• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 … 5 6 7 8 9 Dalej »
[24.04.72] W sieci kłamstw

[24.04.72] W sieci kłamstw
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
20.02.2023, 21:12  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.06.2023, 19:54 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic

Brygadzista, przychodzący po fałszowanie dokumentów? To już z daleka cuchnęło prowokacją. I między innymi dlatego załatwienie papierów, jakich potrzebowali, zajęło Brennie tyle czasu. Musiała uruchomić skomplikowaną machinę kontaktów, w taki jednak sposób, aby nie drgnęły wszystkie zębatki - nie chciała przecież ani trafić do osoby, która była powiązana ze śmierciożercami, ani by rozeszły się informacje, że Brenna Longbottom poszukuje fałszerza.
Pal licho, że zagroziłoby to jej. Przede wszystkim byłoby zagrożeniem dla innych.
Na szczęście wtedy do kraju powróciła Nell Bagshot, wychowana w Dolinie Godryka. Spadła Brennie jak z nieba, bo jak się okazało, znała kogoś, kto mógł pomóc. Staranne sprawdzenie Alethy Crouch wykazywało, że po pierwsze - na co dzień nie zajmuje się ona raczej działalnością przestępczą, co w tym przypadku było plusem, bo nie miała powodów sądzić, że to pułapka, po drugie - opuściła kraj jeszcze zanim Voldemort ogłosił swój manifest i jeśli bywała w Anglii, to na krótko. Wróciła dopiero teraz, po kilkuletniej przerwie, a i wcześniej często wyjeżdżała. Istniała też szansa, że wkrótce zniknie znowu. Wątpliwe, by miała kiedy dołączyć do śmierciożerców.
Nell za nią ręczyła.
Nie, to nie sprawiało, że Brenna była skłonna zaufać kobiecie. Ale tak naprawdę jeśli była skłonna zaufać komukolwiek, to chyba tylko Mavelle, Erikowi i Patrickowi, a i to nie w stu procentach. Nie mogła pozwolić, aby to ją całkowicie sparaliżowało.
Czasem trzeba było zaryzykować. A fakt, że Nell mogła zapewnić Alethę, że Brenna faktycznie potrzebuje dla kogoś dokumentów i nie poluje na przypadkowe osoby, by poprawić sobie statystyki aresztowań, był pomocny.
Brenna stanęła na progu mieszkania Alethy Crouch w swoim "oficjalnym" wydaniu. Zapanowała nad włosami, miała na sobie wprawdzie nie mundur Brygadzisty, ale spodnie, koszulę i marynarkę. Odzież dobrej jakości, nie nadmiernie elegancką jednak, aby nie rzucać się w oczy... i nie przytłoczyć przypadkiem rozmówcy. (Choć akurat Crouchówna, którą Brenna kojarzyła głównie ze słyszenia, raczej była na tyle bogata, aby nie uznała, że rozmówczyni czuje się od niej lepsza, bo założyła strój od znanego projektanta.
- Pani Crouch? - spytała, kiedy zapukała i drzwi się przed nią otworzyły. - Brenna Longbottom, z polecenia Nell. Byłyśmy umówione.



Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo

Leta Crouch
#2
26.02.2023, 18:42  ✶  
Gdyby nie Nell, Leta zapewne roześmiałaby się Brennie prosto w nos i kazała popukać się dość porządnie w łepetynę. Fałszerstwo dokumentów i to jeszcze na zlecenie brygadzisty – pachniało prowokacją jak stąd do Teotihuacan, czyli intrygą szytą tak grubymi nićmi, że nawet ślepiec by je dojrzał.
  Niemniej pośrednictwo Bagshot sprawiło, iż list od Longbottom nie tylko nie wylądował natychmiast w kominku, ale i nawet na niego odpisała, zgadzając się na spotkanie. Cóż, jakkolwiek by nie patrzeć – może i skrytka w Gringottcie wciąż pękała w szwach od ukrytych tam bogactw, to jednak nie zaszkodzi się zatroszczyć o dodatkowe wpływy. Zwłaszcza że pieniądze miały to do siebie, iż niestety – nie rozmnażały się same. A wyprawy również nie chciały się same opłacać, nad czym ubolewała (a potem sięgała jednak do sakiewki, no bo jak to, MUSIAŁA TAM JECHAĆ, Z CAŁĄ PEWNOŚCIĄ CZEKAŁY TAM PRZEWSPANIAŁE ODKRYCIA).
  Domostwo (nie)szczęśliwie owdowiałej pani Crouch bynajmniej nie należało do małych, dodatkowo zafascynowanie starożytnością nie było widoczne na pierwszy rzut oka. Dopiero gdy przekroczyła próg furty, mogła odkryć, iż pewne detale wyglądały inaczej niż wtedy, gdy znajdowała się na ulicy. Samą bramę strzegły dwa szakale, stróżujące w wydrążonych kolumienkach, pomiędzy którymi osadzono przejście. Aha, kołatka w kształcie głowy bogini Bastet też wiele mówiła na temat gustów gospodyni domu. Być może ogród dostarczyłby kolejnych wskazówek, jednakże ten znajdował się głównie za budynkiem. Przed nim? Ot, kawałek zadbanego trawnika, cieszącego oczy zielenią.
  Gdy drzwi się otworzyły… cóż, tego, kto za nimi stał, trzeba było szukać mocno na dole. Wprawdzie czupryna dodawała chyba z parę dobrych centymetrów – w końcu na głowie miała stado poskręcanych włosów, przez co zapewne całkiem słusznym skojarzeniem byłoby porównanie do baranka. Niemniej, czterech nóg to-to nie miało, tylko dwie i z całkowitą pewnością było przedstawicielką gatunku homo sapiens. Tylko mocno kurduplowatą. I zaspaną, co sugerował lekko nieprzytomny wzrok oraz szlafrok, jakim się owinęła.
  - O, dzień dobry, proszę wejść. Przepraszam za mój strój, powiedzmy, że… to była długa noc – zatrajkotała, ożywiając się i usuwając się na bok. W szczegóły nie wchodziła – nie musiała się przecież tłumaczyć, że siedziała do świtu (i dłużej) nad pewnymi tekstami. Wielce interesującymi, aczkolwiek to też kwestia, kogo by o to spytać... – Zanim zaczniemy, kawy, herbaty? – osobiście z całą pewnością miała zamiar zacząć od kawy, bo bez niej nie było co się brać do pracy... - Mam nadzieję, że lubi pani cytrynowe ciasteczka? Kazałam wczoraj skrzatowi ich napiec, gałgan jeden zawsze musi ich narobić… ale już mniejsza z nim – paplała, prowadząc Brennę do salonu. I jeśli coś szczególnego rzucało się w oczy, to swego rodzaju panujący tu chaos. Sterty ksiąg i papierów można było odnaleźć nie tylko na blatach, ale i podłodze, do tego mnóstwo drobiazgów chyba ze wszystkich stron świata – gros z nich nie wyglądało na coś, co mogłoby powstać w Brytanii. - W każdym razie zapewniam, że smak mają przewyborny.

467
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
26.02.2023, 22:11  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.02.2023, 22:58 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna miała prawie metr osiemdziesiąt, by więc spojrzeć Lecie w twarz, musiała opuścić nieco głowę. Obdarzyła ją uprzejmym uśmiechem, jakby każdego ranka w podobnych okolicznościach spotykała osoby rozczochrane, w stroju niekoniecznie wyjściowym.
- Rozumiem, oczywiście – zapewniła, ruszając za nią do środka. Rozejrzała się z pewną ciekawością, chociaż dość krótko i niezbyt nachalnie, nie chcąc, aby zostało to uznane za wścibstwo. Zrobiła swoje badania na temat Alethei Crouch, więc ani sterty ksiąg, ani papierów, niezbyt ją dziwiły. A już na pewno nie drobiazgi z innych stron świata. Panna Crouch w końcu od śmierci męża ponoć niewiele czasu spędzała w kraju.
I dobrze.
Nie będąc w kraju raczej nie pracowała dla Voldemorta.
- Dziękuję bardzo, ale jeśli wypiję jeszcze jedną kawę albo zjem coś słodkiego, mogę zacząć chodzić po ścianach i suficie, a ludzie zwykle źle odbierają takie rzeczy – oświadczyła półżartem, półserio. I jako półprawda. Faktycznie, Brenna zdążyła wypić już dwie kawy, i gdzieś w międzyczasie zjadła wielką kanapkę na śniadanie oraz jeszcze poprawiła babeczką. Ale cytrynowe ciasteczka: ach, cytrynowych ciasteczek nie powinno się odmawiać. Tyle że odmawianie każdego poczęstunku o osób, wobec których była… może nie nieufna, a ostrożna, weszło jej w krew już bardzo dawno temu. – Ale pani niech się nie krępuje, oczywiście.
Rozejrzała się, patrząc, czy jest tu jakieś miejsce, gdzie można by przysiąść. I poczekała aż Crouchówna naleje sobie kawy czy przyniesie ciasteczek, bo wyglądało na to, że potrzebuje kofeiny. I może śniadania. Dopiero potem postanowiła przejść do sedna.
- Przychodzę do pani w dwóch sprawach. Po pierwsze, chciałabym się skonsultować… co do tego, czy na miotłę faktycznie rzucono klątwę – powiedziała, wyjaśniając przy okazji, dlaczego ma przy sobie nie tylko torebkę, ale też duży pakunek. Ten drugi otworzyła, ukazując miotłę, nie najnowszy model, ale całkiem porządną, nieco powiększoną, chyba przeznaczoną dla kogoś dość wysokiego. – Oszalała podczas lotu, nie chciała skręcać, na ziemię ściągano ją za pomocą magicznych więzów – wyjaśniła Brenna, pokazując miotłę, na której leciała Mavelle. – Klątwołamaczka z Departamentu twierdzi, że mogła zostać rzucona na nie klątwa, ale że ona specjalizuje się bardziej w innego rodzaju magii, a że to poważna sprawa, może nawet próba zabójstwa, ona zaś jest pośrednio powiązana z ofiarą i jej opinia mogłaby zostać podważona w sądzie, przyda się też druga opinia – zaznaczyła. Był to trochę pretekst, bo Brenna mogła to wszystko zwalić na Lucy (choć faktycznie jej zeznania sąd mógłby uznać za niewiarygodne, bo była kuzynką prawdopodobnego celu).
Ale tak, trochę celowo usypiała podejrzenia Crouch. Przeklęte miotły sugerowały przecież śledztwa Brygady. A ona… miała i inne zlecenie.
- Druga jest bardziej delikatnej natury – dodała Brenna. – Pod opieką Brygady znajdują się osoby, które padły ofiarą przestępstwa, i dopóki nie znajdziemy odpowiedzialnych, muszą być chronione. Niestety człowiek, do którego zwykle zwracałam się w takich przypadkach… może go pani zna, bo chodzi o Jamesa, którego matka była Crouchówną… współpracował z Brygadą… zmarł w zeszłym roku. Od razu uprzedzam, że nie wszyscy w Brygadzie znają tę sprawę, ze względów bezpieczeństwa. Jeśli chce pani jednak potwierdzić tę historię, może się zwrócić do Detektywa Erika Longbottoma albo Mavelle Bones.
Nazwisko „Bones” podała nieprzypadkowo, w końcu każdy wiedział, że takie nosi szef Departamentu. I tak, celowo przedstawiała to w ten sposób. Bo z jakiego innego powodu, jeśli nie szło o prowokację, Brenna Longbottom miałaby prosić o taką przysługę? Co najlepsze, nie kłamała tak do końca. Najlepsze kłamstwo miało w sobie masę prawdy. Przecież faktycznie chodziło o ludzi, którzy padli ofiarą przestępstwa i po pomoc poszli do Brygadzistów… a James, który współpracował z Brygadą, w tym Brenną, faktycznie zmarł w listopadzie. Choć do niego akurat w tej sprawie i tak nie mogła pójść, za dobrze znał procedury.
Brenna wydobyła z torebki plik dokumentów. Były tam już uzupełnione dane osób, takie jak imię, nazwisko, rok i miejsce urodzenia.
Potrzebowały teraz trochę magii Crouchów, aby stały się pełnowartościowe.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo

Leta Crouch
#4
03.03.2023, 01:04  ✶  
- Och. W porządku, ale jakby pani zmieniła zdanie, to proszę koniecznie dać znać – ustąpiła; wciskanie na siłę czegoś swoim gościom – do których w tym przypadku podchodziła jeszcze z pewną dozą nieufności – nieszczególnie obejmował upór, którym ta mała kobieta czasem się wykazywała.
  Z siłą, której na pierwszy rzut oka być może nie można było nawet podejrzewać.
  Co do miejsca zaś – cóż, wyglądało na to, że pani Crouch naprawdę nie lubowała się w porządku, albo raczej: „porządek” w jej słowniku miał zupełnie inną definicję niż w przypadku znakomitej większości ludzi. Biedny skrzat, chyba musiał dostawać palpitacji, gdy jego pani akurat przebywała w tym domu – rozsiewała wokół siebie chaos i absolutnie nie pozwalała go ruszać. W każdym razie… ruch różdżki i sterta papierów poderwała się z fotela, tym samym go zwalniając, by skończyć gdzieś pod ścianą. Zapraszającym gestem wskazała mebel Brennie, wyraźnie dając znać, żeby usiadła.
  Co do krępowania się – w istocie, nie planowała się krępować. Jak i szczególnie wysilać. Parę odpowiednich dyspozycji – i mogła siedzieć spokojnie w fotelu, w jednej dłoni trzymając filiżankę pełną aromatycznej kawy, a w drugiej – cytrynowe ciasteczko (w końcu na co komu „normalne” śniadanie, gdy właściwie było się dorosłym i mogło jeść dokładnie to, co się chciało? Ciasteczka to coś w sam raz na początek dnia i koniec, kropka). Zresztą, na stoliku znalazł się cały talerz tychże ciasteczek; gdyby Brennę naszła ochotę, to oczywiście mogła się poczęstować.
  W oczach Crouch pojawił się pewien błysk, gdy tylko padło słowo „klątwa”. Tak. Naprawdę nie trzeba było wiele, żeby przykuć uwagę Lety – ot, wystarczyło pomachać zaklątwionym czy też potencjalnie zaklątwionym przedmiotem przed jej nosem, by już mieć jej uwagę. Całą lub prawie całą, jeśli wziąć pod uwagę fakt, iż nie zdążyła jeszcze osuszyć porządnie swej filiżanki.
  Ale za to po prostu pochłonęła całe ciasteczko, by móc zwolnioną w ten sposób dłonią sięgnąć po miotłę i ułożyć ją sobie na kolanach. Dość niefrasobliwe podejście do potencjalnie przeklętego przedmiotu, owszem, ale być może wyszła z założenia, że skoro Brenny szlag nie trafił od dotknięcia jej, a same objawy wskazywały, że uaktywnia się podczas lotu… cóż, bynajmniej nie miała zamiaru na miotłę wskakiwać i sprawdzać jej działanie w praktyce, więc…
  Pokiwała głową z namysłem, zdając się słuchać teraz swego gościa jednym uchem. W rzeczywistości jednak przyswajała podane informacje, nawet jeśli wydawać się mogło, iż nie istniało teraz nic poza tą stertą gałązek, przyczepionych do solidnego kija.
  - W istocie brzmi jak klątwa… rozumiem, że zdejmowanie jej w tej chwili pani absolutnie nie interesuje? – upewniła się, unosząc spojrzenie na kobietę, jednocześnie sięgając po własną różdżkę. Zdejmowanie jak zdejmowanie, ale ostateczne potwierdzenie wymagało czegoś więcej niż tylko zmacania i obejrzenia, obracając przedmiot na wszelkie możliwe strony.
  - James? Coś słyszałam – przytaknęła, odstawiając filiżankę, nie wchodząc jednak w szczegóły; nie sprawiała też wrażenia kogoś będącego w żałobie, więc pewnie nie znajdowała się z nim w zażyłych stosunkach – o ile w ogóle znała mężczyznę. Przymrużyła też nieznacznie oczy, słysząc nazwisko „Bones” – może i mało przebywała w kraju, niemniej z pewnych rzeczy najzwyczajniej w świecie zdawało się sprawę. Z drugiej strony – niekoniecznie zbieżność nazwisk faktycznie musiała coś znaczyć; równie dobrze pokrewieństwo i więzi mogły być takie, jak między nią a przywołanym Jamesem, czyli praktycznie żadne.
  Ruchem głowy wskazała stolik, dając tym samym znać, żeby papiery póki co odłożyć – przynajmniej dopóki nie skończy z miotłą. Stuknęła w nią lekko różdżką, mamrocząc coś pod nosem, zastygła w bezruchu, zdając się teraz wyłącznie obserwować przedmiot. Niczym szakale, strzegące wejścia do jej małego królestwa.
  - Och, w istocie, mamy tu do czynienia z klątwą, jednakże ktokolwiek ją rzucił, nie umiał tego zrobić dobrze. Na szczęście dla tego, kto na niej leciał – stwierdziła, między wierszami komunikując, iż na dobrą sprawę mogło być o wiele, wiele gorzej i nie skończyć się jedynie na pętaniu więzami, by sprowadzić na ziemię – Mam sporządzić jakąś opinię na piśmie czy coś w tym stylu? Wie pani, długo w Londynie nie planuję zostawać – choćby dlatego, że aktualnie nie prowadzono tu żadnych prac archeologicznych, do których mogłaby się przyłączyć – I zapewne zależy pani na czasie w kwestii tych dokumentów? – upewniła się na wszelki wypadek.

674/1141
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
06.03.2023, 11:28  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.03.2023, 11:29 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna trochę zazdrościła pani Crouch i tych ciasteczek, i tej kawy, ale nie dała tego po sobie poznać. Lata temu absolutnie naturalnym odruchem dla niej byłoby częstowanie się. Podobnie jak teraz było nim unikanie poczęstunku.
Obserwowała Letę, niezbyt nachalnie. Nie dlatego, że coś w jej zachowaniu ją dziwiło czy oburzało, raczej zbierając dane do wyrobienia sobie o niej opinii. Postępowanie pani Crouch odbiegało nieco od tego, jakie prezentowała większość przedstawicieli angielskich rodów czystej krwi i Brenna zastanawiała się, czy to wpływ któregoś z krewnych, czy też może skutek długoletniego przebywania za granicą. A może po prostu specyficznego charakteru? (Jakby nie było, w przypadku Longbottomów wchodziło w grę to pierwsze i ostatnie… Ich zachowanie w domu też pewnie wielu przedstawicieli czystej krwi mogłoby uznać za co najmniej dziwaczne.)
Nie zaprotestowała, kiedy Alethea wzięła miotłę na kolana. Sama w końcu niosła już tę i oglądali ją w domu: wszystko wskazywało na to, że klątwa uaktywnia się dopiero w powietrzu.
- Proszę jej nie zdejmować – potwierdziła pośpiesznie. – Obawiam się, że to podpadałoby pod „niszczenie dowodu” – zaznaczyła, bo oczywiście bardzo Brennie zależało na tym, aby znaleźć winnych zaklęcia mioteł. A choć na jeszcze jedną, ze schowka, też rzucono czar, to ta była tą, na której ktoś leciał, więc zarzut był już poważniejszy niż w przypadku miotły nieużytej...
Choć wciąż to był tylko pretekst. Choćby po to, by móc łatwiej wyjaśniać, co takiego tutaj robiła.
- Też mi się tak wydaje, ale problemy były dość znaczne. Jak wspomniałam, miotła odmawiała lądowania i skręcania. I o ile naturalnie są dość odporne na czary, to teraz reagowała na nie… źle – wyjaśniła Brenna. Wolała jednak nie wdawać się w wyjaśnienia dalsze, czyli że przeklętych mioteł było kilka. – Na ziemię udało się ją sprowadzić dopiero po ściągnięciu z niej nieszczęsnej lotniczki – uzupełniła jeszcze, na wypadek, gdyby takie informacje były pomocne przy „diagnozie”. – W tym wypadku wystarczy mi krótka informacja, że miotła została przebadana przez klątwołamaczkę, która potwierdziła rzucenie na nią klątwy potencjalnie niebezpiecznej dla zdrowia i życia oraz pani podpis.
Brenna przeczuwała, że Alethea może nie być zbyt chętna na poświęcenie sprawie dużo czasu, niezależnie od wynagrodzenia. Na całe szczęście, to nie tak, że w Departamencie nie było żadnych klątwołamaczy. Oni mogli przeprowadzić pełne badania, ale Brenna chciała mieć też niezależną opinię: nie od własnej kuzynki czy przyjaciela. Ot na wszelki wypadek.
- Co mogę pani powiedzieć? – spytała, uśmiechając się swobodnie, kiedy Crouchówna spytała o to, czy zależy jej na czasie. Czy jej zależało? Oczywiście, że tak. Ale Crawleyowie i Charlie czekali tak długo, że mogli poczekać jeszcze trochę. – W takich sprawach odpowiedź zawsze brzmi, że im szybciej, tym lepiej. Tej rodzinie na pewno zależy na czasie. Ale jeżeli powie pani, że potrzeba na to więcej czasu, poczekamy, ile będzie trzeba. Wprawdzie te dokumenty są bardziej formalnością i mam nadzieję, że nie będą musiały służyć im długo, ale nie chciałabym, aby okazało się, że coś będzie nie tak, bo stałam nad panią z zegarkiem w ręku.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo

Leta Crouch
#6
12.03.2023, 16:35  ✶  
Tymczasem Leta w obecności Longbottom wydawała się czuć swobodnie, nie mając najmniejszych oporów przed wsuwaniem coraz to kolejnych ciasteczek; raz jeszcze – gestem tylko – zaproponowała Brennie, że naprawdę może się częstować. Cóż, biorąc pod uwagę, że sama Crouch jeszcze nie padła trupem od wyrobów skrzata, można było w teorii zakładać, iż wypieki nie powinny były zaszkodzić w najmniejszym choćby stopniu.
  Skinęła głową, gdy otrzymała potwierdzenie – zatem w porządku, żadnego zdejmowania klątw. Choć skłamałaby, gdyby stwierdziła, że wcale a wcale nie chciała rozwikłać nici oplatających tę feralną miotłę – choćby wyłącznie dla tego całkiem przyjemnego uczucia, które pojawiało się po każdym zdjęciu klątwy. Zapewne nie byłoby jakieś specjalnie wielkie, biorąc pod uwagę fakt, iż przekleństwo nie należało do szczególnie skomplikowanych – wręcz przeciwnie. Ale jednak, zaistniałoby, przyjemnie łechcąc ego Lety.
  - W porządku, otrzyma pani taką informację. To ma być jakiś specjalny formularz czy wystarczy, ze napiszę odręcznie…? – spytała, po czym sięgnęła po kolejne ciasteczko. No cóż, kilkoma jedynie się nie naje, a skoro to miało być jej śniadanie…? Tak że nie miała zamiaru nie ogołocić talerza. Być może nawet doszczętnie, mimo iż sterta łakoci do małych nie należała.
  - W każdym razie, lotniczka naprawdę miała dużo szczęścia. Odmówienie lądowania i skręcania to nic, gdyby tylko klątwa została rzucona prawidłowo – zaznaczyła jeszcze, oddając miotłę. Szczęście w nieszczęściu – bo mogło być gorzej, i o ile wyszła teraz z tego cało, to co w momencie, gdyby przekleństwo pokazało pełnię swoich możliwości?
  Cóż, może najlepiej tego szczególnie nie analizować.
  - Hmmm – wymruczała, sięgając teraz po papiery. Tak, czas był cenny, a w tym przypadku okazywało się, że… spora część pracy została już wykonana wręcz znakomicie, jak mogła się Leta przekonać, gdy przeglądała uważnie dokumenty. Forma dokumentów wyglądała w porządku – rubryczki, sposób ich wypełnienia, kształt, rozmieszczenie na papierze – to akurat w istocie się zgadzało. Pozostawała tylko ostatnia, dość istotna kwestia, a mianowicie zabezpieczenia, które świadczyły o tym, że dany dokument był oryginałem, nie marną podróbką, przez co delikwenta z takimi papierami należało natychmiast zatrzymać i prześwietlić od stóp do głów – Cóż, muszę przyznać, że kawał dobrej roboty już został wykonany – stwierdziła, zerkając na Brennę znad papierów – To znacznie ułatwia sprawę, niemniej potrzebuję chwili – dodała, wstając z fotela – Pozwoli pani? Muszę z nimi zniknąć na chwilę. W razie czego, proszę się nie krępować i częstować, a jakby pani była zainteresowana, to skrzat pokaże pani moje zbiory z podróży – zaoferowała. Oczywiście nie była taka głupia; na pewno wszystko to, co Brenna mogła zobaczyć nie należało do starożytnych znalezisk – co nie oznaczało, że nie dało się znaleźć na świecie przeróżnych perełek.
  Trzask deportacji.
  Nawet jeśli współpracowała teraz z brygadzistką, to trzeba by być skończonym idiotą, żeby pokazać metody pracy i narzędzia, do jakich miała dostęp. Takich rzeczy po prostu się nie robiło.



Nieobecność nie trwała długo, może z kwadrans, nie więcej. Leta pojawiła się ponownie, dzierżąc w dłoni dokumenty.
  - Gotowe – oznajmiła – Nikt nie powinien się zorientować, ze te dokumenty nie wyszły z oficjalnego źródła – zapewniła jeszcze, uśmiechając się przy tym dość krzywo. Tego rodzaju fałszerstwo było bardzo trudne do wykrycia, więc… wyglądało na to, że chroniona rodzina mogła spać spokojnie.

510/1651
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
12.03.2023, 22:54  ✶  
Pewne odruchy były mocno zakorzenione, i ich pozbycie się czasochłonne. Kiedyś Brennie, z natury szczerej, może trochę naiwnej i skłonnej do szukania w ludziach tego, co najlepsze, ciężko było zacząć dopatrywać się noży za plecami, kłamać i zachowywać czujność. Teraz sama już nie była czasem pewna, czy jej uśmiech jest prawdziwy, czy fałszywy, a rezygnacja z poczęstunku tam, gdzie nie miała pewności co do jego źródeł, stawała się naturalna jak oddychanie.
Ludzie się zmieniali. Zmieniały ich okoliczności, świat, wydarzenia, inni ludzie. To, co Brenna planowała na koniec tego spotkania, było najlepszym dowodem.
- Odręcznie wystarczy, najważniejszy jest pani podpis, jest pani w końcu oficjalnie klątwołamaczką – powiedziała Longbottom, uśmiechając się odruchowo. Szczerze? I tak, i nie, jednocześnie, nawet jeśli brzmiało to paradoksalnie. Szczerze, bo naprawdę było coś w Alethei, co sprawiało, że Brenna od razu myślała: mogłaby polubić tę kobietę. Nieszczerze, bo ta instynktowna sympatia była podszyta nieufnością i sprawą, w jakiej Brenna tu przyszła.
Skinęła głową, kiedy Crouch powiedziała, że musi zniknąć. Nie planowała wykradać jej tajemnic i naprawdę nie zamierzała nikogo przyłapywać na fałszerstwie. Sama była tu wspólnikiem w zbrodni. Właściwie to nie, była jej prowodyrem, i łamała prawo pod tyloma względami, że powinna sama siebie aresztować.
Co jednak robić, kiedy prawo nie wystarcza, aby chronić tych, którzy na ochronę zasługują?
Brenna czekała w spokoju. Nie ruszyła się z miejsca i niczego nie dotykała, nie chcąc ani wzbudzać podejrzeń, ani nadużyć gościnności Alethei. Ot rozglądała się nieco bardziej uważnie niż wcześniej. A kiedy ta wróciła z papierami, wstała z miejsca, wyciągając sakiewkę.
- Dziękuję. Jestem pani bardzo wdzięczna. Też to oczywiste, ale na wszelki wypadek… proszę o dyskrecję. Tu chodzi o życie tych osób – powiedziała dla formalności, choć wątpiła, by Leta chciała komuś chwalić się, że fałszowała papiery. W końcu było to niezgodne z prawem. Nawet na prośbę Brygadzistki. Zdradzając szczegóły oficjalnie, posłałaby Brennę w dół, ale spadła razem z nią. A nieoficjalnie, pewnym ludziom...
...wobec tego Brenna była gotowa podjąć pewne środki zaradcze.
Podała Crouch sakiewkę.
Zawierała umówioną zapłatę, co do joty. Trochę więcej niż zwykle się brało w takich przypadkach, by skusić Crouch i wynagrodzić jej pewne… niedogodności, mianowicie współpracę z jednak obcą osobą, w dodatku z Brygady, ale też nie o tyle więcej, by wzbudzało to podejrzliwości i sugerowało desperację. Sakiewka miała jednak jeden mankament: została tak niestarannie zawiązana, że przy podawaniu kilka monet wytoczyło się z niej, spadło na podłogę, potoczyło się pod ścianę.
Celowo.
Brenna czekała na odpowiedni moment, czy Leta pochyli się, by podnieść którąś monetę, wycelować w nią różdżką, czy choćby obejrzy odruchowo. Sama zresztą sięgnęła po różdżkę i przywołała jedną z monet za pomocą accio, usprawiedliwiając przy okazji, że trzyma tę w ręku. Czekała na dogodny moment, by potraktować rozmówczynię zaklęciem, drobnym, do wyczucia ot jak powiew wiatru, mającym lekko zmodyfikować wspomnienie. Nie było to prawdziwe obliviate, bo Longbottom nie próbowała wymazać całego wspomnienia spotkania – byłoby to nazbyt podejrzane. Chciała wyłącznie zatrzeć w pamięci nazwiska, na jakie wystawiono dokumenty, zastępując innymi.
A potem? Uśmiech na ustach, przeprosiny za rozrzucenie monet i pożegnanie. Wyjście, i odpychanie od siebie – jak najdalej – myśli o tym, co robiła z nią ta wojna, i co jeszcze z nią zrobi, zanim nadejdzie koniec… w tej czy innej postaci.
wiadomość pozafabularna
Postępowanie uzgodnione z graczką Alethi.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo

Leta Crouch
#8
13.03.2023, 20:57  ✶  
Leta skinęła głową, przyjmując do wiadomości, że odręcznie spisany papierek wystarczy. Wspaniale, załatwi to od razu przy tym, jak będzie dopieszczać dokumenty, by wyglądały, jakby naprawdę wyszły z oficjalnego źródła, a nie powstały… gdzieś. W miejscu, które istnieć nie powinno.
  Jak pomyślała, tak w sumie zrobiła – w trakcie tego kwadransa uwinęła się również i ze sporządzeniem notatki, która powinna była zadowolić nie tylko Brennę, ale zapewne i każdego funkcjonariusza, który by się tą sprawą zajmował. W końcu nie miała powodów przypuszczać, że tu szła jakaś konkretniejsza ściema, prawda?
  I nie, to też nie tak, że w zupełności ufała Longbottom – nie mogła przecież. Nie, gdy sama powinna być przecież aresztowana, o czym – na szczęście – odpowiednie władze nie miały pojęcia. Niemniej całość historii, jaką przedstawiała pracownica BUM wyglądała na tyle spójnie – z możliwością weryfikacji – że podchodziła do całości w miarę spokojnie. Co nie oznaczało, że nie zerknęła w miarę dyskretnie po powrocie, czy przypadkiem w pokoju nie zaistniały zmiany, których być nie powinno. Wprawdzie w teorii skrzat powinien był to wyłapać, ale, no właśnie: w teorii. Więc wolała również i samej się przyjrzeć.
  - Oczywiście, nie musi się pani o ot martwić – zapewniła z całkiem ładnym, szczerym uśmiechem. Raz, że rzeczywiście pociągnęłaby w ten sposób również i samą siebie na dno, dwa, że wystawiałaby się na większe ryzyko, bo można by było odkryć znacznie więcej niż tylko fałszerstwa, trzy… cóż, z niedyskretną osobą mało kto by chciał wchodzić w jakiekolwiek interesy. A jakimś sposobem takie wieści lubiły się wręcz same rozchodzić.
  Nie spodziewała się – bo i nie miała powodu – że sakiewka odstawi taki numer. Szczegół, że to nie ona tak naprawdę go odstawiła, ale wystarczyło, żeby…
  - Aj, przepraszam, niezdara ze mnie – rzuciła szybko, w istocie odruchowo się odwracając i patrząc za monetami, które raczyły się potoczyć w różnych kierunkach.
  Nie zauważyła.
  Wspomnienie się zmieniło i wydawało się, że te nazwiska od zawsze brzmiały tak, a nie inaczej.
  - … naprawdę pani nie musiała, dziękuję – wyrzuciła jeszcze z siebie dość pośpiesznie, dostrzegając przywołaną monetę w dłoni. Przyjęcie przeprosin, zapewnienie, że naprawdę nic się nie stało, po prostu najwyraźniej jest niezgrabą i tyle i…
  … rozeszły się.
  A Leta zapewne nigdy nie miała się dowiedzieć, co naprawdę zaszło w tym momencie.

368/2019

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2028), Leta Crouch (2087)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa