Zaniepokojony czarodziej trzymał mocno za kostkę u nogi swoją małą córeczkę, która fruwała wokół jego głowy, trzepocąc olbrzymimi skrzydłami, wyrastającymi jej z dziecięcego kombinezonu.
Harry Potter i Zakon Feniksa
Jedna z ulubionych mantr Florence Bulstrode brzmiała: tylko spokój może nas uratować. Zdawała się jej szczególnie adekwatna, gdy pracowało się w Świętym Mungu i miało do czynienia nie tylko z cierpieniem, chorobą i śmiercią, jak w każdym "zwykłym" szpitalu, ale też wszelkimi - mogłoby się wydawać nieraz niewyobrażalnymi - konsekwencjami używania magii. Zachowywała więc ten spokój: gdy na oddział przywożono masowo ofiary ataku śmierciożerców, kiedy pacjent, chory na umyśle ją lżył, gdy jeden z uzdrowicieli pobił się z pacjentem z powodu różnicy zdania w kwestii ulubionej drużyny quidditcha...
...i teraz, kiedy nie mogła udzielić pomocy pacjentce, bo ta dosłownie wyfrunęła z sali, gdy uzdrowicielka do niej wchodziła, i szybowała teraz ponad głowami pacjentów i magomedyków na korytarzu. Pacjentką była - na oko - trzy lub czteroletnia dziewczynka, która ćwierkała zamiast mówić, i z której pleców wyrastały olbrzymie, orle skrzydła. Florence w normalnych okolicznościach podejrzewałaby zapewne rodziców o jakieś eksperymenty, ale w tym przypadku dziecko bardzo nieudolnie usiłował ścigać zaniepokojony ojciec, a jego dwóch synów, starszych braci Zdumiewająco Latającej Dziewczynki, miało bardzo podejrzane miny. Jeden z nich zdawał się wybitnie zadowolony z siebie, drugi - był trochę przerażony i strzelał spojrzeniami na boki.
Żaden z nich nie był jeszcze w wieku, w którym powinien chodzić do Hogwartu, ale obaj wyglądali na dość dużych, aby magia już się przebudziła i byli skłonni do eksperymentów. W dodatku uważne oko uzdrowicielki dostrzegło pióra, wystające spod rękawa jednego z nich...
- Fernah! - zawołała Florence, wychodząc ze swojego gabinetu w ślad za całą tą kompanią: ulatającą dziewczynką, ojcem, który albo zapomniał, że jest czarodziejem, albo nie zabrał różdżki i chłopcami. Spojrzała w korytarz, którym frunęło dziecko, a wypatrzywszy jedną ze stażystek, machnęła ręką w stronę okna na końcu korytarza. - Bądź tak uprzejma, i zamknij to okno, inaczej pacjentka nam odleci!
Tak. Spokój. Żelazny spokój. Dlatego głos jej nawet nie drgnął, a twarz uzdrowicielki niewiele wyrażała. Jakby sytuacja była czymś absolutnie normalnym.
I w Mungu do pewnego stopnia była...