Właściwie Victoria miała całkowitą rację - co za różnica, przy kim? Niby żadna. A jednak były osoby, na których chciało się jeszcze bardziej robić dobre wrażenie, niż na innych. Z różnych powodów. Na siostrach Victorii też chyba by się schował za stojak na miotły, gdyby pokazał się z jakiejś złej strony tylko dlatego, że były jej siostrami. To jej rodzina. Jedna z rozpoznawalnych osób, która w dodatku nie hamowała swojego języka. Albo nie chciała go hamować, albo sobie nic z tego nie robiła. Może nawet oba. Potem ta osoba gdzieś może pójść, zakpić z ciebie, wyśmiać przed znajomymi - na myśl o tym twarz Laurenta zrobiła się bardziej czerwona, kiedy na Victorię patrzył. Znała ten wyraz jego twarzy - zawstydzenie. Myśl o tym, co się jeszcze nie wydarzyło, a po prostu - mogłaby. Była ewentualnością, która nie była obca. Po prostu... to MOGŁO się stać. Nie odpowiedział jej słownie, ale zdawał sobie nawet sprawę z tego, że nie musiał. Czuł, że jego skóra twarzy zrobiła się cieplejsza - to wyrażało więcej, niż tysiąc słów.
Skinął głową w przytaknięciu na jej zapytanie o Perłę Morza. Wydawało się irracjonalne, że o tym nie porozmawiali. Z drugiej strony nie porozmawiali też o tym, co było dla Victorii ważne - o tym, co stało się w Windermere. Naszło go teraz echo tej myśli i tego, jak się skrzętnie wycofywał z tego tematu. Bał się. Nie było tam wcale żadnej filozofii. Bał się tego, że może sam się rozkleić i że nie jest gotowy na to, żeby słuchać o czymkolwiek związanym z tym miejscem od kogoś innego. Nawet jeśli była to Victoria.
- Victorio... co się stało w Windermere? To, czym byłaś taka przejęta? - Delikatny temat o kimś, kogo nie było już między nami. - Ach... naszyjnik... - Perła. Musnął palcem ten kolczyk w swoim uchu. - Ta perła była częścią tego naszyjnika. To zaklęte perły, które razem tworzyły potężny artefakt. Zachowywały się jak świadoma istota. Przemawiały do mnie. Miałem wrażenie, że wręcz... imadłem ściskają mój mózg, żebym na pewno do nich dotarł i je uwolnił. - Nie był hipnotyzerem, nie znał się specjalnie na magii zauroczeń, nie wiedział, co tam się działo i o co chodziło z samym naszyjnikiem. - To on utrzymywał zaklęcie Perły Morza w dużej części. Był jakby... baterią dla tego zaklęcia. - Albo coś w tym stylu - bo nie był wcale pewien, czy dobrze to zrozumiał. - To było... chore. Wszystko na Perle Morza było chore. - Chciał zapytać, co widziała, jako ta służka, ale zapytał już o Windermere - więc czy miał odwagę? Tak? Nie? - Co widziałaś? - Ciekawość zwyciężyła. Chciał wiedzieć. Wiele osób miało własny zakres wizji z tamtego miejsca - złączenie ich razem pozwoliłoby spisać książkę... niestety większości tych osób nie znał.
- Chcę, chcę! - Zaprzeczył żywo, żeby nie ujmowała jego zainteresowaniu dla tej sprawy. Kolejna rzecz, gdzie ciekawość grała pierwsze skrzypce, ale to nic. Chyba nic niespodziewanego na ich drodze się już nie przytrafi? Łatwo przychodziło mu wysnuwanie takich myśli i zdań. Wiara w to, że wszystko potoczy się dobrze i będzie dobrze. Jutrzejszy bal będzie dobry. Pojutrze też będzie dobre. I popojutrze - nawet jak coś się stanie, to na pewno się ułoży. - Nic mi nie jest, bardziej chyba straciłem równowagę... mój błędnik chyba oszalała przez nagłe skoki obrazów, kolorów i chwiejącego się statku. - Nie kłamał tutaj, nie czuł się wcale słabo, a kiedy już te wrażenia obrazów minęły to naprawdę nic mu nie dolegało.