05.12.2024, 16:27 ✶
1 września 1972
Podziemne Ścieżki
Podziemne Ścieżki
Aidan bez problemu przeszedł przez Nokturn, nie niepokojony przez nikogo. To nie tak, że był tu jakąś ważną personą, bo wcale za takiego nie uchodził ani do tego nie aspirował - to życie chciało, by kilka losów splotło się w jeden wielki kłębek i by Parkinson poznał ludzi, którzy znali ludzi. Na samym Nokturnie stanowiło to ogromny atut - znajomości właśnie, a nie żadne pieniądze czy groźby i prośby. Nokturn, ach Nokturn, ty jebana kurwo: chciałoby się rzec na głos, gdy przemierzał brudne uliczki, podnosząc kołnierz znoszonej, skórzanej kurtki. Wciągał zapach brudu i przestępstwa jedną dziurką, a wydmuchiwał drugą, razem z dymem papierosowym. Pet w gębie Aidana powoli stawał się jego znakiem rozpoznawczym. W pracy robił coraz więcej przerw na papierosa, a w domu palił non stop. Jeśli tak dalej pójdzie: zbankrutuje. Ale miał wrażenie, że tylko to mu pomagało: tytoń i od biedy wóda, chociaż z tym ostatnim niedawno spasował. Nie tylko dlatego, że uwalniała w nim tłumione pokłady agresji, ale przede wszystkim dlatego, że miał dosyć tłumaczenia się w Ministerstwie, dlaczego znowu ma obitą mordę. Odkąd Penny zapadła się pod ziemię i dała mu jasno do zrozumienia, że nie chce mieć z nim nic wspólnego, było z nim jeszcze gorzej niż dotychczas. Regina miał w tym swój udział, więc Parkinson nawet nie miał zamiaru się do kuzyna odzywać. Obwiniał go o to, co się stało. Stanley zniknął, wszyscy w BUM go szukali, a ten jeszcze prosił go o jakieś kurwa listy obecności, których nie dał rady zdobyć. Brenna się nad nim znęcała, rzucając czary na jego biurko, a Victoria jej wtórowała.
- Jebane baby - burknął, kopiąc po drodze jakiś mały kamyk. - Koniec z nimi, bo mnie wykończą.
Nie był tu oficjalnie - nie miał munduru. Był ubrany po cywilnemu, bo dzisiaj zrobił sobie wolne, a co. Miał przecież do tego prawo, a ostatnio naprawdę było źle z jego psychiką. Nie wiedział, gdzie jego agresja może znaleźć ujście - miotał się, włóczył gdzie popadnie i... W sumie co. Jedno wielkie, śmierdzące smocze gówno: nie wiedział, co dalej ze sobą zrobić.
Przeszedł przez kolejną uliczkę, dał nura pod jakimś przejściem, popchnął kogoś niechcący, ale na oburzone warknięcie nieznajomego tylko wcisnął mu paczkę fajek do łap. I tak zostały tylko dwa szlugi, a on miał w drugiej kieszeni kolejną, świeżą paczkę. W zasadzie to nie wiedział, gdzie idzie - ot, taki sobie spacer zrobił. Mrugnął raz czy drugi, gdy otoczenie się zmieniło, a on dostrzegł jakiś zapyziały, starszy budynek. Nie wahał się dłużej niż kilka sekund: jego destrukcyjne myśli i chęć wjebania komuś tak po prostu gnały go do przodu. A raczej w dół, bo schodził właśnie po schodach. Znalazł się w sieci dziwnych, podziemnych korytarzy, lecz nie było tu ciemno. Aidan zgasił peta o ziemię, przydeptując żar butem. No ciekawe, gdzie go poniosło, chociaż chyba znał odpowiedź. Chciał zawrócić, bo nie podobało mu się to miejsce, lecz dostrzegł w oddali ruch. I chyba znajomą sylwetkę. Czy to nie...? Nie, niemożliwe. Nie mógł być w Londynie, nie pod ich nosem. Pewnie się pomylił, to nie mógł być jeden z tych, których szukali od kilku miesięcy. Ale jeśli ktokolwiek dowie się, że tego nie sprawdził... Parkinson westchnął i, całkowicie wbrew sobie, zapuścił się głębiej w Ścieżki.
!podziemneścieżki