• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[06.09.1972, Maida Vale] Covered by roses | Laurent, Louvain & Victoria

[06.09.1972, Maida Vale] Covered by roses | Laurent, Louvain & Victoria
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#21
10.03.2025, 00:18  ✶  

Właściwie Victoria miała całkowitą rację - co za różnica, przy kim? Niby żadna. A jednak były osoby, na których chciało się jeszcze bardziej robić dobre wrażenie, niż na innych. Z różnych powodów. Na siostrach Victorii też chyba by się schował za stojak na miotły, gdyby pokazał się z jakiejś złej strony tylko dlatego, że były jej siostrami. To jej rodzina. Jedna z rozpoznawalnych osób, która w dodatku nie hamowała swojego języka. Albo nie chciała go hamować, albo sobie nic z tego nie robiła. Może nawet oba. Potem ta osoba gdzieś może pójść, zakpić z ciebie, wyśmiać przed znajomymi - na myśl o tym twarz Laurenta zrobiła się bardziej czerwona, kiedy na Victorię patrzył. Znała ten wyraz jego twarzy - zawstydzenie. Myśl o tym, co się jeszcze nie wydarzyło, a po prostu - mogłaby. Była ewentualnością, która nie była obca. Po prostu... to MOGŁO się stać. Nie odpowiedział jej słownie, ale zdawał sobie nawet sprawę z tego, że nie musiał. Czuł, że jego skóra twarzy zrobiła się cieplejsza - to wyrażało więcej, niż tysiąc słów.

Skinął głową w przytaknięciu na jej zapytanie o Perłę Morza. Wydawało się irracjonalne, że o tym nie porozmawiali. Z drugiej strony nie porozmawiali też o tym, co było dla Victorii ważne - o tym, co stało się w Windermere. Naszło go teraz echo tej myśli i tego, jak się skrzętnie wycofywał z tego tematu. Bał się. Nie było tam wcale żadnej filozofii. Bał się tego, że może sam się rozkleić i że nie jest gotowy na to, żeby słuchać o czymkolwiek związanym z tym miejscem od kogoś innego. Nawet jeśli była to Victoria.

- Victorio... co się stało w Windermere? To, czym byłaś taka przejęta? - Delikatny temat o kimś, kogo nie było już między nami. - Ach... naszyjnik... - Perła. Musnął palcem ten kolczyk w swoim uchu. - Ta perła była częścią tego naszyjnika. To zaklęte perły, które razem tworzyły potężny artefakt. Zachowywały się jak świadoma istota. Przemawiały do mnie. Miałem wrażenie, że wręcz... imadłem ściskają mój mózg, żebym na pewno do nich dotarł i je uwolnił. - Nie był hipnotyzerem, nie znał się specjalnie na magii zauroczeń, nie wiedział, co tam się działo i o co chodziło z samym naszyjnikiem. - To on utrzymywał zaklęcie Perły Morza w dużej części. Był jakby... baterią dla tego zaklęcia. - Albo coś w tym stylu - bo nie był wcale pewien, czy dobrze to zrozumiał. - To było... chore. Wszystko na Perle Morza było chore. - Chciał zapytać, co widziała, jako ta służka, ale zapytał już o Windermere - więc czy miał odwagę? Tak? Nie? - Co widziałaś? - Ciekawość zwyciężyła. Chciał wiedzieć. Wiele osób miało własny zakres wizji z tamtego miejsca - złączenie ich razem pozwoliłoby spisać książkę... niestety większości tych osób nie znał.

- Chcę, chcę! - Zaprzeczył żywo, żeby nie ujmowała jego zainteresowaniu dla tej sprawy. Kolejna rzecz, gdzie ciekawość grała pierwsze skrzypce, ale to nic. Chyba nic niespodziewanego na ich drodze się już nie przytrafi? Łatwo przychodziło mu wysnuwanie takich myśli i zdań. Wiara w to, że wszystko potoczy się dobrze i będzie dobrze. Jutrzejszy bal będzie dobry. Pojutrze też będzie dobre. I popojutrze - nawet jak coś się stanie, to na pewno się ułoży. - Nic mi nie jest, bardziej chyba straciłem równowagę... mój błędnik chyba oszalała przez nagłe skoki obrazów, kolorów i chwiejącego się statku. - Nie kłamał tutaj, nie czuł się wcale słabo, a kiedy już te wrażenia obrazów minęły to naprawdę nic mu nie dolegało.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#22
11.03.2025, 21:25  ✶  

Nie pozwoliłaby, by ktokolwiek z jej bliższej rodziny, mówił nieładnie o Laurencie, a już zwłaszcza w jej obecności. Zresztą chyba dała mu tego przedsmak, gdy Louvain sugerował jakieś bezeceństwa, a czarnowłosa napyskowała mu, bardzo obrazowo mówiąc o tym, że nic nie wie, więc niech zatka dziób.

– Hej, nie przejmuj się. Był dla ciebie znacznie milszy niż dla mnie, poza tym to nie twoja wina… Mam nadzieję, że te róże na ciebie tak nie wpłynęły – żadne z nich nie wiedziało o co z nimi do końca chodzi, nie sądziła więc, że jej drogi kuzyn zacznie rozpowiadać na ten temat jakieś nieprzychylne plotki, tym bardziej, że Prewett tak naprawdę dał im całkiem mocne tropy do tego, gdzie szukać informacji i jakich dokładnie. Widziała to nagłe zawstydzenie w twarzy Laurenta, leciutki rumieniec, z którym było mu bardzo do twarzy, i dlatego postanowiła zareagować.

Zatrzymała się dość nagle, nim jeszcze nie wyszli z oranżerii, gdy Laurent zapytał o Windermere. Tak zupełnie bez ostrzeżenia, bez wcześniejszego zaanonsowania tematu i pytania, które mogło paść. Nie była na to przygotowana i wzięło ją to z zaskoczenia, o czym blondyn mógł się przekonać, widząc jej zmieszaną minę. A potem przymknęła powieki i westchnęła.

– Ja… Cóż… – nawet nie wiedziała, jak ma to powiedzieć, skoro dorzuciła ten temat do kolejnego z serii tych demonków zamkniętych za drzwiami i zatrzaśniętych żeliwną kłódką. – Odbiło mi tam na czyimś punkcie i tej osobie odbiło też na moim, tak sądzę – tak sądziła, bo nigdy tego sobie dokładnie nie wyjaśnili. Nie chciała zawracać Cainowi głowy, gdy był w szpitalu, po tym jak musieli go ewakuować z Windermere, potem ona była w Egipcie, potem jakoś… nie było okazji i… I nagle już go nie było. – Ja… my… rzuciliśmy się na siebie bardzo dosłownie – głos jej odrobinę zadrżał i mówiła jakby ciszej, zdecydowanie bardziej zawstydzona niż Laurent jeszcze przed chwilą. – Nigdy bym tego nie zrobiła, nie z nim, nie tak, i w ogóle, tym bardziej, że- – to nie tak, że nigdy by tego nie zrobiła, bo Laurent był żywym dowodem, że zrobiła i wiedział o tym najlepiej, ale wtedy Victoria nie była do nikogo przywiązana, nie miała nikogo w głowie, nawet jeśli nosiła pierścionek na palcu. Nic nie znaczył. Bo teraz nie nosiła żadnego, a jej emocje były… Kierowały ją do jednej konkretnej osoby. O tym też nie porozmawiali. Wzięła głębszy oddech. – C-całowaliśmy się, na szczęście tylko tyle, ale nawet oklumencja nie wystarczyła, żeby jakoś to odciąć – wolała to dodać, żeby nie było wątpliwości o jakiej skali mówili. Chociaż Matka jej świadkiem, że gdyby nie odrobina zdrowego rozsądku i to, że byli w pracy, to mogłoby się to skończyć znacznie gorzej. – To było… Nie byłam zainteresowana, nie pociągał mnie, oprócz tamtego miejsca. Potem czułam się strasznie brudna, tym bardziej, że dwa dni wcześniej ja i Sauriel- – urwała i wypuściła głośniej powietrze. – To się właśnie stało w Windermere – skwitowała kulawo i uciekła wzrokiem, szukając oparcia w tej samotnej, rosnącej w starej donicy róży, którą trzymała w ramionach.

Jej barki były lekko opuszczone, zaokrąglone, w defensywnej postawie kogoś, kto dobrze wiedział, że przegrał tamtą walkę – a kontrola nad sobą była dla Victorii wszystkim. Pewnie było w tej opowieści trochę luk, które Laurent mógł sobie uzupełnić po chwili zastanowienia, ale Victoria nie skupiła się na tym, by to jak najsensowniej przedstawić, a żeby wyrzucić z siebie jak najszybciej. Czuła się brudna, bo czuła się niemalże jakby dopuściła się zdrady, nawet jeśli nie zrobiła tego świadomie i w zasadzie to nadal nie bardzo znała grunt, po którym z Saurielem stąpała. To, że wiele ludzi zachowywało się w Windermere dziwnie i wbrew sobie pomagało tylko w małym stopniu.

– Perła? – spojrzała za palcem Laurenta, a potem jedną dłonią sięgnęła do małej kieszonki w sukni, jaką na sobie miała, żeby wyciągnąć swoją perłę. Zawsze w końcu znajdowała się obok niej, nawet jeśli zapominała ją przełożyć z jednego ubrania do drugiego, z jednej torebki do drugiej i tak dalej. – Też taką mam – pokazała mu ją na wyciągniętej dłoni, nim ponownie ją schowała. – Nawet nie jestem pewna, skąd dokładnie się wzięła – zastanawiała się nad tym tylko drobna chwilę, nim uznała, że musiała ją zabrać z tego statku być może przypadkiem, albo coś się stało przez ten sen… – Na Perle? Uhhm widziałam dzień z życia jednej ze służek, miała beznadziejnych mocodawców. Hrabina ją wykorzystywała do najgorszych prac przy sobie, a syn hrabiny ją wykorzystywał do… – Lestrange chrząknęła, a potem poruszyła bezdźwięcznie ustami, szukając odpowiednich słów. – Dobierał się do niej – wybrnęła w końcu i spojrzała w sklepienie oranżerii. – Ale głównie to… na statku był obskurodziciel, dzieciak nie panował nad sobą i… Myślę, że to dlatego Perła Morza poszła na dno, chłopaka musiało rozsadzić. Widziałam właśnie tego chłopca, rozmawiałam z nim – obskurus był  w końcu jak ten pasożyt i te dzieci nigdy nie dożywały za dużo. – Widziałam też trupa w garniturze i kobietę, która przez niego wsiadła na statek, ona myślała o nim, a on myślał o sobie i o pieniądzach. Ale głównie to biegaliśmy po statku tam i z powrotem i walczyliśmy z trupami… A na koniec z czarownicą – ostatecznie wzruszyła ramionami. – Ty coś widziałeś? Oprócz słyszenia pereł? – właściwie az do dzisiaj nie zastanawiała się, co dokładnie sprawiało, że Perla Morza wracała na powierzchnię. To znaczy domyślała się, że czarownica musiała nekromantyczym zaklęciem czerpać z ludzi, którzy wkraczali na pokład, tracili przytomność tak jak oni… i już tam zostawali, ale nie rozmyślała nad katalizatorem, który utrzymywał zaklęcie tak długo. To był jeden z gorszych dni, jakie przeżyła, i to nie tylko przez wzgląd na historie statku – więc i Lestrange nie poświęcała temu zbyt wiele myśli. Być może był to błąd.

– W porządku, to poszukajmy Lolę. Poznasz kobietę, która… Ach. Sam zobaczysz – która sprawiła, że Victoria nauczyła się być taka zdystansowana. Z której brała pewien przykład w tym, jak kształtował się jej charakter, choć była tylko dalszą krewną. Victoria, jako dziecko, była częstym gościem Maida Vale, rodzice zabierali ją tutaj często, widząc jej zachwyt ogrodem i kwiatami, a potem… samo poleciało. Lestrange uśmiechnęła się lekko. To jest – o ile w ogóle znajdą Lorelei.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#23
13.03.2025, 21:26  ✶  

Jeszcze nigdy nie widział Victorii tak zawstydzonej. Była cała skonfundowana, a nie wiedział, czy było to skonfundowanie wynikające z problematyki przekazania danych informacji, czy może jakieś wynikające z samego przeżycia. Ewentualnie - oba. O tym, co wstydliwe, jednocześnie trudno się mówiło. Zatrzymał się razem z nią, nieco zdziwiony i tylko skinął do niej lekko głową. Tak zachęcająco. Mów dalej. Niema zachęta była tutaj na miejscu.

Pocałunek. Pocałunek, który wywrócił głowę do góry nogami, a trudność tego aktu opierała się na dwóch mocnych posadach jej świata - naruszała jej potrzebę stabilności miłosnej i mentalnej. Ktoś przejął, całkiem bezczelnie, władanie nad jej umysłem. Ktoś? Coś. Czar, który był tam wysnuty i który wpłynął na każdego z nich. Więc tym był fiolet, który ją oplatał... zaraz. Jeśli każdego to dotykało, to Perseusa też..? Otrząsnął się z tej wędrującej, nieco szokującej myśli. Pojęcie zdrady przez pocałunek, pojęcie zdrady przez pożądanie - to wszystko nie tkwiło tylko w głowie. Uwydatniło się w czynach. I chociaż żeby zaistniała zdrada to trzeba mówić o celowości całego zdarzenia, to jedno pozostawało niezmienne. Victoria Lestrange zdradziła samą siebie. Była za słaba, żeby trwać przy swoich przekonaniach, za słaba, żeby oprzeć się klątwie, dziwnemu zaklęciu. Przez moment spoglądał na nią, zastanawiając się nad ciężarem tego i konsekwencjami, jakie ze sobą niosło. Przyznała się swojemu lubemu czy trzymała to dla siebie? Laurent wolałby wiedzieć, a jednocześnie doradziłby Victorii, żeby trzymała to dla siebie. Bo ON może i wolałby wiedzieć. Jednocześnie był tą osobą, która wolałaby nie mówić. Hipokryzja, to prawda. Zadrżała w nim iskra współczucia, więc przytulił ją do siebie czule.

- Pamiętaj, że to nie była twoja wina. - Odsunął ją na długość swoich ramion i spojrzał jej w oczy. Spodziewał się, że będzie nawet unikała tego spojrzenia. Przez ten wstyd, który ją opętał. Co za to było nowiną przytłoczoną tymi złymi informacjami to to, że najwyraźniej jej romans w końcu nabrał jakichś rumieńców. W efekcie nie powiedział niczego z tych rzeczy, o których myślał z prostej przyczyny - szanował jej rozsądek i jej granice. Nie potrzebowała złotych rad, co by zrobił na jej miejscu, bo ona nim nie była, on nie był nią. Aż takie proste. Różniło ich bardzo wiele rzeczy i wiele podejścia do różnych spraw - te związkowe były przepaścią. Był przecież nieuleczalnym nimfomanem. - Pamiętasz, co powiedział Perseus? To miejsce wpływało na każdego. To była potężna klątwa. Niewygranie z nią ci nie ujmuje.

- Ten chłopiec, o którym mówisz - obskurodziciel - pilnował pereł. Byłem we śnie córki tej czarownicy, była też częścią klątwy. Ona odebrała sobie życie. - I była to tragedia. - Marianne Fawley, bo tak na imię miała ta czarownica, zrozpaczona stratą córki, rzuciła klątwę. Chciała ją przywrócić do życia, a cały ten statek obwiniała za jej śmierć. Taki był tego efekt. - Jaki widzieli, kiedy tam przybyli. Opuścił dłonie z jej ciała i powoli przeniósł wzrok na drogę przed nich. - Próbowałem wynieść te perły ze statku, ale one chyba chciały się odwdzięczyć wszystkim, którzy tam byli i przyczynili się do złamania tej klątwy. - Teraz spojrzał na jej dłoń i perłę, którą miała. - Prawdę mówiąc... one nie chciały być razem połączone. Te perły. Ale zastanawiałem się... czy mógłbym je złączyć? Jaką siłę by niosły, nawet gdyby naszyjnik nie był pełen? - To niekoniecznie było pytanie, które czekało na odpowiedź. Mające znamiona retorycznego mogło być jednak zaproszeniem do debaty nad... potencjalnie niczym. Nie znali tego zaklęcia, nie rozumieli tych pereł, nikt nie potrafił dokładnie powiedzieć, co stało się na samej Perle Morza. Lecz może był tu zalążek moralny?

Ruszył za nią, kiedy ewidentnie trochę odetchnęła i złapała na nowo siłę ducha. Przynajmniej jej część.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#24
15.03.2025, 19:06  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.03.2025, 19:12 przez Victoria Lestrange.)  

Zdradziła przede wszystkim siebie i swoje przekonania. Czuła się brudna z wielu powodów, bo po pierwsze z sekundą, gdy zniknęła z Windermere i czar przestał działać, wszystko stało się przerażająco jasne: ten pocałunek to była tylko kropka nad i wyjaśniająca plotki o tym, dlaczego ludzie wracali stamtąd tacy odmienieni, a niektóre związki przestawały istnieć (a inne się nagle tworzyły). I był on błędem. Po drugie to było jak gwałt… w pewnym sensie, bo czar zmieniał twoją percepcję, twoje uczucia, tworzył emocje, których nie było w stosunku do konkretnych osób, i to było prawdziwie okropne. Obrzydliwe wręcz – uzmysłowić sobie, że było się ofiarą wyjątkowo paskudnego zaklęcia. Nikt, w żadnej wierze i intencji, nie powinien tak mieszać w ludzkich uczuciach, takie było jej stanowisko. I po trzecie, Lestrange czuła się absolutnie bezużyteczna. Po co ci miesiące trudnych nauk, ćwiczeń, by zamknąć swój umysł, by go chronić przed wpływem z zewnątrz, kiedy w takich momentach się to zupełnie nie przydawało? To nie był pierwszy raz, nie był nawet drugi na przestrzeni ostatnich miesięcy, kiedy życie udowadniało jej, że być albo nie być oklumentą nic nie znaczy i chyba to bolało ją najbardziej.

– Wiem, że nie była. I jednocześnie czuję się winna, że nie byłam dostatecznie silna – westchnęła, nadal unikając przeszywającego, niebieskiego wzroku Laurenta. Teraz było to łatwiejsze, bo ją przytulił, a ona oparła podbródek na jego ramieniu nieco zrezygnowana. Nie powiedziała o tym Saurielowi, ale nie dlatego, że chciała to przed nim ukryć, a dlatego, że nawet nie wiedziała jak o tym mówić, tym bardziej, że różnie reagował na różne rzeczy, a była zupełnie nie w formie w momencie, gdy w ogóle rozmawiali o Windermere. Wiedział, co tam się działo tak mniej-więcej, że ludzie byli tam przymuszani do rzeczy wbrew sobie, że ona też była, tylko nie opowiedziała mu o szczegółach, chyba nawet nie był ciekawy… może to i lepiej, bo w tym momencie i tak nie miało to większego znaczenia. – Wiem, że wpływała na każdego. I wiem, że jezioro było otoczone czarną aurą zanim Perseus powiedział cokolwiek. Auror, z którym tam byłam, oszalał od przebodźcowania widzenia aur w Windermere, musieli go stamtąd zabrać – westchnęła ponownie. Nie, nie patrzyła na Laurenta… aż w końcu spojrzała mu prosto w oczy. – Nie ujmuje. A jednak nie potrafię się nie czuć bezużyteczna. Jestem oklumentą, Laurie. Jestem wyszkolona, żeby rzeczy nie mogły wpływać na mój umysł i co? Od kilku miesięcy każda sytuacja udowadnia mi, że to za mało, że ja to za mało. Rytuał z Beltane, wpływ Limbo, Perła Morza, pierdolony poltergeist, a teraz Windermere. Te wszystkie przypadki wpływały bezpośrednio na mój umysł, często na odczuwanie, albo zmuszając do czegoś. Jestem już tym zmęczona. Nie uczyłam się tego po to, żeby można to było złamać jak suchą gałązkę, albo żebym nawet nie czuła, że ktoś coś majstruje. Myślisz, że dlaczego tak się zdenerwowałam, kiedy Perseus złamał moją barierę i zaczął oglądać moją aurę? Na tym etapie uważam za cud, że to w ogóle poczułam – to, co czuła, to była frustracja, bezsilność i to poczucie bycia beznadziejnie bezużytecznym. Najbardziej była zła na siebie i swój brak czujności. To był gorzki smak porażki, przegranej z samym sobą. Za słaba. Nic nie warta. I przez to, wszystko, na co pracowała, wszystko, co budowała z mężczyzną, który zawrócił jej w głowie – mogła to zepsuć, chociaż miała nadzieję, że nie. O Windermere chciała po prostu zapomnieć. Victoria była ambitna i to uświadamianie sobie tych imperfekcji w miejscach, które miały być idealne, bolały podwójnie.

– Tam musiało zadziać się kilka bardzo złych rzeczy na raz – stwierdziła, wysłuchawszy jego części historii o statku. – Samobójstwo, nekromantka i obskurus – piękny kocioł, który stworzył pętlę czasową, wciągająca każdego, kto od tamtej pory wszedł na statek. Aż czuła kolejne poczucie winy, że nie zainteresowała się tematem wtedy. Miała jednak całkiem niezły powód, dla którego umknęło jej to z myśli – sypiące się życie prywatne. Bardzo dosłownie. – Ta perła zawsze jest przy mnie, nawet jak jej ze sobą nie wezmę – dodała, zerkając na kieszonkę, w której perła znowu sobie spokojnie leżała. Czy więc dało się je złączyć? Bardzo wątpliwe. – Ciekawe, że perły naszyjnika miały własną świadomość, że przemawiały do ciebie – dodała, ponownie patrząc na Prewetta.

Ruszyli na poszukiwania Lorelei Lestrange.


Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Eutierria (280), Victoria Lestrange (6559), Pan Losu (165), Louvain Lestrange (3111), Laurent Prewett (4871)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa