07.01.2025, 04:54 ✶
Usiedli we wskazanym miejscu. Astaroth jako pierwszy, on jako drugi. Żaden z nich ewidentnie nie miał zamiaru kwestionować tego, czy należy to zrobić. Tak było najlepiej. Zdecydowanie. Takie podejście pozwalało omijać zbędne pułapki związane ze złamaniem konwenansów panujących w tym nomen omen innym, ale zbliżonym do ich świata. Tu też panowały pewne niepisane zasady.
Ambroise zignorował wyraźne skrzywienie się Yaxleya na jego, no, prawdopodobnie zapach, który w tym momencie nie był już w żaden sposób wyczuwalny dla Greengrassa, ale chyba zdecydowanie bardzo dobrze działał na wampiry. Eksperci bez wątpienia nie mylili się w tym temacie. Miał to zapamiętać...
...ale na co? Mógłby powiedzieć, że w przyszłości, jednakże przecież w istocie nie zamierzał doprowadzać do kolejnych ich spotkań. Po to był ten wypad na Podziemne Ścieżki. To był ten ostateczny cel, jaki tu mieli razem.
Uniezależnienie od dostaw krwi, przynajmniej tej szpitalnej, jak i po prostu zażegnanie całej nowo rozkwitającej relacji, która nie miała racji bytu bez uwzględnienia czynnika, jakim była dla niego Geraldine. Nie zamierzał na nowo wpychać się z butami w życie swojej byłej. Miał jeszcze trzy wspólne sprawy do załatwienia.
Jedna z nich właśnie miała szansę się rozwiązać. Z drugą też podjął już odpowiednie kroki w celu przepisania wspólnego nadmorskiego domu wyłącznie na starszą Yaxleyównę. Trzecią był doppleganger, lecz tu nadal nie miał zbyt wiele do powiedzenia, bo nie od niego zależało, kiedy ruszą na polowanie.
Ostatnio zatrważająco dużo rzeczy nie było w jego kwestii. I choć tego nie okazywał, to go równie wkurwiało, co dołowało.
Przysiadając się do wampira, Roise przeniósł wzrok na brata Geraldine, mimo to kątem oka w dalszym ciągu obserwując Iris. Astaroth zadał całkiem słuszne pytanie, nawet jeśli odpowiedź na nie aż sama cisnęła się na usta każdego, kto miał choć trochę wspólnego z tego typu miejscami.
A jednak ostatnią rzeczą, jaką chciałby teraz robić Greengrass było roztaczanie przed kimkolwiek złowrogich wizji. Nie był typem człowieka, który czerpie satysfakcję ze straszenia innych ludzi, zwłaszcza w momentach takich jak ten. Ostatni raz bawił się w takie rzeczy, gdy był gówniarzem tuż po szkole.
Obecnie nie planował mówić towarzyszowi, że wszystko jest tu w najlepszym porządku i nie ma się czego obawiać, zwłaszcza w obliczu informacji o przetasowaniach. Ale nie zamierzał również przesadzać w drugą stronę.
- Ze wszystkich osób na Ścieżkach, które mogą wyrazić chęć współpracy - zaczął może nie szeptem, ale wystarczająco cichym głosem, aby nie brzmieć natrętnie; w gruncie rzeczy i tak wiedział, że jest słuchany z obu stron i nic, co powie nikomu nie umknie. - Dziwne Siostry są twoim najlepszym gwarantem... ...względnego... ...bezpieczeństwa - stwierdził, przy czym ani przez chwilę nie wahał się przy tym, czy powinien użyć nieoficjalnego określenia na ich gospodynie.
One i tak dostatecznie dobrze wiedziały jak mówią o nich wszyscy ludzie dookoła. Żadna nie miała z tym najmniejszego problemu. Wręcz przeciwnie. Zbudowały na tym swoją opinię. Mało kto był w stanie podważyć ich status.
- Są ponad wieloma zagrywkami, na które pozwalają sobie inni ludzie - nie dodawał, że szczególnie teraz, gdy nie ma już z nimi poprzedniej głowy rodziny, tym bardziej, że nie był tego taki pewien.
Wydawało mu się, że mimo wszystko to były najlepsze osoby, które mogły mieć coś do zaoferowania. Oczywiście nie bez swojej ceny, ale na Podziemnych Ścieżkach nie było praktycznie nikogo kto robiłby coś z czystej dobroci serca.
W dalszym ciągu kątem oka patrzył na kobietę. W końcu po zebraniu potrzebnych składników, Iris odwróciła się w stronę wyjścia. Jej długa tunika delikatnie falowała, gdy wychodziła a lekki zapach ziół unosił się za nią jak mgiełka. Nie czekała dłużej. Ze skrzypnięciem zawiasów drzwi zniknęła za drzwiami kolejnego pomieszczenia. Wydawało się, że w powietrzu pozostał cień jej obecności.
- Po prostu im nie podpadnij ani nie próbuj się z nimi przyjaźnić - dodał po chwili zastanowienia, w dalszym ciągu mówiąc cicho, ale nie szeptem.
Idealnie w porę, bo Iris właśnie ponownie pojawiła się w pomieszczeniu. Przed nią unosiła się wielka kadź, wypełniona gęstym, ciemnym wywarem, który zdawał się pulsować w rytm jej oddechu. Jej różdżka, lekko drgająca w dłoni, zdawała się być przedłużeniem samej ręki kobiety. Emanowała subtelnym światłem, sprawiając, że kadź lewitowała z niezwykłą gracją.
Zatrzymała się przy stole a naczynie z cichym bulgotem opadło na blat. Ciemny płyn w środku pulsował, jakby nie do końca był cieczą. Równie dobrze mógł być jakimś dziwnym, przelewającym się, śliskim, półpłynnym bytem. Jego zapach, intensywny i niepokojący, stanowiący mieszankę wcześniej wybranych składników, wypełnił pomieszczenie. Ledwo zauważalny obłoczek perłowej pary unoszący się z wnętrza przyciągał spojrzenie. Skrzył się, był zmysłowy, lecz jednocześnie odpychający.
Bez słowa, z tajemniczym uśmiechem, gestem zaprosiła mężczyzn, by spojrzeli do środka. Zaznajomiony z całym procesem, Ambroise powoli kiwnął głową, posyłając Astarothowi spojrzenie mające zapewnić go, że ciecz w istocie nie była żadnym bytem i nie miała pożreć mu twarzy czy wyłupić oczu. Iris z jej typowym posępnym uśmiechem, przyglądała się ich reakcjom.
Nie czekając na ruch ze strony towarzysza, jako pierwszy pochylił się w kierunku kadzi, patrząc w jej wnętrze, w którym nie dostrzegł nic prócz tego, co widział już wcześniej. Jednak doskonale wiedział, że to nie on miał tam coś widzieć. Dla niego te tajemnice miały pozostać niezgłębione.
Iris, z wyrazem twarzy, który trudno było odczytać, kiwnęła głową. Po chwili milczenia, jej głos, cichy jak szept w mrocznej nocy, wypełnił pomieszczenie.
- Będę w stanie podtrzymać warunki umowy. O całej reszcie porozmawiamy w przyszły czwartek - powiedziała, zwracając się do starszego z mężczyzn.
Ambroise nie odpowiedział, kwitując jej słowa tym samym kiwnięciem głowy, co poprzednio, ustępując miejsca Yaxleyowi.
- A ty, wampirze, możesz być pewien, że zapewnię ci część tego, co potrzebujesz. Dokładnie tyle ile potrzebujesz. Nie radzę ci szukać na Ścieżkach nic więcej. Nie w tym zakresie - napięcie w powietrzu wzrosło a słowa Iris były jak klucz lekko otwierający drzwi do nieznanego; zawsze sprawiała wrażenie, jakby wiedziała więcej niż mówi. - Wymiana za wymianę - kontynuowała, a jej oczy błyszczały jak dwa błękitne kamienie. - Raz w tygodniu dostarczę ci świeżą, dobrą krew. Dwa razy w miesiącu, ty zaś oddasz mi swoją. Nie będziesz mi zadawał pytań, nie będziesz drążył. Przyjdziesz grzecznie we wskazane miejsce i załatwimy sprawę - spojrzała na młodszego mężczyznę z wyrazem twarzy, który sugerował, że zna jego imię, mimo że nigdy go nie wypowiedziała.
Cisza wypełniła pomieszczenie a Iris z tajemniczym uśmiechem spojrzała na kadź, jakby w jej wnętrzu kryły się odpowiedzi na pytania, których nikt jeszcze nie zadał.
- Dostawca będzie przekazywał ci twoją zapłatę we krwi w dyskretny sposób, nie zawsze o tej samej porze, nie do mieszkania, a do apteki przy Horyzontalnej - dodała to zdanie z pewnością, jakby znała ich świat i nawyki lepiej niż oni sami, mimo że gdyby Astaroth o to spytał, dowiedziałby się, że od ponad dwóch dekad nie wychodziła na powierzchnię.
Jedna dostatecznie satysfakcjonująca partia krwi raz w tygodniu. Świeża i czysta. Za odwzajemnienie datku dwa razy w miesiącu. Posoka z jego żył przekazywana jej co dwa tygodnie. Bez pytań, bez analizowania tego, do czego miała służyć. To brzmiało jak uczciwa wymiana. Tak uczciwa jak tylko Ścieżki mogły być uczciwe.
- Masz czas na zastanowienie. Pojutrze otrzymasz pytanie - zakończyła cicho, jednocześnie posyłając Yaxleyowi przenikliwe spojrzenie, po czym kierując je na Ambroisa, który (niespodzianka) kolejny raz pokiwał głową.
Doskonale zdając sobie sprawę z tego, co zaraz nadejdzie. Wrażenie wypchnięcia przez lodowatą taflę wody. Zupełnie tak, jakby nagle i bez ostrzeżenia ktoś wyciągnął ich z niemal całkowicie zmrożonego jeziora, gdzie woda jeszcze nie zastygła w lód, ale już zgęstniała.
To było szybsze od mrugnięcia okiem. W jednej chwili siedzieli przy stoliku, w kolejnej znaleźli się przy studni wykopanej w twardej ziemi. Chybocząc się na nogach, ale stojąc bardzo blisko wyjścia z korytarzy.
- Uwielbia się tym popisywać przed nowymi - skomentował po chwili, walcząc z chęcią zwrócenia obiadu, bowiem ten rodzaj teleportacji zdecydowanie mu nie odpowiadał.
Przełknął ślinę, jednocześnie nabierając głęboki wdech.
- Jeśli masz się zrzygać - prawdę mówiąc, nie miał zielonego pojęcia czy wampiry mogły wymiotować, ale wolał uprzedzić Astarotha o tym kolejnym fakcie. - Pod żadnym pozorem nie rzygaj do fontanny. To teleport... ...powiedzmy, że. W razie potrzeby wchodzisz do środka, zanurzasz się na około trzy sekundy. Wyrzuca cię w Lesie Wisielców przy Little Hangleton. Skok jest nienamierzalny. Szczególnie przydatne, gdy musisz spierdalać przed BUMem - a mógł mu raczej uwierzyć, że bywając w tym miejscu, prędzej czy później miał znaleźć się w takiej sytuacji.
- Witamy w najbrudniejszej części półświatka - mruknął uśmiechając się bez rzeczywistej satysfakcji, za to z nieskrywanym przekąsem. - W prawo. Pierwszy wąski korytarz pod kątem prostym i w górę po schodach masz wyjście. Ja mam tu jeszcze coś do załatwienia - stwierdził, nie zamierzając zagłębiać się w temat. - I pamiętaj: dla Geraldine nasza wycieczka nie istnieje - nie zamierzał dodawać, że dzień wcześniej bez ostrzeżenia dostał workiem krwi w gębę a później Yaxleyówna poprawiła mu ten cios solidnym liściem wymierzonym w policzek.
Raczej wolał nie powtarzać awantury. Teraz zaś oddalić się najszybciej jak to możliwe, po chwili zastanowienia jednak odprowadzając Astarotha bliżej schodów, bo nie był aż takim skurwysynem. Nie tym razem. Następnym Yaxley musiał radzić sobie sam.
Ambroise zignorował wyraźne skrzywienie się Yaxleya na jego, no, prawdopodobnie zapach, który w tym momencie nie był już w żaden sposób wyczuwalny dla Greengrassa, ale chyba zdecydowanie bardzo dobrze działał na wampiry. Eksperci bez wątpienia nie mylili się w tym temacie. Miał to zapamiętać...
...ale na co? Mógłby powiedzieć, że w przyszłości, jednakże przecież w istocie nie zamierzał doprowadzać do kolejnych ich spotkań. Po to był ten wypad na Podziemne Ścieżki. To był ten ostateczny cel, jaki tu mieli razem.
Uniezależnienie od dostaw krwi, przynajmniej tej szpitalnej, jak i po prostu zażegnanie całej nowo rozkwitającej relacji, która nie miała racji bytu bez uwzględnienia czynnika, jakim była dla niego Geraldine. Nie zamierzał na nowo wpychać się z butami w życie swojej byłej. Miał jeszcze trzy wspólne sprawy do załatwienia.
Jedna z nich właśnie miała szansę się rozwiązać. Z drugą też podjął już odpowiednie kroki w celu przepisania wspólnego nadmorskiego domu wyłącznie na starszą Yaxleyównę. Trzecią był doppleganger, lecz tu nadal nie miał zbyt wiele do powiedzenia, bo nie od niego zależało, kiedy ruszą na polowanie.
Ostatnio zatrważająco dużo rzeczy nie było w jego kwestii. I choć tego nie okazywał, to go równie wkurwiało, co dołowało.
Przysiadając się do wampira, Roise przeniósł wzrok na brata Geraldine, mimo to kątem oka w dalszym ciągu obserwując Iris. Astaroth zadał całkiem słuszne pytanie, nawet jeśli odpowiedź na nie aż sama cisnęła się na usta każdego, kto miał choć trochę wspólnego z tego typu miejscami.
A jednak ostatnią rzeczą, jaką chciałby teraz robić Greengrass było roztaczanie przed kimkolwiek złowrogich wizji. Nie był typem człowieka, który czerpie satysfakcję ze straszenia innych ludzi, zwłaszcza w momentach takich jak ten. Ostatni raz bawił się w takie rzeczy, gdy był gówniarzem tuż po szkole.
Obecnie nie planował mówić towarzyszowi, że wszystko jest tu w najlepszym porządku i nie ma się czego obawiać, zwłaszcza w obliczu informacji o przetasowaniach. Ale nie zamierzał również przesadzać w drugą stronę.
- Ze wszystkich osób na Ścieżkach, które mogą wyrazić chęć współpracy - zaczął może nie szeptem, ale wystarczająco cichym głosem, aby nie brzmieć natrętnie; w gruncie rzeczy i tak wiedział, że jest słuchany z obu stron i nic, co powie nikomu nie umknie. - Dziwne Siostry są twoim najlepszym gwarantem... ...względnego... ...bezpieczeństwa - stwierdził, przy czym ani przez chwilę nie wahał się przy tym, czy powinien użyć nieoficjalnego określenia na ich gospodynie.
One i tak dostatecznie dobrze wiedziały jak mówią o nich wszyscy ludzie dookoła. Żadna nie miała z tym najmniejszego problemu. Wręcz przeciwnie. Zbudowały na tym swoją opinię. Mało kto był w stanie podważyć ich status.
- Są ponad wieloma zagrywkami, na które pozwalają sobie inni ludzie - nie dodawał, że szczególnie teraz, gdy nie ma już z nimi poprzedniej głowy rodziny, tym bardziej, że nie był tego taki pewien.
Wydawało mu się, że mimo wszystko to były najlepsze osoby, które mogły mieć coś do zaoferowania. Oczywiście nie bez swojej ceny, ale na Podziemnych Ścieżkach nie było praktycznie nikogo kto robiłby coś z czystej dobroci serca.
W dalszym ciągu kątem oka patrzył na kobietę. W końcu po zebraniu potrzebnych składników, Iris odwróciła się w stronę wyjścia. Jej długa tunika delikatnie falowała, gdy wychodziła a lekki zapach ziół unosił się za nią jak mgiełka. Nie czekała dłużej. Ze skrzypnięciem zawiasów drzwi zniknęła za drzwiami kolejnego pomieszczenia. Wydawało się, że w powietrzu pozostał cień jej obecności.
- Po prostu im nie podpadnij ani nie próbuj się z nimi przyjaźnić - dodał po chwili zastanowienia, w dalszym ciągu mówiąc cicho, ale nie szeptem.
Idealnie w porę, bo Iris właśnie ponownie pojawiła się w pomieszczeniu. Przed nią unosiła się wielka kadź, wypełniona gęstym, ciemnym wywarem, który zdawał się pulsować w rytm jej oddechu. Jej różdżka, lekko drgająca w dłoni, zdawała się być przedłużeniem samej ręki kobiety. Emanowała subtelnym światłem, sprawiając, że kadź lewitowała z niezwykłą gracją.
Zatrzymała się przy stole a naczynie z cichym bulgotem opadło na blat. Ciemny płyn w środku pulsował, jakby nie do końca był cieczą. Równie dobrze mógł być jakimś dziwnym, przelewającym się, śliskim, półpłynnym bytem. Jego zapach, intensywny i niepokojący, stanowiący mieszankę wcześniej wybranych składników, wypełnił pomieszczenie. Ledwo zauważalny obłoczek perłowej pary unoszący się z wnętrza przyciągał spojrzenie. Skrzył się, był zmysłowy, lecz jednocześnie odpychający.
Bez słowa, z tajemniczym uśmiechem, gestem zaprosiła mężczyzn, by spojrzeli do środka. Zaznajomiony z całym procesem, Ambroise powoli kiwnął głową, posyłając Astarothowi spojrzenie mające zapewnić go, że ciecz w istocie nie była żadnym bytem i nie miała pożreć mu twarzy czy wyłupić oczu. Iris z jej typowym posępnym uśmiechem, przyglądała się ich reakcjom.
Nie czekając na ruch ze strony towarzysza, jako pierwszy pochylił się w kierunku kadzi, patrząc w jej wnętrze, w którym nie dostrzegł nic prócz tego, co widział już wcześniej. Jednak doskonale wiedział, że to nie on miał tam coś widzieć. Dla niego te tajemnice miały pozostać niezgłębione.
Iris, z wyrazem twarzy, który trudno było odczytać, kiwnęła głową. Po chwili milczenia, jej głos, cichy jak szept w mrocznej nocy, wypełnił pomieszczenie.
- Będę w stanie podtrzymać warunki umowy. O całej reszcie porozmawiamy w przyszły czwartek - powiedziała, zwracając się do starszego z mężczyzn.
Ambroise nie odpowiedział, kwitując jej słowa tym samym kiwnięciem głowy, co poprzednio, ustępując miejsca Yaxleyowi.
- A ty, wampirze, możesz być pewien, że zapewnię ci część tego, co potrzebujesz. Dokładnie tyle ile potrzebujesz. Nie radzę ci szukać na Ścieżkach nic więcej. Nie w tym zakresie - napięcie w powietrzu wzrosło a słowa Iris były jak klucz lekko otwierający drzwi do nieznanego; zawsze sprawiała wrażenie, jakby wiedziała więcej niż mówi. - Wymiana za wymianę - kontynuowała, a jej oczy błyszczały jak dwa błękitne kamienie. - Raz w tygodniu dostarczę ci świeżą, dobrą krew. Dwa razy w miesiącu, ty zaś oddasz mi swoją. Nie będziesz mi zadawał pytań, nie będziesz drążył. Przyjdziesz grzecznie we wskazane miejsce i załatwimy sprawę - spojrzała na młodszego mężczyznę z wyrazem twarzy, który sugerował, że zna jego imię, mimo że nigdy go nie wypowiedziała.
Cisza wypełniła pomieszczenie a Iris z tajemniczym uśmiechem spojrzała na kadź, jakby w jej wnętrzu kryły się odpowiedzi na pytania, których nikt jeszcze nie zadał.
- Dostawca będzie przekazywał ci twoją zapłatę we krwi w dyskretny sposób, nie zawsze o tej samej porze, nie do mieszkania, a do apteki przy Horyzontalnej - dodała to zdanie z pewnością, jakby znała ich świat i nawyki lepiej niż oni sami, mimo że gdyby Astaroth o to spytał, dowiedziałby się, że od ponad dwóch dekad nie wychodziła na powierzchnię.
Jedna dostatecznie satysfakcjonująca partia krwi raz w tygodniu. Świeża i czysta. Za odwzajemnienie datku dwa razy w miesiącu. Posoka z jego żył przekazywana jej co dwa tygodnie. Bez pytań, bez analizowania tego, do czego miała służyć. To brzmiało jak uczciwa wymiana. Tak uczciwa jak tylko Ścieżki mogły być uczciwe.
- Masz czas na zastanowienie. Pojutrze otrzymasz pytanie - zakończyła cicho, jednocześnie posyłając Yaxleyowi przenikliwe spojrzenie, po czym kierując je na Ambroisa, który (niespodzianka) kolejny raz pokiwał głową.
Doskonale zdając sobie sprawę z tego, co zaraz nadejdzie. Wrażenie wypchnięcia przez lodowatą taflę wody. Zupełnie tak, jakby nagle i bez ostrzeżenia ktoś wyciągnął ich z niemal całkowicie zmrożonego jeziora, gdzie woda jeszcze nie zastygła w lód, ale już zgęstniała.
To było szybsze od mrugnięcia okiem. W jednej chwili siedzieli przy stoliku, w kolejnej znaleźli się przy studni wykopanej w twardej ziemi. Chybocząc się na nogach, ale stojąc bardzo blisko wyjścia z korytarzy.
- Uwielbia się tym popisywać przed nowymi - skomentował po chwili, walcząc z chęcią zwrócenia obiadu, bowiem ten rodzaj teleportacji zdecydowanie mu nie odpowiadał.
Przełknął ślinę, jednocześnie nabierając głęboki wdech.
- Jeśli masz się zrzygać - prawdę mówiąc, nie miał zielonego pojęcia czy wampiry mogły wymiotować, ale wolał uprzedzić Astarotha o tym kolejnym fakcie. - Pod żadnym pozorem nie rzygaj do fontanny. To teleport... ...powiedzmy, że. W razie potrzeby wchodzisz do środka, zanurzasz się na około trzy sekundy. Wyrzuca cię w Lesie Wisielców przy Little Hangleton. Skok jest nienamierzalny. Szczególnie przydatne, gdy musisz spierdalać przed BUMem - a mógł mu raczej uwierzyć, że bywając w tym miejscu, prędzej czy później miał znaleźć się w takiej sytuacji.
- Witamy w najbrudniejszej części półświatka - mruknął uśmiechając się bez rzeczywistej satysfakcji, za to z nieskrywanym przekąsem. - W prawo. Pierwszy wąski korytarz pod kątem prostym i w górę po schodach masz wyjście. Ja mam tu jeszcze coś do załatwienia - stwierdził, nie zamierzając zagłębiać się w temat. - I pamiętaj: dla Geraldine nasza wycieczka nie istnieje - nie zamierzał dodawać, że dzień wcześniej bez ostrzeżenia dostał workiem krwi w gębę a później Yaxleyówna poprawiła mu ten cios solidnym liściem wymierzonym w policzek.
Raczej wolał nie powtarzać awantury. Teraz zaś oddalić się najszybciej jak to możliwe, po chwili zastanowienia jednak odprowadzając Astarotha bliżej schodów, bo nie był aż takim skurwysynem. Nie tym razem. Następnym Yaxley musiał radzić sobie sam.
Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down