15 czerwca 1972
Cmentarz, Londyn || Merkuria Rosier & Stella Avery
To nie była jedyna żałoba, jaką nosiła w swoim życiu. Jako nastolatka straciła matkę, jednak wtedy – kuriozalnie – miała dużo więcej możliwości, aby to wyrazić, aby wyrzucić z siebie ten kłębek negatywnych emocji. Młodzieńczy bunt, ryzykanctwo, maniakalne wręcz poświęcenie się swojemu hobby. W życiu dorosłych było o tu dużo trudniej, zwłaszcza gdy nieustannie znajdowała się pod aż nazbyt czujnym okiem swego ojca, a trzeba było odegrać rolę poukładanej młodej czarownicy.
Może dlatego tak szybko pogłębiła się jej relacja ze Stellą? Chociaż za życia jej siostry dzieliły to samo towarzystwo, tak to dopiero wspólna strata pchnęła je ku sobie. Były teraz nie tylko przyjaciółkami, ale też kompankami. W tych czasach szczere uczucia i lojalność były towarem deficytowym, a obie znalazły w sobie wystarczające zapasy obu. Przynajmniej tak lubiła myśleć Mercy. Poza tym czuła odpowiedzialność za dziewczynę, która straciła swoją siostrę.
— Dobrze cię widzieć — pochyliła się z gracją, aby cmoknąć Avery w policzek na powitanie. — Lato ci służy. Piękna koszula.
Odsunęła się, aby obdarzyć Stellę szerokim uśmiechem. Zacisnęła mocniej palce na rączce burej lnianej torby; ciszę przerwał odgłos szklanych zniczy, które obijały się o siebie. Kąciki ust kobiety nieco opadły. Może to wpływ Rosierów i przepychu Domu Mody, ale Merkuria zawsze wolała przyjść z kilkoma świeczkami, aby upewnić się, że przy nagrobku nie będzie zbyt... pusto. Na wszelki wypadek. Na wypadek, gdyby w międzyczasie na cmentarz wpadł jakiś krewny zmarłej przyjaciółki.
— Jak cię teraz wiedzie w... — Z pobliskiego kościoła rozbrzmiały dźwięki organów i donośne śpiewy. Mercy zdębiała. — Święto Morgano, cieszę się, że na sabatach nie ma tak na co dzień.
Wzięła Stellę pod rękę i ruszyła przez boczną furtkę w stronę kolejnych rzędów grobów. Nie przystawała przy poszczególnych nagrobkach, by odczytać wyryte na nich przed laty napisy. Nie rozglądała się też niespokojnie na prawo i lewo, jakby to była jej pierwsza wizyta tutaj. Bo nie była. Aż nazbyt dobrze znała trasę od wejścia na cmentarz, aż po grób przyjaciółki. Skrzywiła się mimowolnie na wspomnienie pochodu pogrzebowego.
— Chociaż kto wie — kontynuowała nieoczekiwanie. — Po tym, co się stało w maju, może ludziom przydałaby się taka odskocznia. Trochę powagi pośród tych wszystkich bazarów z loteriami i malowaniem sobie twarzy.
Atak na Beltane nie przeszedł bez echa i nawet Merkuria, która nie była zainteresowana wsparciem którejkolwiek ze stron konfliktu, czuła się niespokojnie. Czasem łapała się na tym, że mimowolnie zastanawiała się, czy któryś z pokazów mody Rosierów przypadkiem nie urazi jakiegoś rewolucjonisty.