• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 10 11 12 13 14 Dalej »
[1969] Marsz praw charłaków

[1969] Marsz praw charłaków
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#1
17.11.2022, 20:34  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.07.2024, 22:01 przez Eutierria.)  
adnotacja moderatora
Sesja rozliczona w osiągnięciu Badacz Tajemnic przez Roberta Mulcibera.

1969, Marsz Praw Charłaków
Robert & Fernah


Od zawsze unikał większych zbiorowisk ludzkich. Nie przepadał za nimi, nie czuł się w nich komfortowo. W tym konkretnym momencie miał jednak większego wyboru. Zanim zdołał załatwić swoje sprawy w Banku Gringotta, na Pokątnej zaroiło się od ludzi, biorących udział w jakimś marszu. W pierwszym momencie nie bardzo szło mu zorientowanie się w tym czego to wydarzenie dotyczyło, do czego nawoływali jego zwolennicy. W drugim, na twarzy pojawiła się odraza, widniejąca tam ledwie przez kilka chwil. Mógł zawrócić, przeczekać całą tę akcję w budynku banku, ale cholera jedna wie ile by to trwało. Nie miał całego dnia na zmarnowanie. Teleportacja zaś, wewnątrz czterech ścian Banku Gringotta nie była możliwa.

- Na brodę Merlina, wszystkim już poprzewracało się w głowach. - Skomentował, rzecz jasna nie kierując tych słów do nikogo konkretnego.

Przez chwilę wszystkiemu się przeglądał, zastanawiając się nad tym, w jaki sposób powinien sobie ze wszystkim poradzić. Normalnie, teleportowałby się prosto z ulicy, ale teraz nie było to najlepszym rozwiązaniem. Zwłaszcza dla kogoś, kto musiał na potrzeby teleportacji zadbać o możliwie najlepsze warunki. Nie był w stanie przenieść się ot tak, z miejsca na miejsce - nie bez zadbania o każdy szczegół.

Niektórzy pewnie powiedzieliby, że problem leżał w psychice.

Wreszcie ruszył przed siebie, kompletnie nieświadomy tego, że wybrał najgorszy możliwy moment na wmieszanie się w tłum. Przepychał się pomiędzy ludźmi, starał się jakoś sobie radzić z tym, że raz inni wpadali na niego, innym razem on na tych innych. Ze dwa razy dostał z łokcia, trzykrotnie sam go wystawił w kierunku innej osoby. Mogło to być nieco bolesne.

- Uważaj jak leziesz! - Usłyszał słowa wykrzyczane przez jakąś wyjątkowo urodziwą Helgę. Oczywiście kompletnie to zignorował. Robił to samo co wszyscy. Trzeba było sobie radzić. Nieszczególnie go ruszało to, iż najwyraźniej po drodze odepchnął kobietę.
Im dalej od banku, a nie poruszał się szczególnie szybko, tym więcej chaosu. Przez myśl mu przeszło, że może jednak powinien był zawrócić, ale pomysł ten skutecznie wybił mu z głowy mężczyzna, który pchnął go do przodu w momencie, kiedy zbyt długo stał w jednym miejscu. Ruszył więc dalej, w myślach wyrzucając samemu sobie, że mógł to wszystko rozegrać inaczej.

- Anteoculatia! Conjunctivitis! Furnunculus! - Do Roberta docierają odgłosy pierwszych zaklęć. Nie jest w stanie jednak namierzyć osoby posługującej się nimi, jak i również ofiar. Wie jednak, że trzeba zachować ostrożność; trzeba trzymać różdżkę w pogotowiu. O to ostatnie postanawia zadbać, sięgając do kieszeni płaszcza.

 
Paprotka
Pierwsze, co rzuca się w oczy to nierówna pionowa blizna po lewej stronie ust. Zniekształca nieco delikatny uśmiech, który zawsze pełga na jej wargach, chociaż ciemne oczy wcale wesoło nie świecą. Spogląda na świat nieco smutno, trochę nieobecnie, jakby myślami zawsze wędrowała gdzieś indziej. Mierzy nieco ponad 170 centymetrów, a kilka centymetrów dodaje jej bujna i zawsze rozwiana czupryna ciemnobrązowych włosów. Jedyny czas, kiedy ogarnia chaos na swojej głowie, to kiedy pracuje w św. Mungu. Równie nieodłącznym aspektem jej wyglądu jest charakterystyczna zielona szata uzdrowiciela. Poza godzinami pracy w szpitalu zwykle nosi szare wełniane spodnie, swetry w zieleniach lub brązach oraz marynarki, lub (swoją ulubioną) brązową mugolską pilotkę.

Fernah Slughorn
#2
21.11.2022, 15:25  ✶  

– Jak myślisz, na tegorocznych SUMach znowu dadzą zaklęcie lewitacji?

Pytanie siostry oderwało Fernę od czytania Proroka Codziennego. Złożyła gazetę na pół i uśmiechnęła się, chociaż wiadomości z pierwszych stron wcale wesołe nie były.

– Na pewno tak, Primrose. A nawet jeżeli nie, to spodziewaj się przeciwzaklęcia na czkawki, bo to zawsze dają.
– Wiedziałam! Wracamy do domu?
– Mhm, najwyższa pora.

Ruszyły w górę ulicy Pokątnej, pogrążając się w rozmowie o rzeczach mniej lub bardziej istotnych. Fernah spoglądała na siostrę i zastanawiała się, kiedy ta się tak zmieniła. Miała długie jasnobrązowe włosy, które na końcówkach wpadały w słomkowy blond. Pociągła twarz była obsypana przez piegi, obie je miały dzięki matce. Zielone oczy spoglądały to dookoła, to na Fernę w bystry i zawadiacki sposób. Była od niej tylko o pół głowy niższa, ale różnica niknęła w żywiołowości. Bo otóż każdy kto spotkał pannę Primrose Slughorn mógł o niej powiedzieć jedno – była intensywna.

– Fernie, dzisiaj jest jakieś święto czy o co chodzi?

Paprotka zmarszczyła brwi i spojrzała w tym samym kierunku, co jej siostra. Na Pokątnej zawsze było dużo ludzi, jednak ci wyglądali, jakby przyszli tutaj w jednym i tym samym celu. Okrzyki na temat praw dla charłaków, czarodziejskiej równości i tym podobne niosły się echem wśród wysokich kamienic.

– Chodźmy, nie ma co się w to plątać. – chwyciła swoją siostrę za rękę i pociągnęła ją ku drugiej stronie ulicy.

To był błąd, który zrozumiała jakoś w połowie ich drogi. Tłum naparł na nie i wciągnął niczym rzeczny wir. Fernah podobnie jak z pływaniem, była również na bakier z dużymi skupiskami ludzi. Ktoś ją popchnął, ktoś nadepnął.

– Fernah czekaj! – usłyszała krzyk siostry i poczuła, że jej dłoń wymyka się z uścisku.

Obróciła się, ale po Primrose już nie było śladu. Zawołała ją kilka razy, ale nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Paprotka poczuła, jak żołądek zwija się w węzeł, a w gardle tworzy się gula. Zaczęła się przepychać pomiędzy ludźmi, bo może jakimś cudem wypatrzy lub wpadnie na siostrzyczkę.

– Rusz się! Nie stój tak! Gdzie leziesz?! Auć, nie depcz!

Te i inne krzyki mieszały się z hasłami marszu, zagłuszając wołania Ferny. W akcie desperacji sięgnęła po różdżkę, ale właściwie tylko tyle mogła zrobić. Nie miała jeszcze osiemnastu lat, więc wszelkie zaklęcia rzucane poza murami Hogwartu były karalne. Zagryzła zęby,  przepychając się dalej, aż nad jej głową nie śmignęły czary. Ktoś ją popchnął i kolejne smugi przeleciały tuż obok niej. Chciała się wycofać, ale poczuła, że potyka się o czyjeś nogi i poleciała do tyłu, na jakiegoś mężczyznę.



„Rękopisy nie płoną.”
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#3
22.11.2022, 17:30  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.11.2022, 17:30 przez Robert Mulciber.)  

Chaos, chaos, coraz większy chaos. Ciężko było wydostać się z tłumu, ciężko było wydostać się z Pokątnej. Mimo tego Robert jednak próbował. Nie poddawał się. Przepychał się pomiędzy ludźmi, starał się dotrzeć do miejsca, z którego będzie mógł pozwolić sobie na teleportacje. Oczywiście ciężko było zapanować nad emocjami, zachować w tym wszystkim chłodną głowę i nie dać się ponieść nawet w niewielkim stopniu.

- Cholera, cholera, cholera - warczy, kiedy z powodu jakiejś dziewczyny upuszcza na drogę swoją różdżkę. Sam pod wpływem zderzenia chwieje się, ale daje radę utrzymać się na nogach. Łapie młodą kobietę za ramiona, odsuwając ją od siebie. Ruch trochę gwałtowny, ale nie można powiedzieć, żeby uścisk był mocny. - Uważaj, jak chodzisz, smarkulo! - rzuca w jej kierunku. Nie ma znaczenia kim jest dziewczyna, nie ma znaczenia, że to był tylko wypadek. Drobny wypadek, jeśli już mamy być w tym wszystkim dokładni. Zapewne powiedziałby coś więcej w tym temacie, gdyby nie różdżka. Dobrze leżała w dłoni, była dopasowana do Roberta. Nie chciałby jej stracić, a teraz leżała gdzieś na ziemi, narażona na kontakt ze stopami uczestników marszu. Nie trzeba było wiele, żeby doszło do nieszczęścia. To oczywiste. - Przez Ciebie zgubiłem różdżkę. - oczywiście poinformował pannice, która nie potrafiła patrzeć pod nogi, ani poruszać się w tłumie. Kolejna głupia gęś jakich wiele. Dla świata byłoby dużo lepiej, gdyby takie jak ona nie wychodziły z domu i zajmowały się właśnie domowymi obowiązkami. Tylko do tego się nadawały.

I do rodzenia dzieci, co niestety nie zawsze wychodziło. Zmarła żona Roberta była tego najlepszym przykładem. Pomimo wielu lat starań, zamiast syna, zdołała dać mu jedynie córkę - córkę, która nie zapewni przetrwania ich nazwisku; córkę, której nie mógł przecież przekazać wszystkiego tego nad czym pracował przez całe swoje życie. Persephone nie nadawała się do żadnego zajęcia, które by wymagało ruszenia głową. Dawno już zdołał dojść do tego rodzaju wniosków. Nie miał złudzeń.

Ignorując ludzi, wyraźnie niezadowolonych z tego, iż stał w miejscu, blokował drogę, schylił się w celu odnalezienia swojej różdżki.
Uważaj, co wyprawiasz, wariat, idiota, rusz dupę! To i wiele więcej mogli usłyszeć ze strony osób, które znajdywały się tuż obok. Nie przejmowały się nimi. Widzieli w nich tylko kłody, które ograniczały możliwości poruszania się. Stanowiły przeszkodę.

Paprotka
Pierwsze, co rzuca się w oczy to nierówna pionowa blizna po lewej stronie ust. Zniekształca nieco delikatny uśmiech, który zawsze pełga na jej wargach, chociaż ciemne oczy wcale wesoło nie świecą. Spogląda na świat nieco smutno, trochę nieobecnie, jakby myślami zawsze wędrowała gdzieś indziej. Mierzy nieco ponad 170 centymetrów, a kilka centymetrów dodaje jej bujna i zawsze rozwiana czupryna ciemnobrązowych włosów. Jedyny czas, kiedy ogarnia chaos na swojej głowie, to kiedy pracuje w św. Mungu. Równie nieodłącznym aspektem jej wyglądu jest charakterystyczna zielona szata uzdrowiciela. Poza godzinami pracy w szpitalu zwykle nosi szare wełniane spodnie, swetry w zieleniach lub brązach oraz marynarki, lub (swoją ulubioną) brązową mugolską pilotkę.

Fernah Slughorn
#4
23.11.2022, 03:07  ✶  

Potrząśnięta szeroko rozwarła oczy i chciała przeprosić, wytłumaczyć się jakoś lub powiedzieć cokolwiek innego, niż powiedziała.

—  Ja… Ja zgubiłam siostrę.

Znowu ktoś ją popchnął, ale tym razem nie na tyle mocno, by znowu wpadła na swojego rozmówcę.

— Znaczy, przepraszam pana najmocniej, po prostu przechodziłyśmy przez ulicę i cały ten tłum… — wyrzucała z siebie słowa, próbując ulepić z nich sensowne zdanie.

Wytłumaczyć jakoś czy też usprawiedliwić, dlaczego na niego wpadła i czemu teraz musiał szukać różdżki. Całe szczęście, swoją nadal trzymała, kurczowo zaciskając palce na rękojeści. Jednak na co komu coś, co mogłoby rozwiązać problem, kiedy nie można tego użyć?

— Naprawdę przepraszam, już panu pomagam. — powiedziała i dołączyła do poszukiwania różdżki Roberta.

Ludzie dookoła nich coraz głośniej wyrażali swoje niezadowolenie, co tylko wzmagało niepokój Ferny. Krzyki z oddali, wraz z charakterystycznymi trzaskami zaklęć również przybierały na sile.

Wyrda jednak była łaskawa lub też utkała ją delikatna dłoń, bo zauważyła podłużny smukły kształt. Różdżka po wypadnięciu z ręki Mulcibera przetoczyła się po bruku i zatrzymała z dobre dwa metry dalej.

— Tam! — krzyknęła, wskazując palcem, po czym zanurkowała pomiędzy nogi czarodziejów i czarodziejek.

Nie spotkało się to z ogólną aprobatą, bo zaraz poczuła, jak ktoś ją szturcha, potem szarpie za ramię. Na samym końcu, kiedy to położyła rękę na różdżce, ktoś nadepnął na jej dłoń.

Fernah miała wrażenie, że usłyszała, jak chrupią jej kości. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, bo ból był silniejszy, wymierzyła cios w kolano osoby, która na nią nadepnęła.

— Co do cholery?! — usłyszała nad głową okrzyk oburzenia i złości, ale zadziałało, jej ręka została uwolniona.



„Rękopisy nie płoną.”
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#5
23.11.2022, 17:51  ✶  

Nie bardzo zwraca uwagę na dziewczynę. Nie słucha jej tłumaczeń. Nie przejmuje się przeprosinami, które padają z jej strony. Tych ostatnich zresztą najpewniej by nawet nie przyjął. Nie tak po prostu, bez wygarnięcia Fernah, co myśli o takich głupich gęsiach, które dla dobra innch ludzi, rodzice powinni trzymać pod kluczem. Zamiast tego  nurkując pomiędzy nogami osób uczestniczących w marszu, stara się odnaleźć swoją różdżkę. Niestety bezskutecznie, przez co narasta w nim coraz większa irytacja.

- Gdzie? - Pyta, próbując nadążyć za dziewczyną. Z lekkim opóźnieniem próbuje przedostać się w tym samym kierunku. Nie jest na tyle szybki, żeby być w stanie odpowiednio zareagować. Może i Robert bywa dupkiem, nawet całkiem często, ale nie pozwoli by w tym tłumie zadeptali dziecko. Bo tym Fernah nadal była. Dzieckiem. - Patrz, gdzie stopy stawiasz, mogłeś zrobić jej... - Reszta słów ginie. Jest tutaj zbyt głośno, żeby każde jedno wychwycić. Pewnym jest jednak, że pomimo wcześniejszych nerwów, mężczyzna staje w obronie Fernah. Odpycha od niej osobę, którą ta chwilę wcześniej uderzyła w kolano. W zamian słyszy jakieś wyzwiska, obrywa też od kogoś z łokcia. Ludzie niewiele sobie robią z tego, że jakaś dziewczyna wylądowała na ziemi i pewnie przydałaby się jej  pomoc. Nieliczni tylko zwracają na to uwagę. Zamiast pomóc, przyjmują jednak rolę gapiów.

Wreszcie Robert pochyla się, wyciągając w kierunku Fernah dłoń. Mimo tego, że nadal widzi w niej głupią gęś, decyduje się pomóc. Rzecz jasna zero w tym bezinteresowności, dobroci serca, tego rodzaju bzdur. Ciemnowłosa pannica znalazła jego różdżkę. A tę Robert wolałby jednak odzyskać. Porządna różdżka to dla czarodzieja prawdziwy skarb, a on miał szczęście właśnie taką posiadać.

- Jest cała? - Pyta, czekając aż dziewczyna skorzysta z jego pomocy. Podniesie się, odda mu różdżkę. Całe to zajście trwa na tyle długo, że inni zdążyli już nawet dopasować się do ich obecności. Zapewnia im to nieco więcej miejsca i mniej niemiłych słów, kierowanych pod adresem ich dwójki. - Wszystko w porządku?

Nie precyzuje czego dotyczy pytanie, choć oczywiście widział całe to zajście z dłonią dziewczyny. Mógł więc ogarnąć, że ta odniosła w tym wszystkim pewne obrażenia. Tylko czy to ma dla niego jakiekolwiek znaczenie?

Paprotka
Pierwsze, co rzuca się w oczy to nierówna pionowa blizna po lewej stronie ust. Zniekształca nieco delikatny uśmiech, który zawsze pełga na jej wargach, chociaż ciemne oczy wcale wesoło nie świecą. Spogląda na świat nieco smutno, trochę nieobecnie, jakby myślami zawsze wędrowała gdzieś indziej. Mierzy nieco ponad 170 centymetrów, a kilka centymetrów dodaje jej bujna i zawsze rozwiana czupryna ciemnobrązowych włosów. Jedyny czas, kiedy ogarnia chaos na swojej głowie, to kiedy pracuje w św. Mungu. Równie nieodłącznym aspektem jej wyglądu jest charakterystyczna zielona szata uzdrowiciela. Poza godzinami pracy w szpitalu zwykle nosi szare wełniane spodnie, swetry w zieleniach lub brązach oraz marynarki, lub (swoją ulubioną) brązową mugolską pilotkę.

Fernah Slughorn
#6
24.11.2022, 00:52  ✶  

Chwyciła wyciągniętą do niej dłoń i z pomocą Roberta wstała. Nie, żeby to jakoś ułatwiało całą sytuację, bo zamiast szukania różdżki nieznajomego czarodzieja, wolała zając się szukaniem swojej młodszej siostry.

— Chyba jest cała. — odpowiedziała, podając mu jego własność. — Tak, tak, nic mi nie jest. Raz jeszcze pana przepraszam, ale przechodziłam z siostrą. Może pan ją widział? Jasne włosy, pół głowy niższa ode mnie? Nie? Na pewno?

W oczach Ferny zabłysły ogniki nadziei. Obolałą dłoń objęła drugą i delikatnie rozmasowała miejsce, które zostało podeptane. Na szczęście nie miała jej połamanej, przynajmniej jedna dobra rzecz w całej tej kabale.

— Zniknęła mi dosłownie przed chwilą. — dodała, rozglądając się za Rose. — Naprawdę muszę ją znaleźć!

O dziwo dookoła nich zrobiło się nieco luźniej, jakby główna fala popłynęła dalej lub też po kilku popchnięciach ludzie zdecydowali się nie wchodzić w drogę Robertowi. To czy to, efekt był ten sam - nie pchano się na nich.

Dźwięki rzucanych zaklęć, przekleństwa i krzyki również się oddaliły. Fernah mogła to brać za dobrą monetę, ale nadal nigdzie nie widziała siostry, co coraz bardziej ją przerażało. Pewnie dlatego nie rozpoznała Mulcibera ze swojego rodzinnego domu, sprzed paru ładnych lat.



„Rękopisy nie płoną.”
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#7
24.11.2022, 17:50  ✶  

Pomagając dziewczynie podnieść się z ziemi, jest wreszcie w stanie nieco uważniej się jej przyjrzeć. Faktycznie się na tym skupić. Coś mu chodzi po głowie. Coś zdaje się świtać, ale dzwon dzwoni w zbyt odległym kościele. Niby Robert wie, ale nie jest w stanie sięgnąć po potrzebne informacje. Połączyć ze sobą kolejne kropki, z zachowaniem ich odpowiedniej kolejności. Jakby to była jakaś misja niemożliwa.

- To dobrze - Jeszcze chwilę temu przejmował się swoją różdżką, obawiał się jej zniszczenia, teraz zaś zdaje się być trochę... mniej zainteresowany? Obojętny? Bierze od Fernah przedmiot, ale jednocześnie nie odrywa spojrzenia od jej twarzy. Przygląda się dziewczynie prawie jak kolejnemu obiektowi badawczemu, których wiele przeszło przez jego ręce w nie tak odległych czasach, kiedy pracował w Ministerstwie Magii. Rozbierając go na części pierwsze, zapisując informacje o każdym szczególe, który uznał za choćby odrobinę interesujący. Warty uwagi. Zawsze był w tym wszystkim dość... skrupulatny. 

Odkłada różdżkę do kieszeni, nie sprawdzając czy faktycznie wszystko jest z nią w porządku. Teraz nie bardzo o tym myśli. Straciło to na znaczeniu. Prawdopodobnie nie bardzo by się przejął nawet w sytuacji, gdyby nagle okazała się złamana. Zupełnie inne sprawy zaprzątały mu głowę. A kiedy coś po głowie zaczynało mu chodzić, Robert musiał doprowadzić to do końca. Rozwikłać zagadkę.

Teraz zaś, przez tych kilka chwil, taką zagadką była dla niego Fernah.

Nie bardzo skupia się na tym, co dziewczyna do niego mówi. Większość słów wlatuje jednym uchem, po chwili wylatuje przez to drugie. W głowie niewiele pozostaje. Pewnie nawet można było się w tym zorientować bez większych trudności.

- Ta blizna... - Odzywa się wreszcie, marszcząc przy tym brwi. Ma chęć dotknąć, przyjrzeć się jej uważniej. Blizna dziewczyny zdaje się mu jakaś dziwnie znajoma. Mieli okazje już kiedyś się spotkać? Wiązała się z nią jakaś historia?- Możesz wolniej? I po angielsku, jeśli mam to zrozumieć.- Pyta, zdając sobie sprawę, że większość słów Fernah mu uciekła. Coś od niego chciała, o coś go pytała. On zaś nie do końca to ogarniał. I bynajmniej nie dlatego, że dziewczyna mówiła zbyt szybko, co zdawał się sugerować.

Paprotka
Pierwsze, co rzuca się w oczy to nierówna pionowa blizna po lewej stronie ust. Zniekształca nieco delikatny uśmiech, który zawsze pełga na jej wargach, chociaż ciemne oczy wcale wesoło nie świecą. Spogląda na świat nieco smutno, trochę nieobecnie, jakby myślami zawsze wędrowała gdzieś indziej. Mierzy nieco ponad 170 centymetrów, a kilka centymetrów dodaje jej bujna i zawsze rozwiana czupryna ciemnobrązowych włosów. Jedyny czas, kiedy ogarnia chaos na swojej głowie, to kiedy pracuje w św. Mungu. Równie nieodłącznym aspektem jej wyglądu jest charakterystyczna zielona szata uzdrowiciela. Poza godzinami pracy w szpitalu zwykle nosi szare wełniane spodnie, swetry w zieleniach lub brązach oraz marynarki, lub (swoją ulubioną) brązową mugolską pilotkę.

Fernah Slughorn
#8
05.12.2022, 05:05  ✶  

Paprotka naprawdę nie miała czasu, żeby tłumaczyć nieznajomemu wszystko od samego początku. Przynajmniej tak czuła, że teraz wszystko, co nie było związane ze znalezieniem jej siostry, było marnotrawieniem czasu. Gdyby tylko mogła rzucić jakiekolwiek zaklęcie!

— Moja siostra. Chciałyśmy przejść, ale tłum nas rozdzielił. — odetchnęła, ale nie było w tym ani grama spokoju. — Pół głowy niższa ode mnie, ma jasno-brązowe włosy. Miała na sobie ciemnozieloną pelerynę.

Zaaferowana całą sytuacją, nie zauważyła, że mężczyzna przygląda się jej twarzy. Tym bardziej umknęło jej to, jak jego oczy zabłysły, jakby ją rozpoznawał. Ona w ogóle nie skojarzyła jego twarzy z wizytami, które składaj jej ojcu, będącym jego dobrym znajomym.

— Przepraszam, ale ja naprawdę muszę ją znaleźć.

Rzuciła i zaraz potem obróciła się na pięcie, by słowa przekuć w czyny.

— Rose? Primrose?! Primroseeeeee?!

Próba przekrzyczenia kilkudziesięciu innych gardeł była od początku skazana na niepowodzenie.

Jednak panna Slughorn nie miała innych możliwości, niż krzyczenie za siostrą i wypytywanie przypadkowych ludzi, czy nie widzieli może takiej a takiej dziewczyny. Mogło się to wydawać niemądre lub wręcz być oznaką paniki, która ogarniała kobietę. Tylko że coraz więcej czarów świszczało nad głowami tłumu i gdyby Rose się coś stało... Fernah poczuła, jak jej żołądek wywraca się na drugą stronę.



„Rękopisy nie płoną.”
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#9
14.12.2022, 17:47  ✶  

Nieszczególnie zależało mu na tym, żeby szybko się porozumieć. To nie jego siostra zgubiła się w tym tłumie. Nie musiał się martwić o bliską sobie osobę. Pomimo tego postarał się jednak nieco bardziej skupić na słowach dziewczyny, kiedy ta raz jeszcze próbowała mu wszystko wytłumaczyć. Wreszcie wszystko stało się jasne. Tak się kończy, kiedy jedno dziecko opiekuje się drugim! Robert nie zdążył niestety wygłosić swoich mądrości, zwrócić Fernah uwagi na to jak bardzo jest głupia, nieodpowiedzialna, roztrzepana i inne takie. Zanim otworzył usta, ta go przeprosiła, rzucając się ponownie w tłum. Gdyby nie imię, dzięki któremu kolejne elementy układanki zaczęły nagle wskakiwać w odpowiednie miejsca, zostawiłby ją z tym problemem całkiem samą.

- Poczekaj, tak za wiele nie zrobimy. - zatrzymał dziewczynę, nie pozwalając jej odejść zbyt daleko. - Fernah, prawda? - upewnił się, zanim zaczął jej cokolwiek tłumaczyć. Pozwolił sobie założyć, że przedstawiając się w odpowiedni sposób, łatwiej będzie mu przekonać ją do współpracy. - Na początku... - zaczął, żeby już po chwili przerwać. Przecież to oczywiste, że w tych okolicznościach nie będzie chciała słuchać jego tłumaczeń. Interesowała ją tylko jedna sprawa. - Dawno zniknęła? Ile czasu mogło minąć? - dopytał, szykując się jednocześnie do rzucenia zaklęcia, które powinno mu pozwolić przesłać wiadomość zaginionej dziewczynie. Wyznaczenie miejsca, w którym Primrose miałaby na nich czekać, wydawało się najlepszym rozwiązaniem. Zwłaszcza, że ta magią posłużyć się nie mogła i tym samym - nie była w stanie powiadomić ich o tym, gdzie się znajdywała.

- Zróbmy w ten sposób. - poruszył różdżką, wypowiadając słowa jednego zaklęcia, które w jego opinii powinien znać każdy. Bywało przydatne. - Expecto Patronum. - tuż przed nimi pojawiła się biała poświata, formująca się w kształt węża. Patronus nie przebywał zbyt długo w jednym miejscu, zaraz ruszając w tłum. Zadanie miał proste. Polegało na przekazaniu krótkiej wiadomości zawierającej konkretne instrukcje. - Poprosiłem, żeby czekała przy sklepie Madame Malkin. Jest szansa, że znajduje się blisko tego miejsca.

Mógł sobie pozwolić na takie założenie, biorąc pod uwagę to, gdzie się obecnie znajdywali oraz skąd sam tutaj przyszedł. Albo raczej - został przyciągnięty przez tłum. Na szczęście dla Fernah, tak się składało, że Mulciber całkiem nieźle znał Pokątną.

Paprotka
Pierwsze, co rzuca się w oczy to nierówna pionowa blizna po lewej stronie ust. Zniekształca nieco delikatny uśmiech, który zawsze pełga na jej wargach, chociaż ciemne oczy wcale wesoło nie świecą. Spogląda na świat nieco smutno, trochę nieobecnie, jakby myślami zawsze wędrowała gdzieś indziej. Mierzy nieco ponad 170 centymetrów, a kilka centymetrów dodaje jej bujna i zawsze rozwiana czupryna ciemnobrązowych włosów. Jedyny czas, kiedy ogarnia chaos na swojej głowie, to kiedy pracuje w św. Mungu. Równie nieodłącznym aspektem jej wyglądu jest charakterystyczna zielona szata uzdrowiciela. Poza godzinami pracy w szpitalu zwykle nosi szare wełniane spodnie, swetry w zieleniach lub brązach oraz marynarki, lub (swoją ulubioną) brązową mugolską pilotkę.

Fernah Slughorn
#10
21.12.2022, 03:06  ✶  

Starała się myśleć przytomnie i zrozumieć skąd mężczyzna zna jej imię. Patrzył na nią, jakby się świetnie znali, ale Fernah za nic nie mogła przypomnieć sobie z kim ma do czynienia. Całe szczęście nie musiała, bo Mulciber przeszedł do ważniejszych rzeczy – pytań od siostrę.

— Nie, znaczy tak, Fernah i nie, nie zniknęła dawno. Jakieś… Może piętnaście minut temu?

Powędrowała spojrzeniem za różdżką mężczyzny i też za wężem, który zmaterializował się dzięki zaklęciu. Wąż mignął między nogami ludzi i tyle go było widać, co nieco zaniepokoiło Fernę.

— Dziękuję. — powiedziała po tym, jak wróciła do niego wzrokiem. — Madame Malkin? Dobrze i jeszcze raz dziękuję, ale… Skąd mnie pan zna?

Kojarzyła sklep, bo i nie raz kupowała w nim lub przerabiała szaty do Hogwartu. Także nie martwiła się, jeżeli mężczyzna porzuci ją teraz. Bardziej zastanawiała się nad tym, czy wyczarowany patronus na pewno zdoła przebić się przez ten tłum i odnajdzie jej siostrę.

— Powinna wiedzieć, gdzie to jest. Kupowałyśmy tam rzeczy do Hogwartu na początku roku szkolnego… — powiedziała bardziej do siebie, niż do Mulcibera, ale ten na pewno świetnie to słyszał.

Tłum jakimś cudem zaczął się przerzedzać, co oznaczało, że walki również przeniosły się ku dalszej części ulicy. Dzięki temu oboje nie musieli wystrzegać się tego, gdzie stali i ile miejsca dookoła siebie mieli, bo w porównaniu do sytuacji sprzed chwili, teraz mieli go sporo. Fernah rozejrzała się raz jeszcze, mając nadzieję, że zauważy znajomą czuprynę, ale nic z tego. Musiała polegać na patronusie znajomo-nieznajomego, co było dla niej trudne.

— Myśli pan, że już do niej dotarł? Ludzie poszli dalej, może przejdziemy już pod sklep? — zaproponowała przez ściśnięte stresem gardło.



„Rękopisy nie płoną.”
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Robert Mulciber (2619), Fernah Slughorn (1775)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa