28 marca 1972
Aleja horyzontalna, dom Perseusa i Eunice Black
Lycoris Black i Perseus Black
Przemierzała londyńskie ulice typowym dla siebie, męskim krokiem, malującym obraz bardziej tęgiego mężczyzny, aniżeli wysokiej jak tyczka kobiety. Bo w gruncie rzeczy istotnie jej zachowanie nie przynosiło chluby familii – można się wręcz pokusić o odwrotność tak chyżego stwierdzenia; bo zbrzydła jej krzątanina ludzka dosyć szybko, jeszcze gdy można było ją określać mianem obraźliwie poważnego dziecka. Stała się nieodzownie cyniczna, a współpracownicy niejednokrotnie się jej bali – bo potrafiła nagadać przykrości ot tak, bez większego powodu i choć nigdy nie wybuchała salwami gniewu, znajdowała dictum na każdy spośród komentarzy. Wolała nie myśleć, jak haniebnym rozczarowaniem była w matczynych oczach – nie ze wstydu jednak, a ze swoistej satysfakcji z takowego stanu rzeczy. Reszta rodzeństwa, otulana miękkim całunem uwagi rodzicielskiej, jak i jej twardej dłoni, zaskarbiła sobie całość atencji, a fakt, iż tej nie wystarczyło dla niej, uważała za błogosławieństwo boskie.
Bo przecież nigdy się nie uśmiechała szeroko, nie poruszała się z gracją, a jej małego świata nie wybijały orkiestry znaczące przemijające pory roku. Daleka od sweterków znaczonych monogramami, jak i snobistycznego akcentu, jednocześnie nieludzko zdeterminowana i uparta, nie posiadała demonicznej osobowości, gdyż ona cała sprawiała wrażenie zahartowanej przez ogień piekielny.
Prawdopodobnie dlatego wyraz jej twarzy przywodził na myśl chłód lichwiarki.
Zbliżywszy się do mieszkania Perseusa, zatrzymała się na moment i już chciała unosić dłoń zwiniętą w pięść, aby zapukać o wielkie, dębowe drzwi. Powstrzymana jednak intuicją, nacisnęła zamiast tego na klamkę, która ugięła się pod naciskiem i otworzyła poły domostwa.
Wślizgnęła się do wnętrza, w myślach napominając się, że z pewnością jest wewnątrz brat lub jego żona. W progu, chwiejąc się odrobinę, zrzuciła ze stóp niewysokie obcasy, torbę zaś rzuciła gdzieś w głęboki kąt przyćmionego przez masywne zasłony przedpokoju, uprzednio wyciągając z niej książkę. Boso ruszyła w kierunku salonu i zastawszy pusty pokój, usiadła na potężnym fotelu, przerzucając nogi przez jego ramię.
Na drobny, dosłownie świadczony spopielonymi minutami moment, zagłębiła się w lekturze, zgodnie z nawykiem zaginając paznokciami róg stron.
– Nie muszę patrzeć w twoim kierunku, aby widzieć twoją skwaszoną minę – rzekła spokojnie, nie odrywając wzroku od druku.
Poznała go po chodzie; znała go w końcu jak własną kieszeń, można się wręcz pokusić o stwierdzenie, że poznałaby go po sposobie oddychania. Dokończyła jedno ze zdań i zamknąwszy zamaszyście księgę, uniosła chłód piwnych tęczówek na Perseusa. Byli do siebie niebagatelnie podobni wizualnie, a w szkle jego oczu widziała samą siebie. Nie uśmiechnęła się, gdyż uśmiechy nie leżały w jej repertuarze, mógł jednak dostrzec dobry nastrój wyrysowany na tych wysokich kościach policzkowych i pełnych ustach.