30.04.2024, 16:10 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.03.2025, 16:33 przez Anthony Shafiq.)
adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Pierwsze koty za płoty
—02/01/1971—
Londyn, Klinika Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga
Perseus Black & Anthony Shafiq
![[Obrazek: HGZ07RH.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=HGZ07RH.png)
Twoje oczy obrócone
dzień i noc patrzą w tę stronę,
Gdzie niedołężność człowieka
Twojego ratunku czeka.
![[Obrazek: HGZ07RH.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=HGZ07RH.png)
Twoje oczy obrócone
dzień i noc patrzą w tę stronę,
Gdzie niedołężność człowieka
Twojego ratunku czeka.
John Doe leżał obecnie nieprzytomny w Klinice Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga. John był nieprzytomny od kilku godzin, od czasu splądrowania pewnej niewielkiej knajpki Velvet Rose, mieszczącej się w niemagicznym niestety Londynie i szczycącej się tym wśród magicznej kasty, że jest w mniej zawsze miejsce dla mugolaków, czarodziei, którzy swoje talenta odkryli w mugolskich rodzinach. Ryzykowny pomysł na porwadzenie biznesu, zwłaszcza teraz, gdy nastroje antyszlamowe urosły do rangi ogólnokrajowego problemu.
To oczywiście nie był aż taki problem, gdy ów akty agresji i przemocy sięgały uliczne śmieci, życiowych nieudaczników, złodziejaszków, biedaków, drobnych przedsiębiorców. To nie był aż taki problem, gdy akty agresji i wandalizmu spotykały ludzi, których los i tak nikogo wcześniej nie obchodził i za bardzo nie obchodzi nawet teraz. Ot, news na pierwszej stronie proroka, krzywy uśmiech i chłodna kalkulacja na ile zaprzyjaźnione państwa z którymi jak na razie stosunki były nader przyjemne, mogą się z tego tytułu zdenerwować. Na ile ich społeczności (nie wszystkie oczywiście, a jednak było kilku partnerów, którzy utrzymywali narrację równości w całym spektrum pochodzenia magów) nie wymusiłyby wyciągnięcia konsekwencji, sankcji, na ile kurek zagranicznych pieniędzy nie zostałby zakręcony. To było również ryzyko - Anthony kalkulował jeszcze tydzień temu - utraty twarzy na arenie międzynarodowej. Nie umieli poradzić sobie z własnym problemem, pismaki już wietrzyły wojnę domową, rozdmuchując tylko ogień, wsadzając broń w dłoń obu stron stroszących piórka. Wciąż jednak, przynajmniej tak mu się wydawało, nie było to nic wielkiego.
Aż do dziś.
Sowa z prośbą o pomoc zmroziła mu krew w żyłach. Hiszpański ambasador, mugolak a jakże by inaczej, postanowił po oficjalnym noworocznym party wcisnąć się w modne fatałaszki i przejść do klubu. Incognito. Z pewnością kierowała nim samotność, albo chęć zabawy z kimś, kto nie nosi namiotowych szat, albo nie chce umyć dłoni we wcale nie powstrzymywanym odruchu odrazy, zaraz po tym jak mu się tą dłoń uścisnęło. Shafiq wiedział, nawet jeśli nie chciał mieć tej wiedzy, że niektórzy czystokrwiści lubili się tam wybierać, żeby wyrwać kogoś słabszego, uczynić go zależnym od siebie, zabawić się niższą, służebną odmianą, która nie będzie się dziwić na pewne sypialniane udogodnienia, jakie niosło ze sobą użytkowanie magii. Pogardzał tym, ale miał świadomość. Zastanawiał się czy któryś z nich był tej nocy w welwetowej róży, zastanawiał się w drodze do Świętego Munga, czy oberwał ktoś jeszcze o kim nie wiedział.
John Doe był tak na prawdę świeżo powołanym ambasadorem Manuelem Fernando Lopez Conchą i Anthony bardzo, ale to bardzo nie chciał, aby ta sprawa gdziekolwiek wyciekła. Znaleziony nieprzytomny z różdżką, zlokalizowany przez Shafiq'a dzięki lojalnej służącej zmartwionej tym, że nie powrócił nad ranem do domu. To oczywiście nie było w jurysdykcji anglika w żaden sposób. Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów miał od tego swoich ludzi, ale ich krótkowzroczność i buńczuczność niejednokrotnie doprowadzała byłego ambasadora do ślepej, lodowatej furii. Poza tym Anthony znał Manuela osobiście, pił z nim nie raz, bywał u niego nie raz, wierzył, bardzo wierzył, że uda mu się to jakoś załagodzić, że uda się to zamieść pod dywan.
Dostanie się jednak do niego mogło być wyzwaniem. Nie był nikim z rodziny, jego stanowisko dedykowane rozwiązywaniom przede wszystkim sporów celnych i ewentualnemu zawieraniu międzynarodowych umów handlowych, nie miało w swojej definicji ratowania tonącego statku reputacji całej magicznej Anglii. Z drugiej strony wyzwanie zdawało się przyjemnie nęcące, wyłamujące z monotonnego rytmu oficjalnych spotkań, jednakowych wystawnych przyjęć czy milszych chwil eskapizmu, jakiego doświadczał pośród kart ulubionych książek.
Gdy znalazł się już w szpitalu, całkiem niepozornie zagadał do recepcjonistki, używając całego asortymentu adekwatnego do wieku i urody strażniczki tajemnej wiedzy danych osobowych. Potrzebował czegokolwiek, lekarza, opiekuna, pielęgniarki, koralik do koralika, po nitce do kłębka. Już przeszedł grę wstępną, już czuł że zaraz na karteczce dostanie dane osobowe niekoniecznie personelu medycznego opiekowania się panem Doe, a personelu medycznego, który prowadził z nim rozmowę, gdy na horyzoncie pojawiła się jego szczęśliwa gwiazda.
Perseus Black wyszedł na główny hol, w pracowniczym uniformie, zatem nowy rok zaczynał od dyżuru. To brzmiało jak dobry skrót, oszukanie systemu. Anthony wiedział, że jego dłońmi, jego czarnymi oczyma zdecydowanie szybciej uzyska to, czego potrzebuje. Podziękował wyraźnie rozczarowanej recepcjonistce za odrobinę jej czasu, ciesząc się, że nie zdążył nawet przedstawić swojej sprawy.
– Panie doktorze Black! Cóż za niespodzianka... Jakież to gwiazdy lśnią nad naszym dzisiejszym spotkaniem! – Powitał go jowialnie z szeroko rozpostartymi ramionami, jak dawno niewidziany przyjaciel, a może wdzięczny pacjent o bezpośrednim, ekstrawertycznym usposobieniu. Wygodna maska z której był znany, którą znał tak dobrze, wyślizganą latami rutyną.
– Czy da mi się pan porwać na kawę Doktorze? Potrzebuję konsultacji w ważnej sprawie. – Ściszył głos, nieco teatralnie, pozostawiając na jego ramieniu ciężar własnej, ukrytej w skórzanej rękawiczce dłoni, pochylając się ku niemu z uśmiechem, który jednak nie sięgał oczu. Czas naglił, sprawa była pilna, a gra pozostawała grą tylko tutaj, na głównym szpitalnym holu.
To oczywiście nie był aż taki problem, gdy ów akty agresji i przemocy sięgały uliczne śmieci, życiowych nieudaczników, złodziejaszków, biedaków, drobnych przedsiębiorców. To nie był aż taki problem, gdy akty agresji i wandalizmu spotykały ludzi, których los i tak nikogo wcześniej nie obchodził i za bardzo nie obchodzi nawet teraz. Ot, news na pierwszej stronie proroka, krzywy uśmiech i chłodna kalkulacja na ile zaprzyjaźnione państwa z którymi jak na razie stosunki były nader przyjemne, mogą się z tego tytułu zdenerwować. Na ile ich społeczności (nie wszystkie oczywiście, a jednak było kilku partnerów, którzy utrzymywali narrację równości w całym spektrum pochodzenia magów) nie wymusiłyby wyciągnięcia konsekwencji, sankcji, na ile kurek zagranicznych pieniędzy nie zostałby zakręcony. To było również ryzyko - Anthony kalkulował jeszcze tydzień temu - utraty twarzy na arenie międzynarodowej. Nie umieli poradzić sobie z własnym problemem, pismaki już wietrzyły wojnę domową, rozdmuchując tylko ogień, wsadzając broń w dłoń obu stron stroszących piórka. Wciąż jednak, przynajmniej tak mu się wydawało, nie było to nic wielkiego.
Aż do dziś.
Sowa z prośbą o pomoc zmroziła mu krew w żyłach. Hiszpański ambasador, mugolak a jakże by inaczej, postanowił po oficjalnym noworocznym party wcisnąć się w modne fatałaszki i przejść do klubu. Incognito. Z pewnością kierowała nim samotność, albo chęć zabawy z kimś, kto nie nosi namiotowych szat, albo nie chce umyć dłoni we wcale nie powstrzymywanym odruchu odrazy, zaraz po tym jak mu się tą dłoń uścisnęło. Shafiq wiedział, nawet jeśli nie chciał mieć tej wiedzy, że niektórzy czystokrwiści lubili się tam wybierać, żeby wyrwać kogoś słabszego, uczynić go zależnym od siebie, zabawić się niższą, służebną odmianą, która nie będzie się dziwić na pewne sypialniane udogodnienia, jakie niosło ze sobą użytkowanie magii. Pogardzał tym, ale miał świadomość. Zastanawiał się czy któryś z nich był tej nocy w welwetowej róży, zastanawiał się w drodze do Świętego Munga, czy oberwał ktoś jeszcze o kim nie wiedział.
John Doe był tak na prawdę świeżo powołanym ambasadorem Manuelem Fernando Lopez Conchą i Anthony bardzo, ale to bardzo nie chciał, aby ta sprawa gdziekolwiek wyciekła. Znaleziony nieprzytomny z różdżką, zlokalizowany przez Shafiq'a dzięki lojalnej służącej zmartwionej tym, że nie powrócił nad ranem do domu. To oczywiście nie było w jurysdykcji anglika w żaden sposób. Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów miał od tego swoich ludzi, ale ich krótkowzroczność i buńczuczność niejednokrotnie doprowadzała byłego ambasadora do ślepej, lodowatej furii. Poza tym Anthony znał Manuela osobiście, pił z nim nie raz, bywał u niego nie raz, wierzył, bardzo wierzył, że uda mu się to jakoś załagodzić, że uda się to zamieść pod dywan.
Dostanie się jednak do niego mogło być wyzwaniem. Nie był nikim z rodziny, jego stanowisko dedykowane rozwiązywaniom przede wszystkim sporów celnych i ewentualnemu zawieraniu międzynarodowych umów handlowych, nie miało w swojej definicji ratowania tonącego statku reputacji całej magicznej Anglii. Z drugiej strony wyzwanie zdawało się przyjemnie nęcące, wyłamujące z monotonnego rytmu oficjalnych spotkań, jednakowych wystawnych przyjęć czy milszych chwil eskapizmu, jakiego doświadczał pośród kart ulubionych książek.
Gdy znalazł się już w szpitalu, całkiem niepozornie zagadał do recepcjonistki, używając całego asortymentu adekwatnego do wieku i urody strażniczki tajemnej wiedzy danych osobowych. Potrzebował czegokolwiek, lekarza, opiekuna, pielęgniarki, koralik do koralika, po nitce do kłębka. Już przeszedł grę wstępną, już czuł że zaraz na karteczce dostanie dane osobowe niekoniecznie personelu medycznego opiekowania się panem Doe, a personelu medycznego, który prowadził z nim rozmowę, gdy na horyzoncie pojawiła się jego szczęśliwa gwiazda.
Perseus Black wyszedł na główny hol, w pracowniczym uniformie, zatem nowy rok zaczynał od dyżuru. To brzmiało jak dobry skrót, oszukanie systemu. Anthony wiedział, że jego dłońmi, jego czarnymi oczyma zdecydowanie szybciej uzyska to, czego potrzebuje. Podziękował wyraźnie rozczarowanej recepcjonistce za odrobinę jej czasu, ciesząc się, że nie zdążył nawet przedstawić swojej sprawy.
– Panie doktorze Black! Cóż za niespodzianka... Jakież to gwiazdy lśnią nad naszym dzisiejszym spotkaniem! – Powitał go jowialnie z szeroko rozpostartymi ramionami, jak dawno niewidziany przyjaciel, a może wdzięczny pacjent o bezpośrednim, ekstrawertycznym usposobieniu. Wygodna maska z której był znany, którą znał tak dobrze, wyślizganą latami rutyną.
– Czy da mi się pan porwać na kawę Doktorze? Potrzebuję konsultacji w ważnej sprawie. – Ściszył głos, nieco teatralnie, pozostawiając na jego ramieniu ciężar własnej, ukrytej w skórzanej rękawiczce dłoni, pochylając się ku niemu z uśmiechem, który jednak nie sięgał oczu. Czas naglił, sprawa była pilna, a gra pozostawała grą tylko tutaj, na głównym szpitalnym holu.