18.07.2023, 09:51 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.07.2023, 09:55 przez Brenna Longbottom.)
Brenna wolała nie wspominać, że to wezwanie dostała po powrocie z pracy, dosłownie w progu domu, nie jako Brygadzistka. Chociaż potem dodało jej to masę pracy, bo ciężko było nie wszcząć śledztwa, skoro ledwo żywy, obłożony klątwą młody człowiek, trafił do Munga. Uśmiechnęła się więc tylko odnośnie tego drobnego wypadku. Był to absolutnie niewinny uśmiech. I właściwie Brenna była tutaj całkowicie niewinna, przecież zupełnie nic nie zrobiła! W całą sprawę wciągnięto ją absolutnym przypadkiem…
- Czy ja wiem? Mój ojciec jest mniej więcej w jego wieku, i jest bardzo… zasadniczy i stanowczy, ale zdaje się rozumieć, że jeżeli zrazi do siebie wszystkich ludzi wkoło, nie dostanie żadnej informacji i nikt nie pójdzie mu na rękę. Chociaż może to kwestia, że Chester uważa za wartościowe tylko te informacje od ludzi czystej krwi. – W takim wypadku Brenna zastanawiała się, co biedak robi, kiedy jakaś sprawa wymaga jednak bezwzględnego udziału mugolaka, bo taki na przykład jest patologiem i akurat do niego trafiły zwłoki kluczowe w sprawie. Pisał wnioski o przeniesienie sprawy do innej osoby, bo… bo tak? – Ach, kuzyn twojej matki – stwierdziła, i bardzo dyplomatycznie zamilczała, pomijając wszystkie uwagi odnośnie tego, że pewnie jej matka i on musieli w dzieciństwie spędzać razem dużo czasu albo że niedaleko padło jabłko od jabłoni.
Zasadniczo, kiedyś nie miała żadnej opinii o Rookwoodzie, bo nie miała z nim kontaktu. Zakładała, że jest profesjonalistą. Ale najpierw miała okazję dowiedzieć się co nieco o rodzicach Charliego, potem na jej progu pojawił się sam Charlie, następnie dostała na dokładkę podejrzany list o Helen Rookwood, i wreszcie zebranie wybiło z jej głowy wizję Chestera – doświadczonego aurora.
I tak, chciała wybadać, co myśli o tym Victoria. Bo w tej chwili nie podejrzewała aurora o to, że sam jest śmierciożercą (prędzej już jego braci), ale na pewno wiedziała, że stoją po bardzo różnych stronach, jeżeli chodzi o światopogląd.
- Lubiłam go w Hogwarcie – przyznała, uśmiechając się. Blado. Nie byli przyjaciółmi, kojarzyła go, bo był na roku z Erikiem, ale jakoś wzbudzał w niej sympatię, może dlatego, że inni go zbytnio nie lubili, a może, bo "lubienie" było naturalnym trybem nastoletniej Brenny, lubiła właściwie każdego, kto nie miał w zwyczaju dręczyć swoich kolegów i nagminnie ich obmawiać. I w pracy zawsze był profesjonalny. Ale teraz… od dnia, gdy znalazła dwa ciała, zrobiła się nieco ostrożna, a kiedy w jej ręce wpadł tamten list, zrobiła się ostrożna podwójnie.
Bo w jej oczach to wyglądało na prowokację. I wciąż zastanawiała się… skąd mogliby wiedzieć? Nawet nie zaprosiła na tamten cholerny bal Charlesa, miał przyjść z jej koleżanką, trafił do niej właśnie dlatego, że szukać go powinni w innych miejscach…
– Taaak, dokładnie tak myślałam i nawet tam wspomniałam, najpierw grzecznie, że chyba dostaliśmy inne instrukcje niż on. Potem przestałam być grzeczna. Ale dzień, w którym departament zacząłby działać tak, jak on to widzi, będzie tym, w którym zapukam do Bonesów, czy nie potrzebują detektywa w swojej agencji śledczej – parsknęła i spojrzała na błotoryja w łańcuchach. Niestety… to nie była pora na dalsze pogawędki. – Lecę pod najbliższy punkt Fiuu i do Ministerstwa. Dzięki za pomoc. I… Tori? Przepraszam.
Nie sprecyzowała za co przeprasza. Za tę całą przygodę, czy coś innego? Zaraz po tym słowie obróciła się i deportowała z trzaskiem.
- Czy ja wiem? Mój ojciec jest mniej więcej w jego wieku, i jest bardzo… zasadniczy i stanowczy, ale zdaje się rozumieć, że jeżeli zrazi do siebie wszystkich ludzi wkoło, nie dostanie żadnej informacji i nikt nie pójdzie mu na rękę. Chociaż może to kwestia, że Chester uważa za wartościowe tylko te informacje od ludzi czystej krwi. – W takim wypadku Brenna zastanawiała się, co biedak robi, kiedy jakaś sprawa wymaga jednak bezwzględnego udziału mugolaka, bo taki na przykład jest patologiem i akurat do niego trafiły zwłoki kluczowe w sprawie. Pisał wnioski o przeniesienie sprawy do innej osoby, bo… bo tak? – Ach, kuzyn twojej matki – stwierdziła, i bardzo dyplomatycznie zamilczała, pomijając wszystkie uwagi odnośnie tego, że pewnie jej matka i on musieli w dzieciństwie spędzać razem dużo czasu albo że niedaleko padło jabłko od jabłoni.
Zasadniczo, kiedyś nie miała żadnej opinii o Rookwoodzie, bo nie miała z nim kontaktu. Zakładała, że jest profesjonalistą. Ale najpierw miała okazję dowiedzieć się co nieco o rodzicach Charliego, potem na jej progu pojawił się sam Charlie, następnie dostała na dokładkę podejrzany list o Helen Rookwood, i wreszcie zebranie wybiło z jej głowy wizję Chestera – doświadczonego aurora.
I tak, chciała wybadać, co myśli o tym Victoria. Bo w tej chwili nie podejrzewała aurora o to, że sam jest śmierciożercą (prędzej już jego braci), ale na pewno wiedziała, że stoją po bardzo różnych stronach, jeżeli chodzi o światopogląd.
- Lubiłam go w Hogwarcie – przyznała, uśmiechając się. Blado. Nie byli przyjaciółmi, kojarzyła go, bo był na roku z Erikiem, ale jakoś wzbudzał w niej sympatię, może dlatego, że inni go zbytnio nie lubili, a może, bo "lubienie" było naturalnym trybem nastoletniej Brenny, lubiła właściwie każdego, kto nie miał w zwyczaju dręczyć swoich kolegów i nagminnie ich obmawiać. I w pracy zawsze był profesjonalny. Ale teraz… od dnia, gdy znalazła dwa ciała, zrobiła się nieco ostrożna, a kiedy w jej ręce wpadł tamten list, zrobiła się ostrożna podwójnie.
Bo w jej oczach to wyglądało na prowokację. I wciąż zastanawiała się… skąd mogliby wiedzieć? Nawet nie zaprosiła na tamten cholerny bal Charlesa, miał przyjść z jej koleżanką, trafił do niej właśnie dlatego, że szukać go powinni w innych miejscach…
– Taaak, dokładnie tak myślałam i nawet tam wspomniałam, najpierw grzecznie, że chyba dostaliśmy inne instrukcje niż on. Potem przestałam być grzeczna. Ale dzień, w którym departament zacząłby działać tak, jak on to widzi, będzie tym, w którym zapukam do Bonesów, czy nie potrzebują detektywa w swojej agencji śledczej – parsknęła i spojrzała na błotoryja w łańcuchach. Niestety… to nie była pora na dalsze pogawędki. – Lecę pod najbliższy punkt Fiuu i do Ministerstwa. Dzięki za pomoc. I… Tori? Przepraszam.
Nie sprecyzowała za co przeprasza. Za tę całą przygodę, czy coś innego? Zaraz po tym słowie obróciła się i deportowała z trzaskiem.
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.