23 lipca 1972, Głębina
Robert & Stanley
Chciał chłop więcej problemów w życiu, to zrobił sobie dzieci. Dokładnie w tych kilku słowach, najprościej, można podsumować wszystko to, co związane było z niedawnym Widowiskiem Randkowym. Wystarczyła krótka chwila, ledwie kilka sekund, żeby drobna niedogodność przyniosła kolejne, potencjalne komplikacje. Takie, których to - tradycyjnie już - nie spodziewał się wcześniej nikt. Tak samo, jak i nikt nigdy nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji. Ona zawsze przeprowadza atak z zaskoczenia.
Po powrocie do domu, czuł się na tyle źle, że musiał wypić kilka szklanek whisky. Tak dla ukojenia nerwów. Tak dla pozbycia się tego bólu głowy, który zdawał się z wolna nadciągać. Nie chciał towarzystwa. Nie chciał nawet obecności własnego brata. Jeszcze nie teraz. Nie w tym momencie. Musiał sam sobie wszystko poukładać w głowie. Na spokojnie przemyśleć. Przeanalizować sytuację. A koniec końców - przespać się z tym. Bo pośpiech bywał często naprawdę złym doradcą.
Następnego dnia pozwolił sobie wysłać pierwsze listy. W jednym z nich, wspomniał o potrzebie spotkania. Być może zbędnego. Być może faktycznie koniecznego. Zależy jak na to spojrzeć. W jaki sposób do sprawy podejść. Kiedy otrzymał odpowiedź, nie informując nikogo, udał się prosto na Nokturn. Pod odpowiedni adres. W miejsce niby mu znane, zarazem jednak - odwiedzone po raz pierwszy. Jakoś tak wcześniej nie nadarzyła się ku temu odpowiednia okazja. Kiedyś trzeba było wreszcie to naprawić.
Gdziekolwiek Stanley go zabrał, Robert dostosował się. Uważnie rozejrzał się po otoczeniu. Oceniająco. Chłonąc każdy jeden szczegół. Na każdy jeden szczegół zwracając uwagę. W jakich warunkach Stanley obecnie funkcjonował? Jak to się przedstawiało? Być może (na pewno) ojcem był okropnym, ale ostatnie miesiące zmieniły na tyle dużo, że nie było to dla Mulcibera czymś kompletnie pozbawionym znaczenia. Daleki był jednak od tego, aby powiedzieć cokolwiek na ten temat na głos. Aby to faktycznie okazać.
Nie oszukujmy się z tym, że w ogóle potrafił to zrobić.
Był na to wciąż za bardzo Robertem Mulciberem.
- Nic jej nie powiedziałeś? Nadal nie wie? - ciężko było zdecydować się na to, od którego punktu należało zacząć. Zwłaszcza, że sam jeszcze z Sophie nie miał okazji o wszystkim tym porozmawiać. Musiał więc zaufać temu, co usłyszy od Stanleya. Przynajmniej chwilowo. - Po Widowisku zostałem przesłuchany przez aurora, zdarzenie zostało uznane za porwanie. Sophie również została przesłuchana, ale żadne z nas jej podczas tego przesłuchania nie mogło towarzyszyć. - biorąc pod uwagę ile z tym wszystkim było teraz problemów, potencjalnych komplikacji, nie miał głowy do tego, żeby się złościć, irytować, krytykować tak, jak to miewał w zwyczaju. Zamiast tego skupił się na tym, żeby spróbować ten bałagan choć trochę uporządkować. - Nie powinieneś był jej zabierać. Zdajesz sobie sprawę, że naraziłeś tym samym nas wszystkich? To była skrajna głupota. Ale nie traćmy czasu na kazania. - wyciągnął z kieszeni awaryjną paczkę fajek. Choć z reguły popalał cygara, a papierosy kradł od innych, to własne mimo wszystko posiadał. Doceniał ich wpływ na organizm. A przede wszystkim, na psyche. Kto nigdy nie palił, nie był w stanie zrozumieć tego, jak zbawienny był ich wpływ w momencie, kiedy człowiek potrzebował uporządkować swoje myśli. Zapanować nad nerwami. - Zapalisz? - wyciągnął w kierunku syna, jeśli dla odmiany sam chciał poczęstować się tym razem cudzesami, zamiast być tym częstującym. Następnie z powrotem schował paczkę do kieszeni. Nie zamierzał zostawiać jej na wierzchu.