja ◉◉◉○○: Odrzucam do tyłu napastnika, aby uwolnić szewca, Morpheus ma brutalne intencje.
Sukces!