—17/04/1972—
Most Overtoun, Wyspy Brytyjskie - Szkocja
Erik & Brenna Longbottom
Erik zaczynał mocno podawać w wątpliwość to, czy faktycznie jest tak odpowiedzialny, jak się wszystkim wydaje. Wprawdzie udało mu się doprowadzić do końca kwestię swojego leczenia związanego z klątwą kuchenną, jednak przez ostatnie kilka dni mieli w domu problem. Kolejny. Po tym, jak jego siostra naraziła się na niebezpieczeństwo w walce ze straszydłem z jeziora, mimowolnie zwracał na nią większą uwagę. Czy jadła? Czy sypiała o regularnych porach? Czy się nie przemęczała w pracy? Pomimo swoich obaw względem niej, starał się zachowywać normalnie... Do czasu aż zobaczył, że znowu wertuje książki, starając się zidentyfikować tę dziwną istotę.
Podjął decyzję pod wpływem chwili. „Heej... Bren? Mam ochotę na mały spacer, nie chcesz się wybrać do Szkocji na parę godzin? Możemy nawet wpaść na jakieś gofry w którejś z wiosek na trasie!”. Ich przystankiem na słodką przekąskę okazała się budka niedaleko drogi do atrakcji turystycznej w formie dworku. Zbliżało się powoli lato, więc idealnie trafili! W końcu lokalni sprzedawcy i przedsiębiorcy musieli przygotować się na napływ turystów! Longbottom naciągnął na głowę kaptur od kurtki przeciwdeszczowej, którą sobie zarzucił na wszelki wypadek. Wprawdzie nie zbierało się jeszcze na intensywne opady, ale wokół nich unosiła się gęsta mgła. Było to nieco... niepokojące.
— Powiem ci, że są nawet lepsze od tych, które mieliśmy ostatnio. Nawet rodzice byli zadowoleni. Chociaż może to dlatego, że nie wspomniałem, że kupiliśmy to w przydrożnej budzie, a nie w eleganckiej cukierni w centrum Londynu — mruknął, nabijając na widelec krzywo pokrojony w kostkę kawałek gruszki. Owoc szybko zniknął w jego ustach. — A ty, co sobie wzięłaś?
Zerknął kontrolnie na młodszą siostrę, lustrując przy okazji linię lasu. Przez wszechogarniającą mgłę nie zdołał jednak nic zobaczyć, aż w końcu skierował wzrok przed siebie w kierunku mostu, do którego się zbliżali i... Zamarł. Na Merlina, jaki uroczy!, zachwycił się, widząc psa. Chyba był to terrier, jednak ciężko było określić rasę, biorąc pod uwagę słabą widoczność. Był majestatyczny. Nawet bardziej niż Ponurak. Ten tutaj po prostu się gapił przed siebie, w rozciągającą się pod mostem pustkę. Erik z Brenną zbliżyli się o kilka kroków.
— Zobacz, jaki piękny! — zwrócił uwagę, celując plastikowym widelczykiem w zwierzaka. — I taki spokojny. Ciekawe, gdzie jego właściciel, chyba nikt nas nie mijał, jak szliśmy w tę stro...
W tym momencie na jego oczach, pies wycofał się mniej więcej na środek mostu, wziął rozbieg, a następnie skoczył za murek, a zarazem jedyną barierę, która oddzielała go od dna kilkunastometrowej przepaści. Longbottom momentalnie podniósł alarm, krzycząc „Święty Merlinie!”.
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.❞