1969, Marsz Praw Charłaków
Robert & Fernah
Od zawsze unikał większych zbiorowisk ludzkich. Nie przepadał za nimi, nie czuł się w nich komfortowo. W tym konkretnym momencie miał jednak większego wyboru. Zanim zdołał załatwić swoje sprawy w Banku Gringotta, na Pokątnej zaroiło się od ludzi, biorących udział w jakimś marszu. W pierwszym momencie nie bardzo szło mu zorientowanie się w tym czego to wydarzenie dotyczyło, do czego nawoływali jego zwolennicy. W drugim, na twarzy pojawiła się odraza, widniejąca tam ledwie przez kilka chwil. Mógł zawrócić, przeczekać całą tę akcję w budynku banku, ale cholera jedna wie ile by to trwało. Nie miał całego dnia na zmarnowanie. Teleportacja zaś, wewnątrz czterech ścian Banku Gringotta nie była możliwa.
- Na brodę Merlina, wszystkim już poprzewracało się w głowach. - Skomentował, rzecz jasna nie kierując tych słów do nikogo konkretnego.
Przez chwilę wszystkiemu się przeglądał, zastanawiając się nad tym, w jaki sposób powinien sobie ze wszystkim poradzić. Normalnie, teleportowałby się prosto z ulicy, ale teraz nie było to najlepszym rozwiązaniem. Zwłaszcza dla kogoś, kto musiał na potrzeby teleportacji zadbać o możliwie najlepsze warunki. Nie był w stanie przenieść się ot tak, z miejsca na miejsce - nie bez zadbania o każdy szczegół.
Niektórzy pewnie powiedzieliby, że problem leżał w psychice.
Wreszcie ruszył przed siebie, kompletnie nieświadomy tego, że wybrał najgorszy możliwy moment na wmieszanie się w tłum. Przepychał się pomiędzy ludźmi, starał się jakoś sobie radzić z tym, że raz inni wpadali na niego, innym razem on na tych innych. Ze dwa razy dostał z łokcia, trzykrotnie sam go wystawił w kierunku innej osoby. Mogło to być nieco bolesne.
- Uważaj jak leziesz! - Usłyszał słowa wykrzyczane przez jakąś wyjątkowo urodziwą Helgę. Oczywiście kompletnie to zignorował. Robił to samo co wszyscy. Trzeba było sobie radzić. Nieszczególnie go ruszało to, iż najwyraźniej po drodze odepchnął kobietę.
Im dalej od banku, a nie poruszał się szczególnie szybko, tym więcej chaosu. Przez myśl mu przeszło, że może jednak powinien był zawrócić, ale pomysł ten skutecznie wybił mu z głowy mężczyzna, który pchnął go do przodu w momencie, kiedy zbyt długo stał w jednym miejscu. Ruszył więc dalej, w myślach wyrzucając samemu sobie, że mógł to wszystko rozegrać inaczej.
- Anteoculatia! Conjunctivitis! Furnunculus! - Do Roberta docierają odgłosy pierwszych zaklęć. Nie jest w stanie jednak namierzyć osoby posługującej się nimi, jak i również ofiar. Wie jednak, że trzeba zachować ostrożność; trzeba trzymać różdżkę w pogotowiu. O to ostatnie postanawia zadbać, sięgając do kieszeni płaszcza.