26.08.2024, 13:21 ✶
Lestrange nie do końca orientował się w zawiłościach rodziny Mulciber. Wiedział tyle, ile powinien wiedzieć, trzymał się z tymi, z którymi musiał lub tymi, którzy coś dla niego znaczyli. Taką osobą był chociażby Robert. Osoba, z którą nawiązał współpracę lata temu, osoba z którą wspólnie przeglądał dokumentację i z którą eksperymentował. Szanował go, brał pod uwagę jego zdanie i nawet fakt, że ostatnio odrobinę się poróżnili nie był w stanie przyćmić tego wszystkiego, co uważał o Mulciberze. Domyślał się jednak, że dla niektórych Robert mógł być apodyktyczny. Taki był i trzeba było go przyjąć z pełnym bagażem i nie próbować go zmienić. On sam go drażnił, prowokował - zapłacił za to wysoką cenę, ale musiał to zrobić, żeby się opamiętać. Czy wykorzystał starszego Mulcibera do własnych celów? Być może, chociaż skłamałby, gdyby nie przyznał się przed samym sobą, że Robert wykorzystuje go tak samo, jak on jego. Jeśli nie bardziej. Sam siebie uważał za pieska na posyłki, który ruszał do boju gdy tylko Mulciber wskazywał cel. Nie było szans, żeby mu odmówić: nie wtedy gdy był jeszcze wolny i nie wtedy, gdy związał się z nim przysięgą wieczystą.
- Wyrzucili cię z domu? - Lestrange uniósł brwi w nieudawanym zaskoczeniu. Nie spodziewał się tego. Raczej spodziewał się reprymendy, bo w tym Robert był dobry. Ale najwyraźniej Charles swoim występkiem mocno zalazł mu za skórę, skoro postanowił go wywalić z kamienicy. Ach, ta kamienica w parszywym, mugolskim Londynie... Skrzywił się na samo wspomnienie.
Charles pierdolił, z każdą chwilą coraz bardziej, ale Rodolphus był doskonałym słuchaczem. Co więcej: miał doskonałą pamięć. Skrzętnie notował nie tylko podawane na tacy informacje, ale również to, co sam wyczytał między wierszami. Wkładał te wspomnienia do szufladek w swoim pałacu myśli i dbał o to, by panował tam porządek. Kiedy przyjdzie pora, wyciągnie je, ale teraz... Teraz przecież należało pomóc koledze w niedoli, prawda?
- Kobiety to tylko problem - prychnął w odpowiedzi na informację o listach, które Charles dostawał. Gdzie podziały się te panny, dla których dobre wychowanie i maniery były ważniejsze niż popęd seksualny? Świat czarodziejów schodził na psy i to szybciej, niż na początku przypuszczał. Tu już nie chodziło o mugoli i szlamy, ale też o... to. - Więź między bliźniętami jest specyficzna, Charles. Dla Richarda zawsze Robert będzie na pierwszym miejscu. Nie są jak jedna osoba w dwóch ciałach, ale są ze sobą połączeni aż do śmierci. To nie jest zwykłe rodzeństwo.
Przypomniał oczywistość, lekko przekrzywiając głowę. Trochę rozumiał ból Charlesa, lecz on miał odwrotną sytuację. Wbrew pozorom uważał, że Robert i Richard wpływają na siebie w podobnym stopniu. I nie podobało mu się, że Richard ingerował w jego pracę z Robertem. Słusznie mu nie ufał, lecz Robert był jedną z zaledwie dwóch osób, których by nie zdradził. To go irytowało.
- Nie, miałem na myśli Isaaca, nie Roberta. Wolałbym, byś nie uszkodził jednego z moich najlepszych dostawców kadzideł na bezsenność - dopowiedział, żeby tutaj Charles nie zaczął sobie wyobrażać za dużo o jego związku z wujem. - Jeżeli chcesz, mogę udostępnić ci mieszkanie na jakiś czas. Mam ich kilka, jedno stoi puste.
Zaproponował w końcu, sięgając po papierosa i ignorując wzmiankę o jego szkole. Skoro potrafił się pojedynkować, to lepiej dla niego. Patrząc na czasy, będzie mu to potrzebne. Nie odpalał jednak używki - obracał papierosa w palcach, wzrok wciąż mając utkwiony w Mulciberze. Jego mieszkanie stało puste od czerwca, przychodził tam tylko żeby podlewać tego cholernego kwiata od Victorii. Praktycznie nie miał tam rzeczy osobistych, a na pewno nie miał nic nielegalnego, zadbał o to.
Zanotował w pamięci imiona rodzeństwa Charlesa. Im więcej informacji, tym lepiej. Ale na razie chciał się skupić na nim. Widział w nim zysk w postaci informacji, nawet jeżeli musiałby zgrywać dobrego kolegę, który chce mu pomóc. W zasadzie to była sytuacja idealna, bo oboje na tym skorzystają. Widząc wzrok Mulcibera, przesunął w jego stronę kieliszek, nie odsuwając głowy, a nawet zdobył się na lekkie uniesienie kącika ust.
- Ale musiałbyś podlewać jedną roślinę, którą mam w domu. Do tej pory robił to skrzat, ale nie będzie cię nękał, jeżeli się zdecydujesz. To jedyny warunek. Jeżeli roślina zginie, to będziesz mógł mieć problem - moja kuzynka jest... Cóż, to prezent od niej. Mogłaby się zdenerwować, a jest bardzo kreatywna w swojej złośliwości - powiedział rozbawiony, bo już widział oczyma wyobraźni jak Victoria zasypuje jego mieszkanie roślinami, bo Charles ubił jakiegoś chwasta.
- Wyrzucili cię z domu? - Lestrange uniósł brwi w nieudawanym zaskoczeniu. Nie spodziewał się tego. Raczej spodziewał się reprymendy, bo w tym Robert był dobry. Ale najwyraźniej Charles swoim występkiem mocno zalazł mu za skórę, skoro postanowił go wywalić z kamienicy. Ach, ta kamienica w parszywym, mugolskim Londynie... Skrzywił się na samo wspomnienie.
Charles pierdolił, z każdą chwilą coraz bardziej, ale Rodolphus był doskonałym słuchaczem. Co więcej: miał doskonałą pamięć. Skrzętnie notował nie tylko podawane na tacy informacje, ale również to, co sam wyczytał między wierszami. Wkładał te wspomnienia do szufladek w swoim pałacu myśli i dbał o to, by panował tam porządek. Kiedy przyjdzie pora, wyciągnie je, ale teraz... Teraz przecież należało pomóc koledze w niedoli, prawda?
- Kobiety to tylko problem - prychnął w odpowiedzi na informację o listach, które Charles dostawał. Gdzie podziały się te panny, dla których dobre wychowanie i maniery były ważniejsze niż popęd seksualny? Świat czarodziejów schodził na psy i to szybciej, niż na początku przypuszczał. Tu już nie chodziło o mugoli i szlamy, ale też o... to. - Więź między bliźniętami jest specyficzna, Charles. Dla Richarda zawsze Robert będzie na pierwszym miejscu. Nie są jak jedna osoba w dwóch ciałach, ale są ze sobą połączeni aż do śmierci. To nie jest zwykłe rodzeństwo.
Przypomniał oczywistość, lekko przekrzywiając głowę. Trochę rozumiał ból Charlesa, lecz on miał odwrotną sytuację. Wbrew pozorom uważał, że Robert i Richard wpływają na siebie w podobnym stopniu. I nie podobało mu się, że Richard ingerował w jego pracę z Robertem. Słusznie mu nie ufał, lecz Robert był jedną z zaledwie dwóch osób, których by nie zdradził. To go irytowało.
- Nie, miałem na myśli Isaaca, nie Roberta. Wolałbym, byś nie uszkodził jednego z moich najlepszych dostawców kadzideł na bezsenność - dopowiedział, żeby tutaj Charles nie zaczął sobie wyobrażać za dużo o jego związku z wujem. - Jeżeli chcesz, mogę udostępnić ci mieszkanie na jakiś czas. Mam ich kilka, jedno stoi puste.
Zaproponował w końcu, sięgając po papierosa i ignorując wzmiankę o jego szkole. Skoro potrafił się pojedynkować, to lepiej dla niego. Patrząc na czasy, będzie mu to potrzebne. Nie odpalał jednak używki - obracał papierosa w palcach, wzrok wciąż mając utkwiony w Mulciberze. Jego mieszkanie stało puste od czerwca, przychodził tam tylko żeby podlewać tego cholernego kwiata od Victorii. Praktycznie nie miał tam rzeczy osobistych, a na pewno nie miał nic nielegalnego, zadbał o to.
Zanotował w pamięci imiona rodzeństwa Charlesa. Im więcej informacji, tym lepiej. Ale na razie chciał się skupić na nim. Widział w nim zysk w postaci informacji, nawet jeżeli musiałby zgrywać dobrego kolegę, który chce mu pomóc. W zasadzie to była sytuacja idealna, bo oboje na tym skorzystają. Widząc wzrok Mulcibera, przesunął w jego stronę kieliszek, nie odsuwając głowy, a nawet zdobył się na lekkie uniesienie kącika ust.
- Ale musiałbyś podlewać jedną roślinę, którą mam w domu. Do tej pory robił to skrzat, ale nie będzie cię nękał, jeżeli się zdecydujesz. To jedyny warunek. Jeżeli roślina zginie, to będziesz mógł mieć problem - moja kuzynka jest... Cóż, to prezent od niej. Mogłaby się zdenerwować, a jest bardzo kreatywna w swojej złośliwości - powiedział rozbawiony, bo już widział oczyma wyobraźni jak Victoria zasypuje jego mieszkanie roślinami, bo Charles ubił jakiegoś chwasta.