• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[06.09.1972, Maida Vale] Covered by roses | Laurent, Louvain & Victoria

[06.09.1972, Maida Vale] Covered by roses | Laurent, Louvain & Victoria
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#1
15.02.2025, 12:44  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.02.2025, 21:09 przez Victoria Lestrange.)  

„Covered by roses
When this dance is over
We all know all beauty will die”
♫
6 września 1972, wczesne popołudnie
– Laurent & Victoria… oraz Louvain –



Stolik kawowy w salonie Victorii został zawalony księgami dotyczącymi roślin i kwiatów, a gdy Laurent wyszedł z jej kominka, to studiowała właśnie bardzo dużą rycinę kwiatu róży oraz jej łodygi. Szukała w tym czasie oczekiwania na przyjaciela czegokolwiek o różach, o ich gatunkach i odmianach. Czyste czarne róże nigdzie nie występowały – bo nie istniały, a jednak… magia miała swoje sposoby. I dlatego to był taki złowieszczy sygnał. Nic dziwnego że ciocia Lorelei Lestrange tak spanikowała, ale że Louvain też – to ją już zaskoczyło mocno. I zdziwiło na tyle, że postanowiła rzucić wszystko, co miała zaplanowane na ten dzień. W ten właśnie sposób znalazł się tutaj Laurent, którego obdarzyła uśmiechem i uściskiem.

A niedługo później, gdy pozbierała do torby wszystkie księgi, które, wydawało jej się, że będą potrzebne, i narzędzia, jakie mogłyby im się przydać przy badaniu róż (gdyby się na to zdecydowali), zaoferowała mu dłoń, przecież nie umiał się teleportować i kilka ułamków sekund później stali już w holu rodowej rezydencji rodu Lestrange w Londynie. Był to stary i duży, ale bardzo piękny budynek, na którego nie szczędzono pieniędzy, czy też ręki. Bogato zdobiony, Laurent mógł podziwiać rząd portretów rodzinnych, ale też jakichś pejzaży, gdy Victoria prowadziła go nie w stronę głównego wejścia, a na tył, za ogromne schody, gdzie natknąwszy się na jednego ze skrzatów, uśmiechnęła się do niego, ten skłonił się im, a drzwi otworzyły się przed nimi i mogli wyjść na taras.

Już tutaj było widać, że coś jest mocno nie tak. Kolorowy ogród, w którym zwykle pędy niemal pochylały się od ciężaru ogromnych kwiatów, teraz jak okiem sięgnąć opływał czernią. Było w tej atmosferze coś ciężkiego, złowrogiego nawet. Było tu jakoś… Dziwnie cicho. Ciocia Lorcia i o tym pisała w liście – że nawet elfy, które żyły w Maida Vale, zachowywały się inaczej.

– Jak tu… dziwnie – wymamrotała pod nosem, obrzucając wzrokiem ten skrawek ogrodu, który widać było z tarasu. Zaraz zresztą zeszła z Laurentem na żwirową dróżkę prowadzącą ich z tego miejsca w kierunku stawu. Kwiaty, które normalnie tutaj rosły – były tutaj nadal, ale teraz ich piękno przytłumione były przez pędy czarnych róż. – Wiedziałeś, że w Maida Vale mieszkają elfy? Moja ciocia pisała, że nawet one zaczęły się teraz inaczej zachowywać – chciała zobaczyć skalę tego, co się tutaj wydarzyło w jedną noc, nim zaczną badać te róże. – Te róże są wspomniane w naszych kronikach, próbowałam przekonać Louvaina, żeby je sprawdził, ale się od tego wykręcał jak piskorz, jakby księgi miały go spalić. Pewnie sama będę musiała tam zerknąć – westchnęła i zatrzymała się na moment, odruchowo poprawiając materiał czarnej sukni, w którą była ubrana, żeby lepiej się przez te kilka sekund układała. – Co myślisz? – rzecz jasna nie chodziło o to, co myślał o zaglądanie w kroniki, a o… obraz, który się przed nimi rozpościerał.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#2
16.02.2025, 01:20  ✶  

Wygospodarował swój czas, żeby móc przyjść i odpowiedzieć na to wezwanie. Dumnie brzmiało, prawda? Prawdopodobnie było bardzo niewiele wiadomości, na które by nie odpowiedział, szczególnie takie nawiązujące do pomocy. W tym wypadku to nawet była dla niego ulga - możliwość poświęcenia się czemuś, co naprawdę kochał, co może podsycić i podrapać jego ciekawość, szukając ciągłych odpowiedzi na to, czemu jest tak, a nie inaczej. Nie spodziewał się tego, że przy okazji usłyszy jeszcze inne nowiny od Victorii. Dobrze, że miała zapas naprawdę dobrej herbaty.

Piękno czarnych róż podziałało na niego oszałamiająco. Zwolnił kroku, aż zatrzymał się, szeroko otwierając oczy na te niesamowite kwiaty. Ich mocny zapach był pierwszym, co czułeś, zanim dobrze wystawiłeś nogę do tego ogrodu. Zapach ziemi - nie słodkiego, mdlącego zapachu róż. To był ten zapach, który orzeźwiał każdego człowieka po długim czasie palącego słońca. Potrzeba dotknięcia tych płatków była zabójcza - i nawet miał ten drobny gest, jakby chciał to zrobić. Jego ułomny instynkt samozachowawczy działał jak zwykle w ten sam sposób - czyli średnio działał. Średnio, bo jednak rozsądek tutaj podpowiadał doświadczonemu zoologowi - nie dotykasz gołymi rękoma niepoznanych gatunków, jeśli ręka ci miła. Tyczyło się to tak samo fauny jak i flory. Więc dłoń nigdy nie sięgnęła celu, opuszki nie przekonały się, czy są tak samo aksamitne jak płatki każdej innej róży. Wyglądały tak. Jego ciekawość przez chwile będzie musiała obejść się smakiem.

- Przepiękne. Jakby zamroziły czas. - Z tym odczuciem kojarzyła mu się atmosfera. Jakby ktoś chciał tutaj coś zatrzymać, jakby te róże chciały coś zatrzymać. Ten ogród - na przykład. Zamknąć go pod kopułą ze swych ciernistych pnączy i sprawdzić, czy znajdzie się śmiałek, który będzie próbował się przez nie przedrzeć. Ciekawe, czy były trujące? Błysk w oku Laurenta sugerował, że miał ochotę teraz sprawdzić tutaj dosłownie wszystko. - Słyszałem o tym. Miałem pytać. - Zapobiegliwie uprzedziła to pytanie. Złapała tym jego zainteresowanie - sprawiła, że oderwał zachwycone spojrzenie od ogrodu, żeby spojrzeć na samą Victorię. - Myślę, że Królowa Nocy znalazła swe Królestwo. - Zrobił dwa kroki w tył i spojrzał na ten widok. Na Victorię stojącą przed tym ogrodem, na jego tle. Znała go na tyle, że doskonale wiedziała, co ta mina znaczy, którą aktualnie przybierał, z tymi szeroko otworzonymi oczami - podziwiał piękno, które było przed nim wyrysowane. Żywy przykład tego, że nie było takich obrazów ani zdjęć zdolnych do zamknięcia chwili w ramkach. Ta chwila była piękna właśnie dlatego - była ulotna. Skończy się i zaraz nie będzie takiego samego oświetlenia, nie będzie nawet takiego samego ułożenia fałd materiałów tej cudownej, minimalistycznej sukni. To był zachwyt. Głębokie przeżywanie tego, co u Laurenta nigdy nie ujawniało się piskami, krzykami czy jakkolwiek inaczej, bo przecież mu nie wypadało. Zrobił z palców symbol aparatu i przymierzył go do tego widoku - do Victorii na tle Maida Vale, przymrużając jedno oko. Wiedział, że nie o to go pytała, ale nie potrafił sobie podarować. - Gdyby piękno mogło zakwitać ciemnym kwiatem przybrałoby formę Victorii Lestrange...


!Maida Vale


○ • ○
his voice could calm the oceans.
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#3
16.02.2025, 01:20  ✶  

Maida Vale


Dlaczego to miejsce nagle wydaje się być takie... Porzucone? Zatrzymujesz się przy oranżerii, której szklane panele są pokryte pajęczyną delikatnych pęknięć. W przytłumionym świetle dostrzegasz, że na szybach pojawiają się ślady drobnych dłoni – delikatne odciski, które znikają, gdy tylko zbliżysz się do szkła. Wewnątrz zauważasz starą donicę, z której wyrasta pojedyncza czarna róża. Jej płatki są wilgotne. Rosa? A jednak masz wrażenie... jakby kwiat przed chwilą zapłakał. Dotykając płatków, słyszysz za sobą ciche kroki, ale kiedy się odwracasz, nikogo tam nie ma.

Do kości można odnieść się w dowolnym fragmencie sesji - w przypadku nieznajdowania się w miejscu docelowym, należy się w nie przemieścić i odegrać scenę z kostki. Jeżeli postać biorąca udział w sesji jest istotą wodną (selkie lub wiłą) lub posiada przewagę Żeglarstwo, może odczytać zawarte tutaj wspomnienie. W tym celu musi skontaktować się z Mistrzem Gry. Postacie biorące udział w tej sesji nie mogą już użyć kości Maida Vale w ten sam dzień fabularny. Daty sesji nie można przesunąć.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#4
16.02.2025, 12:55  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.02.2025, 15:56 przez Louvain Lestrange.)  

Nie wykręcał się, zwyczajnie nie zamierzał przyjmować posłusznie wszystkiego co mówiła Victoria. To już nie te czasy kiedy cokolwiek wymuszało na nim aby przyjmował bezkrytycznie jej słowa i polecenia. To tak samo jego ogród jak jej, dlatego żadna mądralińska kujonica nie będzie mu dyktowała tego co powinien w danej sytuacji robić. To nic, że na florze znał się prawie tyle co nic, to nie jest jeszcze powód żeby odsuwać go od rodowej wizytówki. Losy tej konkretnej roślinności, tak jak i istot dla których była domem, nie był mu obcy, w żadnym wypadku. Dlatego oczywistym było, że zamierzał osobiście pojawić się w Maida Vale, by zobaczyć co tak naprawdę się tu dzieje.

"...Mam poczucie, że o różach, to masz takie same pojęcie, jak Borgin o sadzeniu ogórków..." - powtarzał jej słowa z listu pod nosem, przekręcając jej przemądrzały ton głosu. Akurat Stanley wiedział o tym szlachetnym warzywie o wiele więcej, niż kuzyneczce mogło się wydawać. Ogórek wspaniały. Symbol dumy i męstwa. Wspaniały dodatek, który można było zaserwować na wszystkie sposoby. Na zimno do kanapek i na ciepło do zupy. Na surowo do mizerii i do słoika na przetwory. Taka była pierwsza do oceniania jego i jego kumpli, a nie potrafiła zrozumieć ogórkowego błogosławieństwo jakie podarowała im Matka. Jej również. Może i by odpuścił, nie mając cierpliwości do wysłuchiwania botanicznego żargonu, bez wtrącenia jakiegoś swojego widzimisię, bo nie mając pojęcia o roślinkach nie miał jak skonfrontować jej wiedzy. Może. Ale napisała jeszcze, że będzie z kimś jeszcze, a to zainteresowało jego ciekawską naturę może nawet bardziej, niż te nieszczęsne czarne róże. Nie zamierzał odpuścić, więc zażył dawkę eliksiru imitującego ciepło ciała z oczywistych względów.

Był ciekaw kogo zamierzała wpuścić do ogrodu. Tak, oczywiście, ten był otwarty dla zainteresowanych przez cały czas, ale chciał się dowiedzieć kto to taki mógł liczyć na zaproszenie na ich rodowe włości. Obstawiał Brennę, bo przecież się waflowały nie od dziś. Jej akurat nie chciał widzieć, ale przynajmniej przypomni jej, sobie i całemu światu co uważa o Longbottomach. Zaskoczył się jednak widząc Victorię w towarzystwie Laurenta. Ale czy tak naprawdę powinien? Widział ich już wcześniej, choćby na swoim pojedynku z Nottem, chyba nawet też usłyszał nich jakąś plotkę. Albo mu się coś przesłyszało. Nie ważne. Ważne, że z daleka dokładnie widział ten obrazek, ich dwójki. Miał zbyt szelmowatą naturę by nie dostrzec tej adorującej postawy u Laurenta. Ten gest palców, jakby właśnie robił jej zdjęcie aparatem. To dawało bardzo dużo do myślenia. Podszedł do nich bliżej, ubrany bardzo szykownie jak na babranie się w ziemi. Długi, jesienny płaszcz, pod nim garnitur ze skórzaną marynarką. Nawet miał na sobie rękawiczki do kompletu, chociaż te zwykle nosił ze względu na Zimno, a nie przeciw bezpośredniemu stykaniu się z zakażonym kwiatem.

- Może nie zauważyłaś Victorio, ale Hogwart mamy już za sobą, więc Twoje prefekciarskie naleciałości przestały już na mnie działać. - odezwał się do niej pierwszy, choć z wyraźną nutą przekory w głosie. Oczywiście, że musiał się już na wstępie odgryźć za swoje. Kto jak kto, ale on nie będzie się dawał rozstawiać po kątach jak byle chłopiec. - Witaj Laurent. Miło Cię widzieć. Do księcia ogierów odezwał się już bardzo przyjaźnie, wręcz łagodnie i z powściągliwym uśmiechem. - Więc to Ty jesteś ten "ktoś, kto jest równie biegły w faunie i florze, co Victoria". - dodał szybko, parafrazując słowa wysłane do niego przez Parkinson z oczywistym przekąsem w głosie. A niech sobie wie, że Victoria wspomina o nim rodzinie, ale niekoniecznie z imienia. Czyżby się wstydziła bliskiej relacji z Laurentem, albo obawiała się plotek? Cokolwiek to było, coś było na rzeczy, a Louvain miał dziś złośliwy nastrój. W końcu jednak spojrzał w stronę tych czarnych róż. I faktycznie coś musiało się z nimi dziać, bo w moment aura zadziornego gnojka opuściła go, napełniając go lekka obawą i konsternacją. Czekał na diagnozę wielkich głów, bo samemu to mógł co najwyżej zgadywać o co tu tak naprawdę chodziło.

Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#5
16.02.2025, 21:10  ✶  

To prawda, że zapach uderzał; ilość róż rosnących obecnie w Maida Vale była spora, przytłaczając cały ogród tak widokiem, jak i ciężką, charakterystyczną wonią róż. I ją korciło teraz by tych płatków dotknąć, lecz póki co się powstrzymała. Przyjdzie na to czas… w odpowiednim momencie – a póki co, chciała zobaczyć tę skalę. Może przy okazji natkną się na Lorelei Lestrange i będą mogli przy tym zamienić kilka słów, nim zabiorą się do pracy?

– Trochę tak – coś w tym było, czy te róże faktycznie chciały go zamrozić? A może miały o czymś zwiastować? O niebezpieczeństwie? Czy były ostrzeżeniem? Złym omenem, który można było zobaczyć w kupce fusów po wypitej herbacie podczas lekcji wróżbiarstwa?  – Może się pokażą, to będziesz miał okazję je zobaczyć – dodała łagodnie i uśmiechnęła się lekko, po czym odwróciła wzrok, powoli sunąc nim po rzędach roślin, wzdłuż żwirowej dróżki. Ciernie oplotły się nawet wokół najbliżej im rzeźbie muzy, a róże wyglądały, jakby chciały ją przyozdobić. Jasność rzeźby, ciemna zieleń pędu i cierni i czerń płatków kontrastowała ze sobą. Słowa Laurenta ją rozbroiły. Ten mężczyzna wiedział dokładnie co powiedzieć i w jaki sposób, żeby sprawić jej przyjemność, żeby uśmiechnęła się i zarumieniła lekko, pozornie płochliwie odwróciła wzrok… ale zaraz przeniosła go na Laurenta. – Ach tak, zawsze nim było – to tutaj odnalazła przecież swoją miłość do roślin. A potem roześmiała się na głos, widząc jaki gest zrobił. Coś jej to przypomniało… albo raczej kogoś. Sauriela. Zrobił kiedyś dokładnie to samo, co sprawiło, że kilka miesięcy później sprawiła mu zaczarowany aparat fotograficzny, a teraz obsypywał ją dzięki niemu ruchomymi zdjęciami kotów. Coś w spojrzeniu Victorii wyłagodniało lekko, gdy przeniosła się we wspomnieniu do podobnej chwili, z marca, która ustawiła ich na takich, a nie innych torach. – Bajerant… – zaczęła…

Ale nie skończyła, bo najpierw zobaczyła sylwetkę, a zaraz później słowa wypowiedziane miarowym tembrem znajomego głosu, którego nie spodziewała się w tym momencie usłyszeć… a jakże powinna, prawda? Po tych listach, które wymienili, powinna się spodziewać podobnego numeru od Louvaina, przecież byli z tej samej krwi, upartość zapisaną mieli w genach i pewną przekorę charakteru, która uwidaczniała się w najmniej spodziewanych momentach. Uśmiech Victorii zmienił się w uśmieszek, usta wykrzywiły nieznacznie, uniósł się ich jeden kącik, ciemne oczy zmrużyły delikatnie… To była leciuteńka irytacja, że coś nie szło po jej myśli, że Louvain był tak zacietrzewiony w tym, by nie zerknąć do tych ksiąg, że musiał się tu teraz zjawić… ale i rozbawienie. Bo była rozbawiona. To będzie interesujące – o jakże była tego pewna. Była też ciekawa, cóż takiego ten jej kuzyn teraz wymyśli… Przez moment zapomniała nawet o plotkach, jakie krążyły o niej i o Laurencie – bo te rzeczywiście się Lestrange’owi nie przyśniły, były jakże prawdziwe, a teraz miał ich… jakieś tam… potwierdzenie. Nawet jeśli nie były ubrane w rzeczywistość. Ale Primrose również ją o to pytała, prawda?

– To nie są naleciałości prefekciarskie, tylko zdroworozsądkowe – odparła mu w ramach przywitania i nawet złapała się pod boki, patrząc na kuzyna wyzywająco. – Ktoś i tak będzie musiał tam zerknąć i potwierdzić to wszystko, choćby tam były tylko ochłapy – stwierdziła i wzruszyła ramionami, pozwalając się przywitać Louvainowi i Laurentowi, a potem leciuteńko przekrzywiła głowę. Owszem, był to on, lecz nie bez powodu nie wspomniała o nim z imienia. Nie ze wstydu, a dlatego, że nie wiedziała, czy w ogóle będzie mieć czas. Wlepiła teraz spojrzenie w Lestrange’a. – I co, nie przywitasz się z kuzynką? – rozłożyła nawet lekko ręce, sugerując dokładnie, czego właśnie oczekuje – jakże rodzinnego przytulenia na przywitanie, może nawet buziaka w policzek. Zatrzepotała lekko rzęsami. Ona też się umiała tak bawić, złośliwiec jeden. Łatwo było o tym zapomnieć, gdy głowę trzymała wysoko a plecy prosto, ale nie zamierzała mu tu dać jakiejś satysfakcji. – Skoro już jesteś, to może do nas dołączysz, hmm? Chciałam się na razie przejść po ogrodzie i zobaczyć skalę tego zjawiska – póki co na byli na drodze do stawu, ale stamtąd chciała odbić do oranżerii.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#6
16.02.2025, 21:32  ✶  

Byłaby wspaniałą przedstawicielką wił - gdyby ktoś postawił tu jej posąg z tymi prostymi, idealnie równymi włosami, które spływałyby po jej ciele jak przejrzyste fałdy materiału obnażające jej kobiecość. Jak woda, którą przelewałaby do sadzawki z dzbana pod swoimi nogami. Niewinnie układałyby usta, trzepotała rzęsami, unikała spojrzeń każdego, kto przechodziłby bokiem. Laurentowi nie brakowało fantazji, szczególnie, kiedy piękno ją pobudzało. Pojęcia jeszcze nie miał, że równa piękność miała się tutaj pojawić i stanąć u boku tej wił, spoglądając z cwaniackim uśmieszkiem na każdego gapia. On już nie unikałby spojrzeń - wbijałby czerń prosto w duszę ludzką, by zamiast prześwietlać ją na wylot - pochłaniać w ciemnościach. Ideały ponoć nie istniały. Nie, pewnie nie. Chyba że spoglądało się na kuzynostwo Lestrange.

- Jeśli się nie pokażą to je znajdziemy. - Przyjdą do nich tak czy siak! Czasami po prostu potrzeba więcej tricków wyciągnąć z rękawa... ale prawda była taka, że tak jak eliksiry i rośliny były większym konikiem Victorii, tak... konikami Laurenta były... konie. Dosłowne i niedosłowne. Lepiej znał się na stworzeniach magicznych, a skoro elfy się tutaj dziwnie zachowywały - to równie dobrze mógł sprawdzić, na czym polegała ta dziwność. Ale! To później, to potem! Kreślone czarną kredą na bielmie ściany znaki mogły poczekać na swoją kolej. On teraz chłonął dychtomie, która rozwijała się kolejnymi różami w Maida Vale. Niewidzianymi gołym okiem, będące dziećmi naturalizmu i wynaturzeń, jakie potrafili łączyć w jedno tylko czarodzieje. Naoglądał się czarnych róż na ślubie Perseusa, a nie były nawet zbliżone do tego, co widział tu teraz. I nawet nie potrafił tych kwiatów widzieć. Nie w tej chwili. Uśmiechnął się na słowa Victorii, subtelnie, delikatnie. I byłby gotów zasypywać ją kolejnymi komplementami, gdyby nie przyszło mu odwrócić spojrzenia. Nie powinien być zdziwiony, że ktoś tutaj jeszcze się pojawia. Nowina na pewno nie dotarła tylko do uszu Victorii. Rodzina Lestrange nie była mała... ale ostatnią osobą, jaką się spodziewał, był Louvain. I znów - czemu niby? Przecież to był jego dom tak samo, jak Victorii.

- Dzień dobry, Louvain. Bardzo mi miło, dziękuję. - Odparł dźwięcznie, spoglądając na Nomen Omen Zakazanych Owoców. Dokładnie ten typ mężczyzny, przed którym ostrzega swoje córki mama: "on cię wykorzysta i porzuci!". Mamo, no niechajże tak będzie! Przecież to prawdziwa miłość! Nic więc dziwnego, że najłatwiej było szukać wolnych dziewcząt dla Stanleya w jego obecności. - Och, naddatek komplementu i docenienia. - Spojrzał na Victorię z tym samym uśmiechem, nim wrócił oczami na mężczyznę. - Nawet w połowie nie znam się tak dobrze na roślinach, co Victoria. Nie mam co do tego wątpliwości. - Laurentowi też daleko było do przygotowania się do ubioru adekwatnego do chęci pobrudzenia się w ziemi. I być możesz - jeszcze bardziej. Biel jego ubioru tworzyła kontrast do czerni Louvaina. Chyba cały Laurent tworzył dla niego kontrast - z jasnymi, platynowymi włosami i jasnym błękitem oczu pobłyskującymi lazurem. Skinął zachęcająco głową na słowa Victorii, że ten może dołączyć. Prawie wymsknęło mu się: no oczywiście, kto ochroni dwie damy! Prawie.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#7
17.02.2025, 23:08  ✶  

Nieśpieszno mu było do grzebania w starych, zakurzonych księgach. Ale im raczej też jakoś niespecjalnie śpieszyło się w ocenie tego jakich zmian doznało Maide Vale. Uśmieszki, chichoty, fantomowa sesja fotograficzna. Najwyraźniej bardziej zależało im, żeby Victoria mogła się zarumienić, niż zbadać co takiego nietypowego stało się w ogrodzie. Jakieś choróbsko trawiło roślinność, a ci sobie urządzali normalną, regularną schadzkę jakby nagle przestali być dorosłymi czarodziejami, tylko znowu zauroczonymi sobą nastolatkami. Właściwie to bardzo dobrze, że tu wparował i popsuł im te słodko pierdzącą atmosferę, przypominając po co się tutaj w ogóle zebrali. Jeszcze zdążą sobie niewinnie poflirtować gdzieś na boku, teraz ogród był najważniejszy.

- Najpewniej ktoś z wielką i twardą głową. Odrzucił do Victorii, znów z bardzo dobrze słyszalnym przekąsem w głosie. Teraz to już bankowo nawet nie zacznie szukać tych całych kronik, choćby tylko zrobić na złość Victorii. Mogą sobie nawet tam pójść we dwójkę z Laurentem. Tam przynajmniej mogli mieć przekonanie graniczące z pewnością, że Louvain znowu im w niczym nie przeszkodzi. Z tego co pamiętał biurka i pulpity znajdował się jakoś mniej więcej na wysokości miednicy, więc udogodnień im nie zabraknie. Może i nawet jakaś świeczka dla intymnego klimatu by się znalazła. A potem spojrzał spod ukosa, mocno zdziwiony na kuzynkę. Ostatnio kto się w tym tonie tak dopraszał czułych powitań od niego to stare ciotki na Yule. Nie spodziewał się, że Victoria mogłaby się tak szybko postarzeć. Najwidoczniej staropanieństwo nieszczególnie służyło pannie Parkinsonównie. Szanowny panie Prewett, ratuj pan mi kuzynkę, bo jeszcze mchem zarośnie. Pomyślał sobie. Zamiast powitania, po prostu wystawił do niej jęzor marszcząc przy tym brwi okropnie, jak na zadziornego gówniarza przystało. Pokazałby jej jeszcze powiekę od wewnątrz, ale odezwał się do niego Laurent, dla którego miał dzisiaj przygotowane o wiele lepsze maniery, niż do kuzynki. - No to sprawdźmy komu pójdzie dzisiaj lepiej. Wierzę że masz dobre oko do szczegółów. Jesteś moim faworytem na ten dzień. Odpowiedział z uśmiechem, podnosząc skrzyżowane palce do góry w wspierającym geście i tylko niby przypadkiem mrugnął do niego jednym okiem. A potem ruchem otwartych dłoni puścił parkę papużek przodem, przystając na propozycję panny Victorii. On tu był dzisiaj wyłącznie w roli złośliwego szydercy. No i podsłuchać co nieco na temat tych nieszczęsnych róż. Szedł za nimi równym krokiem w niewielkiej odległości, najpewniej kierując się bliżej w stronę oranżerii.

Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#8
17.02.2025, 23:55  ✶  

O ile kochała księgi, to z tego co zrozumiała, pilniejsze było zbadanie roślin empirycznie, jako, że nikt nie był w stanie powiedzieć, co się właściwie działo. Priorytetem dla Victorii było więc sprawdzenie, czy róże, po pierwsze, nie zagrażały reszcie ogrodu, a po drugie, czy mają w sobie coś specjalnego (znaczy, to nasuwało się samo, skoro pojawiły się same i to w pełnym rozkwicie) – czy może raczej były (nie)zwykłymi czarnymi różami… które naturalnie nie występowały. Ktokolwiek takie kupował i myślał, że są prawdziwie wyhodowane, był w błędzie. Wydawało jej się więc naturalne, że powinni się podzielić zadaniami, a skoro na nią spadało zbadanie roślin, to ktoś, kto się na nich guzik zna, powinien zerknąć do tych kronik i upewnić się co do treści, o której wspominała Lorelei, zwłaszcza jeśli zależało mu na Maida Vale przynajmniej w połowie tak bardzo, jak to zasugerował w liście do niej.

I dlatego spojrzała na Louvaina pobłażliwie – i wzrost zupełnie jej przy tym nie przeszkadzał.

– Jaka szkoda, że nikogo takiego tutaj nie ma – była odporna na tego typu zaczepki, słyszała je w szkole i w pracy tyle razy, że szkoda było nawet liczyć. Sama nie zadecydowała jeszcze, czy w ogóle dotykać te księgi – owszem, była ciekawa, ale nie aż tak.

Louvain pokazał jej język, na co Victoria uśmiechnęła się nieco promienniej i nie cofając rozłożonych dłoni, zrobiła najpierw pierwszy krok do kuzyna, potem drugi – nie spiesząc się przy tym ani trochę. Musiałby się odsunąć, żeby uniknąć przytulenia na powitanie – ale to wywołałoby tryumf w jej ciemnych oczach… z drugiej strony dopięcie swego zrobiłoby dokładnie to samo. Nie było dobrego wyjścia z tej sytuacji, trzeba było wybrać między mniejszym, a większym złem.

– Jesteśmy tutaj, żeby ze sobą współpracować, nie konkurować, Louvain – odparła niezrażona, nie zamierzając brać udziału w żadnym konkursie, bo też i nie dlatego zaprosiła tu Laurenta. Ceniła sobie jego wiedzę i wyczucie… oraz towarzystwo, choć była zupełnie nieświadoma bardzo brudnych myśli, jakie biegły właśnie przez umysł Lestrange’a dotyczących jej kontaktów seksualnych. Brak mu było własnych, że skupiał się na nich? – W końcu chodzi o nasz ogród. Nigdy wcześniej nie słyszałam o podobnym zjawisku, ani tym bardziej takiego nie widziałam. To jest o tyle dziwne, że czarne róże nie występują w naturze. To, co było na weselu u Blacków, to były kwiaty farbowane albo transmutowane specjalnie, ale nie prawdziwie czarne. A tutaj… Jeśli to nie jest psikus kogoś, kto miał w nocy zbyt dużo wolnego czasu, to nie wiem, co to jest – może i ruszyli i szli przodem, ale Victoria starała się mówić na tyle głośno, żeby powiedzieć Laurentowi, co sama wie na ten temat, ale też by i Black się czegoś dowiedział, skoro już postanowił się wtrącić w to spotkanie – i zamierzała mu trochę utrzeć nosa, oczywiście. – Długo się tu kręciłeś, hm, Louvain? Widziałeś tu kogoś podejrzanego? – przeszli obok stawu, gdzie nawet lilie były otoczone czernią róż. Victoria zatrzymała się na moment, spojrzała na ten obrazek i lekko zmrużyła oczy, po czym ruszyła dalej przed siebie, do oranżerii, którą już było stąd widać. – Wyglądało, jakbyś po moich listach się tu czaił na mnie specjalnie, byle tylko nie dotknąć żadnej książki. One nie parzą, wiesz o tym? Nie zarazisz się też niczym, nie żeby miało ci to grozić w tych rękawiczkach – swoje dłonie splotła ze sobą z tyłu na plecach i wyglądała teraz jak niewinna spacerowiczka. Niewinna spacerowiczka, która uśmiechała się do siebie z zadowoleniem, jak ta kocica, która właśnie pożarła wyjątkowo tłustego wróbelka, co Laurent mógł zobaczyć ze swojej perspektywy.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#9
18.02.2025, 00:31  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.02.2025, 00:32 przez Laurent Prewett.)  

Spoglądał uprzejmie to na Louvaina, to na Victorię. Nie było widać po twarzy Laurenta żadnej nadmiernej ciekawości, żadnego przyznania, że Louvain zachowuje się nieodpowiednio przy kimś nieznajomym, ani potwierdzenia, że mu się to podobało, czy że na to pozwalał. Było tam za to ciepło. W tym uśmiechu, subtelnym, które rozjaśniało jego twarz i zrywało promienie słońca, jak ludzka dłoń zrywała kwiaty. W tej samej prostocie, w której Louvainowi przyszłoby zerwać kilka róż z rękawiczkami, w których się pojawił.

Co było normą między tą dwójką? Nie wiedział. Za to wiedział, że niewiele się zmieniło i zarazem bardzo wiele od szkolnych lat. Od kiepskich relacji z Victorią w szkole, poprzez... wszystkie inne ekscesy, jakie miały tam miejsce. Zabawne - wtedy ta szkoła wydawała się całym światem. Największą tragedią była plotka puszczona o tym, że Laurent tak naprawdę jest dziewczynką, a największą satysfakcją było zabranie koleżanki na bal. Tragedia kiepskiej oceny niszczyła twoje życie, a te dobre nagle zamieniały cię w jakiegoś superbohatera. To mignięcie okienka dawnych lat było tak samo nostalgiczne, jak ten ogród. Pachniało tym samym deszczem skapującym na liście starej wierzby. I oto byli dziś... dorośli. Bogatsi w doświadczenia dobre i złe. Nagle sami mogli być już rodzicami - a jakoś żadnemu z nich się do tego nie śpieszyło.

Za to kiedy pojawiła się minka do Louvaina, to Laurent cicho prychnął i zakrył palcami przy tym usta, bo w końcu tak w ogóle nie wypadało! Nie to, żeby ktokolwiek się tutaj tym przejmował... ale Laurent miał pewne rzeczy zakodowane w zachowaniu. Louvaina tak naprawdę nie znał - a skoro kogoś nie znał, to wykazanie się kulturą uważał za obowiązkowe. Ten obowiązek był jednostronny. Przełamywanie granic przez stronę drugą uważał za mile widziane. Bardzo ułatwiało to zrozumienie, jak miało przebiegać to spotkanie i w którym kierunku będzie zmierzało. Sztywne ramy savoir vivre można było zostawić na salony i do korytarzy Ministerstwa.

- W takim razie nie mógłbym sprawić zawodu. - A nawet jeszcze nie wiedział, że jego krew miała tutaj zaśpiewać do wody, jaka wylewała się z tych różanych płatków. Pogłębił mu się nieco uśmiech na to mrugnięcie okiem i spojrzał na Victorię, która zaprzeczyła, jakoby miał to być konkurs. Nie to, że sam zamierzał robić z tego zawody... ale był zawsze otwarty na odrobinę zabawy. Nie łudził się, że miałby szansę z Victorią w sferze roślin. Ale ponoć nie tylko rośliny można było tu spotkać. Obrócił się, by ruszyć alejką. Dzięki bogom za charyzmę na 4 - mógł opanować omdlenie, bo to bożyszcze panien do niego mrugnęło. - Teoria: połączmy to z fenomenem Doliny Godryka i przenikaniem Limbo z naszym światem. - Rzucił, ale już trochę tracąc skupienie na wątku. Chciał nawet się wtrącić do tej rozmowy, coś powiedzieć, coś dodać, ale jego uwaga została ściągnięta w zupełnie inny punkt. Taki, że kiedy Victoria i Louvain rozmwiali, on poczuł nieprzyjemny dreszcz na karku i automatycznie poprowadził ich spacer w tamtą stronę.

Oranżeria wydawała się być... miejscem wyjętym z Limbo. Jak ten zimny moment, w którym schodzisz tam, by wyciągnąć i wywołać jakąś duszę do odpowiedzi. Wieczna pustka, której nic nie może wypełnić. Laurent zatrzymał się automatycznie i stracił nawet wątek w prowadzonej przez tę dwójkę rozmowie, wpatrując się w... dłonie? Odłączył się od nich i wszedł do środka. Czarna róża w donicy wydawała się... płakać. Jakby roniła słone łzy z czerni swoich płatków. Powiódł wzrokiem dookoła, słysząc te dziwne dźwięki... i aż podskoczył, słysząc nagle kroki za sobą. Ale kiedy się odwrócił - to była tylko Victoria i Louvain.

- Och, na Matkę... Wystraszyliście mnie. - Przyłożył dłoń do klatki piersiowej i obrócił się znów z ciekawością w stronę róży. Znał to uczucie... podobne do tego, czego doświadczył na Perle Morza. Wyciągnął dłoń do kropli na róży, by musnąć je palcami.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Czarodziejska legenda
Wilderness is not a luxury but a necessity of the human spirit.
Czarodzieje dążą do zatarcia granicy pomiędzy jaźnią i resztą natury, wchodząc tym samym na wyższe poziomy świadomości. Część z nich korzysta do tego z grzybów, a część przeżywa głębokie poczucie spokoju i połączenia podczas religijnych obrzędów i rytuałów. Ostatecznie jednak ciężko opisać najgłębsze wewnętrzne doświadczenia i uznaje się, że każdy z czarodziejów odczuwa je na swój sposób. Zjawisko to nazywane jest eutierrią.

Eutierria
#10
19.02.2025, 22:36  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.02.2025, 22:50 przez Eutierria.)  
Dotykałeś płatków czarnej róży i przyglądałeś się z zaciekawieniem „rosie” kiedy nagle zdałeś sobie sprawę z czegoś dziwnego. Ta woda... to nie była słodka woda, instynktownie poczułeś, jakby cię wzywała - w ten sam sposób, w jaki wzywał cię zew morza. Tylko skąd mogła się tutaj wziąć? Zadarłeś głowę do góry - nic - wszędzie było sucho, jedynie ten kwiat był mokry, a im dłużej skupiałeś na nim uwagę...

Rzut O 1d100 - 37
Akcja nieudana

tym mocniej wydawało ci się, że coś jest z tą wodą nie tak. Nie odnalazłeś konkretnej odpowiedzi na zagadkę „rosy”, ale kiedy z czystej ciekawości spróbowałeś jednej z kropli, żeby poczuć jej smak, doznałeś widzenia. To było strasznie dziwne doświadczenie, niepowtarzalne. Nigdy w życiu nie spotkało cię coś podobnego. Słony smak morskiej wody wydawał się wyciągać z ciebie wspomnienie, którego nie posiadałeś. Stara, bardzo stara łajba. Ludzie ubrani w naprawdę staromodne ubrania, biegający w popłochu po statku i krzyczący coś w nieznanym ci języku, ale gdybyś miał zgadywać, był to francuski. Ten statek chyba tonął? Tak wiele twarzy rozpraszało twoją uwagę - rozmytych, niewyraźnych, wręcz niemożliwych do zapamiętania, ale jedno przykuło twoją uwagę - przepiękny, zdobiony kufer w jednej z kajut, które odwiedzałeś. Obok niego walizka z symbolem kruka łudząco podobnym do tego, którego widziałeś wielokrotnie, odwiedzając Victorię w rodzinnej posiadłości. Chwytałeś tę walizkę delikatnymi dłońmi, ciągnąłeś ją po korytarzu i wszyscy coś o niej krzyczeli. Żebyś ją zostawił? Zachowywali się, jakby nie była ci potrzebna, ale wiedziałeś przecież, że nie możesz jej tutaj zostawić.

Kiedy się ocknąłeś z palcem pomiędzy wargami, klęcząc przy kwiecie, nie mogłeś być niczego pewny, ale wydawało ci się, że właśnie w ten sposób przedziwne kwiaty dostały się do Londynu.

Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.


there is mystery unfolding
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Eutierria (280), Victoria Lestrange (6559), Pan Losu (165), Louvain Lestrange (3111), Laurent Prewett (4871)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa