• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton v
« Wstecz 1 2 3 4 Dalej »
[03.06 Baldwin & Anthony] Stwórco malowanych twarzy, mocnom tobie winny

[03.06 Baldwin & Anthony] Stwórco malowanych twarzy, mocnom tobie winny
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#1
21.09.2024, 23:03  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.11.2024, 22:41 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Badacz tajemnic I

—03/06/1972—
Anglia, Little Hangleton
Baldwin Malfoy & Anthony Shafiq
[Obrazek: weurPqd.png]

Stwórco malownych twarzy, mocnom tobie winny,
Nad Stwórcę żywych więcej tyś dla mnie uczynny.
Szczęście, wzięte z mych ramion ukazem wyroku.
Ty, na wieki mojemu zapewniłeś oku.



Powrót na stare śmieci niósł ze sobą zawsze chłodny wiatr od morza. Anthony nienawidził klimatu, który panował w Little Hangleton, dokładał więc wszelkich starań, by ostentacyjnie go ignorować. Najłatwiej przychodziło mu to latem, kiedy nawet wyspiarze mogli cieszyć się jakimkolwiek słońcem, a rośliny znajdujące się w jego ogrodzie nie musiały być magicznie wspomagane, żeby przeżyć.

Pierwsze dni były jak zawsze ciężkie, niemniej Lisa, stara dobra Lisa, skutecznie wypełniała jego kalendarz mało istotnymi spotkaniami. To, które miał mieć za moment, nie było aż tak nieistotne - w końcu od pracy malarza zależał komfort jego gości, a ten leżał mu na sercu bez względu na to cóż na prawdę o tych gościach myślał. Oczywiście, mógł powiedzieć: taki sam poproszę kolor, tylko ton jaśniejszy, ale to miał być inny rzemieślnik niż dziesięć lat temu, gdy skrzydło gościnne było budowane, a Anthony zawsze był ciekaw ludzi, którzy świadczyli dla niego usługi.

Zawsze mogło się okazać, że potrafią coś więcej...

Dlatego też przywdział życzliwą twarz w miejsce tej ostentacyjnie znudzonej, którą dostrzegł w porannym odbiciu. Księżniczka miała na dniach przybyć i rozpocząć z nim lekcje, całe biuro już zostało postawione na baczność w sprawie traktatu. Teraz trzeba zadbać o swoje gniazdko, zwane przez niektórych pieszczotliwie "naleśnikiem". Przeczesał dłonią przydługie włosy, kręcące się przy lekkim zawilgotnieniu powietrza w loki, wygładził zarost, którego zapewne na dniach będzie musiał się pozbyć, bo czuł w kościach, że Rosierowie nie będą z brody zbytnio zadowoleni.

– Ach Monsieur Malfoy jak mniemam? – Wergiliusz zaprowadził malarza od razu do ogrodów, gdzie wokół podłużnego i niezwykle płytkiego basenu czyniącego honory fontanny, za rzędami kolumn ukrywały się pokoje gościnne, ale też bliżej głównej rezydencji pokoje wspólne takie jak część dedykowana poczęstunkowi (żeby nie użyć słowa jadalnia), część dedykowana napitkowi i relaksacji oraz kamienna łaźnia. Wszystkie meble przykryte były jednak białymi prześcieradłami, zakłócając odbiór pomieszczeń. Znać jednak było daleko posuniętą inspirację cesarstwem rzymskim, żeby nie powiedzieć "zrzynką" z rozwiązań starożytnych. Całości wizerunku dopełniały rzeźby nawiązujące do mitologii i prężące się zielenią cyprysy, i tylko gospodarz nie powitał usługodawcy w todze i z wieńcem laurowym zdobiącym mu skronie. Zaburzał immersję.

– Bardzo miło mi pana poznać. Zaczniemy od małego przejścia się po skrzydle? Wierzę, że nie może się pan doczekać, aż zobaczy swoje płótno? – mówił lekko, ruszając w stronę arkad ścieżką, jakby odpowiedź rozumiała się sama przez sie. – Długo pan robi w zawodzie? – zagaił.

The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#2
25.09.2024, 15:41  ✶  

Było coś niezwykłego w Little Hangleton.
Ten dziwaczny, niezrozumiały dla niektórych małomiasteczkowy urok, gdzieś wśród łanów pól, zieleni, nawet osławionego Lasu Wisielców. Enklawa. Państwo w państwie, kompletnie odcięte od problemów ogółu - tu nie czuło się niepokoju, ekscytacji - czy aby na pewno nie skręciłeś w złą uliczkę, czy to spotkanie grupki czarodziejów w barze to nadal przyjazne spotkanie czy jednak ustawka fanów innych drużyn Quidditch'a. Tu przez dziurę w posadzce mogłeś co najwyżej spaść do piwniczki na wino, a nie do rozciągających się pod całym miastem korytarzy Bezdroży.
Jak ludzie żyli w takim miejscu?
Na to pytanie Malfoy, który mroczną duszę Londynu zdawał się kochać ponad własne życie, nie potrafił odpowiedzieć. Już od samego opuszczenia pociągu poczuł, że to miejsce jest do cna przesiąknięte nudą. Choć dworzec dawał jeszcze jakieś nadzieje ze swoimi popękanymi deskami i zdemolowanym wnętrzem. Spędził dużo czasu oglądając graffiti na stacji.
Może trochę za dużo, bo musiał nieźle przyspieszyć kroku później, aby dotrzeć na miejsce na czas.
Niestety - całe to dobre wrażenie wyparowało po opuszczeniu drzwi, gdy uderzył go sielsko-anielski wiejski patos. Powietrze tu było zbyt czyste - pozbawione słodkiego zapachu zgnilizny, pylistego smogu lepiącego się do podniebienia.

Dostał mapę. O Bogowie chwała wam za tą czystą doskonałość jaką była Lorraine Malfoy, która mu ową mapę, jak do owej “letniej rezydencji pana Shafiqa”, dotrzeć, najzwyczajniej w świecie dziś rano narysowała. Skrupulatnie. Uliczka po uliczce. Skręt po skręcie. Tak aby przesiąknięty tysiącami informacji, udręczony umysł Baldwina wiedział co ma robić. Gdzie ślepo podążać w tym pozamiejskim, nieznanym otoczeniu.
Po wyjściu z dworca w lewo. Potem znów w lewo.
Za fontanną w prawo. O czy to zejście na ścieżkę do Lasu Wisielców? Nie. Nie dzisiaj. Z powrotem na szlak. Minąć stare zabudowania. Prosto. Stop.

Jak szczur w labiryncie podążał za wskazówkami tak długo aż nieomal nie przywalił nosem w bramę. Uniósł sceptycznie brew. Nawet z zewnątrz wyglądało to jak miejsce, w którym człowiek posiadający zbyt wiele galeonów mógł mieszkać. No cóż. Jak źle trafił, to w czym problem? Wszyscy bogacze lubili sztukę. Z reguły taką przez małe “s”.

Skrzat domowy. Najbardziej prymitywny podmiot. Pokraczny gwałt na naturze. Nieoceniony przedmiot w czystokrwistych rodzinach, mebel któremu z jakiegoś powodu nadano prawo głosu. Niepotrzebnie. Już sam fakt, że został powitany przez to odrażające stworzenie sprawiał, że Baldwin był bliski zrobienia kroku w tył. Zawrócenia i machnięcia ręką na to wszystko.
Potrzebujesz tych pieniędzy. Przypomniał mu upierdliwy głosik. Fakt. Lato nie było najlepszym z okresów dla teatru. Im mniej grali tym mniej wpadało mu do sakiewki. Więc zmusił się do kulturalnego uśmiechu, podążając za skrzacią pokraką wprost do ogrodów.
To tylko jeden obraz. Czego może chcieć? Fresk na pół ściany? Jakiś paskudny landszafcik w salonie? Z pastereczkami, jeziorkiem i paroma drzewami. A może kolejny nudny portret jakiejś jeszcze nudniejszej starej pra-pra-prababki?
Fakt faktem, przyglądał się uważnie każdej jednej mijanej części.
Ostentacyjne bogactwo ostentacyjnego człowieka. Domy bogatych czarodziei miały jedną wspólną cechę – były tak absurdalnie, żałośnie wręcz puste. Sprawiały wrażenie bezdusznych skorup. Ten tutaj sprawiał wrażenie jakby pewnego wieczora przeglądał album z antycznymi aranżacjami i wybrał pierwszą lepszą stronę. Nawet jeśli tkwiła w tym jakakolwiek głębia - była czymś czego Malfoy nienawidził - sztampą. Uwielbieniem klasycystycznej szkoły, miłości do wzorców uznanych za “wieczne”. Zasad ustalonych przez trupy Rzymian, które już dawno powinny zostać pogrzebane wraz z ich twórcami.

Jeden obraz. Potrzebujesz tych pieniędzy. Zaciśnij zęby i maluj.
Alternatywą było błaganie ojca o pomoc lub śmierć z głodu i szczerze mówiąc - decyzja o artystycznej prostytucji wciąż wydawała się trudną do podjęcia.
Przywdział na twarz jeden z tych lekkich, pogodnych i życzliwych uśmiechów, którymi zawsze obdarowywał ludzi po przedstawieniach. I ten wyraz sprawiał, że Baldwin mógł się wydać może nawet trochę znajomy. Może gdyby go odziać w czarne szaty i pozwolić nad wartkimi nurtami rzeki konać w żalu za utraconą Ofelią lub szeptać złowrogie przepowiednie o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości gdy występował w adaptacjach Opowieści o Yule.

- W zawodzie?- Uniósł lekko brwi, ale zbył w myślach dziwną konstrukcję pytania. Przygryzł wewnętrzną stronę policzka, starając się zachować spokój. Bycie artystą to nie zawód. To powołanie! To boskie błogosławieństwo od Bogini Matki, niczym słodki pocałunek kochanki, która z tchnieniem jutrzenki obdarowywała swoich wybrańców tym szlachetnym Darem. To nie był jakiś pieprzony zawód.- Nie pamiętam czasów, gdy się nim nie zajmowałem, panie Shafiq.- Odparł siląc się na lekkie rozbawienie. Retoryka pytania, cała otoczka małego imperium w samym sercu sielankowej wsi. Gdzie twój wieniec o sztuczny Cezarze?
Fałsz pachnie równie słodko co zgnilizna Londynu.- Stwierdził za to w myślach, wsuwając ręce do kieszeni, żałując, że zostawił Rozalindę w Necronomiconie. Cesarstwo dla szczura!
Ruszył spokojnie za swoim nowym pracodawcą, przyglądając się każdej z rzeźb. Ledwo zaszczycając je znudzonym spojrzeniem.
- Słyszałem, że to pańska letnia rezydencja. Stąd inspiracja basenem morza śródziemnego? Jakaś tęsknota za słoneczną Italią w naszej pochmurnej Brytanii? - Zapytał. I natychmiast skrzywił się w duszy na tą marną próbę small-talku. Na co mu to było. Teraz będą zobligowani do rozmowy.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#3
25.09.2024, 16:25  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.09.2024, 17:37 przez Anthony Shafiq.)  
Powiadają, że dobry artysta to głodny artysta. Cierpiący artysta. Taki, który miałby później o czym opowiadać swoją sztuką. Artysta szarpany namiętnościami niczym Francesca da Rimini i jej słodki kochanek, na wylot przebici mieczami, a później straszący Dantego swym bezustannym ruchem dyktowanym przez piekielne prądy. Oczywiście byli twórcy nad wyraz spokojni, stateczni, z gromadką dzieci, którzy niekiedy zaskakująco nie pozwalali stylowi życia przeszkadzać w tworzeniu. To były jednak niechlubne wyjątki na kartach historii sztuki. Wyjątki, o których myślał czasami. Zdecydowanie nie dziś.

Anthony nie potrzebował artyzmu, ani krytyki swoich włości do odświeżenia ścian w skrzydle gościnnym. Potrzebował sprawnego rzemieślnika, który ewentualnie mógłby podpowiedzieć co nieco na temat doboru tonów, bo te, które były w pomieszczeniach, które zamierzał mu wskazać, opatrzyły mu się.

– Och, rozumiem – czy z Malfoyami było aż tak źle, że od dziecka przyuczali chłopaka do zawodu budowniczego, właściwego rodzinom półkrwi? To by go w sumie nie zaskoczyło, patrząc na przepływ pieniędzy i dopuszczenie do tego, aby gałąź Lorraine obumierała brakiem wsparcia ze strony familii. Kim jednak był, aby podważać decyzje byłego Ministra Magii? Z drugiej strony, proponował jej opamiętanie raz. Teraz zamierzał już tylko skrzętnie wykorzystywać decyzję, którą podjęła. Kto wie, może ten tu egzemplarz poza malowaniem miał inne, przydatniejsze umiejętności. Przeszło mu przez myśl, lecz tylko na moment. Musiał dopiero odnaleźć się po powrocie do kraju, a nie już opuszkami dotykać swoich lepkich sieci i sprawdzać które narzędzia wymagają renowacji, a które... wymiany.

– Klasyczne wychowanie – odpowiedział gładko, pokazując mu wpierw salę wspólną na wypadek niepogody, zasłaną poduchami, szezlongami, ławami i stołkami, upiornie ukrytymi bielą materii. Rzeźby nimf stojące w wykuszach smutno spoglądały na opustoszałe miejsce. Gdzieniegdzie przy portyku wiły się geometryczne wzory. Je też w sumie by zmienił. – Zatem można by powiedzieć, sentyment z dzieciństwa. Fascynowała mnie myśl, że niektóre opowieści były antyczne już dla antycznych, wciąż jednak uniwersalne dla nich, jak i dla nas teraz. To wszystko jest dla mnie szare. Drażni mnie to. Potrzebowałbym tu tonu, który też będę mógł widzieć. Mam wrażenie, że moja asystentka zgodziła się na ten... różowy, głównie po żeby mnie drażnić. – Nie lubił przebywać we wspólnej sali i najwidoczniej nie odczuwał potrzeby nie rozmawiania o tym po co tu przyszli. Już wystarczało, że musiał to robić gdy otaczało go stado zszarzałych nudnych ludzi, których trzeba było zabawiać, których trzeba było tuczyć. – W łaźni jest lepiej, bo jest kamienna, granat i błękit jest w moim zasięgu, ale z drugiej strony i tak z niej nie korzystam. Tu można ewentualnie podziałać z sufitem, ale sądzę, że Flitwick ogarnie oświetleniem. – machnął różdżką, by zamknąć drzwi, sam nie dotykał klamek. Zdecydowanie nie dotykał niczego czym mógłby się ubrudzić. Weszli głębiej pod arkady, gdzie rzędy drzwi były ściaśnione magią, zdobione konstelacjami. Anthony znów się skrzywił, choć oznaczenia bardzo pięknie prezentowały się na granatowych kręgach.

– To absolutnie nie działa. Pijane towarzystwo nie potrafi odróżnić Strzelca od Wodnika – jego lodowaty ton ociekał krytyką, nawet jeśli nie podawał przy tym żadnych nazwisk. Zaraz jednak zmiarkował się, wracając do swojej życzliwie bezosobowej formy.
– Na niektórych ścianach przy łóżkach są freski i je proszę pozostawić w niezmienionej formie. Lubię ich ułożenie, każdy jeden odtwarza miejsce w którym byłem. – kolejny gest ręką i wszystkie drzwi się otworzyły. – Tu może zostać cokolwiek jest, cokolwiek będzie pasowało. Najbardziej zależy mi na sali wspólnej i elewacji, bo te muszę oglądać, tam absolutnie nie może być czerwonych tonów. Rozumiem, że potrzebuje pan dnia, aby ustalić odpowiednią paletę, moja asystentka ją zweryfikuje i przekaże zaliczkę. – Ton wskazywał, że teraz jest miejsce i czas na pytania i że nie są one mile widziane.
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#4
26.09.2024, 17:28  ✶  
- Rozumiem.
Nie.
Najwyraźniej nadal za cholerę nie rozumiał z kim miał do czynienia, a Malfoy nie potrafił znaleźć odpowiednich słów by wyjść z czystego podziwu nad bezczelnością tego człowieka. Baldwin, nieważnie jak daleko zdawał się błądzić myślami podczas tego całego spaceru, wciąż go słuchał. I kurwa najzwyczajniej w świecie nie dowierzał. Nieważne jak czystą angielszczyzną szanowny Anthony Shafiq się nie posługiwał, bełkot który pluły jego usta był najwyższą formą bluźnierstwa. Świętokradztwa.
W gardle piekła go gorycz upokorzenia, przemieszana z czymś o wiele gorszym – poczuciem kompletnej zdrady. To Ona go wskazała jako wartego uwagi. Skrzywdziła go. Zraniła. Wysłała duszę na zatracenie do człowieka, który atutów zdawał się nie posiadać żadnych. Czy to była kara? Jeśli tak – jakie było przewinienie.

Zacisnął usta nie pozwalając sobie nawet na słowo sprzeciwu. Krytyki. Jak nędzarz zdawał się chylić srebrzystą skroń, błądząc po zakamarkach własnego umysłu. Poświęcił sekundę uwagi temu wspomnianemu „klasycznemu wychowaniu.” Ach więc to wina ojców i dziadów. Zatrzymał się przez chwilę przed posągami nimf – klasycyzm i umiłowanie czystości.
- Nie były uniwersalne.- Odparł, ani myśląc dać mu szerszy kontekst swojej wypowiedzi. Baldwin był człowiekiem drwiącym z baśni. Tych wszystkich nudnych opowieści, gdzie prawdy życiowe zdawały się znaleźć odzwierciedlenie w fałszywej miłości, uniesieniach i żałobie. Gdyby chciał pieprzyć Kleopatrę ukradłby zmieniacz czasu, a nie zachwycał się szekspirowskim Antoniuszem.
Słowa miały to do siebie, że z reguły zdradzały tylko połowę prawdy. Druga kryła się w niedopowiedzeniach, w tym co chciano ukryć. W drobnych wyrazach złości na tą całą „asystentkę”.
To wszystko jest dla mnie szare…
… tonu, który też będę mógł widzieć…

Jakie to uczucie nie być w stanie zobaczyć czerwieni w jej najpiękniejszej postaci? Przeżyć pierwszy zawód, że krew, o której tak marzysz by była błękitną nagle okazuje się szara? Zwyczajnie szara. Jak to jest krwawić tak jak każdy podrzędny mugol czując się jednocześnie panem świata?

Pogarda w sercu młodego czarnoksiężnika rosła z każdą chwilą, gdy był prowadzony z pokoju do pokoju. Jak jakiś żałosny pachołek.
Potrzebujesz tych pieni… Pieprzyć pieniądze. Pieprzyć to wszystko.
Pokiwał głową z uśmiechem przyklejonym na twarzy, gdy oglądał wymagający poprawek sufit. Prześlizgnął się spojrzeniem po drzwiach do pokoi gościnnych, uniesieniem brwi jedynie odpowiadając na ten płaczliwy… Nie, wróć, ten chłodny, pogardliwy wywód. A jednak krył się pod nim płacz „wielkiego inteligenta”.
Naprawdę chłopie uważasz, że to kim jesteś zdeterminował czas seksu twoich rodziców? A jakby tamtego wieczora matka jednak tylko padła przed ojcem na kolana?
Wodnik, strzelec dziwka czy tam panna, jak zwał tak zwał. Wszystko to było jedną wielką bzdurą. Nawet freski nie brzmiały już tak interesująco, gdy Anthony sprzedał mu informację, że są z miejsc, które odwiedzał. Bogini miała młodego Malfoy’a w opiece, że zdołał się powstrzymać przed złośliwym komentarzem czy aby pan Shafiq nie odwiedzał tak wspaniałych krain w opasce na oczach? Jak można było zobaczyć kawał świata i ugrząźć w rzymskim mule?

W końcu przystanęli.
Koniec spaceru po włościach papierowego cesarza. Słysząc o potrzebie przemyślenia sprawy, parsknął krótkim urwanym śmiechem. Ten człowiek naprawdę nie wiedział z kim ma do czynienia. Baldwin skorzystał z tego krótkiego zawieszenia głosu i niemego „prawa do zadawania pytań”, wysuwając różdżkę z rękawa płaszcza. Mógłby… Wystarczyło tylko… Nie.
- To nie będzie konieczne panie Shafiq.- Stwierdził z anielską wręcz cierpliwością, która znalazła swoje odzwierciedlenie w mimice i gestach. Podejrzaną - dla każdego kto go znał choć chwilę dłużej; dla obcych - kolejny dowód na to, że mieli przed sobą cichego, profesjonalnego chłopca.
Różdżka Bladwina nie wyglądała na nową. Wyglądała jakby swoje w życiu już przeżyła, a aktualny właściciel wcale jej nie folgował. Ubrudzona farbą, z wyrzeźbionymi w drewnie kwiatami i liśćmi, sama w sobie sprawiała wrażenie artystycznego projektu niż narzędzia do pracy. Szeptał cicho zaklęcia sunąc smukłymi palcami wolnej dłoni za czubkiem różdżki, tkając i formując kształtującą na ich oczach magię. Krople farby w dziesiątkach odcieni unosiły w powietrzu jak zatrzymany w czasie deszcz. Piękna, czysta magia.
- Brak czerwieni jest zaprawdę bolesny. Dom bez zmysłowego muśnięcia ognia bogini Westy to tylko pusta, gliniana skorupa. Ale cóż... - Nawet na ułamek sekundy nie oderwał wzroku od kształtowanej palety, mieszając ze sobą kolejne krople pozwalając im się łączyć w sobie tylko znanym tańcu. Stłumione zielenie, stonowane błękity, piaskowce bez wyrazu.
Jesteś niedoskonały.- Zdawał się wytykać gospodarzowi, choć jego oczy błyszczały od czystego zachwytu. Jak zawsze gdy rozkładał sztukę na drobne kryształy. W końcu w powietrzu pozostała tylko satysfakcjonująca go paleta czegoś co określiłby „estetyką zblazowanego bogacza”. Westchnął głęboko (niemożebnie wręcz całą kwestią już znużony – nawet jeśli nawet nie zaczął), siląc się na zachwyt nad dobranymi kolorami. Jednym sprawnym ruchem posłał krople na ścianę pozwalając im się rozbić i przy okazji zachlapać meble dookoła, na szczęście przykryte płachtami materiału.
- To moja propozycja palety panie Shafiq.- Powiedział, wsuwając różdżkę za ucho. Ton w jego głosie był nie do podrobienia – odpowiedział Anthony’emu dokładnie tym samym czym on nakarmił go wcześniej. Teraz jest czas na zadawanie pytań i po prawdzie nie są one mile widziane.- Nie bawmy się w zaliczki i nie kłopoczmy kobiety, która wybrała tak niezwykły odcień kermesowego różu. Słyszał pan historię o Narazetańczyku, który potrzebował trzech dni, żeby wstać z grobu? Pan da mi pięć. Deal?
Wyciągnął rękę do uściśnięcia, pozwalając sygnetowi Malfoyów zalśnić w jasnym pokoju niczym klejnot koronny. I tym razem w uśmiechu chłopca o złamanej doszczętnie duszy zalśniło coś o wiele bardziej niebezpiecznego. Jakaś oznaka chaosu, który starał się tak głęboko ukryć przed bogatym głupcem.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#5
26.09.2024, 18:00  ✶  
– Nazaretańczyk – poprawił odruchowo, bo zwykł nie poprawiać tylko swoich przełożonych. A potem utonął we własnych myślach, nawet plama na szmacie okrywającej meble nie wytrąciła go z nich.

Był bogatym, ekscentrycznym hobbystą. Lubił tę maskę tak bardzo, że niemal wrosła mu w twarz. Skrzydło dla gości było sceną, a on jej aktorem, ta skóra opadała nań w sposób naturalny. Papierowy cesarz - niegroźny, pozbawiony ambicji innej niż zaserwowanie dobrego wina, zabawny dla rozmówcy. Idealny do przemycenia myśli, która później wzrastała w domowym zaciszu jego gości. Skuteczne narzędzie. Czy miałby inne nastawienie do nierozpoznanego wciąż Baldwina gdyby rozmawiali ze sobą pierwszy raz w teatrze, po tym jak Malfoy być może zachwycił go słowem, a nie obrazem. Być może w innych okolicznościach Shafiq rozpoznałby go od razu, być może mógłby wskazać nawet któryś z jego monologów, który przypadł mu kiedyś do gustu. Być może los tej relacji wyglądałby zupełnie inaczej, gdyby poznali się w innych warunkach. Na innej scenie.

Ponieważ pogarda obecnie wyrażana w ukryciu była obopólna, głównie przez wzgląd na zajmowanie się sztuką, której gospodarz rzeczywiście nie mógł smakować, więc z oczywistych względów nie zamierzał się w nią zagłębiać, woląc to co można poczuć, usłyszeć, przeczytać. Teraz jednak słodki uśmiech blondynka, jego ujmująca pewność siebie i całkiem - to musiał przyznać - przyjemny dla ucha głos obudziły w nim rozbawienie. Zupełnie jakby oczekiwał od trefnisia kolejnego żartu, aż zabrakło tronu za jego plecami, zabrakło przedniego wina. Dostał paletę, którą normalnie by zignorował, machnął na nią ręką i skoro tylko rozpoznał wszystkie kolory, które mógł widzieć, zaakceptowałby polegając na smaku rzemieślnika.

Ale nie.

Podobało mu się, że widzi każdy z kolorów. Spodobała mu się nieoczekiwana myśl, że zmusiłby swoich gości do widzenia świata jego oczami.

– Ten niebieski mógłby być bardziej wysycony. I chciałbym... Chciałbym też szary. Chciałbym plamę kermesowego różu o tu, a obok szarość, która ma się znaleźć w palecie, skoro Westa ma być wypalonym ogniskiem w swej istocie – czy nie była to słodka metafora? W końcu nie miał rodziny, nie miał żony, nie miał dzieci. Westa nie miała kim się opiekować w tym domu, bo nie mógł cieszyć oczu jej płomieniem. Całe odświeżanie skrzydła gościnnego stało się o wiele bardziej intrygującym zajęciem. – I ta zieleń jest zbyt żółta dla mnie. Te dwa kolory tu, są identyczne. Zastanawiam się też nad mapą nieba w łaźni. Czy lepiej otworzyć sufit aby oddawał pogodę i nieboskłon zewnętrza? – dopytywał nie szczędząc mimice życzliwości, a głosowi słodyczy i oczywiście całej tony upierdliwości osoby, która nie mogła się po prostu zgodzić i rozstać w zgodzie każdy do swoich zajęć.
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#6
26.09.2024, 21:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.09.2024, 21:55 przez Baldwin Malfoy.)  
- Jaka to różnica? - Zapytał, natychmiast poprawiony. Nie przejął się błędem, nie spłonął rumieńcem. Zwłaszcza, że tym razem nie zdążył się powstrzymać, ugryźć w język.- To wciąż opowieść o trzydniowym ghoulu, którego zaczęto czcić jak Boga.
Zamknął się tak szybko jak się odezwał. Niechęć do kogoś kto nie rozpoznał w nim ukochanego dziecięcia Sceny Wschodniej tkwiła jak mała drzazga w czarnym serduszku Baldwina, ale… tak naprawdę nie można było Anthony’ego za to winić kompletnie. Poza małą teatralną sceną, która mu domem, Malfoy zdawał się skutecznie chowany przed światem przez... praktycznie wszystkich. Zwłaszcza rodziców, pragnących unikać skandalu obyczajowego. Tak długo jak jego życie ograniczało się do ciemnych uliczek, gdzie porządni obywatele się nie zapuszczali – miał swoją wolność.

Jakie złe decyzje życiowe doprowadziły chłopaka do Little Hangleton? Gdzie popełnił błąd, skoro bogaty ekscentryk za parę marnych galeonów mógł go kupić jak pannę z Kościanego Zamtuza.
Jeszcze przez moment dostrajał kolory, zgodnie z każdym, najdrobniejszym życzeniem Anthony’ego.  Poprawiał zielonkawe odcienie, nasycał błękity.
- I chciałbym... Chciałbym też szary. Chciałbym plamę kermesowego różu o tu.
A jednak… zawahał się przez ułamek sekundy nad spełnieniem tego życzenia. Ostatecznie dołożył go do palety, chłonąc cały ten chłód dogasającego metafizycznego ogniska. Dam panu tyle szarości panie Anthony....
Przypominał mu teraz te starsze bogate cioteczki, które upierały się, że widzą we własnych portretach zmarszczki, choć Baldwin zarzekał się, że odmłodził je o całe sto lat. Musiał mieć ostatnie słowo – ot przywara bogaczy.
- Nie wiem panie Anthony.- Przyznał z zakłamaną skruchą.- Jestem tylko rzemieślnikiem, nie znam się na gwiazdach i niebie.- Gdyby miał na głowie kaszkiet, zapewne zdjąłby go teraz w pokorze. Słowa z trudem przechodziły mu przez gardło. Żył na poddaszu jednego z najpiękniejszych budynków Alei Horyzontalnej, mogąc z jego dachu oglądać boskie płótno nieboskłonu. A jednak… wciąż od tego uciekał. Do chłodu podziemi, do półmroku Nokturnu. Tam gdzie żadna z fałszywych gwiazd nie śmiała przysłaniać Jej piękna.
Cała ta pokora zdawała się wystarczyć, bo słowna umowa została zawarta. Termin wyznaczony.

08.06.1972



Pięć dni.
Pięć dni wystarczyło, aby sakrum przekształciło się w czyste profanum – ale czyż nie takie jest prawo placu budowy? Nawet jeśli Rzymu w nie zbudowano w tydzień roboczy – Baldwin był gotowy ustanowić ten antyczny rekord.
- Gentle mother fond of Mercy…- Krążył wśród pomieszczeń, nucąc starą piosenkę. W malarskim fartuchu z dłońmi wsuniętymi do kieszeni.- save our sons from war we pray.- Jego twarz pokrywały szare smugi, odzienie było wciąż lepkie od medium. W powietrzu unosił się ciężki zapach farb i podkładów, przysłaniający wszystko inne. Pięć dni malowania, kolejne tygodnie wietrzenia.
Sunął pomiędzy puszkami farby, obserwując jak schnie równo nałożona farba. Wszystko było już gotowe – zgodnie z życzeniem Anthony’ego. Nudne, monotonne ściany neoantycznego grobowca.

Ktokolwiek stwierdził, że mugole są nieprzydatni – chyba nigdy nie widział pana Kazimirira czy jak się tam starszawy mieszkaniec Great Hangleton przedstawiał. Było coś w tym wielkim jak szafa trzydrzwiowa imigrancie z szarego, smutnego państewka w Europie Wschodniej coś absolutnie fascynującego. Zanim został wprowadzony w stan słodkiej hipnozy, zdołał młodego Malfoy’a zapoznać z nowym ładnym słówkiem („kurwa” – ponoć znaczyło wiele rzeczy), wypić po kieliszku wódki (kolejne nowe słówko „na strowie”? „Na zdrawie”? Śmieszny był ten ich język) i przyprowadzić swoich trzech synów – ponoć też zaprawionych w fachu („dobre chłopaki tylko leniwe” stwierdził Kazimimirirz i pierdolnął jednego z nich w łeb tak, że aż Baldwinowi zadzwoniło w uszach. Przez moment blondyn poczuł się niemal jak w domu).
Ale nie było mowy, by pozwolił mugolom się krzątać po magicznych włościach bez kompletnej kontroli nad ich słodkimi umysłami. Bez przesady. Może i był głupi, ale poznawać więzienia od środka to jeszcze nie zamierzał. Dlatego profilaktycznie każdy z jego pomocników znalazł się pod działaniem hipnozy i każdego wieczora z czystym, może nieco skołowanym umysłem był odsyłany do domu. Aktualnie na placu boju pozostał tylko sam Kazimieririrz, który kończył malować ostatnią ścianę.

Można było zapytać czym zajmował się w tym czasie kierownik zamieszania, bo… żadna ze zleconych przez Anthony’ego powierzchni nie była szara. A jednak – drzwi do jednego z pokoi były zatrzaśnięte.
- Podoba mi się ten odcień.- Stwierdził przystając przy Kazimirirrierzu, który nie odpowiedział. Chyba nawet nie zauważył obecności młodego czarodzieja. Poza hipnozą był zabawniejszy, to trzeba mu było przyznać.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#7
28.09.2024, 18:47  ✶  
Tak na prawdę, było mu to obojętne.

Wiek weryfikował cele i ambicje, wiek osłabiał wolę walki.

Nie dbał o scenę, na której miał występować, nie dbał w sumie o zdanie ludzi, na których zdaniu niegdyś zależało mu bardzo.

Miał swoją pozycję w Ministerstwie i osiadł na przysłowiowych laurach, zamiast dumnie prężyć pierś i eksponować skroń przesłoniętą wiecznie zielonym liściem.

Może po prostu potrzebował jakiegoś wydarzenia, impulsu, może potrzebował czegoś co wytrąci go z równowagi i marazmu śmierci, w jaką popadł przed kilkoma miesiącami, choć gdyby miał wskazać konkretniejszą datę, to bynajmniej nie byłaby to śmierć brata, a wcześniejsze dużo wcześniejsze wydarzenie. Wcześniejsza odmowa. Wcześniejsza metaforyczna śmierć, której nie mógł i nie chciał nikomu pokazać.

To były tylko ściany. To były tylko kolory, których i tak nie widział. Równie dobrze pracę powinna odebrać Lisa, ale znów wymigała się od tego.

– Mi również – odpowiedział zza pleców Baldwina, bezosobowo, patrząc nie tyle co na ściany czy drzwi, a gdzieś po nich, prześlizgując się szarym przygaszonym wzrokiem choć wciąż trwał dzień. Wyglądał inaczej, pozbawiony zarostu i przydługich włosów, w ministerialnej szacie zdobnej w emblematy Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Myślami był jednak podobnie nieobecny, jak podczas ich pierwszego spotkania.

Dziś kazał odświeżyć fortepian, stroiciel miał się pojawić lada moment. To było zdecydowanie bardziej interesujące od ścian, ale też ostatecznie nie posłałby Wergiliusza, żeby ten zdecydował czy kciuk powędruje w górę czy w dół.

– Jak szybko będzie można wpuszczać do pokojów ludzi i... – umilkł dopiero teraz zauważając otumanionego hipnozą mężczyznę. Zmarszczył brwi, przez moment ważąc czy jest sens mówić cokolwiek, ale odpuścił. – ...zapłatę woli Pan gotówką, czy przekazaniem do skrytki u Gringotta?
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#8
28.09.2024, 21:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.09.2024, 23:22 przez Baldwin Malfoy.)  
A więc Jaśnie Pan raczył nas zaszczycić.
Doskonale. Inaczej to wszystko nie miałoby sensu.
Baldwin przymknął oczy słysząc głos Anthony’ego. Ale nie odwracał się. Jeszcze nie.

- Wie pan, to zależy czy lubi Pan swoje… pijane towarzystwo.- Odparł na pytanie o czas schnięcia farby. Nie pokwapił się wyciągnąć ręce z kieszeni. Przez moment nawet nie zwracał uwagi na swojego gospodarza, oglądając za to swojego ulubionego mugola na ziemi przy pracy. Czy zachował się nieetycznie? Och skądże! Przecież zrobił to co każdy hipnotyzer zrobić powinien. Ukoił jego zbolały, pełny bólu i wielopokoleniowej traumy umysł. Wyciszył morze. Uspokoił huragan myśli, wszczepił pragnienia za które pani Kazimimirowa na pewno będzie mu bardzo wdzięczna. A w zamian ukradł odrobinę jego czasu. Odrobinę umiejętności. Żadnego czarowania w obecności mugoli, jedynie kilka machnięć wahadełkiem, ot cyrkowa sztuczka.
Uznając, że już wystarczy tej dziwacznej współpracy, wsparł podbródek na ramieniu pana Kiemierzmira (który choć imponujący w barach wzrostem nie grzeszył) i szepnął mu parę słów do ucha. Mężczyzna odszedł bez słowa zaraz potem.- Dałbym im kilka dni na wyschnięcie. Zwłaszcza ściana we wspólnej Sali… och tak, ona potrzebuje trochę czasu aby odpowiednio wsiąknąć.- Nie doprecyzował o co mu chodzi, choć każde słowo zostało dobrane z taką ostrożnością, że nie mogło być mowy o pomyłce.

- Panie Shafiq…- Zaczął podnosząc wreszcie spojrzenie na mężczyznę, nie dając sobie nawet sekundy na zawahanie. Decyzja została podjęta od razu jak zobaczył swoje płótno. Na jego twarzy błąkał się zawadiacki uśmiech. Uśmiech dziecka, które namalowało matce przepiękną laurkę, ale wciąż nie przyznało się, że użyło do tego jej drogiej szminki.– Nie musi się pan kłopotać z zapłatą. To był zaszczyt. – Czyżby w głosie chłopaka rozbrzmiała nuta kpiny? Nieważne. Nawet jeśli tam była to równie dobrze mogła być uznana za służalcze oddanie drobnego rzemieślnika w obliczu boskości.
Szczerze mówiąc nie interesowało go czy Anthony będzie naciskał na zapłatę czy nie. Nie chciał jego srebrników. Nie chciał czeku, sakiewki pełnej galeonów. Po co? Wręczyłby je pierwszej lepszej dziwce na Nokturnie za nic. Wysypałby do studzienki kanalizacyjnej. Poszedłby do Głębiny i serwował kolejkę wszelkim. I jeszcze jedną i jeszcze jedną. Tak długo aż by się zachlał na śmierć. Bo tylko to pozwoliłoby mu zapomnieć o jałmużnie.

Pieniądze Shafiq’a były warte tyle co kurz na Podziemnych Ścieżkach.
Sztuka Malfoy’a była bezcenna.


Przechylił lekko głowę i przez moment można było odnieść wrażenie, że zmienił zdanie. Ale nie. Po prostu ruszył w stronę swojego gospodarza. Mijając go, zatrzymał się na chwilę.
- Wierzę, że nasze drogi jeszcze się skrzyżują.- Jego głos nie mógł być głośniejszy od zmysłowego szeptu. Dopiero teraz wyciągnął rękę z kieszeni, a w powietrzu uniósł się charakterystyczny metaliczny zapach. Krew. Czyja? Odpowiedź przyszła natychmiast jeśli Anthony zdecydował się spojrzeć w dół na rękę, którą właśnie Malfoy poklepał go po ramieniu, brudząc mu pracowniczy mundurek. Z głębokiej, niemal przechodzącej na drugą stronę rany po wewnętrznej stronie jego dłoni sączyła się gęsta krew. To jak to w końcu było? Gwoździe przebiły dłonie czy nadgarstki Nazaretańczyka?
Jeśli ich spojrzenia się skrzyżowały Anthony mógł zobaczyć w oczach dzieciaka coś co mógł już widzieć już wcześniej.  Nie było w nich blasku. Nie było ognia, narodzonego z boskiej iskry tworzenia. Bezlitosne spojrzenie oczu tak jasnych, że zdawały się skute lodem. Jakby czaiło się pod nimi uśpione i bezdenne morze.
Baldwin nie tłumaczył po co. Nie musiał tłumaczyć dlaczego. Anthony sam niedługo zobaczy. Wystarczy tylko że przejdzie do Wspólnej Sali.

Ale tą wędrówkę musiał już odbyć sam, bo Baldwin skinął po prostu głową w geście pożegnania. Odsunął się o krok czy dwa, po czym teleportował się Matka sama jedna wie gdzie.

Postać opuszcza sesję

Ale przecież tu nie kończy się historia, prawda? Tak wiele pytań pozostało bez odpowiedzi. Dlaczego szanowny pan Malfoy wzgardził Shafiqowym groszem. Dlaczego cała jego osoba błyszczała w odcieniach szarości, skoro żadna ze ścian, którą Anthony minął po drodze nie była nawet w odcieniu zbliżona do tych, które Baldwin nosił z dumą na sobie. Barwy wojenne w bitwie, którą Anthony zapewne nie wiedział, że nawet toczy. Dlaczego w pośpiechu opuścił posiadłość.
Odpowiedzi znalazły się tak szybko jak mężczyzna przekroczył próg Sali Wspólnej. Pierwszy uderzył w jego nozdrza zapach – świeżego wapiennego tynku, farb i krwi.
Jedną ze ścian pokrywał f r e s k.
Magnum opus młodego Malfoy’a. Jego własna Kartagina. Bo czymże była letnia rezydencja pana Shafiqa jeśli nie grobowcem klasycystycznej sztuki, która należało pogrzebać i posypać solą?


Fresk objęty działaniem przewagi - Tworzenie Dzieł Sztuki - "Jego portrety (tu Wenus) mają wzbudzać nie tyle zachwyt co fascynację. Może nawet podsyconą domieszką chorej obsesji; sprawiać by chciało się na nie patrzeć godzinami i tonąć w martwym spojrzeniu jego modeli."
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#9
29.09.2024, 15:22  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.09.2024, 15:22 przez Anthony Shafiq.)  
Nie rozumiał zachowania młokosa, który wszak miał tylko przyjść i odmalować mu pomieszczenia dla gości. Nie rozumiał napięcia, jakie ten wytworzył podczas ich ostatniej rozmowy i... ponad wszystko nie rozumiał tego co zastał w pokoju wspólnym.

Jednym ruchem różdżki pozbył się drażniącego zapachu krwi, zapominając w tym wszystkim o ubrudzonym ubraniu. Był oklumentą, więc magia obrazu bynajmniej nie zadziałała na niego w jakikolwiek sposób, ale już fakt, że rzeczywiście kolor który widział był tym samym, który widzieli inni szalenie go rozbawił, zmywając niesmak buty zatrudnionego rzemieślnika. Wpatrywał się w niego dość, by z piersi wyrwał mu się niekontrolowany zbytnio chichot, a zaraz potem dźwignął się by skreślić kilka słów do przyczyny całego zajścia - osoby polecającej ów malarza. Dziwił się, że osoba o takiej wyobraźni nie zajmuje się zawodowo sztuką, ale kim był, by wskazywać młodym drogę. Lorraine nauczyła go tego, że w przypadku zwłaszcza Malfoyów nie ma to większego sensu, a tak mu się wydawało, że był to któryś z jej zubożałych krewnych. Nie omieszkał też poinformować Morpheusa, choć wątpił aby przyjaciel doceniał ten zmyślny żart z takim samym zaangażowaniem. Z całą pewnością nie zamierzał jednak tego zamalowywać, choć zmyślne draperie oczywiście pojawiły się następnego dnia na tej ścianie. Nie dlatego, że jakkolwiek uznawał fresk za bohomaz pełen gniewu urażonej dumy, ale dlatego, że nie chciał pokazywać go każdemu. Lubił bowiem pierwsze eksponaty swoich kolekcji zatrzymywać tylko dla wybranych...

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Anthony Shafiq (1981), Baldwin Malfoy (3179)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa