• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[4 IX 1972] O czym szumi las? | Stanley & Cynthia

[4 IX 1972] O czym szumi las? | Stanley & Cynthia
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#1
12.01.2025, 02:34  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.02.2025, 17:33 przez Stanley Andrew Borgin.)  
4 września 1972 - popołudnie, bliżej nieokreślony las na północ od Londynu
Stanley Andrew Borgin & Cynthia Flint

Słońce leniwie o sobie przypominało, przebijając się przez gęstwiny zagajnika, ustępując jednak pojedynczym powiewom, informującym o tym, że lato ustąpi jesieni lada dzień. Ptaki śpiewały swoje serenady, a jezioro pluskało dźwięcznie w rytm swoich wodnych mieszkańców. Wszystko toczyło się według zasad ustalonych przed laty, a natura nie zdawała się przejmować dwójką na pomoście, ale i vice versa, bo oni też nie zdawali się przykuwać do niej zbyt dużej uwagi.

Szum drzew czy odgłosy natury były tylko tłem, które można było wymienić na cokolwiek innego - restaurację, pub czy ściany mieszkania. Las w całym swoim majestacie miał do siebie to, że uspokajał. Pozwolił odetchnąć z ulgą oraz nabrać świeżego powietrza do płuc czy też przemyśleć swoje zachowanie. Był też niemym słuchaczem, który występował jako świadek wydarzeń. Rozumiał i nie oceniał. Nie pytał. Nie kwestionował. Nie wchodził w polemikę.

Być może właśnie to było powodem, a nawet całą ich listą, że Stanley zdecydował się na takie miejsce. Ubrany w kurtkę, która była miłą odmianą od płaszcza z którym się nie rozstawał. Stwierdził, że na potrzeby wizyty w tej kniei, jego codzienny ubiór byłby przerostem formy nad treścią, a dodatkowo mógłby zostać prościej rozpoznany, co oczywiście nie było mu na rękę. Poza odzieniem wierzchnim, nie zmieniło się nic innego... no może on sam co najwyżej.

Kładka czy też małe molo, które pełniło rolę miejsca do spoczynku, miało za sobą swoje najlepsze lata. Miejscami brakowało desek, a sama konstrukcja była dosyć niepewna, więc trzeba było się odrobinę nagimnastykować, aby dotrzeć do samego krańca. Nie mniej jednak było czuć satysfakcję z tego, że udało się pokonać przeszkody losu - przynajmniej w jedną stronę.

Samo miejsce było otoczone zgiełkiem drzew i roślin, czyniąc całe miejsce skrytym i nieco intymnym z dala od oczu gapiów. Nie było też jednolitej ścieżki, która mogłaby tu prowadzić, więc aby odnaleźć to miejsce, trzeba było postępować wedle wcześniej przekazanych instrukcji. Kiedyś, w latach świetności, pewnie była jakaś ścieżyna ale ta musiała zostać zapomniana przed laty jak i całe to miejsce, które zostało zwrócone matce naturze. Chociaż czy to nie ona sama je odebrała i ponownie zaczęła wprowadzać swoje rządy?

Jezioro nie zachęcało do ewentualnych kąpieli, ponieważ było zarośnięte wszelkiej maści pałkami czy wysokimi trawami. W dodatku nie było wiadomo co kryje się pod taflą wody, więc dla własnego bezpieczeństwa, lepiej było tego unikać za wszelką cenę.

Borgin siedział na skraju tego pomostu, a nogi zwisały mu w kierunku stawu w lekkim bezwładzie. Opierał się plecami o Cynthię, która już zdążyła dotrzeć i usiąść podobnie do niego, chociaż sam nie był pewien ile dokładnie czasu minęło odkąd się tutaj zjawiła. Przekazał jej krótką instrukcję, aby bez trudu mogła odnaleźć miejsce o którym wspomniał, a ona po prostu tutaj się znalazła. Nie było tutaj nic zjawiskowego czy zawierającego dech w piersiach, więc siedzieli w ciszy, nie przeszkadzając koncertowi ptaków, który odbył by się i tak, bez gawiedzi w postaci ich dwójki. A i obędzie się bez gromkich oklasków na stojąco dla śpiewaków.

Akurat lubię milczeć z Tobą. Było to prawdą ale nie mogli przecież tak przesiedzieć całe popołudnia, wpatrując się w powierzchnię wody ze swoich stron.

- Thia... - zabrał głos, przerywając niemal głuchą ciszę, pozbawioną ludzkiej mowy - Co czułaś gdy umarła Twoja matka... - zaczął, starając się jak najlepiej uformować pytanie na które chciał poznać odpowiedzieć. Stanley wiedział, że Flint była bardzo młoda jak jej rodzicielka odeszła z tego świata, ale nie było nigdy okazji aby o tym porozmawiać - Albo jak się dowiedziałaś, że nie żyje... - próbował ją jakoś naprowadzić czy ubrać pytanie w taki sposób, aby mogła się do tego klarownie odnieść - Albo jak zrozumiałaś, że nie żyje? - zakończył. Miał nadzieję, że wyraził się wystarczająco jasno. Pytanie samo w sobie było proste. Odpowiedź na nie była dużo gorsza i trudniejsza. Nawet jeżeli Cynthia nie chciała o tym rozmawiać, cóż... średnio miała wybór, bo Borgin miał odrobinę grobowy nastrój, co również dało się dostrzec, zwłaszcza kiedy ktoś znał go chociaż odrobinę lepiej, niż "kolegę".  Kto jak kto, ale Flint mogła to wyczytać bez żadnego trudu. Gdyby grali w pokera - dokładnie by wiedziała jak poszło mu rozdanie i jakie karty ma na dłoni w tej partii.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#2
01.02.2025, 00:41  ✶  
Ostatnio brała zbyt dużo wolnego w pracy — głównie, żeby pracować poza nią, ale nie zmieniało to faktu, że stosy raportów i leżące, gotowe do krojenia zwłoki piętrzyły się w kostnicy Ministerstwa. Nie mogła przestać myśleć o limbo. Nekromancja i presja czasu spędzała jej sen z powiek, a rysujący się na skórze symbol przynależności do grona zwolenników Voldemorta coraz mocniej przypominał koło ratunkowe. Jak miała przeskoczyć martwy punkt, w którym tkwiła? Dostanie się do limba, uzyskanie informacji z samego środka nie było proste - bo, nawet jeśli miała wiedzę teoretyczną, to najmniejsze zawahanie przy praktyce mogło się dla niej skończyć pozostaniem tam. Spała więc coraz mniej, zażywając eliksiry i pijąc litry kawy, jej pokój przypominał sklep papierniczy po wybuchu zaklęcia, a księgi walały się wszędzie. Na rękach miała bandaże, ślady po atramencie i rozcięcia od pergaminów, ale nie miała czasu się tym przejmować.
Nie powinna marnować dnia na wycieczkę po lesie, ale istniał cień szansy, że świeże powietrze otworzy jej oczy. Wybudzi z letargu, ponieważ wszystkie czynności wykonywała automatycznie, myślami będąc zupełnie gdzie indziej. No i Stanley jej potrzebował, nie mogła go zostawić, gdy wyglądał tak blado i nieszczęśliwie. Odetchnęła, przymykając oczy, starając się zapanować nad karuzelą myśli, powstrzymać obrazy kolejnych stron ksiąg malujące się przed oczami. Jego głos wyrwał ją do rzeczywistości, którą utraciła jakiś czas temu — bo jak długo tu siedzieli? Drgnęła niespokojnie, wciąż opierając się wygodnie o jego plecy, unosząc dłonie i przecierając nimi policzki, a następnie oczy.
- Hmmm? - mruknęła jedynie, na znak, że go słuchała. Próbowała przynajmniej zrozumieć sens jego wypowiedzi. Podniosła spojrzenie na kołyszące się gałęzie drzew, usłyszała szum liści i świergot ptaka, który wcześniej gdzieś zamilkł. - Moja matka umarła dawno temu. - zauważyła bystro, unosząc brew, aby zaraz przymknąć oczy, wziąć głębszy oddech.
Co ona wtedy czuła? Próbowała przywołać wspomnienie, ale obrazy były już rozmazane. Nie pamiętała jej zapachu, dźwięku jej głosu. - Zdajesz mi trudne pytania.
Wyprostowała się, opuszczając dłonie i pozwalając im ułożyć się na udach. Skrzyżowała nogi, które wcześniej tkwiły prosto i przekręciła głowę na bok, zawieszając wzrok na jednej z gałęzi, a właściwie na tańczących leniwie listkach. Jak to wtedy było? Wiedziała, że musi mu udzielić odpowiedzi, bo tego potrzebował. Tkwił w punkcie równie beznadziejnym, co ona w związku z limbo i zimnem. Obydwoje mogli robić głupie rzeczy. Zwilżyła wargi.
- Odeszła, gdy mieliśmy chyba siedem lat, może siedem i pół.  Była z nami w kajucie w tamtym momencie. To było podczas morskiej wyprawy.- wzruszyła delikatnie ramionami, starając się przypomnieć sobie z tego dnia jak najwięcej. Prawda była taka, że Cynthia w jakiś sposób go wyparła, zamknęła w pudełeczku i schowała głęboko, bo tego dnia przecież wszystko się zmieniło. Ona się zmieniła. Przestała być wtedy dzieckiem. Jej palce stuknęły w materiał spodni, które miała na sobie, ale jej twarz pozostawała nieruchoma. Jak matka pachniała? Przez miejsce jej śmierci, zawsze kojarzyła się z jej z wodą morską, oliwną lampką i białymi kwiatami lilii, które były w wazonie. - Zrozumiałam chyba szybciej niż Castiel. Myślę, że przez widok krwi i sine usta..  Co czułam? Że muszę ją zastąpić. Wejść w jej buty i spełnić oczekiwania, które wobec mnie miała.
Prawdopodobnie, chociaż musiało towarzyszyć temu znacznie więcej, niż to, co zdołała sobie przypomnieć i mu opowiedzieć. Pewnie się trochę bała, pewnie była w szoku. Może miała atak paniki? Nie pamiętała. Oparła się wygodniej o jego ramię, wyciągając przed siebie dłonie i splatając ze sobą palce, rozciągnęła je. - A Ty co czujesz, Stanley?
Zamierzał wejść w buty ojca?
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#3
23.02.2025, 18:14  ✶  

Wory pod oczami, ślady na nadgarstkach, atrament na rękach... Nie zmieniło się nic, a przecież widzieli się od święta niczym jacyś rozwodnicy. Stanley jednak tego nie komentował, wiedząc, że wcale nie był lepszy od niej pod tym względem. Może i wyzbył się nadprogramowej papierologii ale też miewał problemy ze snem. Też potrafił wpadać w maniakalny pracoholizm, starając się, aby wszystko było na tip-top. To jednak było dużo bardziej zauważalne podczas jego kariery w Ministerstwie, która uległa zakończeniu przed kilkoma tygodniami.

Kiedy Cynthia się ocknęła, trochę żałował, że ją wybudził z tego stanu. Ona potrzebowała tego odpoczynku bardziej, niż on jakiejś otuchy czy dobrego słowa. Po prostu to się jej należało jak przysłowiowa miska karmy dla psa. Oczywiście bez urazy w kierunku żadnej ze stron.

- Wiem - dodał pod nosem jako odpowiedź na jej stwierdzenie. W końcu był byłym brygadzistą i wypytywanie ludzie miał we krwi. Nawet jeżeli pytania mogły być bardzo trudne to nie było przebacz. Trzeba było je zadać i oczekiwać odpowiedzi. Z drugiej zaś strony nie było to żadne przesłuchanie, więc nie miała się z czego tłumaczyć, a jedynie mogła dobrowolnie podjąć tę rękawicę.

Jeżeli Borgin dobrze pamiętał to od śmierci jej matki minęły z jakieś dwie dekady - hektar czasu. Tylko czy człowiek, który został ograbiony z jednej z najważniejszych osób w swoim życiu, może kiedyś wybaczyć wszechświatowi taką stratę? Zwłaszcza dziecko, które niczym nie zawiniło, a musiało stawić czoła nie przyjemnościom losu.

Kiedy tak mówiła, tłumaczyła to wszystko, brzmiała na pogodzą z takim obrotem spraw, bo i co innego miała poradzić w zaistniałej sytuacji? Było w tym jednak coś takiego, że odbiorca był skłonny uronić łzę nad tym wszystkim. W gruncie rzeczy to Cynthia była sama sobie winna. Gdyby nie była tak przenikliwa. Gdyby nie łączyła tak kropek to może dłużej by jej zajęło zrozumienie, że ona odeszła. Tylko czy można było ją winić za to, że była inna? Że rozumiała więcej, niż jej rówieśnicy? Raczej nie. Jedyne co można było jej przyznać, że uporała się z tym lub sprawiała takie wrażenie, wszak jej rówieśniczki mogły się załamać całkowicie, a ona stała z zaciśniętymi pięściami i rozkwitała z dnia na dzień, chociaż mogła tego nie wiedzieć.

- No... - ciężko westchnął, miętoląc mały kamyczek w dłoniach - Właśnie nie wiem...  Co mam czuć... Myślałem, że może mi pomożesz... - stwierdził, odchylając się odrobinę do przodu w kierunku tafli wody. Mówił bardzo powoli, dobierając słowa, które miały stworzyć spójną całość. Mogło to wyglądać jakby dopiero poznawał zasady mowy czy bez zrozumienia czytał wypisane formułki z kartki.

- Bo... ja... Eh... - przejechał wolną dłonią po swojej twarzy, pozwalając, aby po chwili opadła ponownie na pomost - Robert nie żyje - dokończył. Innymi słowy - został sierotą. Anne nie żyła od dobrych dwóch lat, Robert od jakichś dwóch tygodni. Z najbliższej, oficjalnej rodziny, nie miał już nikogo innego.

- I nie wiem co powinienem czuć - dodał po kilku sekundach, chcąc nakreślić Cynthii całą tą sytuację - Z początku było mi trochę szkoda i żal, bo gdzieś tam się ten kontakt pojawił... - kamyk wypadł mu z dłoni i poturlał się po deskach w kierunku lądu, a Stanley tylko spojrzał w jego kierunku, odchylając odrobinę głowę - Ale... To nie ja tutaj straciłem najwięcej? - zapytał, jakby nie do końca wiedząc jak powinien to wytłumaczyć. Nie był przecież pierwszą rodziną Mulcibera, ponieważ ten miał córkę z prawowitego małżeństwa. Miał żonę, brata i jego dzieci. To dla nich była większa strata, niż dla niego. Stanley z Robertem dopiero raczkowali w tej przedziwnej relacji typu syn-ojciec. Mieli dużo wyboi i przeszkód ale jakoś szło, chociaż i to musiało zostać zakończone jednego, feralnego dnia.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#4
11.03.2025, 23:31  ✶  
Miewała skłonności do pracoholizmu, ale teraz chodziło o coś więcej. O coś osobistego. Było to złe. Miało zbyt duży wpływ na jej funkcjonowanie. Gdy emocje, sprawy osobiste przejmowały kontrolę nad codziennością, człowiek nie myślał trzeźwo — tak sobie zawsze powtarzała. I chociaż w opowieściach dawały one siłę, to w wybranym przez nią sposobie życia przypominały kłody rzucane pod nogi. Obawa rosła cichutko, niezauważanie. Karmiła się wizjami porażki, zaplatała powątpiewanie we własną wiedzę i w samą siebie, niczym warkocza.
Stanley się mylił, ona nie potrzebowała odpoczynku i złapania oddechu, potrzebowała rozwiązania. Zegar tykał, a ludzie dla niej ważni mieli coraz mniej czasu. No, oczywiście wielki Czarnoksiężnik miał być ratunkiem, o ile w ogóle umiał to zrobić i zamierzał sypnąć łaską na swoich ludzi. Co z tymi, którzy znaku nie nosili?
Coraz trudniej było jej powstrzymywać cisnące się na usta przekleństwa, które damie zwyczajnie nie pasowały. Matka zawsze chciała, żeby takową była i ojcu też chyba na tym zależało, więc się starała spełnić ich oczekiwania. Odpowiedzi na zadawane przez niego pytania nie były żadnym sekretem, po prostu tkwiły gdzieś daleko, zapomniane i zakurzone. Przy chaosie panującym w jej umyśle, który chciał znaleźć rozwiązanie, trudno było je odnaleźć. Starała się nie być kobietą sentymentalną.
- Ja? - uniosła brwi z rozbawieniem na twarzy, kręcąc zaraz głową i śmiejąc się krótko pod nosem, szukała wśród korony rosnącego naprzeciw drzewa punktu zaczepienia dla oczu. - To sobie wybrałeś doradcę.
Trąciła go zaczepnie łokciem, odwracając na kilka sekund głowę tak, aby zerknąć w stronę pochmurnego bruneta przez ramię. Tori lub Sauriel przynieśli mu więcej korzyści w tym stanie, niż ona mogła, jeśli to rozmowy o uczuciach i ich prawidłowości potrzebował.
- Jak umarł?
Bezpośrednie pytanie oplecione było tonem pozbawionym współczucia czy żalu względem ojca Borgina, chociaż jego słowa trochę ją zaskoczyły. Nie przypominała sobie, aby jego ciało trafiło do ich kostnicy, ale może w ten właśnie dzień miała wolne, ślęcząc nad księgami i kręgami w zaciszu własnego domu lub w laboratorium z Rudolphusem? Wyprostowała głowę, znów wzdychając. Nie umiała Roberta lubić, nie była też w stanie go szanować przez to, jak postąpił względem swojego syna i kobiety, którą podobno kochał.
- Ojciec to ojciec, niezależnie od jego udziału w życiu i ewentualnej beznadziejności. A do tego odzyskaliście kontakt w ostatnich miesiącach, prawda? Masz prawo czuć smutek, samotność, a może i nawet odrobinę tęsknoty. - przerwała na chwilę, przenosząc spojrzenie na własne dłonie, które ponownie ułożyła na swoich nogach. Zawsze była lepszym słuchaczem niż mówcą, ale chciała w jakiś sposób go wesprzeć, jeśli tego właśnie potrzebował. Na tyle, w jakim stopniu umiała. Pamiętała, że współczucie i poklepywanie po plecach były najgorszym, co ludzie mogli jej mówić w tamtym okresie. Czas wcale nie sprawił, że dla dziecka było to łatwiejsze, jedynie pomógł przenieść nieobecność matki do codzienności. I dał jej poniekąd buty kobiety. Musiała zająć się bratem, domem, pomóc ojcu. Stanley nie miał tego obowiązku. Był dorosły. Był wolnym człowiekiem — no, prawie, nie licząc tatuażu.
- Może tego nie widzisz teraz, ale też dużo straciłeś. Nie umniejszaj sobie. - kontynuowała spokojnym, charakterystycznym dla siebie głosem, patrząc w przestrzeń gdzieś przed sobą. Pytanie, które chciała mu zadać kilka sekund wcześniej, gdzieś uciekło i zupełnie inne słowa padały z jej ust. - Nie wchodź w jego buty Stanley. Jesteś lepszym człowiekiem, niż on kiedykolwiek był.
Powinien żyć dalej, po swojemu. Tak, jak wychowała go Anne. Robert był długo nieobecny, a gdy już łaskawie zdecydował zainteresować się synem, umarł. Los umiał być złośliwie przewrotny. - Stać Cię na więcej.
Tego była pewna.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#5
29.03.2025, 15:10  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.03.2025, 21:06 przez Stanley Andrew Borgin.)  

Może nie powinien był jej tego mówić... o to prosić? Miała wystarczająco dużo swoich problemów, więc całkowicie rozumiał, że mogła mieć tego serdecznie dość. Tego, że wszyscy czegoś od niej wymagali, prosili, oczekiwali, a ona nie potrafiła powiedzieć "nie". Jednego, prostego słowa, które mogło jej oszczędzić wiele cierpienia i bólu. Gdyby się tak zastanowić... to czy nie Cynthia potrzebowała pomocy i wsparcia? Odciążenia jej z tego wszystkiego?

- Cóż... - cofnął swój bark na ułamek sekundy po otrzymanym ciosie - Odpowiedniego[/] - zapewnił. To nawet nie chodziło o doradzenie, a wysłuchanie. W końcu tak też było, że to Borgin był tym bardziej gadatliwym i otwartym człowiekiem z ich dwójki. Wiele potrafił ugrać dzięki swojej charyzmie, a i lubił pogadać, co było faktem.

Stanley nie zwróciłby się z tym do Victorii, ponieważ nie znali się na tyle dobrze, aby miałby się jej z czegokolwiek zwierzać. Sauriel zaś i tak miał go wystarczająco dużo na głowie, więc wolał mu tym razem odpuścić. Tosiek miał swoje problemy z zaręczynami, które przychodziły mu z wielką łatwością, a z Maeve już o tym rozmawiał. Wszystkie możliwe furtki zdawały się być albo zamknięte albo zablokowane i nie pozostało mu nic innego jak zwrócić się właśnie do niej. Jak trwoga to do Boga.

- [b]Nie wiem - odparł bez ukrywania faktów - Miał zawał na Lammas i był bardzo osłabiony. Wyjechał później do Francji, aby się trochę zregenerować ale widocznie niewystarczająco. Na koniec sierpnia, bach... Nie żyje - wytłumaczył. Ciało mogło nie trafić do kostnicy, ponieważ rodzina Mulciberów zerwała swoje powiązania z Ministerstwem i nie chciała mieć z nim za wiele wspólnego. Zapewne załatwili to gdzieś we własnych kręgach, korzystając z Nokturnowskich znajomości. Borgin nie pytał o szczegóły. Nie był nawet obecny na pogrzebie, więc pewna tradycja została zachowana... bo na pogrzebie Anne też go nie było. Dopiero kilka tygodni później odwiedził miejsce spoczynku swojej rodzicielki.

- Rozumiem - skwitował. Sam nie był pewien co czuł po śmierci ojca. Te emocje wydawały się być takie głuche, stłumione, nieobecne. Trochę jakby ich nie było. Jakby był emocjonalnie zdystansowany albo zdezelowany. Tego samego nie mógł powiedzieć o śmierci matki, ponieważ było to dla niego zbyt wiele w tamtej chwili. Zmiotło go niemal z planszy. Uderzyło z impetem w jego życie, przewracając je do góry nogami. W gruncie rzeczy to mógł się tylko cieszyć, że Cynthii nie było przy nim kiedy zginęła Anne, bo chyba pękło by jej serca na taki widok ludzkiego wraku, jakim był wtedy Stanley. Był rad, że oszczędził jej tego widoku.

- Może masz rację. Dalej jest to dla mnie takie puste słowo - podniósł mały kamyczek z pomostu - Jakby nie istniało w słowniku. Jakbym nie znał definicji tego słowa. Ojciec... - podrzucił, łapiąc po go po chwili. Dużo prościej było powiedzieć, aby nie wchodził w jego buty, niż było to zrobić. Stanley w gruncie rzeczy miał wiele podobnych cech do swojego ojca, o czym nie raz wspominały mu postronne osoby czy członkowie rodziny Mulciber. Co jeżeli on już był w jego butach?

Stać Cię na więcej. Tutaj był lekki problem z interpretacją, bo Borgin się po prostu obawiał. Bał się, że stać go na więcej krzywdy, którą przecież zadawał innym jako poplecznik Czarnego Pana. Bał się przekroczenia linii po której nie będzie już powrotu, a on sam zacznie nieubłaganie spadać na samo dno w kierunku samodestrukcji. Wiedział, że czarna magia tłamsiła zmysły i ciągnęło ku sobie, obiecując wszystko czego tylko mógł sobie człowiek zażyczyć. Oferowała władzę nad ludzkim życiem, które było przecież najcenniejszym darem jaki można było otrzymać od losu. To była gra o wielką stawkę.

- Nie przejmuj się... To tylko moje gadanie. Nic poważnego - zapewnił, próbując jakoś zmienić temat rozmowy - Obawiam się tylko o jedno... - zastygł, spoglądając w siną dal, gdzieś w kierunku pałek wodnych tańczących w oddali - Że to Ty potrzebujesz pomocy - westchnął z pewnym bólem w głosie. Nie był ślepy, chociaż potrafił być. Dobrze widział, że sama jest na krańcu swoich możliwości i to ona była bliżej przekroczenia tej linii po której nie było powrotu.

[/b]


"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#6
30.03.2025, 22:08  ✶  
Nigdy nie mogłaby odmówić pomocy lub wysłuchania ludziom, na którym jej zależało. Jej problemy nie były aż tak istotne, nic olbrzymiego poza zirytowaniem przez brak odpowiedzi jej przecież nie dolegało. W pracy było dobrze i miała coraz większe szanse na awans, a ojciec był tak zajęty wojną i transportem morskim na skalę międzynarodową, że miała święty spokój z propozycjami małżeństwa czy bzdurnymi wydarzeniami towarzyskimi, na które zwyczajnie nie było teraz właściwego momentu. Ludzie powinni wyciągnąć wnioski po wydarzeniach z maja. Spędy groziły kolejnym zamachem i nowymi trupami w kostnicy.
- Schlebiasz mi. - skwitowała z uśmiechem, wywracając oczami na odsunięcie barku na kilka sekund. Pewne nawyki nie zmieniały się od dekady.
Ulżyłoby jej, że ma tyle ludzi dookoła siebie, na których mógł polegać, gdyby o nich wspomniał. Takich, którzy pewnie zrobiliby dla niego więcej, niż ich sądził. Sauriel z pewnością by go wysłuchał, o Anthonym nie wspominając.
- To musiało być coś więcej niż zawał. Dla mugoli może i jest to przypadłość z ostrożnymi rokowaniami i wysoką śmiertelnością, ale dobry uzdrowiciel jest w stanie zregenerować mięsień sercowy i większość szkód, które jego uszkodzenie mogło wywołać. A we Francji jest przyzwoita opieka medyczna. Czasem serce jest po prostu słabe i zniszczone. - odparła mimowolnie, a ton jej głosu nieco złagodniał, przypominając ten, którym udzielała mu kiedyś korepetycji z zielarstwa. Nie mówiła tego celowo, był to raczej nawyk wyniesiony z pracy, tysiąca przeczytanych ksiąg i setek serc z uszkodzeniami, które trzymała w dłoniach. Narząd ten był niezwykle fascynującym i z trudem powstrzymała się od kontynuowania swojego wywodu na jego temat, wzdychając krótko zamiast tego i znów wygodniej przywierając do jego pleców. Rozmowa o śmierci nigdy nie była dla ludzi łatwa.
- Śmierć kogoś bliskiego przypomina nam o własnej śmiertelności. O tym, że każdy dzień jest tylko numerkiem i o tym, że to ona nadaje sens życiu, będąc jego uwieńczeniem. To normalne, że przewija się przez Ciebie cała paleta emocji. Głośniejsze, cichsze, ale każde z nich są właściwie i na każde z nich powinieneś sobie pozwolić.
Nie była to może rada zbyt mądra i praktyczna, ale starała się zachować rozsądek i tłumić ewentualne chęci wejścia w buty Roberta. Anne wychowała go zupełnie inaczej i powinien się trzymać tych wartości, a nie ścigać ojca, który nigdy nim nie był. Ciężko było nazwać ich relację rodzicielską, gdy trwała tak krótko i mężczyzna nic o Borginie tak naprawdę nie wiedział. A rodzice powinni znać swoje dzieci.
- Łatwo być ojcem, zwłaszcza tylko z nazwy, a trudno być Tatą. - stwierdziła jedynie na jego słowa, wcale nie zdziwiona i wciąż daleka od współczucia i składania mu kondolencji. Stanley przeszedł w życiu tyle, że Cynthia była pewna, że sobie z tym poradzi. Musiał mu minąć po prostu szok od nagłej informacji, być może również żal wywołany przez jakieś zerwane obietnice.
Ciemność była kusząca i oferowała to, czego większość w głębi duszy pragnęła, ale cena była straszna. I po fakcie, często się przepłaciło. Nie mogła wyobrazić sobie bruneta sięgającego dna, pozbawionego uczuć i tej iskry, która wciąż tkwiła gdzieś w jego oczach, obecnie uśpiona żałobą. Blondynka znów wywróciła oczami, delikatnym ruchem głowy pozbywając się jasnych pasm z twarzy i pozwoliła opaść im na ramię, wbijając wzrok tym razem w wyłaniające się spomiędzy gałęzi niebo. -To jest poważne, skoro rozmawiasz o tym ze mną. O ile pamiętam, już dawno nie mieliśmy spotkania polegającego na czymś błahym.
Zwykle przeplatała się w tym wszystkim nekromancja z poczuciem winy, sentymentem, przyjaźnią, śmiercią, traumą i wojną Czarodziejów. Nie rozmawiali o tym, które wino jest dobre lub co najbardziej pasuje do truskawek. Przestali nawet żartować.
Taka była dorosłość?
Jego słowa sprawiły, że ściągnęła brwi i znów zerknęła przez ramię, jakby chciała się upewnić, czy dobrze słyszała.
- Ja? Skąd Ci to przyszło do głowy? - zapytała, tkwiąc jeszcze chwilę w tej pozycji, zanim znów wyprostowała głowę, trzymając podbródek nieco zadarty i spoglądając w niebo, kontynuowała. - Mam dużo pracy. Poza Ministerstwem biorę udział w innych projektach i mam własne badania, a do tego mój ojciec angażuje mnie do pomocy waszej małej organizacji, myśląc, że o tym nie wiem. - wyjaśniła ze spokojem, nie kłamiąc. Ostatnie tygodnie uciekły jej naprawdę szybko, dni zdawały się przelewać przez palce, a jej ciągle brakowało czasu.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#7
01.04.2025, 20:20  ✶  

Nie skomentował jej odpowiedzi. Skoro uznała to za komplement - miała do tego pełnię praw. Stanley uważał to za pewne i coś, czego nie trzeba było mówić głośno. Sama Cynthia uważała, że powinien czy mógł wybrać lepiej ale myliła się tym razem i musiał jej to uświadomić jednym, prostym słowem.

- Nie wiem. Nie znam szczegółów leczenia. Nie znam w sumie to żadnych szczegółów - odparł - Jestem w tej rodzinie tylko od czarnej roboty - zauważył, odwołując się do kwestii jego pozycji wśród Mulciberów. U Borginów wcale też nie było, aż tak kolorowo, wszak też bywał chłopcem na posyłki. Tam gdzie był potrzebny czy tam gdzie było coś do zrobienia, tam pojawiał się Stanley i to wykonywał. Ot, taki żywot służbisty.
Głos Borgina brzmiał na trochę szorstki, może odrobinę zmęczony - jakby wrócił z jakiejś wojny na przepustkę i próbował chociaż przez chwilę nabrać sił. Wiedział, że to nie był koniec, a dopiero początek tego wszystkiego.

Pięknie brzmiały te wszystkie słowa o śmierci. Gdyby był to jakiś konkurs poezji to Cynthii należałyby się gromkie brawa. Pech w tym, że tak niestety nie było, a były brygadzista odbierał to całkowicie inaczej. Każda kolejna śmierć bliskiej mu osoby sprawiała, że pewna warstwa narastała wokół niego. Warstwa znieczulicy i zobojętnienia na cały świat. To była próba własnego ratunku przed złem świata codziennego.

- Czy to emocje? Nie nazwałbym bym ich tak. Raczej próba ustosunkowania się do tego jak powinienem funkcjonować czy zachowywać się w towarzystwie osób, które cierpią dużo mocniej z powodu tej straty - stwierdził, nie do końca samemu wierząc w to co akurat powiedział. Było w tym ziarnko prawdy ale i niepewności, ponieważ była to nowość w jego życiu i musiał stawić jej czoło.

- Jedno i drugie nie istnieje w moim słowniku. Nie posiada definicji, ani wzorców - dodał z lekkim westchnieniem, a kamyk powędrował w kierunku wody, odbijając się kilkukrotnie od jej powierzchni, zanim zatonął pod wpływem własnej masy.

Tu był problem, bo to nie tak, że Flint nie mogła, bo mogła. Ona nie chciała, a było to diametralna różnica, która zmieniała bardzo wiele w szerokiej gamie perspektyw. Sama o tym musiała dobrze wiedzieć, chociaż nie chciała tego stwierdzić.

- Bo Ty masz pracoholizm, a ja wyrok w zawieszeniu - przypomniał - Zabiliśmy nasze wewnętrzne dziecko, a nawet jeżeli udało mu się przeżyć, jest tak skryte, że miną lata zanim ponownie uda mu się wydostać spod tej lawiny, która go zasypała - wytłumaczył, a raczej przedstawił swój punkt widzenia na tę sprawę. Cynthia mogła się z nim jak najbardziej nie zgadzać ale brzmiało to logicznie. Nie byli już dziećmi. Nie byli też nastolatkami. Chociaż ciągnęła się za tym pewna łezka i smutek, że to już było i minęło, nie mogli zaprzeczyć, że byli już dorosłymi. Byli ludźmi po przejściach, z nowymi problemami i często innymi perspektywami na świat, niż jeszcze dekadę temu.

Zwodzić za nos to sobie mogła innych. Współpracowników z Ministerstwa czy Merlin jeden wie jeszcze kogo innego i z kim się aktualnie zadawała. Nie wnikał ale nie musiała go oszukiwać. Nie był ślepy i nie zamierzał stać bezczynnie.

- Tsshhh... - wydał z siebie dźwięk z ciężkim westchnieniem, ściskając swoje oczy przy nosie, jakby miał właśnie atak migreny - Widzę. Wady wzroku się jeszcze nie dorobiłem w tym życiu - zapewnił i nie komentował na razie dalej. Zamilkł na kilka, może kilkanaście sekund, wpatrując się w swoją część jeziora.

- Skoro Cynthia nie chce powiedzieć to może Thia będzie bardziej skłonna do rozmów? - zapytał, sugerując pewne rozwiązane na te patową sytuację w której się znaleźli według Stanleya. Dlaczego nie chciała dać sobie pomóc? To nie ona tutaj była od ratowania całego świata, a nawet jeśli - mogła chociaż raz przyjąć te pomocną dłoń zamiast ja odrzucić. Borgin nie gryzł, a już na pewno nie jej. Nie ręki, która go kiedyś karmiła nadzieją.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#8
27.04.2025, 00:32  ✶  
Z trudem powstrzymała prychnięcie na jego stwierdzenie dotyczące załatwiania spraw, którymi rodzina Borgin nie chciała sobie oficjalnie brudzić rąk. Mogła jednak wywrócić oczami, bo tego już zauważyć nie mógł, głównie przez sposób, w który siedzieli. Jej dłonie nie mogły znaleźć sobie miejsca, palce nerwowo skubały materiał ubrania, stukały wzajemnie w swoje paznokcie lub wędrowały wzdłuż ud, które zakrywał ciemny materiał. Starała się skupić na tym, co było tu i teraz, ale sprawy związane z szukaniem sposobu na wejście do Limba lub też przeniesienie źródła chłodu na inną istotę żyjącą skutecznie zajmowały jej myśli. Nie chodziło nawet o ambicje, o chęć zapisania się w historii lub zrobienie czegoś wielkiego — musiała po prostu zrobić coś, co uratowałoby Tori i innych. Zwilżyła wargi, pozwalając sobie na uwolnienie chłodnej, ale uspokajającej fali, która przemknęła przez jej ciało od góry do dołu, niesiona pociągnięciem magicznej struny, precyzyjnym wyborem ten jednej, konkretnej, która odpowiadała za koncentrację i wyciszenie.
- Odpowiada Ci ciągłe brudzenie sobie rąk? Jestem przekonana, że w połowie tych spraw nie brałeś udziału. - zauważyła ze spokojem, wpatrując się w liście na gałęzi drzewa. Niedługo miały zmienić kolor, opaść i uschnąć. Umrzeć. Wszystko sprowadza się do kręgu życia, napędzania cyklu, a magia kryła się w każdym elemencie otoczenia, chociaż pozyskiwanie jej bezpośrednio ze źródeł żywiołów było tematem tabu, jak i niezbadanym gruntem jednocześnie. A gdyby tak.. Przymknęła oczy, wykonując niezauważalny ruch głową. Nie miała czasu na eksperymenty. Dla niepoznaki obróciła głowę, zerkając na niego przez ramię. Jego też trzeba było uratować, zanim pogrąży się w ciemności, z której nie będzie umiała go wyciągnąć.
- Powinieneś teraz bardziej skupić się na tym, czego Ty potrzebujesz, a nie na tym, czego potrzebują inni. To też Twoja strata, jakkolwiek duża lub mała by nie była. - jej wzrok powędrował za kamykiem, który kilka sekund później zniknął pod taflą wody, zostawiając zaburzające ją kręgi. Cynthia wyprostowała się, jej ciało drgnęło niespokojnie, a dłonie zacisnęły się mocniej, splecione ze sobą. - Czasem mam wrażenie, że owe "niewinne" oblicze nigdy nie istniało. Jest zamazanym wspomnieniem, które czasem odzywa się w biegu pędzących wydarzeń i chaosu, który panuje dookoła. A wyrok w zawieszeniu, to nie jest Twój największy problem. - stwierdziła z cichym westchnieniem, jawnie nawiązując do tatuażu, który zdobił jego przedramię. Tego samego, który z taką dumą nosił Louvain. Ta dwójka się przyjaźniła, a była ze sobą tak skrajnie różna — w zachowaniu, jak i w powodach, dla których znaleźli się po stronie Czarnoksiężnika. No i jeden był dotknięty rozprzestrzeniającym się zimnem dementora, które miało prowadzić do śmierci, a drugi był trochę martwy w środku i wędrujący, niczym śniący. Wszystko było na jej głowie.
- Jest jakaś szansa, że zdejmą Ci ten wyrok w zawieszeniu? Rozmawiałeś z Brenną? Jeśli chcesz, mogę spróbować się czegoś dowiedzieć.
Zasugerowała mu jeszcze, nawiązując do swojej przyjaciółki, która również cierpiała na pewien rodzaj pracoholizmu i miała ten brzydki nawyk chęci zbawienia całego świata. Całe szczęście, Victorii to nie dotknęło — przynajmniej tak mocno, jak ją i Bri.
- Tego nie wiesz, pewnie dawno się nie badałeś. - zauważyła ze słodkim uśmiechem, posyłając mu kątem oka spojrzenie, bo znów odwróciła głowę. Ostatnie czego Stanley potrzebował, to martwienie się o nią. A była przecież silniejsza niż oni wszyscy.
Na znajome drobnienie, uśmiechnęła się lekko i znów drgnęła, aby zaraz się podnieść. Przeciągnęła się leniwie, pogodnie wręcz i rozejrzała się dookoła, pozwalając sobie głębiej zaczerpnąć leśnego powietrza. Stanęła obok niego i spojrzała w dół, jasne włosy leniwie kołysały się pod wpływem gwałtownego wstania na plecach, a luźniejsze ubranie zaczynało pogrążać się w chaosie na szczupłym ciele czarownicy, wyglądając odrobinie nieporządnie.
- Badania nad nekromancją są wyczerpujące. - zaczęła po dłuższej przerwie, odrywając jedną z dłoni od ciała i położyła ją na głowie mężczyzny, mierzwiąc mu włosy. Uśmiechnęła się subtelnie, skupiając na tym, aby wyglądać niewinnie i pogodnie. - Nie musisz się o mnie martwić, bo to nic, z czym bym sobie nie poradziła. Tylko nie znalazłam jeszcze sposobu na osiągnięcie efektu, którego szukam. Brakuje mi elementu zamykającego układankę, a piętrzące się zwłoki w kostnicy nieszczególnie ułatwiają mi życie. - jej palce kolejny raz poruszyły się w ciemnych pasmach, nawijając je kilkukrotnie, zanim znów się wyprostowała i spojrzała na jezioro, cofając rękę. - Wiem, że zawsze mogę Cię poprosić o pomoc, gdybym jej potrzebowała.
Dlatego właśnie nie mogła mu powiedzieć. Nie mógł wiedzieć o tym, czego szukała i co chciała zrobić, bo z pewnością by próbował ją powstrzymać. Czasem jedyne rozwiązanie było tam, gdzie najbardziej nie chciało się go odnaleźć.
- Co zamierzasz teraz zrobić Stanley? - zapytała cicho, nawiązując chyba do wszystkiego, co aktualnie działo się w jego życiu, włącznie z pracą.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#9
05.05.2025, 15:42  ✶  

Miał ją okłamywać? To nie tylko Borginowie korzystali z "usług" Stanleya, ponieważ jego druga rodzina robiła to samo. Robert namiętnie korzystał z faktu, że miał chłopca na posyłki, który już coś potrafił. Nie każdy mógł wydawać rozkazy. Ktoś musiał je też przecież wykonywać... A że akurat padło na byłego brygadzistę, cóż... tak już w życiu bywało.

- A jaki mam wybór? - zapytał retorycznie. Cynthia - na całe szczęście - nie była w jego skórze i nie musiała wiedzieć jak to jest być potomkiem tej mieszanki jaką było połączenie Borginów z Mulciberami - Wierz mi lub nie, ale chciałbym być momentami jak moi inni koledzy, którzy pochodzą z normalnych rodzin. Takich, gdzie życie wyglądało całkowicie inaczej... - pokręcił tylko przecząco głową na zakończenie swojej wypowiedzi. Życie nie rozpieszczało Stanleya Borgina. Od początku jego dni podkładało mu kłody pod nogi, a on musiał pośród nich lawirować... bo czy miał inny wybór? Mógł się tylko przewrócić i nauczyć, albo wyjść z tego cało - bez żadnego szwanku. To było proste jak budowa cepa czy 2+2.

- Gadanie... - rzucił pod nosem. Co miał jej powiedzieć? "Potrzebuje świętego spokoju, który dostanę po śmierci?" Przecież by go chyba utopiła za takie gadanie, bo już to zdążyli przerobić.

Borgin nie do końca się zgadzał ze słowami Flint. To nie była stricte jego strata, ponieważ on sam nie potrafił się do niej ustosunkować. W gruncie rzeczy była mu trochę obojętna? Gdzieś tam niby kłuła, ale w ogólnym rozrachunku nie zrobiła takiej czystki w duszy Stanleya jak śmierć Anne.

Na kolejne stwierdzenie swojej rozmówczyni, uśmiechnął się pod nosem. "Niewinne oblicze nigdy nie istniało"? Nic bardziej mylnego. Ślizgonka mogła zapomnieć, ale Ślizgon nie - wystarczyło, aby przymknął oczy, a dalej widział tę niewinną uczennicę, która nie miała prawa wiedzieć, że "zostanie zepsuta" na przestrzeni kilku kolejnych lat.

- Istniało - odparł pewnym głosem - Zapewniam, że tak właśnie było... - dodał odrobinę ciszej. Chciał coś jeszcze dorzucić, ale się powstrzymał w ostatniej chwili. W końcu kto jak kto... Ale Stanley to chyba miał prawo, aby się wypowiedzieć w kwestii istnienia tego niewinnego oblicza, które przeszło metamorfozę po części z jego zasług... i winy.

- Tu niestety nie masz racji - powrócił do tematu wyroku w zawieszeniu - To jest mój największy problem aktualnie, bo na to są dowody. Nie ma dowodów na nic innego, więc tak długo jak nie ma na to dowodów, nie jest to aż takie ważne. Uwierz mi. Wiem co mówię. Byłem jednym z nich przez dobrych kilka lat - przypomniał - Wojna może się skończyć. Mogą mnie uniewinnić w masowym akcie łaski jako zwykłego bojownika, wszak nie będą w stanie oskarżyć wszystkich... Ale za tamto... muszą mi dać wyrok. Mają dowody na tacy. Są zeznania... dlatego właśnie jest to największe zmartwienie w razie czego... - westchnął. "W razie gdybym przeżył...". Tym słowom nie było jednak dane, aby mogły zawitać w ich świecie - musiały zostać skryte w umyśle ich autora. Powód? Podobny jak wcześniej - nie mógł tego typu słów mówić w obecności Cynthii, mimo że były jak najbardziej prawdziwe i oczywiste.

- W życiu. Nie pytaj jej o nic. Nie wspominaj nawet jej imienia w mojej obecności - odparł z pewną zajadłością w głosie - Nie wiem i nie mam zamiaru na razie się nic w tej kwestii dowiadywać. Za gorący temat, aby coś przy nim węszyć czy zagadywać. Sprawa musi trochę ucichnąć - próbował to jakoś wytłumaczyć - Nie wspominaj też mojego imienia jak będziesz z nią rozmawiać. Daje Ci dobrą poradę, bo inaczej to pewnie będzie chciała Ciebie spacyfikować i dowiedzieć się pewnych rzeczy - ostrzegł. Czy Brenna była do tego zdolna? Oczywiście. Nie znał jej od dzisiaj, a nawet zdarzyło im się współpracować. Dobrze wiedział do czego była zdolna ta wariatka.

Zignorował stwierdzenie dotyczące badań. "Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie". Skoro on miał się o nią nie martwić, ona powinna była zrobić to samo. Stanley był ulepiony z wytrzymałej gliny i udawało mu się na razie spadać na cztery łapy, kiedy było to konieczne.

Podniósł swój wzrok w jej kierunku, słysząc jak się podnosi. Pokręcił tylko przecząco głową, uciekając na krótką chwilę wzrokiem kiedy się zbliżyła. Szybko jednak powrócił do jej twarzy, skupiając swoją całą uwagę na tym, co miała za chwilę powiedzieć. Nie zaprotestował też kiedy zaczęła tarmosić mu włosy - robiła to odkąd sięgał pamięcią do ich wspólnych chwil.

- Znowu to sobie robisz... bierzesz tyle na swoje barki, wyglądasz prawie jak chodząca śmierć. Mam Ci załatwić kosę, abyś mogła skompletować swój strój? - zapytał pół żartem, pół serio - Obiecaj mi jedno - wbił swój wzrok prosto w nią. Trochę jakby chciał się przebić do jej duszy - Jak już zrobisz to co musisz, odpoczniesz. Możemy się tak umówić? - zapytał, unosząc jedną z brwi do góry. Nie miał zamiaru akceptować odmowy, ale nie chciał jej też męczyć, aby mu powiedziała. Była już wystarczająco zmęczona tym wszystkim, a Borgin nie chciał jej dodatkowo zamęczać - nie miał w tym żadnego interesu, a nawet jakby miał, nie mógłby jej tego zrobić.

Wszechobecna cisza była na swój sposób błogosławieństwem. Z drugiej zaś strony nie pozwalała na klasyczną zagrywkę, która głosiła - "mówiłaś coś? Ups... Nie usłyszałem". Ta karta musiała zostać ponownie wtasowana do talii, ponieważ nie miała użycia tutaj. Nie w tym rozdaniu.

- Szczerze? - odwrócił się w jej kierunku - Powinienem zniknąć i przestać się do Ciebie odzywać. Każde spotkanie czy wiadomość, to tylko niepotrzebne ryzyko, które spada na Twoje barki, a Ty już masz wystarczająco kłopotów na swojej głowie. Nie uratujesz całego świata jeżeli będziesz musiała żyć ze świadomością, że wiesz coś, co chcą usłyszeć koledzy i koleżanki z biura Aurorów... Że wiesz gdzie spędza czas Stanley Borgin i gdzie można go złapać... - ciężko westchnął - A ja jestem ostatnią osobą, która chciałaby, abyś miała w tym życiu jeszcze trudniej. Naprawdę - mówił spokojnym głosem - Więc nie wiem co zamierzam teraz zrobić. Pewnie poczekać na rozwój wydarzeń, nie wychylając się za bardzo ze swojej kryjówki, aby nikogo nie narażać. Ani siebie, ani moich współpracowników, ani byłych towarzyszy z Ministerstwa



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#10
05.10.2025, 22:47  ✶  
Cynthia wolała pomijać kwestię wykonywania przez niego brudnej roboty chłopca na posyłki w obawie, że zbyt mocno obrazi jego rodzinę. A tego Borgin nie lubił. Prawda była taka, że dał sobie wejść na głowę i zrobić z siebie czarną owcę, zamiast się sprzeciwić. Jego najbliżsi zdawali się nie myśleć o konsekwencjach, które mogą go spotkać. Zresztą od bycia lojalnym do ślepego podążania za rozkazami była cienka granica. Stać go było na więcej, mógł mieć i osiągnąć więcej, ale z jakiegoś niezrozumiałego dla niej nigdy powodu, nigdy nie chciał złapać szansy w dłonie. A szkoda.
- Masz takie życie, na jakie się godzisz. Zmiany nie są łatwe, ale na tym polega rozwój. Gdybyś tylko chciał, przestałbyś robić za kogoś brudną robotę. - zauważyła dość miękko i łagodnie, nie chcąc go przypadkiem rozjuszyć swoimi słowami. Powinien się nad tym zastanowić, dla swojego własnego dobra, bo już dość miał problemów. Z Ministerstwem, Aurorami i samym Voldemortem.
Śmierć Roberta mogła obudzić w nim wspomnienia o Anne, a wszystko dookoła dodatkowo przytłoczyć, przez co na próżno było szukać w nim optymizmu. Każdy musiał przeżyć żałobę po swojemu. Nie mogła przecież wiedzieć, że to nie tylko Robert i Annie zostali brakującą cząstką jego rzeczywistości i za uciekającym na taflę jeziora spojrzeniem, kryło się coś zupełnie innego. Odmienna tęsknota.
Pokręciła głową, a w tęczówkach na kilka sekund pojawiła się rozbawiona iskierka. Kiedyś może faktycznie była niewinna i czysta, chciała szlachetnie zająć się uzdrawianiem, wyjść młodo za mąż i mieć gromadkę dzieci, którym poświęcała czas po zmianach w Szpitalu Św. Munga. Te wizje wydawały się jej odległe i niewyraźne, światło bijące od szlachetności dawno ściemniało, a Cynthia miała więcej na sumieniu, niż kiedykolwiek by przypuszczała. Jej myśli krążyły dookoła niebezpiecznych, przekraczających granicę nurtów Nekromancji, której na samym początku jeszcze się bała. Teraz stała się elementem blondynki, wrośniętą częścią, której nie mogłaby się już pozbyć. Chciała coś dodać do niewinności, ale rozmowa wróciła na poważniejsze tory, więc jedynie zacisnęła usta i słuchała tego, co miał do powiedzenia w związku z wyrokiem.
- Dowodów można się pozbyć. - zauważyła cicho, sugerując mu jedno z możliwych rozwiązań. W Ministerstwie była bezpośrednio pod szefem ich departamentu, mogłaby uzyskać dostęp lub pomóc komuś dostać się do tego, co Stanleya obciążało. Wciąż uważała, że większym problemem była kwestia mrocznego znaku, którego było znacznie trudniej się pozbyć. - Zeznania można sfałszować. Czy Twój kuzyn się na tym nie znał? W razie czego...? - ściągnęła brwi, zaniepokojona tym stwierdzeniem i znów poczuła, jak zaciskają się jej palce. Nie była głupia, chociaż często takową udawała, zwyczajnie nie chcąc zadawać właściwych pytań. Teraz też tego nie chciała, ale brutalna świadomość nawiązywania do ewentualnej perspektywy utraty życia zostawiała małe pole wyobraźni. - Stanley, nie zamierzasz chyba w żaden sposób ryzykować i postępować lekkomyślnie, prawda?
Lubił kusić los. Lubił robić głupie rzeczy w imię równie głupich idei, które wcale nie były ponadczasowe. Zaskakujące, że osoba otaczająca się każdego dnia śmiercią, miała do życia więcej szacunku, niż oni. Oddawali je lekkomyślnie, ryzykowali takie stwierdzenia między wierszami, jakby dotyczyły jedynie popołudniowej herbaty.
- Brenna to moja przyjaciółka, nie zrobi nic takiego. Nie martw się, będę z tym ostrożna, nie chcę też stawiać jej pod ścianą i powiedzieć czegoś, czego nie będzie mogła bagatelizować i zignorować.
Zdawała sobie sprawę z tego, jakim prawym człowiekiem była Longbottom i jak tej dwójce wybitnie się kontakty nie układały. Powiadali, że przeciwieństwa się przyciągają, ale oni zaprzeczyli temu durnemu powiedzonku. Starała się faktycznie nie rozmawiać z nimi o tej drugiej osobie, nie było sensu kusić losu. Wiedziała też, jak mocno zawiodłaby Brennę, gdyby wiedziała o tym wszystkim, co Cynthia chowała w mroku. I wytłumaczenie, że robiła to dla osób, na których jej zależy, nie miałoby żadnego znaczenia.
Westchnęła, czując pod palcami ciemne, wciąż wijące się włosy i spojrzała na jezioro. Starała się go nie okłamywać, ale też nie mogła powiedzieć mu całej prawdy. Dla jego własnego bezpieczeństwa i spokoju ducha. Im mniej wiedział, tym lepiej. Już wystarczał list gończy, który wisiał nad nim, niczym fatum i skupiał niepotrzebną uwagę. Całe szczęście, że miał kryjówki i kontakty, aby się zaszyć.
Skrzyżowała ręce na piersiach na jego słowa, unosząc brwi i spoglądając na niego z góry, mając niezbyt zadowoloną minę, a jednocześnie rozbawioną minę.
- Wiem, że lata młodości mam już za sobą, ale daj spokój, nie jest aż tak źle! - wywróciła oczami, starając się obrócić wszystko w żart. Faktycznie nie wyglądała najlepiej, ale nie musiał być tak dosadny. Schudła, miała mnóstwo ran i siniaków, a podkrążone oczy było coraz trudniej ukryć pod warstwą makijażu. - Z kosą byłoby mi do twarzy. Obiecaj mi?
Przekręciła głowę na bok, a jej palce zacisnęły się na własnych ramionach i kurtce, która je zakrywała. To nie było takie proste, zwłaszcza z tym, co zamierzała zrobić. Z drugiej jednak strony, gdyby spełnił się najgorszy scenariusz, czy śmierć nie byłaby formą odpoczynku? Przynajmniej nie dociekał, co właściwie badała i co chciała, musiała zrobić. Wyprostowała głowę, unikając jego spojrzenia i zwilżyła wargi, wydając z siebie ciche mruknięcie zastanowienia. Jawnie kupowała sobie czas, ale na szczęście, Stanley znów zaczął mówić. Skupiła więc na nim uwagę, a brwi ponownie drgnęły jej do góry i pokręciła głową.
- A zamierzasz zniknąć i przestać się do mnie odzywać? - zapytała najpierw, zwiększając między nimi dystans. Już raz tak przecież zrobił, miał w tym wprawę, ale nie zamierzała mówić tego głośno. Zrobiła kilka kroków, przechadzając się w milczeniu, podczas gdy kolejne słowa Czarodzieja roznosiły się echem po jej głowie. Miał pecha, bo nie była już tak naiwna, jak kiedyś. Rozluźniła dłonie, a potem przesunęła palcami po swojej szyi i włosach, zgarniając je do tyłu. Zawsze była kimś, kto planował, kto przewidywał i tworzył scenariusze. W jednym z nich, jeśli poszłoby nie tak, jakby sobie tego życzyła, fakt, że mieli kontakt, mógłby go jeszcze bardziej pogrążyć. Zatrzymała się, pozwalając, aby kurtka nieco zsunęła się z ramion i obróciła się przodem do niego, a potem zbliżyła, siadając przed nim i wbijając w niego spojrzenie. Wymuszając praktycznie, aby zrobił to samo.
- Nie muszę uratować całego świata, nie martw się tym. Wiem, że chcesz mnie chronić Stanley, ale poradzę sobie. Jestem dużą dziewczynką i jestem wystarczająco silna. Nie dokładasz mi niczego do ramion, czego nie byłoby już tam wcześniej. - wzruszyła nimi wymownie, lekko, jakby niczego obciążającego nie można było tam znaleźć. Uniosła dłoń, zgarniając jasne pasma włosów za ucho i na chwilę przeniosła spojrzenie na swoje dłonie, które tkwiły rozluźnione na udach. Milczenie tym razem trwało jednak tylko kilka sekund. - Może to nie jest głupi pomysł, żebyśmy zerwali kontakt i żebyś się zaszył. Musisz zadbać o własne bezpieczeństwo, a ja bym nie wybaczyła sobie, gdybym kogoś na Ciebie naprowadziła. Chciałeś, żebym Ci coś obiecała i owszem, mogę to zrobić, jeśli Ty mi coś też obiecasz.
Chciała go chronić. I Victorię, Atreusa, Brennę, Rudiego, Louvaina i nawet Sauriela. I właściwie cała reszta nie miała dla Cynthii większego znaczenia, bo nie było rzeczy, z którą by sobie nie poradziła i której by się bała — poza właśnie widmem śmierci krążącym nad tymi kilkoma osobami, dzięki którym jeszcze pamiętała o tym, że życie to coś więcej, niż praca, że emocje nie były tylko przeszkodą w drodze do celu. Którzy przypominali jej, kim była. Nie była łatwa w obyciu, wiedziała o tym. Zamknięcie się w lodowej zbroi pozwalało jej jednak podejmować trudne decyzje bez strachu. Całe szczęście, że Fergusa i Castiela tutaj nie było, tkwili bezpieczni poza Wielką Brytanią. Podniosła na niego znów spojrzenie.
- Obiecaj mi, że się nie poddasz. I że znajdziesz powód, aby działać z większym optymizmem w sprawie wyjścia na prostą i prowadzenia życia — normalnego życia, którego byś chciał i którego zazdrościsz. Nie traktuj tego tak lekko, nie rezygnuj. Powinieneś walczyć o siebie, nawet jeśli nie byłoby innych, którzy by o Ciebie walczyli. Nie dawaj na siebie zrzucać brudnej roboty.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Stanley Andrew Borgin (3643), Cynthia Flint (3915)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa