Są takie miejsca, do których nie pasujemy. Od samego progu mówią ci: "ej, może jednak stąd pójdziesz?" Nie wiem, czego Sauriel się spodziewał, kiedy szedł Pokątną pod wieczór z karteczką w ręku wypatrując odpowiedniego numeru. Znacie to uczucie? Uczucie, że doskonale wiecie, GDZIE idziecie, ale numeracja ulicy i tak zawsze robi was w chuja. No, tak się właśnie czuł Sauriel. Niby wiedział, niby znał Pokątną - był tu już przecież tyle razy. I irytacja cicho stukała do bram jego wytrzymałości i pytała przez te zamknięte wrota, czy nie lepiej dać sobie spokój i wrócić do siebie. Ale nie. To jeszcze nie był ten poziom, w którym rzeczywiście człowiek stwierdzał, że nie da rady - no nie dojdziesz! Ani na piechotę ani w... ekhem.
Cichy, koci krok na bruku. Ulica nie była jeszcze pusta - ludzie błąkali się w tę i nazad, panie w dużych kapeluszach i sukienkach, panowie w swoich frakach i płaszczach, jedni pod rękę, drudzy samotnie, śpiesząc się donikąd, a jednocześnie do konkretnego miejsca. Sauriel przesuwał się tędy wraz z cieniem. Spokojnie, mrucząc do siebie pod nosem ciągle ten numerek i uparcie wypatrując go oczyma w półcieniach rozjaśnianych przez latarnie. I nie to, żeby akurat ciemność mu przeszkadzała. Przecież była Przyjacielem. Tak gładko mijał nieznajomych, byli jego tłem - idealnym planem, w który możesz się wtopić. W rozwalonych, ciężkich buciorach, które wcale lekkiemu krokowi nie przeszkadzały, w obdartej skórze, podartych lekko spodniach. Była wiosna - ale chłód nie docierał do bladego lica. A przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim wpadałby na czarodziei, którzy przy podmuchach zimnego wiatru łapali kołnierze i zakrywali sobie szyje. Wszystko, byleby mróz nie ukąsił prosto w szyję.
Czego jednak się zupełnie nie spodziewał to tego, że pisząc "rozpoznasz tę kawiarenkę na pewno!" Nora będzie miała to DOSŁOWNIE na myśli. Bo najpierw JĄ zobaczył. I przez długi czas nie dostrzegał jej numeru.
Takim sposobem Czarny Kot stanął przed kawiarnią gapiąc się na nią z lekko rozchylonymi wargami. Yhym, też skojarzyłabym to z karpikiem. Wzrok pozbawiony inteligencji, nawet cienia zrozumienia. Był tylko obraz - i chyba syndrom wyparcia, tak mi się wydaje. A przed nami jeszcze kilka punktów do przejścia, zanim dotrzemy do akceptacji! Zamrugał parokrotnie z niedowierzania i otrząsnął się, próbując naprawić działanie własny mózg. Bo chyba przez dobrą minutę tkwienia w tego zastoju jego świat w dodawaniu wyglądał tak, że dwa plus dwa równało się pięć. W zasadzie - czego innego mógł się spodziewać..? Nie to, żeby jakoś wiele wiedział o Norze, o jej zamiłowaniach i o tym, co lubi, co kocha, a czego nie może zaakceptować. Z Hogwartu zapamiętałeś jednak o niej najważniejsze - była dobrą osobą. Czyli jedną z tych, do których miałeś absolutną słabość. Wiecie, jak to rycerz, który poczuwa się do konieczności walki o damę w potrzebie. Nie było w tym romantycznego zabarwienia, raczej jakiś sentyment do starych czasów - tych, które przeminęły i możemy tylko za nimi tęsknić. I kiedy podszedłeś do tych drzwi tylko wyobrażałeś sobie, jak to kretyńsko musiałoby wyglądać dla jakiegokolwiek widza. Odziany w czerń mężczyzna, równe metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, z gitarą w CZARNYM pokrowcu, z CZARNYMI włosami i... no na szczęście skóry czarnej nie miał (inaczej pewnie miałby cięższe życie, niż już było). I ten mężczyzna stojący na tle... kwiatków, habziów i... bogowie, nawet nie chciałeś niczego tu dotknąć, bo miałeś wrażenie, że jedno otarcie wystarczy, żeby magiczny, wróżkowy pył opadł i zostałbyś pełnoprawnie Zagubionym Chłopcem. Piotruś Pan w końcu bardzo chętnie porywał takich jak ty. W sumie... kuszące.
Jednak zamiast dotknąć palcem jednego ze zwisających kwiatów, o których nazwie pojęcia zielonego nie miałeś, dotknąłeś klamki.
Wszedł do środka.
Wnętrze nie różniło się ani trochę od tego, czym kawiarenka była na zewnątrz. Nie zawiodła. I gdybyś oddychał to pewnie teraz wypuściłbyś głośno powietrze z płuc - ale nie wypuściłeś. Tylko klatka piersiowa uniosła się i opadła, ale to jedynie imitacja prawdziwego westchnienia. Nazwałabym to: pamięcią mięśniową. Czarne (jak sama otchłań), znużone i podkrążone mocno oczy rozejrzały się po wystroju. Landrynkowym, słodkim tak, że miało się ochotę polizać ściany i przekonać się, czy będą słodkie. To nie była słodycz do pożygu, co uznałeś za całkiem dziwne. Bo naprawdę, ale to NAPRAWDĘ Sauriel nie lubił różowego. Za mocno gryzł się z jego super mroczną duszą, którą przecież należało się trochę stagnacji! Lecz nie. Zamiast tego był minimaalny uśmiech kącikiem na wąskich wargach. Ludzie siedzieli przy stolikach, scena aż prosiła się o to, by ktoś ją zajął i zaczął grać. I chociaż nie planował być tym "kimś" na dzisiejszy wieczór, to przyniósł gitarę, no bo... w zasadzie to Nora zaprosiła go, żeby tu czasem coś przygrywał, więc chyba wypadałoby jej pokazać, że ten talent nie zardzewiał - i że był pielęgnowany przez lata.
Lata, które bardzo zmieniły w ich życiu. Oto kim stała się Nora - właścicielką klubu i kawiarni. Sauriel wsunął nietkniętego papierosa za ucho, upewniając się, że nie wypadnie i wszedł głębiej do wnętrza, szukając teraz oczyma właścicielki.
![[Obrazek: klt4M5W.gif]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=klt4M5W.gif)
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.