• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu Podziemne Ścieżki v
1 2 Dalej »
[06.09.72] Mew, I threw up :'C | Baldwin & Maeve

[06.09.72] Mew, I threw up :'C | Baldwin & Maeve
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#1
02.01.2025, 21:38  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.01.2025, 21:39 przez Baldwin Malfoy.)  
Planował teleportować się prościutko do Eurydyki.
Decyzja podjęta w ułamku sekundy, gdy zrozumiał, że nie może wrócić do swojego mieszkania. Nie, kiedy była w nim Scarlett. Mulciberówna ze swoimi pięknymi oczami, ponętnym ciałem i ewidentnie niezdiagnozowaną dwubiegunówką. Chciał jej. Każda komórka w ciele próbowała go zmusić do powrotu na Horyzontalną. Ozdobieniu jej ciała fioletem i czerwienią. Opakowania wspomnień westchnień, łez i krzyków w fiolkę wspomnień owiniętą w złotą tasiemką, wysłana pierwszą lepszą sową do Charles'a Roberta. Znajome mrowienie w palcach podpowiedziało, że nie powinien. Jeszcze nie teraz. Nie kiedy emocje były tak silne, że mogły przejąć kontrolę. Scarlett stanowiła słodki substytut tego czego potrzebowało jego ciało i dusza. Tak długo jak jego oblubienica pozostawała poza zasięgiem, dziewczyna mu wystarczała. Nie chciał jej niszczyć. Nikt nie lubi bawić się popsutymi lalkami.
Nie mógł wrócić do domu, bo wizja spotkania z Lorraine w tym stanie przerażała go chyba bardziej. Kusiła. Nie po tym co się stało, a każdy krok po Necronomiconie przypominał mu o grzechu i cierpieniu, które jej sprawił. Które nadal chciał jej sprawiać, żeby jego Dellilah nareszcie zrozumiała, że niektóre sny przynależały się tylko umarłym.   
Eurydyka była bezpieczną opcją. Dla niego. Dla tego zjeba, który miał szczęście że urodził się pół-Malfoyem. Dla wszystkich członków nokturnowej rodziny. Było wystarczająco późno, chociaż jeszcze przed północą, żeby znaleźć w galerii jakąś pierwszą lepszą najebaną idiotkę. Dziewczyneczkę jak ich wiele. Taką, której nie będzie mu żal zaciągnąć w ciemność Katakumb i zostawić na pożarcie szczurom.

Może za bardzo w prawo, trochę zbyt mocno w lewo, tequila, która spływała mu po włosach i twarzy zapewniła słaby poślizg, a do tego źle przyjął azymut kąta teleportacji względem ułożenia znajdującego się akurat w retro…preparacji? …degreadacji? …jakiejś-tam-acji Merkurego. Cokolwiek to było… Coś poszło nie tak. Wyjątkowo nie tak. Po tym jak z trzaskiem deportował się z mieszkania Charliego pozostawiając kałużę alkoholu, z jeszcze większym pojawił się… w Palarni Changów. Znajomy zapach opium uderzył go w tej samej sekundzie, mieszając z ostrością tequili i wiszącego w powietrzu zaduchu czarnej magii. Prawie się porzygał od tej niespodziewanej mieszanki. Zachwiał się, wpadał na jakiegoś typa, wytrącając mu z łapy fajkę do opium.
- Anioł jakowy? - Wybełkotał ledwo kontaktujący z rzeczywistością gość. Baldwin przez moment rozważał wbicie mu różdżki w nos i sprawdzenie jak zadziała chłoszczyść, ale zacisnął tylko mocniej zęby.
- Tak. A teraz wypierdalaj.- Warknął spychając go z drewnianego krzesełka, z niemą satysfakcją obserwując jak ćpun pada na podłogę niczym kilkudziesięciokilogramowy wór ryżu. Baldwin przysiadł na cudownie zwolnionym miejscu. Nie zauważył nawet kiedy Rozalinda umknęła mu z przemoczonej kieszeni, znikając bogowie jedni wiedzą gdzie, załatwiać jakieś swoje szczurze sprawy pewnie.
Przeczesał palcami mokre i brudne włosy, odgarniając je z twarzy. Chyba nawet nie miał ochoty patrzeć na siebie w lustro. Wystarczyło, że przesunął dłonią pod okiem, żeby tępy ból wrócił. Docisnął nieco mocniej. Kurwa. Pewnie miał limo. Zajebiście. Po co on się przejmował co powie Lorraine, skoro w teatrze go zabiją.
Pierdolony Mulciber.

Spróbował upić trochę herbaty z filiżanki pozostawionej na stoliku, żeby zadusić cierpki smak żółci w ustach, ale wypluł ją z powrotem do naczynka, gdy tylko smak bagna (czy tam porządnie zaparzonych liści) połaskotał go w podniebienie.
Ja pierdolę, oni to za karę muszą żłopać czy co?
Nie chciał tu siedzieć zbyt długo, bo wkurzenie Madeline Chang samym faktem że oddycha i w dodatku obcieka tequilą na jej drewnianą posadzkę leżało gdzieś na samym dole przyjebanych pomysłów Malfoy’a. To że tej strasznej baby akurat nie było w zasięgu wzroku nie znaczyło, że nie czaiła się gdzieś w ciemnościach. Przymknął na moment podbite oko i znów upił herbaty. Nadal paskudna. Znów wypluł ją do filiżanki.
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#2
04.01.2025, 00:59  ✶  
Maeve siedziała w jednym z bocznych pomieszczeń Palarni, osnuta mgiełką zapachu opium i delikatnym dymem, który leniwie wirował wokół jej twarzy. Lubiła swój dom, choć nie było to najłaskawsze miejsce - było enklawą ciszy, zbyt mroczne i ciężkie, by przyciągać przypadkowych klientów, a jednocześnie wystarczająco odosobnione, by móc w nim zniknąć na chwilę. Z jej perspektywy to idealny spot na chwilę wytchnienia od chaosu świata, nawet jeśli to wytchnienie było złudne i przesycone czarnomagiczną aurą.

Siedziała nad niewielkim stolikiem, próbując naprawić porcelanową zastawę, którą wcześniej rozbił jeden z klientów w przypływie dziwnego szału. Cichy szum rozmów z innych pomieszczeń docierał do niej jak odległy pomruk, ledwie rejestrowany przez myśli. Zamknęła na chwilę oczy, pozwalając sobie na kilka sekund spokoju po tym, jak przez dłuższą chwilę nie była w stanie dopasować drobnego odłamka, gdy nagle drzwi uchyliły się lekko, a do środka wsunęła się znajoma twarz jednej z sióstr. Chciała podzielić się sensacją, bo co jak nie sensację wzbudzały w tym miejscu srebrzyste włosy?

Kilka minut później zeszła na dół, cichymi krokami przecinając zatłoczone pomieszczenie. W powietrzu unosił się znajomy zapach opium, alkoholu i potu, mieszanka zbyt ciężka, by była przyjemna, ale w jakiś sposób na swój sposób kojąca. Szybko go zauważyła, trudno byłoby go przeoczyć. Baldwin siedział na krześle z rozgrzebanymi włosami i miną zbitego psa, wyglądając jak postać, która przypadkiem teleportowała się z jakiegoś tragikomicznego spektaklu. Mokry od alkoholu, z herbatą, której najwyraźniej nie był w stanie przełknąć, wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy.

Przystanęła kilka kroków od niego, mierząc go chłodnym spojrzeniem. Jej dłonie luźno spoczywały na biodrach, a twarz, pozbawiona jakiegokolwiek uśmiechu, wyrażała coś pomiędzy zrezygnowaniem a wyczekiwaniem.

- A kto to przyszedł? - Zaczęła spokojnie, ale w jej głosie było coś ostrego, jak klinga noża ukryta w aksamitnym etui. - Syn marnotrawny, ten sam, który się ostatnio odgrażał, że jego noga tu w życiu nie postanie. Stęskniłeś się za moją matką? - Uśmiechnęła się kwaśno, utrzymując jednak cichy ton głosu. Nie chciała obwieszczać jego odwiedzin wszem i wobec.

Zrobiła kilka kroków bliżej, zatrzymując się przed nim. Jej spojrzenie zatrzymało się na jego twarzy, dokładnie analizując każdy detal - od przemoczonych włosów po podbite oko, które najwyraźniej nadal pulsowało bólem. Złapała go bez pardonu za podbródek i uniosła do góry, żeby obejrzeć śliwę pod jego okiem w lepszym świetle. Nic personalnego, po prostu w sali dla gości panował półmrok - głównie po to, żeby nie było tak łatwo zidentyfikować tutejszą klientelę.

- Podobno blondynom się nie podskakuje - rzuciła, puszczając go wreszcie. Palce miała przyjemnie ciepłe, ale jej głos był chłodny, niemal obojętny, jakby Baldwin był dla niej tylko kolejnym problemem, który trzeba szybko i skutecznie rozwiązać. Nie czekała na odpowiedź, przysiadając na krześle naprzeciwko niego, nie kryjąc lekkiego grymasu, gdy jej spojrzenie spoczęło na mokrej podłodze wokół jego stóp. Skrzyżowała nogi i oparła łokieć o podłokietnik krzesła, opierając brodę na dłoni. - A więc komu podskoczyłeś ty? - Zapytała, przechylając głowę z nieco znudzonym spojrzeniem.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#3
04.01.2025, 18:45  ✶  
Wyczuł ją obecność wcześniej niż zauważył, bo przez półmrok, ból i opary opium za nic nie był w stanie rozróżnić która z Changów się przy nim pojawiła. Momentami wszystkie wyglądały tak samo, kopie swojej matki.
Nie odwrócił się w jej stronę, ale ewidentnie odetchnął z ulgą słysząc znajomy głos. Maeve. Jak to mówią? Nie zawsze w życiu dostajesz kogoś kogo potrzebujesz, ale na pewno kogoś na kogo zasługujesz. Skulił nieco ramiona, gdy bezczelnie przypomniała mu ostatni raz, kiedy pojawił się w Palarni. Nie musiała. Doskonale to pamiętał. I próbował być uczciwy względem samego siebie! Nie jego wina, że od słowa Malfoy’a silniejsze były jego braki w teleportacji. Ukrył poczucie zażenowania pod sztucznym uśmieszkiem, przechylając głowę. Ale co ważniejsze – nie podniósł się z krzesła. Jeszcze nie kazała mu stąd spadać w podskokach.

- Syn...– Smakował przez chwilę to słowo w ustach, jak wyjątkowo niesmacznego, anyżowego cukierka. - Mówisz to tak jakby twoja matka nie abortowała wszystkiego co ma potencjał urodzić się z kutaskiem, a nie cyckami.- Nie, nie stęsknił się za wiedźmą, ba! Starał się o niej nawet teraz nie myśleć. Wolał nie kusić losu i nie ściągnąć wyleniałej matrony Nokturnu. Dlatego też mówił cicho, udając, że wcale nie jest pierdolonym Baldwinem Malfoy'em tylko kolejnym z goszczących tu ćpunów, na których zwyczajnie w świecie nie było potrzeby zwracać uwagi.
Podniósł wzrok na Maeve, starając się utrzymać tą samą zblazowaną, nonszalancką minę co zawsze. Nieważne jak tragikomicznie to teraz wyglądało.
Nie odwrócił spojrzenia, kiedy złapała go za podbródek i pociągnęła nieznacznie do góry. W każdym innym przypadku puściłby jej bezczelnie oczko ryzykując zarobienie po raz kolejny w pysk albo mruknął, żeby trzymała te rączki przy sobie, bo Lorraine będzie zazdrosna, ale teraz nawet nie miał na to ochoty. Cokolwiek zepsuło Malfoy’owi humor – było w tym zajebiście skuteczne.
Nawet nie mrugnął. W życiu by tego nie przyznał na głos, ale wpatrywanie się w twarz Chang było… kojące. Dla umysłu, który przebodźcowany wreszcie mógł się skupić na czymś co doskonale znał. Przez tą krótką chwilę skupił się na każdym drobnym szczególne, zupełnie jakby oblicze Maeve było planszą do „znajdź pięć różnic między obrazkami”. Ale nawet jeśli jej dotyk był miły, to nie mógł się opędzić od nieprzyjemnego wrażenia, że jej dłonie były wciąż nieprzyjemnie obce. Były inne niż dłonie Calanthe, do których wspomnienia lgnął jak ćma do światła lampy; inne niż delikatne dłonie Lorraine; inne nawet niż Scarlett, do której z dnia na dzień przyzwyczajał się coraz bardziej. Kolejna rzecz, do której za nic by się nie przyznał.

- Pierdolone pizdy z Horyzontalnej chyba o tym nie wiedzą.- Powiedział, kiedy wreszcie go puściła. Wsparł łokieć o blat stolika i nachylił głowę, docisnął palce do nasady nosa. Skrzywił się, gdy szurnęła krzesłem, żeby na nim usiąść. Próbował przymknąć oczy, ale to wcale nie pomagało na upierdliwy ból. Zaczynał żałować, że mu zwyczajnie w świecie nie oddał.
Baldwin rozważał coś przez chwilę i ostatecznie jakaś uszkodzona komórka w mózgu uznała, że pomysł nie jest zły. Naciągnął rękaw przemoczonej koszuli nad filiżankę i wycisnął do herbaty tyle tequili ile zdołał. Wypił wszystko na raz i skrzywił się jakby siłą mu to do gardła wlali. Ugh. Pobladł pewnie trochę, ale dzielnie zacisnął usta, żeby się jej tu nie zhaftować na podłogę.
- Nikomu szczególnemu.- Wzruszył ramionami, kiedy udało mu się odzyskać kolory na twarzy i nieco siły w głosie. Tak. Charles Mulciber był nikim na Nokturnie. Nikim na tyle istotnym, by wymieniać go z imienia i nazwiska.
Każde tu dbało o swoje interesy, a Baldwin wiedział lepiej niż się wpierdalać w środek wojenki gangów Nokturnowych. Robił swoje, kiedy trzeba było robić w Katakumbach, a potem i tak lądował przy Orfeuszu. Z dala od tego całego politycznego gówna, które wszyscy próbowali uskuteczniać.
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#4
18.01.2025, 03:04  ✶  
Przyglądała się Baldwinowi, opierając łokieć o podłokietnik krzesła, a brodę na dłoni. Jej twarz, z pozoru obojętna, kryła delikatny błysk rozbawienia w oczach - ledwie dostrzegalny, ale wystarczający, by zdradzić, że choć wciąż ocenia, jest też nieco zaintrygowana.

- Mówię o sobie, cymbale - powiedziała spokojnie, choć z jadowitym zwieńczeniem, przechylając głowę na bok, jakby próbowała spojrzeć na niego z innej perspektywy. - Raine traktuje cię tak, jakby cię własną piersią wykarmiła, więc nie pozostało mi nic innego niż cię, kurwa, adoptować. -

Zamilkła na chwilę, obserwując jego próby wyciszenia bólu w stylu bardziej rozpaczliwym niż skutecznym. Gdy wycisnął tequilę z rękawa do herbaty, uniosła brwi, ledwie powstrzymując się przed parsknięciem śmiechem. Zamiast tego westchnęła teatralnie, jak matka, która widzi, że dziecko po raz kolejny wkłada rękę do ognia, za to jak prawdziwy ojciec nie zamierzała absolutnie nic z tym moralnego zrobić.

Jej spojrzenie zmiękło na moment, gdy Baldwin wspomniał o pizdach z Horyzontalnej, a później zbagatelizował sprawę pobicia. Znała te sztuczki - chłodne, nonszalanckie odpowiedzi, które miały zmylić rozmówcę. Zresztą, Baldwin nigdy nie był szczególnie subtelny. Przeciwnie, jego sposób bycia przypominał raczej krzykliwe ostrzeżenie niż ukrytą pułapkę. Ale w tej całej fasadzie było coś, co zawsze ją intrygowało. Jakaś nuta autentyczności, która przeciekała przez szczeliny jego maski.

- Nie pokazuj tego nigdy Staszkowi - nakazała ostrym tonem, pokazując na wyciśnięty do kubka alkohol. Podświadomie poczuła, że w momencie odkrycia przez Borgina takiego sposobu noszenia alkoholu lub wody po ogórkach, Francis przez tydzień będzie musiał latać z mopem po Głębinie. Po chwili machnęła ręką na przechodzącą siostrę i zerwała się momentalnie od stolika, szepcząc do niej kilka słów w ichniejszej wersji pogwałconego chińskiego. Za kilka sekund wróciła do stolika, stawiając tym razem przed Baldwinem butelkę śliwkowego wina, którą ewidentnie wyhandlowała podczas tej drobnej wymiany. Skinęła głową, patrząc na chłopaka, zachęcając do zmiany trunku z tequili o smaku krwi i potu na coś konkretnego.  Potem odsunęła się nieco na krześle, jakby z daleka próbowała uniknąć ewentualnych konsekwencji jego wyborów.

- A ten nikt szczególny ma imię? - Zagaiła niby niewinnie, ale z nutą cynizmu plączącą się między słowami. - Wiesz, zwykle jak ktoś ma imię, to ma też mordę, którą można mu przemeblować w odwecie. Oczywiście jedno nie gwarantuje posiadania drugiego, ale na pewno ułatwia sprawę lokalizacji, jeśli chciałoby się gagatka odwiedzić. - Uśmiechnęła się szelmowsko, unosząc sugestywnie brwi. Jasne jak słońce było, co sugeruje. Mewa mogła gadać ze wszystkimi, a więc i z nikim sobie poradzi. Doskonale wiedziała, że Lorraine będzie wściekła, jeśli dowie się o tym, co Baldwinowi się stało, więc mogła przy okazji na osłodę królowej od razu odpłacić się napastnikowi pięknym za nadobne. Malfoy ewidentnie nie potrafił, ale na szczęście obracał się w odpowiednim towarzystwie.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#5
18.01.2025, 16:06  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.01.2025, 16:51 przez Lorraine Malfoy.)  
– Na dole – rzuciła krótko Azjatka, nie podnosząc nawet głowy znad tego, czym aktualnie się zajmowała: odpowiedź na pytanie Lorraine padła więc zanim półwiła zdołała otworzyć usta, aby je zadać, wciąż nieco zdyszana po tym jak mimowolnie przyspieszyła kroku na widok ozdobionego lampionami szyldu herbaciarni Changów, gnana obawą, że nie zastanie Maeve na miejscu. Obawą irracjonalną, bo była tutaj na tyle częstym gościem, że nie musiała nawet przestępować przez próg lokalu, aby wiedzieć, która z sióstr Chang urzęduje akurat w palarni – Lorraine, sama nieustannie przenosząca się z miejsca na miejsce, nie była jednak przyzwyczajona do tego, że dobre rzeczy zostają z nią w życiu na dłużej. Maeve została.

Lorraine westchnęła z ulgą, opadłszy na chwilę na jeden ze stołków przy barze, aby uspokoić oddech. Niewiele myśląc, rzuciła swoją mocno już podniszczoną torebkę na ziemię, krzywiąc się, kiedy rozdzwoniło się wypełniające ją żelastwo: dopiero stalowy łoskot zwrócił na nią uwagę siostry Maeve, która podniosła wreszcie głowę, obrzucając Lorraine na wpół poirytowanym, na wpół zaciekawionym spojrzeniem.
Wszystkie Changówny były do siebie podobne, bo wszystkie były piękne, Lorraine pośród wszystkich tych pięknych twarzy szukała jednak Maeve. Orientalnego czaru jej kalejdoskopowych oczu, których blask rozpraszał cienie zalegające w kątach herbaciarni – rozpraszał też Lorraine, gdy pochłonięta miłością wodziła opuszkami palców po twarzy ukochanej, próbując uchwycić magię wylewającą się spomiędzy porów jej skóry. Wnętrze herbaciarni – zasnute duszącymi wyziewami opium oraz smugami pary leniwie unoszącej się ponad samowarami, rozlewającymi herbatę do porcelanowych filiżanek – również przywodziło jej na myśl Maeve. Maeve, której pełne gracji ruchy przypominały niesforne smużki dymu kadzideł, a ciało – upajające opary narkotyku, kiedy rozkosznie przeciągała się rano w łóżku półwili...

– Rozalinda? – Zdziwiła się cicho Lorraine, wyrwana z zamyślenia przez wąsaty nosek, który zaczął łaskotać ją w dłoń opartą o kontuar. – A co ty tutaj robisz?

Nie sposób było pomylić Rozalindy z innym szczurem, a skoro Rozalinda tu była, to znaczyło, że i Baldwin tu był. Lorraine zaczęła gładzić gęste futerko, które pachniało wanilią i popiołem Necronomiconu, pozwalając zwierzątku umościć się na chwilę na swoim podołku. Dłonie miała lodowate, bo niepomna chłodu wrześniowych wieczorów, wyszła z domu odziana w letnią sukienkę, zapominając o swetrze, ale to nie wydawało się przeszkadzać szczurzycy, która bez pisku sprzeciwu poddawała się pieszczotom półwili. Lorraine było zimno, Lorraine zawsze było zimno, teraz jednak poczuła jak dziwne ciepło rozlewa się w jej piersi. Nawet szybki marsz do herbaciarni nie rozgrzał jej tak, jak myśl, że Maeve i Baldwin spędzają razem czas. Oboje pochodzili z kompletnie różnych światów, byli tak różni, i tak podobni zarazem, ale oboje byli dla Lorraine ważni, bardzo ważni.

Uśmiech nieświadomie wkradł się na twarz półwili, wygładzając ostrość rysów czułością. Więc byli na dole, tak? Pospieszyła w stronę schodów z Rosalindą ukrytą w kieszeni sukni, podążywszy niecierpliwie w głąb sali, aby odnaleźć tych, których w modlitwach zanoszonych do Matki nazywała rodziną. Ucałowała rozwaloną na krześle Maeve w czubek głowy, schyliwszy się, aby móc zanurzyć na chwilę nos w jej włosach: spragniona niewinnej bliskości dłoń Lorraine pieszczotliwie przesunęła się po ramieniu ukochanej, zanim zwróciła się w stronę Baldwina, który siedział obok, na jednej z drewnianych leżanek – dziwnie skulony, ze spuszczoną głową, ciężko wspartą na dłoni.
Uśmiech zniknął z jej twarzy ledwie na niego spojrzała.

Zrozumiała znaczenie przeciągłego spojrzenia, jakie posłała jej siostra Maeve, zanim skierowała swoje kroki w stronę schodów.

Przez chwilę po prostu patrzyła. Zimne, przejmująco zimne oczy Lorraine utkwione były w twarzy Baldwina, kiedy stała wsparta o poręcz krzesła Maeve, w zamyśleniu bawiąc się spuszonym kosmykiem czarnych włosów ukochanej, nawijając go od niechcenia na palec. Przechyliła okrutnie głowę, pozwalając wybrzmieć dysonansującemu zawahaniu jak kunsztownemu melizmatowi, wieńczącemu recytatyw jednego utworu tylko po to, aby płynnie przejść w drugi, doskonalszy, który zaintonowała już bez wahania. Ból sprawiali sobie w afekcie, ale wybaczali z rozmysłem. Wiedziała, że wciąż myślał o tamtym poranku w Necronomiconie. Nie zapomniał bólu, jaki jej sprawił, nie zapomniał bólu, jaki ona sprawiła jemu, dlaczego więc zapomniał, że mu wybaczyła?

W milczeniu usiadła obok Baldwina,  wyciągnąwszy tę samą rękę, którą złamał w jego stronę, aby – jeżeli tylko ten jej na to pozwolił – delikatnie dotknąć policzka chłopca kojąco zimną dłonią.

– Co się stało? – spytała, opanowanym, choć nieco wyższym niż zwykle głosem. – Kto ci to zrobił?

Nie zwróciła nawet uwagi na to, że alkohol – tak przynajmniej wnosiła po zapachu – ściekający wciąż z szaty i włosów Baldwin, plami jej sukienkę, zwróciło to jednak uwagę Rosalindy, która pisnęła, wysuwając pyszczek że swojej kryjówki w kieszeni półwili, wyraźnie niezadowolona.


Yes, I am a master
Little love caster
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#6
21.01.2025, 01:15  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.01.2025, 09:03 przez Baldwin Malfoy.)  
- Mev, to żaden kurwa wyczyn być lepszym starym niż mój własny. Chcesz tą pozycję to ją sobie weź.- Parsknął śmiechem, ale ewidentnie zapomniał napakować tam jakiegokolwiek nawet sztucznego rozbawienia. Oszczędził jej opowieści o swoim ojcu, uznając, że nie ma nic żałośniejszego niż spowiadanie się z życia Changównie.- Tylko nie próbuj spierdolić po mleko. Znajdę cię w każdym zaszczanym zaułku Podziemia i Katakumb.
W jego głosie pojawiła się ta znajoma nuta groźby, pięknie zawoalowana nieśmiesznym żartem. Tu już nie chodziło o niego. Chodziło o Lorraine. Zawsze o nią. O jej nieszczęsne, spragnione miłości każdego serce. Może i jego Delillah potrafiła być najgorszą i najokrutniejszą pizdą z jaką przyszło mu żyć, ale wciąż nie zasługiwała na ból odrzucenia.

Rozsiadł się wygodniej na krześle, niemal pokładając się po stole. Rysował palcem po blacie, sunął opuszką po każdym jednym żłobieniu w drewnie. Nie skomentował nawet ostrzeżenia, żeby nie mówić Stanley’owi o swojej zajebistej metodzie magazynowania alkoholu. Podniósł głowę z miną jakby miał ochotę spytać czy ją pojebało. Ale zamiast tego uznał, że na takie pytania już trochę za późno. Więc tylko postukał się palcem w czoło.
- Wiesz, chciałem poczuć ten cały morski klimat. Być mokrym od stóp po czubek głowy. - Zakpił.- Artysta kiedyś powiedział... Na morza dnie, na morza dnie. Bo tam gdzie sucho może być krucho.

No i sobie poszła. Świetnie. Niech idzie w cholerę. Zawsze tak było. W złości tyknął nogą naćpanego frajera, którymi ukradł krzesło. Ten się nawet nie poruszył, ale cichy jęk dał mu znać, że gość jednak żyje. A szkoda. Zawsze wszyscy zostawiali biednego Baldwina Malfoya! Oczywiście. To ile była jego starym? Jakieś trzy minuty i już sobie posz… O. Wróciła. I to w dodatku z darami.
Uśmiechnął się prześlicznie i przez moment Baldwin wyglądał na całkiem miłego dzieciaka. Zwłaszcza kiedy przytulił do siebie butelkę z alkoholem.
- Dziękuję Maeeeeveee.- Zaszczebiotał.
Złapał za kryształ wahadełka, które wciąż miał owinięte wokół jednej ręki i wbił ostro zakończoną metalową końcówkę obudowy w korek od wina. Przekręcił. Jedno mocniejsze szarpnięcie i z cichym pyk korek wysunął się z łatwością, spadając na blat stolika. Nie bawił się w jakieś przelewanie do filiżanek. Zamiast tego docisnął butelkę do ust, upijając parę dużych łyków. Odetchnął z ulgą, ale butelki nie odstawił. Nim powiedział cokolwiek otwarł jeszcze grzbietem dłoni zbierające się w kącikach ust krople ciemnego wina.

- Mev...- Skrzywił się. Żeby to było takie proste, ot po prostu iść rzucić cegłówką w okno i wpierdolić Charles’owi. Ale nie było. Już chciał dodać coś więcej, przyznać, że tak naprawdę to trzech ich było i za bardzo się nie przyjrzał, ale oni wyglądają dużo gorzej! Ale wtedy wyczuł znajomą obecność. Wystarczyło jedno spojrzenie, by upewnić się, że po schodach właśnie schodziła Lorraine.- Ja pierdolę.- Jęknął tylko cicho.
Skulił się nieco bardziej, ale nawet nie próbował ukrywać siniaka. Bo i po co? I tak by zaraz go zobaczyła. Zamiast tego odwrócił wzrok, pozwalając dziewczynom wymienić swoje czułostki. Upił jeszcze trochę wina, po czym odstawił grzecznie butelkę na stół.

Dopiero znajomy dotyk dłoni Malfoyówny uzmysłowił mu jak kurewnie jest tym wszystkim zmęczony. Najgorsze było w tym wszystkim to, że Baldwin się starał. Od samego początku jak tylko zobaczył ten artykuł, zamówił różowego podśpiewującego kutaska, zanim jeszcze nawet poznał Scarlett i pozwolił blondynce zająć z dnia na dzień tak ważne miejsce w życiu. Charles Mulciber wydał mu się zatwardziałą konserwą, oddaną własnemu ojcu jak dziwka klientowi z najgrubszym portfelem. Czy to taki grzech, że próbował go ostrzec, że jego dziewczyna nie była najczystszej krwi?! Powinien był mu podziękować! Powinien był go szanować! Mógł go zmusić do posłuszeństwa! Nie zrobił tego.. Nie zrobił. Nieświadomie zacisnął mocno dłoń na wahadełku, pozwalając by ostre krawędzie wbiły mu się w skórę. Zignorował pierwsze krople krwi, które spadły na stolik.
Zamiast tego, ostrożnie wsunął wolną dłoń pod osłabione przedramię czarownicy, zaciskając delikatnie palce na łokciu. Jakby próbował choć trochę odciążyć niedoleczony bark. Każdym swoim gestem, słowem i myślą ją przepraszał. Nienawidził z jaką łatwością przychodziło jej wybaczanie grzechów. Zapominanie ich. Pozwolił dotknąć swojego policzka, ba! Wtulił się w jej dłoń, której chłód przyniósł ukojenie palącej skórze.
- To był ten zjeb od chujoświeczek, Charlie Mulciber.
Własny głos wydał mu się kompletnie obcy. Brzmiał tak jak w chwilach, gdy powtarzał znane sobie teksty i role.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Maeve Chang (937), Lorraine Malfoy (743), Baldwin Malfoy (1915)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa