• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 10 11 12 13 14 Dalej »
[3.12.1967] Nobby Leach powinien gryźć piach

[3.12.1967] Nobby Leach powinien gryźć piach
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#1
02.01.2023, 15:54  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.02.2023, 19:15 przez Morgana le Fay.)  
Rozliczono - Sauriel Rookwood - Piszę, więc jestem


You gotta face up, you gotta get yours
You never know the top till you get too low

Imagine Dragons - I'm so sorry

Sauriela Rookwoda i Lycoris Black niewiele łączyło w tym życiu. Bo w poprzednim - oo, sądzę, że w ich poprzednim żywocie musiało się naprawdę sporo dziać! Kim byli? Kochankami? Wrogami? Dostali miecze do dłoni, by stanąć na polu bitwy decydującym o bycie i niebycie ich królestw? Ta walka musiała ciągnąć się od wieków. Rodzili się, by jedno zabiło drugiego. Umierali, by przyjść na ten świat znów i zacząć taniec od nowa. Raz się kochali, drugim razem - nienawidzili.
Dziś zamiast wybierać jedną z opcji wybrali obie na raz.
Szukając więc łączników, poza mistyczną wiarą w to, że człowiek mógł narodzić się ponownie (co było wątpliwe, ale nieistotne dla tematu) między tą dwójką byłaby to pasja. Pasja i gniew. Młodzi gniewni, tak ich czasami nazywano. To znaczy - nie ich, tylko pokolenie takich jak oni. Którzy woleli ostre riffy zamiast grzeczne pierdzenia w stołek przy pianinku. Łączyła ich też miłość do whisky. Picie szło im świetnie, zwłaszcza we własnym towarzystwie. Albo w towarzystwie innych ludzi, kiedy ścigali się, kto pierwszy opróżni wszystkie szoty. I kiedy ta miłość ich połączyła, to potem łączyli się w... hym. Znacie tą niezręczną wstawkę z pszczółką i kwiatuszkiem? Założę się, że łapiecie, o co mi chodzi. Jednak poza tymi ogólnikami, w których dominowała głównie niechęć do siebie wzajem, łączyło ich jeszcze coś - i to całkowicie na trzeźwo.
Miłość do hazardu.
Lycoris kochała hazard i Sauriel wyrzucał jej, że gdyby mogła to chodziłaby oblepiona monetami z tych wszystkich śmiesznych gier, a w ogóle to wyjechałaby do Vegas i tam została krupierką z wyboru. Raz nawet wysilił się i zrobił Lycoris projekcję tej sukienki. Była krótka, bo zarobił w mordę, ale po jego zadowolonej minie można było wywnioskować jedno: było warto. Było warto zasłużyć sobie na tego plaskacza za tę prawie nagą projekcję kobiety fikającej oblepionej w monety z kasyna, galeony i amerykańskie dolary.
Rookwood nie uważał siebie za szczególnie okrutnego człowieka. To jest - nie uważał, żeby był osobą, która nadmiernie wykorzystuje kogoś, by osiągnąć COŚ. W tym wypadku jednak była to konieczność i to wykonana nawet bez większego poczucia winy. Bo uważał, że świetnie się będą przy tym bawić, a przede wszystkim - z pełnią przyjemności chciał zagrać nieco Lycoris na nosie. Bo się zorientuje, ooo, na pewno się skapnie w końcu, co Sauriel zrobił. Ba! W razie czego zamierzał przed nią pochwalić się swoim dokonaniem... no dobra, nie zamierzał. Ale sobie wyobrażał, że to robi, że Lycoris ma nieszczęśliwą minę, a on sam błyszczy we fleszach własnego triumfu. Jeden z zakładów ich połączył również tego grudniowego dnia.
- ... i ostatnio gadałem z takim gościem. Jesteś taka brzydka, że z tobą na głowie nikt by cię nie chciał, więc założę się, że go nie poderwiesz. - Kiwnął głową na mężczyznę, który właśnie siedział w pubie dosłownie dwa stoliki przed nim. A za plecami Lycoris. - Żeby wyrwać takiego służbistę to dopiero trzeba się postarać. A ty i flirt to jak gówno i róża w zestawieniu. - Tak, porównanie gówna do róży było jednym z ulubionych hasełek Sauriela, a o co chodzi?
Z Lycoris widywali się rzadko. Chyba najczęściej od bankietu do bankietu, kiedy wymykali się na picie i potem działy się... różne dziwne rzeczy. Ale czasami zdarzało się wpaść na siebie w innych momentach. Na przykład właśnie w pubie.


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Call me the Villain
You should see me in a crown
Your silence is my favorite sound
Wiecznie znudzona i zblazowana mimika okrywa płaszczem wyraziste kości policzkowe, pełne usta i oczy tak głęboko piwne, jakby sama piana morska wyrzucona na brzeg w nich mieszkała. Koścista aparycja jest podkreślona wielokroć przez wysoki wzrost, sięgający wybitnym stu siedemdziesięciu sześciu centymetrom. Zdecydowanie bardziej kanciasta, aniżeli kobieca - porusza się, jak i nosi, po męsku. Nosi za sobą ciężką woń piżmowych perfum, głos ma zupełnie niemelodyjny, niski i ochrypły.

Lycoris Black
#2
02.01.2023, 16:17  ✶  

Połączyła ich znakomita kondensacja półmisku nienawiści i szczypty pożądania – w absurdzie sytuacji, w zmysłowym mikrokosmosie pamięci, mogłaby z daleka określić jego zapach i gesty; sposób, w jaki odgarniał włosy z czoła, tudzież formę uśmiechu, w którą układały się jego wargi – absolutnie nieprzejednanie, równie absolutnie kpiące; nie pozostawała mu dłużna – był jedną z niewielu osób, przy których jej usta drżały, prawie skłaniając kąciki do poszybowania ku górze. A budził jej ciekawość nader żarliwie i nader uporczywie; nie potrafiła odmówić mu spotkania, chociaż żywiła wobec niego emocje skrajne i niewspółtowarzyszące sympatii – gotowa była go utopić w łyżce wody.

Może dlatego często lądowała z nim w łóżku, dumnie nazywając go gówniarzem – dzieliła ich wszak rozciągłość sześciu długich wiosen, jednak świadoma była, że to ona, wielokrotnie naga przed nim, urągała własnemu poczuciu wyższości. Poza momentami uniesień, łączyła ich też haniebna niechęć, gniew i pasja wobec drugiego; a Lycoris rzadko kiedy posuwała się do krytej barchanowym całunem apatii agresji – bynajmniej nie z powodów humanitarnych, jedynie nie przepadała za brudzeniem sobie dłoni. Mimo wszystko, jej pięść często lądowała na policzku Sauriela, zadając kłam wewnętrznym zasadom budowanym od najmłodszych lat. Nie brzydziła się rozlewu krwi, a jej praca owocowała w wyjątkowo intymne kontakty ze zwłokami – dbała jednak nade wszystko o własny interes.

Jej miłość do hazardu ściągała ją niejednokrotnie na manowce, jednak to ta przeklęta młodość, jej duch wycinał przed nią przesiekę, gładki pas startowy – prawdopodobnie dlatego posiadła tę pokerową twarz, która zwykła pozwalać jej zwyciężać w karcianego pokera. Na ogół niewzruszone oblicze, nie przedstawiało niczego poza pogardą czy drobnym zamyśleniem – choroba Milforda czyniła chaos w umyśle nader często i sprowadzała się do prostej rzeczy – zapamiętywania absolutnie wszystkiego.

Grudzień opadł wyjątkowo miękko na Londyn, pokrywając welonem śniegu kostkę brukową; bar nęcił alkoholowymi trunkami, jak i ciepłotą bijącą z wewnątrz; poza tym w środku znajdował się on, tak absolutnie niepoprawny, jak zawsze. I gdy rozmowa zaczęła wrzeć między nimi…

Parsknęła śmiechem na jego uwagę odnośnie jej wątpliwej urody. Istotnie, bardziej męska, aniżeli kobieca, nie przywdziewała sukienek i nie malowała paznokci, a wokół jej twarzy nie unosił się miałki pył pudru. Jej perfumy były drażniące i mocne, puentujące idealnie osobowość, a o przedstawicielstwie płci pięknej świadczyły usta pokryte burgundem i długie, splątane włosy, spływające miękko po ramionach.

Odgarnęła grzywkę na bok, stukając paznokciem o lśniącą powierzchnię szklanki.

– Z pewnością poderwę go skuteczniej, niż ty. Poza tym, to brzmi jak wyzwanie – odparła surowo. – Pięć galeonów, jeśli uda mi się w dziesięć minut, dziesięć galeonów, jeśli uda mi się w pięć. Stoi? – zabrzmiała retoryką.

– Swoją drogą, gówno i róża to prędzej określenie na nas – rzekła, podnosząc się z krzesła.

Ruszyła ku stolikowi za nią z nietypową sobie gracją zawierającą się w ruchach – jej chód momentalnie przestał przypominać męski, a gest, z jakim odrzuciła włosy, zawierał w sobie urok, którego definitywnie jej brakowało w prozie dnia codziennego. Odsunęła stołek naprzeciwko jegomościa, aby zająwszy go, oprzeć brodę na splecionych palcach dłoni.

– Zgubił pan kompanię? – zapytała zalotnie, a od własnego tonu głosu zrobiło jej się niedobrze. – Może dotrzymam towarzystwa? – Zmrużyła oczy w swym sztandarowym geście, w rozświetlonym spojrzeniu jednak nie zawierały się nuty cynizmu, jak to było w zwyczaju.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#3
02.01.2023, 17:19  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.01.2023, 17:20 przez Sauriel Rookwood.)  
Wszystkie gwiazdy na niebie układały się w tę samą wróżbę. Nie ważne, której nocy nie spojrzysz, nie ważne, czy gwiazdy zamienisz na fusy z herbaty, albo na dym w kryształowej kuli. Przysięgam, na brodę Merlina, że one wszystkie układały się w pełnej gracji i kontemplacji napis: spierdalaj. Tak ona od niego, jak on od niej. Niby najchętniej pokazaliby sobie faka, podusili się wzajemnie, niby się nienawidzili, a jednak - siedzieli w pubie. Dogryzali sobie, wylewali na siebie jad, kąsali się i obrażali. I siedzieli dalej. Zupełnie jakby potrzebowali tych prywatnych worków treningowych, żeby się na nich wyżywać! Ale nie. Do tego wystarczyłoby zagadać do pierwszego lepszego gościa, który topił smutki w kieliszku. I tak, jak Sauriel jej nie znosił, tak równocześnie naprawdę lubił ich spotkania. No dobra, nie zawsze. Czasami. Jak dzisiejszego dnia. Były tak intensywne, że przypominały mu o tym, że nadal żyje, jest i nadal może wynurzyć się z tego paskudnego ołowiu. Jaka była jego aura kiedyś chyba nikt już nie pamiętał. Nawet on sam. Ale z Lycoris z całą pewnością na nowo pojawiało się w niej więcej czerwieni.
- Kłapiesz dla kłapania czy boisz się konkurencji? - Mówienie o gejach, lesbijkach i innych tego typu preferencjach w tych czasach było niebezpieczne. Ale jakoś przy ich spotkaniach właściwie nie było tematów tabu. Wszystko lało się i żarło po równo, nie było równych i równiejszych, tylko rynsztok, jakiego z pewnością nie powinny sobą reprezentować osoby czystej krwi. I fakt - był przy niej w zasadzie dzieciakiem, ale mimo lat różnicy nie dzieliły ich granice językowe ani kulturowe. Spotkali się gdzieś pomiędzy. Wynikało to pewnie głównie z tego, że mimo złośliwości i kloacznych żartów, Sauriel był doświadczony przez życie. A przez to też o wiele bardziej dojrzały od przeciętnego grona swoich rówieśników. - Phahaha! Stoi! Darmowym pieniądzom nie mówię nie. - Uśmiechnął się w swoim stylu, z zadowoleniem, patrząc na nią czarnymi oczami.
- No. I to ty jesteś gównem. - Uniósł szklaneczkę whisky, by wznieść za to toast i jednocześnie "życzyć jej powodzenia". Tym razem wyjątkowo trzymał za nią kciuki, bo był gotów zapłacić tę cenę w zamian za to, czego chciał i czego potrzebował. Jednak mimo tego, że tak brzydko skrytykował jej urodę to wcale nie uważał, że jest brzydka. Nie była w jego typie - to na pewno. Miał słabość do kobiet przypominających brzask słońca, nie głęboką noc poznaczoną bliznami dnia. A Lycoris dokładnie tak wyglądała. A mimo to... mimo tego czasem kończyli ze sobą w łóżku. Natomiast to, co sobą zaprezentowała teraz sprawiło, że nawet on wywalił oczy i zamrugał parę razy, niedowierzając, że Lycoris tak potrafi. Że potrafi być KOBIETĄ.
Mężczyzna przy stoliku na początku nie zareagował, zaczytany w gazecie. Nie skumał, biedak, że to w ogóle do niego mowa. Ale obecności tej konkretnej postaci nie dało się po prostu przegapić. Jej perfum, których Sauriel nawet nie lubił, bo były zbyt ostre, ale gdyby je gdziekolwiek wyczuł to od razu by je z nią skojarzył. Jej aury, która była nieznośna i drażniąca, a jednak dobrze się w jej towarzystwie bawił. Więc tak - zaskoczył. Podniósł swoją głowę, brązowe loczki układały się wokół jego twarzy, na nosie miał okulary. Nie był brzydki, w zasadzie miał na tyle specyficzną urodę, że niektóre by nawet uznały go za... ładnego. Bo chyba nie przystojnego. Dość chudy, przygarbiony. Zupełne przeciwieństwo ich dwójki - nie zwracał na siebie niczyjej uwagi. I właśnie wywalał na nią swoje oczy kolejny facet, z tym, że ten wyglądał aktualnie jak krowa gapiąca się na trawę. Nie było w tym spojrzeniu ni krzty inteligencji.
- A... w czym mogę... pomóc? - Zapytał nieco zmieszany i aż tak spojrzał na boki, czy na pewno kobieta go z kimś nie pomyliła. No ale nie. Magicznym trafem nikt nie aportował się na miejsce obok niego.


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Call me the Villain
You should see me in a crown
Your silence is my favorite sound
Wiecznie znudzona i zblazowana mimika okrywa płaszczem wyraziste kości policzkowe, pełne usta i oczy tak głęboko piwne, jakby sama piana morska wyrzucona na brzeg w nich mieszkała. Koścista aparycja jest podkreślona wielokroć przez wysoki wzrost, sięgający wybitnym stu siedemdziesięciu sześciu centymetrom. Zdecydowanie bardziej kanciasta, aniżeli kobieca - porusza się, jak i nosi, po męsku. Nosi za sobą ciężką woń piżmowych perfum, głos ma zupełnie niemelodyjny, niski i ochrypły.

Lycoris Black
#4
02.01.2023, 17:55  ✶  

Nienawiść przetaczana wyjątkowo rzutko, zmieszana z półmiskiem pożądania, które przecież oboje względem siebie odczuwali, stanowiła motor do wielu skrajnych działań. I nawet żaden osjaniczny uśmiech nie byłby w stanie zmyć niechęci posypanej szczyptą sympatii z ich oblicz – za każdym razem, gdy się widzieli, jad sączył się pokaźnie – nie mieli problemu, aby się nawzajem obrażać; uważali to wręcz za czynność obligatoryjną w tej relacji. Dzieliła ich mnogość lat i o ile Lycoris mianowała go w myślach określeniem gówniarza – uważała go za dojrzałego jak na swój wiek; i jak na te wiosny, które ich podzieliły. Nie była tchnięta przekornym przekonaniem, jakoby prowadziła rozmowę z kimś o zgoła innym świecie i priorytetach – w całym kuriozum, w całym kalejdoskopie emocji, byli do siebie przecież podobni.

Nie musiała patrzeć w gwiazdy, aby to wiedzieć; nie musiała wróżyć z fusów ani ze szklanej kuli; chciała go ofukać każdym z urągających określeń, aby później kończyć w miękkości łóżka czy gładzić go po ramieniu – ot tak, znikąd, przecież była na tyle oziębła, iż nie mogła mieć w tym ukrytej motywacji poza własnym interesem. Bo w końcu przypominała bardziej skutą chłodem lichwiarkę, aniżeli tętniącą ogniem tancerkę – było coś frapującego w jej postawie zimnej postawie i choć nie budziła nieomal u nikogo odczuć pozytywnych, nęciła własną osobliwością.

– Ty? Dla mnie? Konkurencją? – spytała, a jej mina wyrażała jedynie „bujać to my, nie nas”. W prezentacji własnego niechybnego uroku, odrzuciła splątane fale włosów spływające po ramionach i obdarowała go spojrzeniem roziskrzonym, zawierającym w sobie tlące się ogniki – zupełnie jak te brylanty, którymi wyszywane było niebo w nocy.

Tkwiła tak o parę sekund za długo w oczach Sauriela, świadoma własnego uroku, którego nieomal nigdy nie przywdziewała – jak chciała jednak, to potrafiła. I choć na bankietach zwykle urażała nonszalancką, arogancką postawą, nie zdobywając się na żaden spośród filuternych uśmiechów – dla własnego interesu gotowa był przybrać postać kokietki.

A przecież dowiedzenie własnej racji było najważniejsze.

Ostatni raz, mając świadomość, iż ich ofiara siedzi z wzrokiem wbitym w treść druku na gazecie, odwróciła się za ramie, posyłając krzywy uśmiech Saurielowi, półgłosem poruszając ustami: jeszcze nie widziałeś mnie w sukience. Mogła czynić furorę, a jej aparycja, tak kowalna w obróbce, nadawała się zarówno do pełnych przepychu sukni, jak i skrojonych surowo garniturowych spodni – ona jednak wybierała drugą opcję, wyzbywając się nut uroku, których przecież w sobie nie lubiła. Wolała być jak te kłute w marmurze boginie greckie, jak Atena zionąca srogim spojrzeniem, aniżeli urokliwe trzpiotki.

Prawdopodobnie nawet flirciarskie uśmiechy uważała za uwłaczające jej osobie. A jednak teraz przybrała jeden spośród nich – wyjątkowo wykwintny i odświętny.

– Och, w absolutnie niczym. Zauważyłam jednak, że tak czarujący dżentelmen jak pan, siedzi tutaj samotnie. Może mogłabym dotrzymać towarzystwa? – rzekła głosem miękkim, słodkim jak lepki, letni sok, jednak w jej postawie nie było nic z karykatury.

Poświadczył o tym uśmiech rysujący się na wargach jegomościa, zmarszczki w zewnętrznych kącikach oczu i drobny rumieniec, który wpłynął na jego policzki delikatnym pąsem. Nie spuszczała z niego wzroku na wpół przymrużonych ocząt.

– Może napije się czegoś pani? – zabrzmiało prędko w przestrzeni i już wówczas wiedziała, iż posiada go w swojej garści.

Skinęła chętnie głową i gdy tylko okazała chociaż krztę zainteresowania, ten podniósł się, zostawiając przy nodze stołu teczki z dokumentami, aby ruszyć po jeden z – jak miała nadzieję – wykwintnych drinków.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#5
03.01.2023, 22:15  ✶  
On? Dla niej? Konkurencją? Przecież nie. Smak Lycoris był niepoliczalny, jak nieobliczalny był jej charakter. Spotkania z nią były jak wypływ tratwą na pełne morze. Niby widzisz, że pogoda dzisiaj sprzyja, ale tylko doświadczeni marynarze wiedzieli, jak złudna to była prognoza. Że ocean był kapryśny jak kobieta. A z całym swoim usposobieniem, sposobem noszenia się i humorem godnym mężczyzn, by obrzucać się wzajemnie tym gównem (z dodatkiem płatków róż) niewątpliwie Lycoris kobietą była. Jedyną w swoim rodzaju. Jak to było... ach tak! Special Snowflake. I nic nie trzymało się kupy w stosunku (hehe) do tego, że oni się trzymali. W kupie. Raz na wozie, raz pod wozem, a w ich wypadku to bardziej oni toczyli wóz, zmieniając się tymi pozycjami nieustannie.
Nie, nie mógł być dla niej konkurencją. I tak, jak jej nienawidził, tak nieustannie go ta kobieta fascynowała. Może właśnie w tym, że jej nie znosił. A jednocześnie czuł do niej taki pociąg. Nie mógł odlepić od niej oczu. Nie mógł się od niej uwolnić. Czy ona też tak odczuwała? I jej spojrzenia - też tak na niego patrzyła? Nigdy jej o to nie zapytał. Wątpił też, że zapyta w ogóle o to kiedykolwiek. Cisza między nimi była burzą, która brzmiała w posadach. A pomruk burzy na oceanie zwiastował sztorm. Jak daleko można dopłynąć zwykłą tratwą, kiedy sztorm pochłaniał cię całego? Tkwiła magia splotów przeznaczenia w osobistościach, koło których nie dało się przejść obojętnie. Być może gdyby była mężczyzną patrzyłby na nią inaczej. Nie jak na ocean, którego nie chce się pętać i próbować oswoić - bo to przecież bezcelowe. Chociaż..? Widział piękno zazwyczaj tam, gdzie zwodziły zmysły mgły poranka jak i tam, gdzie klarowność zimowego powietrza nasycała wrażeniem życia. Lycoris nie była czysta, ooj nie. To, jakie życie prowadziła należało do jednych z tych pytań, których pewnie jej nie zada. Jednakże: nigdy nie mów nigdy.
Gdyby mógł, pozbierałby brylanty z nieba. Ach nie... To przecież były aż jej oczy.
Gdyby mógł...
To, co mógł, a nawet MUSIAŁ teraz to oderwanie od niej wzroku - od tych brylantów, które obiecywały mu długie noce, pokusę i chciały udowodnić, że kto jak to, ale to ONA ma tutaj moc obracania panów wokół siebie. I dobrze. Gdyby jej nie miała, nie zaprosiłby jej tutaj dzisiaj - by chcąc nie chcąc wplątać ją w największą polityczną zawieruchę ich czasów. A kiedy się dowie - z pewnością nie będzie zadowolona.
Sauriel wstał ze swojego miejsca, kiedy rozmowa zawrzała. Kiedy oczy mężczyzny należały już tylko do niej. Mogłaby sobie je wydłubać łyżeczką od kawy, którą pił właśnie zamiast alkoholu. Albo to nie była kawa? Mniejsza. W zasadzie to dobrze by się bawił po prostu obserwując. Siedząc i obserwując ich taniec. To, jak urabia go tylko i wyłącznie dla zabawy. I wiedział, że tak samo mogła się bawić nim, ale to nic. W końcu tak samo on bawił się nią. Może dlatego ta toksyczna relacja tak dobrze się miała. Poprawił swoją kurtkę i wziął szklankę. Wtopił się w otoczenie. Niby po prostu przechodząc, niby robiąc delikatne kroki, a on po prostu szedł. Cicho, jak Kot. Kot, który nawet nie wiesz kiedy przebiega ci między nogami i już jest na dworze, chociaż nie chciałeś go nawet wypuszczać. Jak to działało? Chyba nikt nie wiedział. Rookwoodowie już tak po prostu mieli. Wziął jego torbę. Torbę, w której liczył, że te dokumenty naprawdę będą. Zastanawiał się natomiast, czy jeśli znikną - Lycoris zostanie oskarżona? To by dopiero była heca. Poszedł kawałek dalej, do baru. Przejrzał na spokojnie teczki, szukając tej konkretnej. Była tam. Nie zajmował się teraz czytaniem jej, przeglądaniem zawartości. Schował ją do magicznej kieszeni. I zrobił nawrót, czekając na odpowiedni moment, żeby oddać mu tę torbę, jak gdyby nigdy nic. Może dobrze, bo chyba był to też czas, w którym musiał powiedzieć - przegrałem zakład. Chociaż, szczerze mówiąc, nie spodziewał się, że mimo wszystko mężczyzna od razu padnie jej do stóp. Albo że to w ogóle wyjdzie. Nawet jakby się nie ślinił, to chodziło o jedno - żeby mężczyzna skupił się na czymś innym. I żeby mógł swobodnie działać.
Sauriel wrócił na swoje miejsce i przy okazji przyniósł im nowe drineczki - miodową whisky z odrobiną cytryny.


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Call me the Villain
You should see me in a crown
Your silence is my favorite sound
Wiecznie znudzona i zblazowana mimika okrywa płaszczem wyraziste kości policzkowe, pełne usta i oczy tak głęboko piwne, jakby sama piana morska wyrzucona na brzeg w nich mieszkała. Koścista aparycja jest podkreślona wielokroć przez wysoki wzrost, sięgający wybitnym stu siedemdziesięciu sześciu centymetrom. Zdecydowanie bardziej kanciasta, aniżeli kobieca - porusza się, jak i nosi, po męsku. Nosi za sobą ciężką woń piżmowych perfum, głos ma zupełnie niemelodyjny, niski i ochrypły.

Lycoris Black
#6
05.01.2023, 18:46  ✶  

Jej nieobliczalność zawierała się w grymasach uciekających jak najdalej od filuternych uśmiechów; w westchnięciach tak odległych pannom z dobrych domów – tych o snobistycznym akcencie i orkiestrach wybijających pory roku; wreszcie – w całokształcie jej podejścia do brudnego padołu, po którym przyszło jej stąpać. Bo choć o demonicznej osobowości chłodnej lichwiarki dawała kłam jakimkolwiek przejawom człowieczeństwa, bardziej niż piekłem, brzydziła się ziemskim brukiem i ludźmi, którzy przecież nigdy nie potrafili ją pojąć. Niekoniecznie z powodu mikrego umysłu – najogólniej, była ona nieprzewidywalna w swej krasie wzburzonego sztormem morza, które jedynie pozostawiało białą, spiętrzoną pianę. Niszczyła i burzyła – prawdopodobnie każdego, kto stanąłby jej na drodze, zechciałaby widzieć pod powierzchnią ziemi. Bo choć zgorzkniała i sceptyczna, była w nieodległy sposób uparta.

I jednak była kobietą.

Na to chyże stwierdzenie nie składały się banały pokroju zmienności nastrojów, intencje nie do odczytania, czy też opaczność w słowach. Była kobietą w pełnej krasie gdy uciekała się do tego urokliwego uśmiechu, który przecież nigdy nie zdobił jej warg; gdy odrzucała za ramię fale splątanych fal włosów i gdy przekrzywiała głowę opartą na wewnętrznej stronie dłoni.

Więziła przecież swoją osobliwością.

Spoglądała lekkim wzrokiem za mężczyzną, gdy ten usuwał się w cień rzucany przez masywny bar, aby zaskoczyć ją wymyślnym trunkiem. Była jednak na tyle okrutna w swojej grze, że planowała zgoła inny finisz sytuacji. I nie były to tylko wygrane galeony.

Naturalnie dostrzegła, iż jej kompan zabiera z masywnej teczki mężczyzny jeden z plików stronic, chowając go skrzętnie i jakby nigdy nic odkładając torbę na wcześniejsze miejsce przylegania.

Spojrzała z mordem w oczach na Sauriela, łapiąc go gwałtownie za nadgarstek, widząc, iż uwiedziony mężczyzna zmierza powoli w jej kierunku z barwnym, pomarańczowym drinkiem.

– Zajebię cię jak psa – rzekła szeptem. – Ale to później. Teraz rozpocznijmy walca – dodała, puszczając jego dłoń.

Odwróciła się do jegomościa, który zechciał postawić przed nią szklankę, wciąż spąsowiały na bladym obliczu – wyraźnie niemuśniętym od dawna językami słońca.

– Przykro mi to przyznać, ale – zaczynając urokliwie, wargi ponownie wyginając w urągliwy, miły dla oka uśmiech – nie grzeszy pan intelektem. Mój mąż – wypluła z siebie – podpuścił mnie, abym w jak najkrótszym czasie sprowadziła pana do postawienia mi drinka. Pięćdziesiąt trzy sekundy – tyle mi to zajęło.

Bawiła się wyśmienicie, a określenie Rookwooda własnym małżonkiem przyszło jej o wiele mniej karkołomnie, niż się spodziewała.

Gdy odeszli, pozostawiając skołowanego mężczyznę przy stole wraz z tym komicznie, obrzydliwie kolorowym drinkiem, bezpardonowo chwyciła Sauriela za fraki, łącząc ich usta w gwałtownym pocałunku. Smakował alkoholem i aż jej zaszumiało w głowie, po chwili jednak, gdy przerwała ten nagły paroksyzm bliskości, wytarła wierzchem dłoni wargi.

– Możesz pocałować pannę młodą – rzekła znudzonym głosem. – Teraz wszystko się zgadza.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#7
09.01.2023, 14:42  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.02.2023, 15:57 przez Sauriel Rookwood.)  
W tym świecie były wydarzenia dziwne, dziwniejsze i takie, na które nie mogłeś być gotowy. Możesz uzbrajać swój mózg w tysiące możliwości, ale ta jedna jedyna przyjdzie, klepnię cię w dupę, potem pierdolnie w twarz, a ty będziesz tak zdumiony, że nawet nie odpyskujesz. Tak to się zdarzało. Sauriel zawsze wiedział, że Lycoris Black, której czysta krew była dla wielu tak cenna, nie była wiatrem, który chulał przez pola ani ziemią, która potrafiła grzmieć w posadach, ale normalnie te posady gwarantowały stabilność życia. Nie była jak woda, łagodna i tylko zwodząca syrenim śpiewem. Lycoris Black była płomieniami. I te płomienie spalały wszystko na jej drodze. Chociaż tyle czasu się znali to nigdy się nie dowiedział, jakie demony kryje jej przeszłość. Nie chciał wiedzieć. Niewiedza była błogosławieństwem, które sprowadzało spokój na jego umysł i nie zapraszała tych demonów do jego domu. Przecież pod jego dachem było ich już wystarczająco wiele. Więc tak sobie byli - zaskakując siebie wzajem i prowokując, jakby za mało mieli doznań w swoim dupowatym żywocie. I czasami zdarzały się takie zaskoczenia, że naprawdę czułeś, jakbyś oberwał soczystego plaskacza.
Spojrzałeś na nią wymownie i ze smooth uśmiechem na twarzy. Zadowolony. To spojrzenie mówiło o tym, że brak tu było skruchy za grzechy i że bardzo fajnie się bawiło, kiedy wkręcałeś kogoś w swoje porachunki. Teraz te dokumenciki spoczywały bezpiecznie w jego kieszonce i przyjdzie na nich położyć swoje brudne łapki któremuś ze Śmierciożerców-wanna-be. Tych przyszłych, się znaczy. Czyli prawdopodobnie wyląduje na stoliku jego ojca. Co zaś dalej będzie czynione, żeby Leacha się pozbyć - to jeszcze wyjdzie na wierzch. Teraz jeszcze musiał się zmierzyć z rozjuszoną kocicą, która zagroziła mu śmiercią. Żeby to pierwszy raz... Ale swojego nadgarstka nie dał jej przytrzymywać.
Za to usłyszenie o sobie jako o mężu Lycoris sprawiło, że siedząc przy ich stoliku (bo Sauriel nie grzebał w torbie jegomościa przy jego własnym stoliku, tylko przy samym barze, jak zostało wcześniej napisane) tylko prychnął z rozbawienia i jednocześnie krytycznego podejścia do tego pomysłu, z jakim teraz kobieta wypaliła. Małżeństwa czystokrwistych były dziwne, czasami nawet BARDZO niekonwencjonalne, ale szczerze wątpił, żeby akurat Lycoris... a ona w ogóle nie była już z kimś zaręczona? Stara panna. Nie zamierzał się za to odzywać czy tłumaczyć. Co sobie o szalonej dziewuszce mężczyzna pomyśli i o jej niekonwencjonalnym liczeniu sekund (bo minuty to to nie zajęło, tego Sauriel był pewien) to już jego sprawa. Tak jak i jego sprawą były te sarnie i zdziwione oczy, które teraz w nią wbijał. Właściwie to Saurielowi zrobiło się nawet szkoda gościa, że Lycoris tak go wychujała. Że niby tak, że ona chętna, a potem pokazany fak. Nie musiała tego faka nawet pokazywać fizycznie.
Dziwniejsze było tylko to, jak nagle się do niego zbliżyła i ułożyła swoje usta na jego ustach.
- Wooow, ale spokojnie, tygrysico..! - Odsunął siebie od niej, czy ją od siebie, albo to ona siebie od niego odsunęła - w którymś punkcie to się zgadzało. I to był właśnie ten plaskacz, który go zszokował. Nie że zły. Niespodziewany za to na pewno. Patrzył na nią na wpoły zszokowany, na wpoły rozbawiony, bo kompletnie nie wiedział, co jej teraz odjebało. Alkohol? Skłamałby mówiąc, że to nawet nie było przyjemne, ALE. Ale było takie, że za mało ufał Lycoris, żeby sobie na zbliżenie intymne pozwolić. To jest - była partnerką od odpierdalania szajsu. Umówmy się jednak - spodziewają się po niej wszystkiego spodziewał się również tego, że odwali mu jakiś naprawdę DZIWNY numer. I co, może złe to podejrzewanie? O, tak jak teraz! Jej mała zemstwa. Przymrużył czarne oczy. - Zemsta smakuje whisky? Ale tej pani to już chyba alkoholu wystarczy.

Sauriel uśmiechnął się wręcz bajecznie, obejmując swoją towarzyszkę w pasie.

- Mam, czego potrzebowałem, to teraz chodźmy stąd. Opowiem ci bajkę na dobranoc. - Szepnął jej do uszka, wyprowadzając z przybytku. Razem z dokumentami, które zamierzał wręczyć bardziej kompetentnym personom, by działały z nimi dalej.

Koniec sesji


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Lycoris Black (1547), Sauriel Rookwood (2544)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa