• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 … 14 Dalej »
[2.01.1971] Pierwsze ataki śmierciożerców | Percy & Anthony

[2.01.1971] Pierwsze ataki śmierciożerców | Percy & Anthony
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#1
30.04.2024, 16:10  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.03.2025, 16:33 przez Anthony Shafiq.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Pierwsze koty za płoty

—02/01/1971—
Londyn, Klinika Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga
Perseus Black & Anthony Shafiq
[Obrazek: HGZ07RH.png]

Two­je oczy ob­ró­co­ne
dzień i noc pa­trzą w tę stro­nę,
Gdzie nie­do­łęż­ność czło­wie­ka
Two­je­go ra­tun­ku cze­ka.



John Doe leżał obecnie nieprzytomny w Klinice Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga. John był nieprzytomny od kilku godzin, od czasu splądrowania pewnej niewielkiej knajpki Velvet Rose, mieszczącej się w niemagicznym niestety Londynie i szczycącej się tym wśród magicznej kasty, że jest w mniej zawsze miejsce dla mugolaków, czarodziei, którzy swoje talenta odkryli w mugolskich rodzinach. Ryzykowny pomysł na porwadzenie biznesu, zwłaszcza teraz, gdy nastroje antyszlamowe urosły do rangi ogólnokrajowego problemu.

To oczywiście nie był aż taki problem, gdy ów akty agresji i przemocy sięgały uliczne śmieci, życiowych nieudaczników, złodziejaszków, biedaków, drobnych przedsiębiorców. To nie był aż taki problem, gdy akty agresji i wandalizmu spotykały ludzi, których los i tak nikogo wcześniej nie obchodził i za bardzo nie obchodzi nawet teraz. Ot, news na pierwszej stronie proroka, krzywy uśmiech i chłodna kalkulacja na ile zaprzyjaźnione państwa z którymi jak na razie stosunki były nader przyjemne, mogą się z tego tytułu zdenerwować. Na ile ich społeczności (nie wszystkie oczywiście, a jednak było kilku partnerów, którzy utrzymywali narrację równości w całym spektrum pochodzenia magów) nie wymusiłyby wyciągnięcia konsekwencji, sankcji, na ile kurek zagranicznych pieniędzy nie zostałby zakręcony. To było również ryzyko - Anthony kalkulował jeszcze tydzień temu - utraty twarzy na arenie międzynarodowej. Nie umieli poradzić sobie z własnym problemem, pismaki już wietrzyły wojnę domową, rozdmuchując tylko ogień, wsadzając broń w dłoń obu stron stroszących piórka. Wciąż jednak, przynajmniej tak mu się wydawało, nie było to nic wielkiego.

Aż do dziś.

Sowa z prośbą o pomoc zmroziła mu krew w żyłach. Hiszpański ambasador, mugolak a jakże by inaczej, postanowił po oficjalnym noworocznym party wcisnąć się w modne fatałaszki i przejść do klubu. Incognito. Z pewnością kierowała nim samotność, albo chęć zabawy z kimś, kto nie nosi namiotowych szat, albo nie chce umyć dłoni we wcale nie powstrzymywanym odruchu odrazy, zaraz po tym jak mu się tą dłoń uścisnęło. Shafiq wiedział, nawet jeśli nie chciał mieć tej wiedzy, że niektórzy czystokrwiści lubili się tam wybierać, żeby wyrwać kogoś słabszego, uczynić go zależnym od siebie, zabawić się niższą, służebną odmianą, która nie będzie się dziwić na pewne sypialniane udogodnienia, jakie niosło ze sobą użytkowanie magii. Pogardzał tym, ale miał świadomość. Zastanawiał się czy któryś z nich był tej nocy w welwetowej róży, zastanawiał się w drodze do Świętego Munga, czy oberwał ktoś jeszcze o kim nie wiedział.

John Doe był tak na prawdę świeżo powołanym ambasadorem Manuelem Fernando Lopez Conchą i Anthony bardzo, ale to bardzo nie chciał, aby ta sprawa gdziekolwiek wyciekła. Znaleziony nieprzytomny z różdżką, zlokalizowany przez Shafiq'a dzięki lojalnej służącej zmartwionej tym, że nie powrócił nad ranem do domu. To oczywiście nie było w jurysdykcji anglika w żaden sposób. Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów miał od tego swoich ludzi, ale ich krótkowzroczność i buńczuczność niejednokrotnie doprowadzała byłego ambasadora do ślepej, lodowatej furii. Poza tym Anthony znał Manuela osobiście, pił z nim nie raz, bywał u niego nie raz, wierzył, bardzo wierzył, że uda mu się to jakoś załagodzić, że uda się to zamieść pod dywan.

Dostanie się jednak do niego mogło być wyzwaniem. Nie był nikim z rodziny, jego stanowisko dedykowane rozwiązywaniom przede wszystkim sporów celnych i ewentualnemu zawieraniu międzynarodowych umów handlowych, nie miało w swojej definicji ratowania tonącego statku reputacji całej magicznej Anglii. Z drugiej strony wyzwanie zdawało się przyjemnie nęcące, wyłamujące z monotonnego rytmu oficjalnych spotkań, jednakowych wystawnych przyjęć czy milszych chwil eskapizmu, jakiego doświadczał pośród kart ulubionych książek.

Gdy znalazł się już w szpitalu, całkiem niepozornie zagadał do recepcjonistki, używając całego asortymentu adekwatnego do wieku i urody strażniczki tajemnej wiedzy danych osobowych. Potrzebował czegokolwiek, lekarza, opiekuna, pielęgniarki, koralik do koralika, po nitce do kłębka. Już przeszedł grę wstępną, już czuł że zaraz na karteczce dostanie dane osobowe niekoniecznie personelu medycznego opiekowania się panem Doe, a personelu medycznego, który prowadził z nim rozmowę, gdy na horyzoncie pojawiła się jego szczęśliwa gwiazda.

Perseus Black wyszedł na główny hol, w pracowniczym uniformie, zatem nowy rok zaczynał od dyżuru. To brzmiało jak dobry skrót, oszukanie systemu. Anthony wiedział, że jego dłońmi, jego czarnymi oczyma zdecydowanie szybciej uzyska to, czego potrzebuje. Podziękował wyraźnie rozczarowanej recepcjonistce za odrobinę jej czasu, ciesząc się, że nie zdążył nawet przedstawić swojej sprawy.

– Panie doktorze Black! Cóż za niespodzianka... Jakież to gwiazdy lśnią nad naszym dzisiejszym spotkaniem! – Powitał go jowialnie z szeroko rozpostartymi ramionami, jak dawno niewidziany przyjaciel, a może wdzięczny pacjent o bezpośrednim, ekstrawertycznym usposobieniu. Wygodna maska z której był znany, którą znał tak dobrze, wyślizganą latami rutyną.

– Czy da mi się pan porwać na kawę Doktorze? Potrzebuję konsultacji w ważnej sprawie. – Ściszył głos, nieco teatralnie, pozostawiając na jego ramieniu ciężar własnej, ukrytej w skórzanej rękawiczce dłoni, pochylając się ku niemu z uśmiechem, który jednak nie sięgał oczu. Czas naglił, sprawa była pilna, a gra pozostawała grą tylko tutaj, na głównym szpitalnym holu.
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#2
17.05.2024, 14:04  ✶  
Rok 1971 z pewną dozą leniwej opieszałości stawiał swe pierwsze kroki na Wyspach Brytyjskich; miał być to rok wielkich zmian w życiu Perseusa Blacka, choć wszystko wokół zdawało się trwać niezmienne - londyńskie brukowane uliczki były tak samo brudnoszare jak przed kilkoma dniami, fasady kamienic trwały niewzruszone w swojej smutnej popielatości, zaś kłęby gęstego dymu unosiły się nad miastem, uniemożliwiając rachitycznym promieniom styczniowego słońca przedrzeć się przez swoją barierę. Zniknęła podniosła atmosfera Yule i radosne oczekiwanie na ostatnią grudniową noc - istniał tylko brudny śnieg, i błoto, i desperackie próby przetrwania reszty zimy do wiosny, choć w tym roku miał nadzieję, że wiosna nie nastanie i każdego wieczora, kiedy leżał już w łóżku, jego oczy zwracały się ku malowanym na suficie gwiazdom, a usta poruszały się w bezdźwięcznej modlitwie do Matki, by uchroniła swego krnąbrnego syna przed okrutnym losem wymuszonego małżeństwa.

Remedium na swoje bolączki odnajdywał w pracy, a tej okazało się być tak wiele, że nie wiedział już, w co powinien włożyć ręce. Pracował więc zawzięcie od Yule, bez ani jednego dnia przerwy, ograniczając odpoczynek do niezbędnego minimum, by tylko zregenerować swe ciało. Bezczynność była niedobra, bezczynność sprawiała, że jego myśli zmierzały w kierunku, z którego nie był zadowolony. Wkraczały na obszary, które najchętniej zakopałby na samym dnie swojej (nie)pamięci. Był bledszy niż zwykle, pod czarnymi oczami wykwitły równie czarne sińce, zaś kości policzkowe stały się jeszcze bardziej wyraziste w ostatnich tygodniach, jakby zapadał się do środka. Odziany w obsydianowe szaty - tak bardzo pasujące do jego charakteru, jak i nazwiska - na które nałożył niedbale pomięty lekarski kitel, sprawiał wrażenie wysłannika Śmierci. Być może niektórzy brali go za samą Kostuchę z kosą zamienioną w mahoniową laskę, której równomierne stukanie wybijało czas pozostały do ich odejścia z tego świata.

Nie zdziwiło go wezwanie magipsychiatry do Munga - nie zdarzało się to wprawdzie często, ale nie był to również jakiś ewenement. Niekiedy stan pacjentów nie pozwalał na ich przenoszenie pomiędzy szpitalami, a potrzebowali konsultacji specjalistów. Nie, tym, co zaskoczyło Perseusa, był fakt, że Tezeus wysłał właśnie jego, obdarzając go przy tym ogromnym zaufaniem. Nie wiedział jeszcze, że za kilka tygodni Black je zawiedzie, wplątując się z Elliottem w intrygę, która w konsekwencji pochłonie życie jego żony. Sami zainteresowani jeszcze nie wiedzieli o tym, jak splątane zostaną ich losy.

John Doe był tylko jedną z wielu ofiar bestii, które określały się mianem Śmierciożerców; pomiędzy Yule a Nowym Rokiem do Munga oraz Lecznicy Dusz najwidoczniej doszło do zwiększonej aktywności zwolenników Lorda Voldemorta. Perseusa nie dziwiło to ani trochę - spotkania w gronie bliskich, nierzadko okraszone alkoholem, dziecięca niemalże beztroska związana z wyjątkowym okresem i opuszczenie gardy - te wszystkie czynniki sprawiały, że czarodzieje się stawali się łatwym celem do ataku dla tchórzy, którzy ukrywali swe oblicza za maskami. Co następne, zastanawiał się, zalecając kolejne eliksiry o działaniu uspokajającym dla roztrzaskanych dusz, zaczną atakować dzieci i starców? I zaczęli. W wigilię Nowego Roku pod skrzydła doktora Blacka trafił chłopiec, który był naocznym świadkiem zabójstwa własnych rodziców. Sam przeżył tylko dlatego, że na czas ataku schował się w szafie i nie wydał z siebie żadnego dźwięku - tak przynajmniej twierdził funkcjonariusz Brygady Uderzeniowej, która jako pierwsza weszła do domu, w którym rozegrała się tragedia. Chłopiec miał trzynaście lat i był najmłodszym pacjentem, z jakim Perseus miał dotychczas (wątpliwą) przyjemność pracować. Jego ojcem był mugol, matka zaś czarownicą mugolskiego pochodzenia; żył więc na granicy dwóch światów, bardziej skłaniając się ku temu pierwszemu. Black obawiał się, że chłopiec się go przerazi; jego czarnych jak węgiel oczu i równie ciemnych szat, białej skóry i laski w dłoni, ale stało się coś zupełnie odwrotnego i został zaakceptowany jako ktoś w rodzaju opiekuna. Kiedy jego mały pacjent już odzyskał zdolność mówienia, opowiadał o samochodach, o ich modelach, i silnikach, i wszystkich tych rzeczach, których nie rozumiał. Dla Perseusa każdy mugolski pojazd był taki sam, czasem różnił się jedynie kształtem oraz kolorem. Nie można jednak powiedzieć, że wszystko było na dobrej drodze, bowiem nastąpiła regresja - chłopiec zaczął ssać kciuk, a jego słownictwo w ciągu dwóch zaledwie dni stało się żałośnie ubogie i infantylne w porównaniu z innymi trzynastolatkami. Była też kobieta, czarownica w średnim wieku, znana mu z widzenia wdowa z Doliny Godryka, która w Yule próbowała odebrać sobie życie, po tym jak jej syn zmarł w Mungu po trzech tygodniach od ataku Śmierciożerców. Obrażenia, jakie wówczas mu zadali, okazały się być zbyt poważne i mimo usilnych starań uzdrowicieli, nie udało im się go uratować. Chłopak miał dwadzieścia lat i Perseus mimowolnie zastanawiał się, czy Eunice, którą uparcie podsuwali mu rodzice jako kandydatkę na żonę, również go znała. Byli też inni, nie tylko bezpośrednie ofiary, ale też ich bliscy, których stan nie wymagał hospitalizacji, a którzy zjawiali się w jego gabinecie ze zwieszonymi głowami, kierowani przez innych specjalistów i prosili o lekarstwo na nawracające koszmary, bezsenność, drżące dłonie, w których nie są w stanie utrzymać kubka i paranoiczne przeświadczenie, że ktoś zawsze ich obserwuje.

Był wreszcie sam John Doe, którego polecono mu zbadać. Prawdopodobnie mugolak lub półkrwi, na pewno nie Brytyjczyk, zatem imigrant lub turysta. Tylko tyle udało się ustalić na temat mężczyzny, który sam nie wiedział o sobie właściwie nic i sprawiał wrażenie przerażonego tym faktem. Podczas ich krótkiej rozmowy, zanim nieznajomy nie zapadł znów w głęboki sen, Perseus zwrócił uwagę na jego akcent wskazujący na pochodzenie z południowej Europy. Zdawało mu się nawet, że usłyszał słowo puta, wplecione dyskretnie między wiersze, ale nie miał pewności.

— Nie mam wątpliwości co do tego, że to prawdziwa amnezja — oznajmił pielęgniarce, która skrupulatnie coś notowała, biegnąc za nim holem — Dobra wiadomość jest taka, że…

Urwał nagle, gdy nagle usłyszał znajomy głos. W pierwszej chwili sądził, że się przesłyszał, ale kiedy przechylił głowę w kierunku, z którego dobiegał dźwięk, jego usta rozchyliły się w niemym okrzyku zdumienia, zaś reszta ciała zamarła, jakby przeszedł właśnie przez nie impuls elektryczny, który odebrał władzę jego mięśniom. Dyskretnie odprawił pielęgniarkę i podszedł w kierunku mężczyzny.

— Cóż za nietypowe miejsce na spotkanie, monsieur Shafiq — odpowiedział z serdecznym uśmiechem, wyraźnie akcentując słowo monsieur, solennie kojarzące mu się z intensywnymi tygodniami spędzonymi we francuskiej winnicy. Dawny kochanek, tak. Ale bez żalu i niedopowiedzeń; ta relacja zgasła naturalnie ze względu na dzielące ich kilometry i zobowiązania na miejscu. — Mam nadzieję, że u pana wszystko w porządku?

Dłoń Anthony’ego ciążyła na jego ramieniu, zdawała mu się, że pali przez ubrania i zostawia czerwony ślad na jego skórze. Chciał ją strącić, tak jak odgania się natrętną muchę, a jednocześnie pragnął zsunąć z niej skórzaną rękawiczkę i ucałować jego palce, jeden po drugim, pozwolić mu wsunąć kciuk pomiędzy swoje wargi, poczuć linę ocierającą się o jego nadgarstki przy każdym ruchu.

Minęło dziesięć lat, a Perseus wciąż miał do niego słabość.

— Z ogromną przyjemnością, jednak muszę pana uprzedzić, że nie będzie to długie spotkanie. Mam niestety mnóstwo pracy — mówiąc to, wcisnął przycisk windy, obok której się zatrzymali. Kołatało mu w klatce piersiowej, a myśli boleśnie kotłowały się w głowie. Konsultacja medyczna? Z nim? Miał podejrzenia, że ta sprawa miała drugie dno.

Wreszcie drzwi windy się otworzyły, ze środka wyszedł jeden z uzdrowicieli, który przywitał się z Perseusem pośpiesznym uściśnięciem dłoni - kolega z czasów kursów - a oni weszli do ciasnego pomieszczenia. Och, jakże napięta zrobiła się atmosfera…


[Obrazek: 2eLtgy5.png]
if i can't find peace, give me a bitter glory



the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#3
23.05.2024, 19:40  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.05.2024, 23:01 przez Anthony Shafiq.)  
Głupie incydenty. Nie jego departament się tym zajmował. Nie było to w jego obowiązku, ale w tym konkretnym momencie postrzegał siebie jako bohatera, który ratuje angielską reputację na arenie międzynarodowej. Ratuje traktaty, nad którymi pracował latami, ratuje maskę praworządnej ogłady, która kruszała pod wpływem popleczników kogoś, kto nazywał siebie jakąś idiotycznym przydomkiem i uważał, że w ten sposób zapisze się na trwałe w historii świata. Anthony wierzył, że to sprawa wewnętrzna, głupia zabawa bandy przebierańców, którzy rychło zostaną rozgromieni. Nie mógł dopuścić, by poza granicami kraju ktokolwiek mógł pomyśleć, że władze nie mają nad tym kontroli. A teraz osoba ambasadora Hiszpanii mogła być pretekstem, do wielu, wielu niekorzystnych sytuacji. A teraz osoba Perseusa Blacka, mogła być jakże użytecznym narzędziem w tym kryzysie. Instrumentem, który wystarczyłoby odpowiednio nastroić...

Pomimo rękawiczki i kolejnych warstw odzienia Perseusza, wyczuwał napięcia w jego ciele. Łatwo było mu dostrzec objawy świadczące o tym jak wytrącił go z równowagi, gdy wiedział na co patrzeć. Powstrzymał jednak uśmiech, inny niż ten powitalny, niż ten przeznaczony dla wszystkich wkoło. Musiał teraz tylko wypatrzyć odpowiednią okazję, a nie byłby w tym miejscu w którym był, gdyby nie ekspertyza w tej dziedzinie. Gdy stanęli przy windzie, sięgnął po swój ekskluzywny zestaw piśmienniczy, niewielkie granatowe etui z piórem oraz długopisem. Piękne, robione na zamówienie narzędzia do spisywania myśli i słów, do tkania argumentów, zatapiania się w retoryce, różniły się między sobą nie tylko konstrukcją, ale i przeznaczeniem. Wieczne pióro dedykowane było dłoni właściciela, prywatne, niemalże intymne, przez wzgląd na stalówkę ukształtowaną potokami listów i pamiętników. Długopis wyzbyty był z tego indywidualnego sznytu, na wskroś prozaiczny, służący ledwie do proponowania, jeśli ktoś nie miał czym złożyć swojego podpisu.

Wyciągnął niespiesznie długopis, który momentalnie przetoczył się przez palce ukryte wciąż w czarnej jagnięcej skórze, by rychło powrócić do chwytu sztukmistrza. Stalowe oczy błysnęły drapieżnie, gdy wpatrywały się w długą szczupłą szyję swojej ofiary. Gdy dostrzegły nastroszone włoski, napięcie cienkiej białej skóry. Wiedział, że bardziej sprawdziła by się świeczka i stopniowo opadający wosk, wytaczający nieregularne zaróżowione ścieżki ukryte pod wonnościami miodu i kwiatów. Nie mieli jednak ani czasu, ani materiałów, Shafiq'owi pozostało improwizować. Pozdrowił wychodzącego skinieniem głowy. Wkroczył za Perseuszem do ciasnej przestrzeni, wiedząc, że to jest właściwy moment, albo żaden.

Drzwi zamknęły się, a dyplomata nie tracił czasu syceniem się nieśmiałością kogoś, kto sam powinien być władcą marionetek. Być może był, ale nigdy przy nim. Może wśród swoich pacjentów sprawnie poruszał się między niciami popychającymi dusze ku temu co chciał. Ale nie tu, nie w windzie, która za chwile miała zaliczyć nieplanowany postój miedzy piętrami. Bardzo chciałby, by wystarczyło pstryknięcie palcami, ale potrzebował cisowej witki, a wrzeciono ze smoczego serca sprawnie rzuconym zaklęciem zatrzymało windę, bo choć żaden z Anthon'ego inżynier, to wiedział, gdzie rozproszyć magię, by budka zmuszona została do awaryjnego hamowania. Nie żeby pierwszy raz musiał to robić. Wąska przestrzeń gwarantowała prywatność.

– Nieznany z imienia pacjent pochodzący z Hiszpanii, znaleziony przy Velvet Rose jeszcze dziś pozostanie Twoim pacjentem i przeniesiesz go do Doliny, do Lecznicy Dusz.– podjął po francusku, porzucając maskę nadmiernego entuzjazmu, na rzecz obojętności i chłodu polecenia ocierającego się o służbową agendę. Różdżka zniknęła w kieszeni, a między palcami znów zabłysnęła skuwka długopisu. Gdy tylko dostrzegł zdziwienie malujące się w czarnych oczach Blacka, naparł na niego momentalnie, nie dając więcej czasu na myślenie, przykładając srebro do pulsującej aorty ukrytej pod cienką, tak łatwą do przebicia warstwą. Długopis pozostał zimny styczniową aurą, nacisk zaś nie był bolesny, choć wystarczający, aby każde uderzenie serca przechodziło przez cienkie narzędzie stroiciela, do jego palców ukrytych w rękawiczce. Twarz Anthony'ego znalazła się tuż przy uchu magipsychiatry, tak mało czasu, tak dużo treści. Ostatecznie wiedział przecież, że to nie słowa trafią do duszy tego, który miał predyspozycje, aby zadawać zbyt wiele pytań. Ostatecznie wiedział jak wytrącić mu te pytania z rąk.

Chłodne srebro powoli sunęło wzdłuż długiej szyi, po przekątnej, drogą wytyczoną przez napięte ścięgna, prosto do zagłębienia między obojczykami. Oddech Shafiq'a łaskotał płatek ucha Blacka, choć ani cal ciała nie dotykał drugiego bez co najmniej czterech warstw materiału.
– Jak tam dotrzemy, powiem Ci o co chodzi– jak zasłużysz – końcówka zdania zawisła w powietrzu, oboje znali kroki w tej grze. – Czy kiedykolwiek żałowałeś wykonywania moich poleceń Perseuszu? Nie przypominam sobie Twoich skarg.– wysyczał przez zaciśnięte zęby, oddychając jego strachem.
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#4
10.06.2024, 10:57  ✶  
Zdawało mu się, że jest panem swych własnych reakcji, odruchów, które mogłyby zdradzić jego podenerwowanie i pozwolić oponentowi odgadnąć, że jego słowa wyprowadziły go z kruchej równowagi, lecz ciało Perseusa zdradziło umysł w momencie, w którym zamknęły się za nimi drzwi windy. Sama tylko świadomość, że znajduje się w ciasnym pomieszczeniu z mężczyzną, który samym tylko swoim spojrzeniem był w stanie rzucić go na kolana; już sam jego zapach sprawiał, że Black musiał zaciskać mocniej dłoń na kruczej główce zdobiącej laskę, aż jego białe knykcie zrobiły się jeszcze bledsze. Pierś unosiła się arytmicznie, krew odpłynęła z twarzy, a on uparcie unikał wzroku swego towarzysza; był bowiem całkowicie bezbronny wobec gwałtownej fali wspomnień - spiętrzonej jak tsunami - która miała zaraz w niego uderzyć. Wspomnień ciepłych jak wosk, lepkich jak miód i szorstkich jak liny ocierające się o nadgarstki.

Zachwiał się niespodziewanie, ale nie pod wpływem żywiołu, jak sądził w pierwszej chwili - to winda zatrzymała się nagle i szarpnęła jego ciałem. Nie doszukując się w tym interwencji Anthony'ego, zaczął panicznie wciskać przycisk otwierania drzwi, lecz na próżno. Wyglądało na to, że utknęli pomiędzy piętrami. Już odwracał głowę w stronę mężczyzny, by z pewnym skrępowaniem poinformować go o zaistniałym kłopocie, kiedy z jego ust padło polecenie. Perseus nie odpowiedział mu od razu; patrzył jedynie na niego z narastającym zdumieniem i musiał wyglądać przy tym żałośnie śmiesznie, kiedy konsternacja odcisnęła swe piętro w jego rysach.

Chciał coś powiedzieć. Być może zapytać dlaczego lub pójść o krok dalej i rzucić czy postradałeś zmysły, Tony?, bo przecież minęło już dziesięć lat i nie był już młodzieńcem zdzierającym sobie przed nim kolana, a dorosłym mężczyzną, który nie pozwala sobie niczego narzucić i samodzielnie podejmuje decyzje. Ale wystarczyła sekunda, ten ułamek chwili i jedno spojrzenie w szare oczy, by dawna spolegliwość względem tego człowieka. Nikt nigdy wcześniej nie złamał Perseusa w taki sposób, w jaki zrobił to Anthony Shafiq i... och, jakże błoga to była destrukcja! Oczywiście, był w tamtym momencie przerażony, choć bardziej niż skuwki pióra delikatnie wbijającej się w jego skórę z każdym uderzeniem serca (co było odruchem naturalnym), lęk budziły jego własne reakcje; nagła, wszechobejmująca tęsknota za tym, co minęło bezpowrotnie - żarem lejącym się z nieba nad francuską winnicą, kontrastującym z chłodem ambasadorskiej posiadłości. A pomiędzy nimi te wszystkie inne rzeczy, których się dopuszczali i towarzysząca im cała paleta emocji, jakże wówczas intensywnych i, jak nietrudno było zauważyć w uległości obsydianowych tęczówek, wciąż żywa.

Nie zadawał mu żadnych pytań, ponieważ nie potrzebował żadnych odpowiedzi - te otrzymał już w gwałtowności napędzającej Shafiqa i samym faktem, że interesował się ich Johnem Doe. Sprawa jego departamentu, dość poważna, podpowiadała mu intuicja. Coś, czym dla własnego komfortu nie powinien się interesować. Przez moment bił się z myślami, o czym świadczyło jego uciekające spojrzenie. Stan tego człowieka nie był na tyle poważny, by umieszczać go w Lecznicy, choć w żaden sposób by mu to nie zaszkodziło. Potrzebował bardziej opieki dla ciała, niż duszy. Z drugiej jednak strony, w Dolinie Godryka niczego mu pod tym względem nie zabraknie, a w Mungu... W Mungu zawsze się coś działo, ktoś zawsze był gdzieś potrzebny, nie każdemu pacjentowi udawało się poświęcać wystarczająco dużo uwagi. Był początek stycznia, co oznaczało, że szpital pełen był czarodziejów, którzy przez nierozwagę - swoją lub cudzą - ucierpieli w sylwestrową noc. W Lecznicy natomiast jak zwykle odnaleźć można było spokój; jedynie stara panna Midlgey wybudzała się krzykiem ze swych sennych koszmarów.

Wreszcie zaważyła chęć pomocy dawnemu znajomemu. A może jego oddech, przyjemnie łaskoczący jego ucho? Paraliżujący strach, zmysły wyostrzone do granic możliwości... Ale czy był to naprawdę strach? Ten atawistyczny lęk, nakazujący mu drżeć o własne życie? Nie, ten rodzaj przerażenia nie objawia się pełnym ekstazy wyczekiwaniem, rozlewającym się wewnątrz całego ciała. Był instrumentem, nastrojonym i gotowym do koncertu, którego tylko oni mieli być świadkami i z utęsknieniem wypatrywał momentu, w którym Anthony szarpnie za jego struny.

— Daj mi dwa kwadranse, góra godzinę — odpowiedział miękko, również po francusku. — Muszę pomówić z ordynatorem.


[Obrazek: 2eLtgy5.png]
if i can't find peace, give me a bitter glory



the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#5
25.06.2024, 10:09  ✶  
Słowa zawisły między nimi, lubił ich posmak na podniebieniu.
– Tu vas être bien sage – przypieczętował ich umowę, która potrzebowała ledwie dwóch zdań: polecenia i zgody, splecionego zaklęcia, które wprawia rzeczywistość w ruch, naginając ją do woli rzucającego. Dwa zdania, które wspólnie miały przekuć się na działanie.

Odsunął się zaraz po tym tak, jakby to co wydarzyło się przed chwilą nie miało w ogóle miejsca. Winda drgnęła i ruszyła dalej, nie potrzebowała już zaproszenia różdżką do tego. Anthony miał co do sekundy odmierzony czas. Uśmiech satysfakcji przesłaniał jednak zupełnie inny, ten płaski, dedykowany interakcjom społecznym. Schował długopis do wewnętrznej kieszeni marynarki, w milczeniu poprawił rękawiczkę. Lada moment miały otworzyć się drzwi, lada moment mieli pojawić się nieświadomi widzowie, którzy przegapili ten mały, bardzo prywatny spektakl. Perseusz dostał już swoją rolę i przyjął ją z przewidywanym entuzjazmem, i choć wciąż stali obok siebie, Anthony uciekł od niego myślami, planował dalsze kroki. Wyciągnięcie z Munga ambasadora Manuela Fernando Lopeza Concha to jedno, odpowiednia modyfikacja jego wspomnień to drugie, potrzebował jednak pilnie skontaktować się ze swoim przełożonym Alexandrem, aby opracować procedury i zalecenia dla zagranicznych gości. Musieli zdecydowanie wzmocnić ich obserwację, kiedy będą na terenie Anglii. Uniknięcie jednego międzynarodowego skandalu, zatuszowanie ataku dla wyższych celów zachowania twarzy i przede wszystkim odsunięcie widma sankcji to był wciąż mały krok. Potrzebowali ścieżek i wewnętrznych dyrektyw by uniknąć tego typu sytuacji w nadchodzącym czasie. Zapowiadał się rok pełen pracy.

– Do zobaczenia doktorze Black. Bardzo miło było chwilę pogawędzić. – słowa wypłynęły z jego ust bez zawahania, gdy drzwi ciasnej windy otworzyły się. Shafiq nie zamierzał z niej wychodzić, musiał jak najszybciej udać się do swojego Departamentu i przekazać Blatchleyowi co zaszło i co ich czeka. Utrwalanie tego na piśmie byłoby wysoce nierozsądne, a w obliczu zbliżającego się karnawału miał pełnię świadomości, że te pół godziny do godziny mogą być kluczowe. Dotknął ronda kapelusza skłaniając głową, posyłając magipsychiatrze ledwie przelotny uśmiech, tylko po to by przesunąć się, dając miejsca wchodzącym i odjechać z nimi w dół. Był okazją, która się pojawiła i została wykorzystana. Teraz czas wrócić do pracy.


Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Perseus Black (1861), Anthony Shafiq (1900)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa