Mieli ich kilka. Pierwszych razów. Tych chwil, które zdecydowanie pierwszy raz zrobili w swoim towarzystwie. O niektórych mile mu się wspominało, inne powinni owiać zasłoną milczenia. W gruncie rzeczy bilans był raczej pozytywny. Choć mógłby być lepszy. Doskonale wiedział, czym by to sprawili.
Na pewno nie wątłymi rozmowami pod wpływem chwili, która sprzyjała czemuś innemu. A więc czemu tak trudno mu było panować przy niej nad językiem i połączeniami mózgowymi? Chciał powiedzieć jedno, mówił drugie.
- Sugeruję, że jesteś czarująca - mógł tak mówić, prawda?
Był jej przyjacielem. Mógł być subiektywny. Nie kłamał. Ze wszystkich kwiatów, które wymienił tego wieczoru, ułudka najbardziej pasowała do Geraldine. Oczywiście nie zamierzał jej tego głębiej tłumaczyć, ale nie miał najmniejszych wątpliwości.
To mógł być jej kwiat. Drobna roślina wyglądająca trochę jak niezabudka. Podobna w pokroju kwiatów i ich kształcie, czasami pochopnie mylona, ale inna, zdecydowanie bardziej wyjątkowa. O innym kolorze. Tym, na który teraz patrzył w świetle lampionów, nieświadomie rozszerzając źrenice. Miał ochotę ją pocałować. Mógłby ją pocałować.
- A w tym świetle masz naprawdę niebieskie oczy - niemalże przełknął ślinę, zamiast tego instynktownie unosząc kąciki ust i nachylając się pod wpływem odruchu, żeby zagarnąć jej kosmyk włosów za ucho. - Uważaj, bo wpadnie ci do kieliszka - nie planował jej ojcować, w żadnym razie nie miał takiego zamiaru, natomiast chyba potrzebował wymówki.
Po to, żeby zmazać tamten gest, odbierając znaczenie chwili, gdy praktycznie musnął palcami policzek dziewczyny. Nie dotykali się pierwszy raz, ale w tej atmosferze to było coś innego. Niemalże metafizyczne, iskrzące wrażenie. Kadzidła? Wpływ alkoholu?
- Łatwo ulec wrażeniu, że to, co mówią mogłoby być prawdą - stwierdził powoli, jednak nagle i raczej nieoczekiwanie, mrużąc przy tym oczy, jakby się nad czymś zastanawiając.
Bowiem w rzeczywistości tak było. Zawsze bawiło go podejście tamtych wszystkich ludzi. W żadnym razie nie wierzył w złe intencje Geraldine, w jej modliszkowe zachowania, zresztą sam nie tak dawno, bo jeszcze w trakcie tej rozmowy powiedział jej, że dla niego nie była rosiczką ani niczym innym, do czego ją porównywali.
Jednakże w pewnym sensie w każdej historii tkwiło ziarnko prawdy. Działała na niego cholernie intensywnie, nie potrafił jej tego odmówić. Jeśli wcześniej go to śmieszyło, bo przecież o nim również mówili różne rzeczy, teraz momentami nie było mu do śmiechu. Nie, gdy poniekąd wiedział, o co mogło chodzić. Tyle tylko, że od strony przeciwnego bieguna.
Tamci inni tak mówili, bo jej pragnęli i twierdzili, że raczej mieli ku temu jednorazową szansę. On nie chciał, żeby tak to wyglądało. Najprawdopodobniej... ...ba, zdecydowanie pierwszy raz w życiu nie chciał skopać relacji dla krótkiej chwili. Nieważne jak bardzo satysfakcjonującej, jeśli do czegokolwiek by między nimi doszło, nie zamierzał dać się ponieść krótkotrwałym żądzom. Nie w tym wypadku.
- Ułudka wiosenna ma niebieskie kwiaty. Podobne do kwiatów niezapominajki, ale większe i o bardziej intensywnym niebieskim kolorze. Nie błękitnym, bardziej jak niebo - klasnął językiem o podniebienie, powrócił do tego, co było już motywem ich wieczoru - kontynuował gadkę o roślinach. - Innym od przetacznika ożankowego, który dla niektórych też jest podobny do niezapominajki, choć ja osobiście patrzę na to podobieństwo z przymrużeniem oka. On znowu ma bardziej lazurowe kwiatki - stwierdził, odbiegając wzrokiem w kierunku stołu, przy którym właśnie ktoś roztrzaskał szklany kieliszek.
Dźwięk tłukącego się szkła zawibrował w powietrzu, zwracając uwagę ludzi w towarzystwie. Trochę go to otrzeźwiło. Przynajmniej tyle.
- Z uprzejmości nie zaprzeczę a wręcz dodam, że to bardziej niż prawdopodobne. Nasze środowisko nie przepada za waszym i chyba vice versa - ocenił bez potrzeby głębszego wnikania, z czego to może wynikać.
Z pewnością było całkiem sporo powodów. Sam był w stanie wskazać przynajmniej kilka solidniejszych z nich. Geraldine również z pewnością mogłaby dodać coś ze swojej strony. Nieważne, że łączył ich aspekt pracy z naturą. Większość tych ludzi raczej nie patrzyła na drugą stronę łaskawym okiem. Jakoś się temu nie dziwił, nawet po tylu miesiącach przyjaźni z kimś zza barykady.
- Co sprawia, że nasza przyjaźń może się wydawać nawet bardziej kontrowersyjna niż jakiekolwiek prowokacje - rzecz jasna miał na myśli tamten konkretny wieczór, który tylko z jakiegoś dziwnego powodu nie przerodził się w noc i w blady wschód słońca.
Kto wie, choć praktycznie nigdy tego nie robił, może nawet w poranek? Z nią to mógłby być poranek. Lubił te wspólne spokojnie chwile nad ranem, gdy dopiero zaczynało się robić jasno, ale oboje z jakiegoś powodu już wstali, więc siedzieli razem na balkonie.
Nawet nie rozmawiali. Z Geraldine potrafił delektować się ciszą jak z nikim innym. Jeszcze do pewnego momentu to przychodziło samo z siebie. Bardzo naturalnie. Nie musieli prowadzić głębokich dyskusji, nie potrzebowali psuć milczenia przerywanego śpiewem ptaków o poranku. Mogli siedzieć na zewnątrz i nie rozmawiać.
Na drewnianych krzesełkach przy stoliku, choć na kafelkach, nawet chłodnych było lepiej. Kiedy mogli oprzeć się plecami o ścianę albo o szybę drzwi balkonowych. Ramię przy ramieniu. Tak blisko, że mógłby ją do siebie przygarnąć jedną ręką. Tuż obok siebie, ale mimowolnie z tego zrezygnowali.
Już tak nie robili. Któregoś dnia jedno z nich przeniosło się na krzesełko. Nawet nie pamiętał, kto to był. Drugie nie oponowało. Siedli po przeciwnych brzegach blatu. Niby w dalszym ciągu ramię w ramię, ale oddzieleni wolną przestrzenią. Nie twarzą w twarz, nie stykając się nogami. Ona wyciągała je w kierunku balkonowej barierki, on opierał na nich łokcie.
Milczenie zaczęło robić się coraz bardziej uciążliwe. Zastąpiły je słowa. Czasami wypowiadane wyłącznie po to, żeby mówić. To nadal były istotne rozmowy, ale cisza powoli przestawała być ich sprzymierzeńcem. Coś się zmieniło. Nie wiedział tylko dokładnie, co to sprawiło. Zachowywali się coraz dziwniej. A może wyłącznie on się tak zachowywał? Dostrzegał podteksty tam, gdzie ich nie było? Chyba chciał, by tam były.
- To bardziej jak wywołanie do tablicy, ale jak sobie chcesz. Mogę być twoim rycerzem - błysnął zębami w uśmiechu, samemu nie do końca wiedząc, czemu użył akurat tego określenia.
Mówili o byciu ochotnikiem. Tymczasem mimowolnie wybierał tę wersję, w której jego rola mogłaby być znacznie bardziej znacząca. Na stałe, nie na jeden wieczór, bo przecież tak to wyglądało w baśniach. Rycerz ostatecznie dostawał względy królewny. Nie był wyłącznie zasłoną przed całą resztą bohaterów historii, nie pojawiał się i nie znikał, gdy trafiał się ktoś inny. Nie był na chwilę, dostawał rękę dziewczyny.
- Fałsz. Doskonale sobie z tobą radzę - stwierdził bez zastanowienia, przypatrując jej się z nagłym błyskiem w oku. - Nie doceniasz moich możliwości, ale to dobrze... ...kiedyś cię jeszcze zaskoczę. Nie będzie nudno. Dla ciebie warto nie szczędzić kolorów - no cóż, jeśli coś było pewne to to, że się przy sobie nie nudzili.
Zapewniali sobie zdecydowanie dostatecznie dużo atrakcji. Zazwyczaj raczej tych miłych. Jak teraz w tej chwili, gdy ruszyli na poszukiwanie alkoholu, nie potrzebując zbyt dużo czasu, aby ulec momentowi i w zaledwie kilka chwil nadgonić co najmniej pół wieczoru. Nim się obejrzał, chyba oboje trochę się wstawili.
Kiedy przemierzali ogród w kierunku stołu, otoczenie nie wyglądało tak samo jak wtedy, gdy od niego wracali. W drodze powrotnej wszystko się kołysało, było zlane mgłą i tą feerią barw, o których chyba rozmawiali. A przynajmniej wydawało mu się, że poniekąd o czymś takim mówili.
Nawet nie zauważył, kiedy mając ku temu okazję, raz czy dwa obkręcił ją wokół własnej osi, uśmiechając się szeroko pod wpływem chwili. Alkohol zdecydowanie dobrze im zrobił, przynajmniej tak mu się wydawało. Nawet nie do końca pamiętał, ile już wypili, ale przynajmniej mieli dwie butelki w zapasie i znaleźli sobie naprawdę ustronne miejsce.
Płaszcz spoczął na trawie. Na szczęście był całkiem szeroki, rozpinał się na kształt peleryny z guzikami. Jeśli zaś chodzi o guziki to korzystając z chwili swobody, Ambroise poluźnił te przy mankietach, podwijając rękawy i rozpinając kilka przy szyi, gdy tylko znaleźli się na uboczu.
Dzięki temu mógł ruszać się swobodniej, wspomagając dziewczynę w gładszym spoczęciu na ziemi. Mimowolnie również zawieszając wzrok na jej twarzy. Na ustach i na odsłoniętej szyi. Dopiero jej słowa go otrzeźwiły.
- Od tego są przyjaciele - odparł instynktownie, choć czy w istocie byli?
Nie wydawało mu się. Oni zdecydowanie nie robili tego, co on. Nie myśleli w taki sposób, kiedy siadali na materiale na ziemi tak blisko, niemalże za blisko. Bez zastanowienia przechylił się do tyłu, zamiast utrzymać pozycję siedzącą, kładąc się na plecach.
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down