„Covered by roses
When this dance is over
We all know all beauty will die”
♫
6 września 1972, wczesne popołudnie
– Laurent & Victoria… oraz Louvain –
Stolik kawowy w salonie Victorii został zawalony księgami dotyczącymi roślin i kwiatów, a gdy Laurent wyszedł z jej kominka, to studiowała właśnie bardzo dużą rycinę kwiatu róży oraz jej łodygi. Szukała w tym czasie oczekiwania na przyjaciela czegokolwiek o różach, o ich gatunkach i odmianach. Czyste czarne róże nigdzie nie występowały – bo nie istniały, a jednak… magia miała swoje sposoby. I dlatego to był taki złowieszczy sygnał. Nic dziwnego że ciocia Lorelei Lestrange tak spanikowała, ale że Louvain też – to ją już zaskoczyło mocno. I zdziwiło na tyle, że postanowiła rzucić wszystko, co miała zaplanowane na ten dzień. W ten właśnie sposób znalazł się tutaj Laurent, którego obdarzyła uśmiechem i uściskiem.
A niedługo później, gdy pozbierała do torby wszystkie księgi, które, wydawało jej się, że będą potrzebne, i narzędzia, jakie mogłyby im się przydać przy badaniu róż (gdyby się na to zdecydowali), zaoferowała mu dłoń, przecież nie umiał się teleportować i kilka ułamków sekund później stali już w holu rodowej rezydencji rodu Lestrange w Londynie. Był to stary i duży, ale bardzo piękny budynek, na którego nie szczędzono pieniędzy, czy też ręki. Bogato zdobiony, Laurent mógł podziwiać rząd portretów rodzinnych, ale też jakichś pejzaży, gdy Victoria prowadziła go nie w stronę głównego wejścia, a na tył, za ogromne schody, gdzie natknąwszy się na jednego ze skrzatów, uśmiechnęła się do niego, ten skłonił się im, a drzwi otworzyły się przed nimi i mogli wyjść na taras.
Już tutaj było widać, że coś jest mocno nie tak. Kolorowy ogród, w którym zwykle pędy niemal pochylały się od ciężaru ogromnych kwiatów, teraz jak okiem sięgnąć opływał czernią. Było w tej atmosferze coś ciężkiego, złowrogiego nawet. Było tu jakoś… Dziwnie cicho. Ciocia Lorcia i o tym pisała w liście – że nawet elfy, które żyły w Maida Vale, zachowywały się inaczej.
– Jak tu… dziwnie – wymamrotała pod nosem, obrzucając wzrokiem ten skrawek ogrodu, który widać było z tarasu. Zaraz zresztą zeszła z Laurentem na żwirową dróżkę prowadzącą ich z tego miejsca w kierunku stawu. Kwiaty, które normalnie tutaj rosły – były tutaj nadal, ale teraz ich piękno przytłumione były przez pędy czarnych róż. – Wiedziałeś, że w Maida Vale mieszkają elfy? Moja ciocia pisała, że nawet one zaczęły się teraz inaczej zachowywać – chciała zobaczyć skalę tego, co się tutaj wydarzyło w jedną noc, nim zaczną badać te róże. – Te róże są wspomniane w naszych kronikach, próbowałam przekonać Louvaina, żeby je sprawdził, ale się od tego wykręcał jak piskorz, jakby księgi miały go spalić. Pewnie sama będę musiała tam zerknąć – westchnęła i zatrzymała się na moment, odruchowo poprawiając materiał czarnej sukni, w którą była ubrana, żeby lepiej się przez te kilka sekund układała. – Co myślisz? – rzecz jasna nie chodziło o to, co myślał o zaglądanie w kroniki, a o… obraz, który się przed nimi rozpościerał.