Od jakiegoś czasu przeczuwała, że coś jest nie w porządku - o ile nieregularność krwawień nie była dla niej niepokojącym sygnałem, zdarzało się to wszak już wcześniej w związku ze stresem będącym nieodzowną częścią pracy w Wizengamocie, tak mdłości pojawiające się zaraz po podniesieniu głowy z łóżka oraz zaraz po jej złożeniu na poduszce, powiększone i bolesne w dotyku piersi, a także pęcherz wymagający opróżnienia częściej niż zwykle nie były już zwykłymi, nie budzącymi niepokoju dolegliwościami. Szczególnie, że pojawiły się w niemalże tym samym czasie.
Przyczyn swojego samopoczucia upatrywała wydarzeniach, jakie miały miejsce pod koniec zimy. Oto wiedziona ciekawością, chora z samotności i upita alkoholem obdzierającym z wszelkich wątpliwości, znalazła się w ramionach przyjaciela. Należy tu zaznaczyć, że nigdy nie pozwoliłaby żadnemu innemu mężczyźnie na dotykanie jej w ten sposób, ale to był Louvain - jej Louvain, wobec którego od zawsze żywiła pewną słabość (bynajmniej dlatego, że jego bliźniacza siostra stanowiła nieosiągalny obiekt westchnień Severine) i któremu bezgranicznie ufała. Po wszystkim nie czuła się nawet skrępowana, nazywając tamtą noc "interesującym doświadczeniem", lecz nie wyraziła chęci powtórzenia go.
Skrępowanie przyszło teraz, kilka tygodni po sprawie. Nie dotyczyło ono jednak sytuacji panny Crouch - podjęła już decyzję i postanowiła, że nie zażyje żadnego środka mogącego rozwiązać jej problem; choć nigdy nie widziała się w roli matki i nie przypuszczała, że będzie jej kiedykolwiek dane się w niej sprawdzić, to wykształciła się w niej czułość względem rozwijającego się w niej życia. Nie, jej głównym zmartwieniem było to, jak przekaże tę wiadomość Louvainowi i to, czy przystanie na jej plan. Doszła do wniosku, że gdyby wzięli szybki ślub, a zaraz po nim rozwód, to nikt nie nazywałby jej dziecka bękartem. Poza tym, rozwódka z dzieckiem traciła na atrakcyjności na rynku matrymonialnym, zatem kwestia zamążpójścia Severine zostałaby raz na zawsze zamknięta. Dlatego tej niezwykle pięknej, słonecznej niedzieli zaprosiła go do siebie, aby wszystko z nim omówić.
Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi. Oderwała się od okna i szybkim krokiem udała się w stronę hallu. Zanim otworzyła drzwi, przejrzała się jeszcze prędko w lustrze i przeraziła się swego wyglądu; skóra blada, niemalże przezroczysta, włosy potargane, upięte niedbale w kok oraz matowe oczy i spierzchnięte wargi. Nie było jednak czasu na poprawianie mankamentów swojej urody, zatem siląc się na uśmiech zdjęła zasuwkę i nacisnęła na klamkę.
— Dobrze, że jesteś — oświadczyła tonem łagodnym, jakże niepodobnym do tej cynicznej, pyskatej dziewuchy, która zwykła witać przyjaciela jakąś kąśliwą uwagą. — Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo mi ciebie brakowało. Wejdź, proszę — zaprosiła go gestem do środka i zamknęła za nim drzwi, po czym poprowadziła swego gościa do salonu, chociaż wcale nie musiała bawić się w przykładną gospodynię. Wiedziała, że Louvain zna każdy zakamarek jej mieszkania jak własną kieszeń.
Wszystko tego dnia było w niej nienaturalne.