31.05.2024, 14:32 ✶
- Mnie świecisz czy sobie? - zapytał z pewnym zniecierpliwieniem, kiedy cień znowu się przesunął, uniemożliwiając mu dobre obejrzenie trzymanego w dłoniach przedmiotu. Kieszonkowy zegarek był ładny, ale cholernie stary. Pozłacania nieco przetarły się już, nie mówiąc o tym że czepiała się go ziemia, a skoro oblepiała go z wierzchu, to dałby sobie rękę uciąć, że cały wewnętrzny mechanizm był nią jakimś cudem zapchany. No dobrze, nie zakładałby się o własne ręce, bo jakby to zrobił to znając jego szczęście, straciłby obydwie. A bardzo je lubił, bo się przyzwyczaił do nich przez 33 lata życia. Jak któregoś razu złapał za jakiś przyprawiony klątwą świecznik i mu potem palce zrosły, to przez następny miesiąc kategorycznie odmawiał sięgnięcia po cokolwiek innego, póki William tego nie sprawdził. To był ciężki miesiąc dla nich obojga.
Teraz palce zacisnęły się na wieczku, zatrzaskując je z cichym trzaskiem, a dłoń z przedmiotem wysunęła się do przodu, w kierunku stojącego obok niego brata, który machał tą różdżką jak paralityk. Jak wrócą do domu, to może powinien zaciągnąć go do Munga, żeby sprawdzili czy z nim wszystko w porządku.
- Liż - zaordynował, tonem nieznoszącym sprzeciwu. Wyuczył się przez lata praktyki, naśladując ich drogiego ojca. Ale nie ważne jak bardzo się gimnastykował, miał wrażenie że bliźniaki tylko udają, że to w jakikolwiek sposób na nich działało - głównie przez grzeczność.
- Przepraszam panów... - delikatny głos rozbrzmiał za ich plecami i Tim na moment zesztywniał. Dwójka typów stojących w kącie cmentarza po zmroku wcale nie wpisywała się w typowy wieczór, tego był absolutnie pewien. Do tej pory dookoła nich panowała absolutna cisza, ale mimo to nieznajomej w ogóle nie było słychać. Czy to było jakieś zaklęcie? Oczywiście, że musiało, przecież takie właśnie miał szczęście. A przecież wcale nie robili tutaj nic złego. No... przynajmniej nie tak złego, jak mogłoby się wydawać. Tylko przeglądali starą szmuglerską skrytkę, której położenie dostali w zamian za małe zlecenie.