13.02.2023, 11:12 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.09.2024, 15:13 przez Mirabella Plunkett.)
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Życie to przygody lub pustka
wiadomość pozafabularna
Znajdowałeś się w magicznych dzielnicach Londynu. Wszystko było takie jak zawsze, dopóki nie poczułeś dziwnego zapachu. Nie udało ci się znaleźć jego źródła, nie był też szczególnie irytujący. Dopiero po jakimś czasie zacząłeś odczuwać prawdziwe efekty rozpalonego tam kadzidła. Wszystkie alejki stały się nagle strasznie wąskie… a później zniknęli z nich wszyscy ludzie… Byłeś całkowicie odurzony, a znane ci miejsca stały się na kilkadziesiąt minut labiryntem, z którego nie mogłeś się wydostać. Kiedy się ocknąłeś, znajdowałeś się w ciemnym zaułku na Pokątnej.Powinna być ostrożniejsza.
Brenna wiedziała przecież, że gdzieś na magicznych ulicach coś – lub ktoś – sprawia, że czarodzieje dziwnie się zachowują. Osobiście pomagała czarownicy znaleźć dom (pod którym jak się okazało, cały czas stały), posyłała swojego tymczasowego partnera z Brygady w pogoń za wariującym czarodziejem i pomagała Reginie Rowle, kiedy coś pomieszało jej zmysły.
Szukała źródło problemu. Bez powodzenia. A przynajmniej tak sądziła. Krążąc w pobliżu miejsca, gdzie znalazła Rowle, najwyraźniej jednak się na nie natknęła tylko… nie tak, jak na to liczyła. Początkowo nawet nie zwróciła uwagi na dziwny zapach. Potem, kiedy próbowała sprawdzić, skąd dochodził, było już za późno. Może kadzidło wygasło: a może tylko za mocno na nią wpłynęło. Bo gdy Brenna szła alejką, ta stawała się coraz węższa i węższa, aż ściany zdawały się na nią napierać tak, że była pewna, że za chwilę ją zgniotą. Ludzie, jeszcze niedawno gromadnie spacerujący Pokątną, znikli. Ba, znikła i sama Pokątna. Choć Brenna znała to miejsce tak doskonale, że mogłaby chodzić po magicznych ulicach z zamkniętymi oczyma, a i tak trafiłaby pewnie tam, gdzie zechciała, teraz jednak nie mogła znaleźć drogi. Obijała się o ściany, próbując trafić w jakieś znajome miejsce, dostać gdzieś, gdzie będzie przestrzeń, powietrze, i wracała wciąż do tej samej lokacji.
Zamiast ludzi otaczały ją widma.
Mijały ją obojętnie, czasem przez nią przenikającą albo wchodząc wprost w ściany. Chodnik falował pod jej stopami, zmieniał się, to sam wykładał brukiem, to stawał się ziemią. Zmieniała się faktura murów. Jakaś część umysłu Brenny, gdzieś na samych granicach świadomości podpowiadała, że to nie może dziać się naprawdę, ale takim się zdawało. Nie była nawet pewna, ile z tego, co ją otacza, to rezultat narkotyki – a które obrazy podsuwać może jej talent, wprawiony w ruch nie przez dym świec i jej decyzję, a kadziło, całkowicie wbrew woli.
Pradziadek, młody, znany ze zdjęć, przeszedł obok, obrócił się do niej z uśmiechem, a potem znikł. Para w średnim wieku całowała się na jej oczach, jakby wcale jej nie było, by po chwili rozpalić się w powietrzu. Gromada czarodziejów, w ciemnych szatach, szła alejką i skądś wiedziała, że mają złe zamiary, ale nim drżąca dłoń Brenny zdołała sięgnąć po różdżkę i oni przepadli. Wreszcie ktoś gonił dziecko, uciekające, piszczące…
…no nie, cholera nie…
Wstała, rzucając się do przodu, próbując pochwycić płaszcz mężczyzny. Jej palce zacisnęły się na pustce, a Brenna padła na kolana. Już nie w wąskiej, obcej uliczce. Była w alejce. Znajomej alejce, w pobliżu skrzyżowania Pokątnej i Horyzontalnej. Jej uszu, nadwrażliwych teraz na każdy hałas, dochodziły odgłosy, zwykłe, takie, jakie słyszało się na Pokątnej każdego dnia. Światło raziło ją w oczy, aż przysłoniła twarz przedramieniem. Trzęsła się, krótkie, ciemne włosy miała rozczochrane jeszcze bardziej niż zwykle, spodnie brudne. Od żebraków z Nokturna odróżniały ją głównie dwie rzeczy: nie cuchnęła alkoholem i wciąż miała na sobie całkiem porządną marynarkę, choć nie tę Brygady – gdy szukasz źródeł podejrzanych zasłabnięć wywołanych zapewne magią niekoniecznie chcesz, by winny wiedział, kim jesteś…
Dłonie miała podrapane, zdarte prawie do krwi. Nie była pewna, kiedy się to stało. Może w pewnym momencie zaczęła drapać ściany?
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.