03.03.2025, 20:32 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.03.2025, 20:34 przez Emrys Borgin.)
Wyobrażał sobie, że przez dziewięćdziesiąt lat, które spędził, ukrywając się w mroku, jego oczy powinny były przyzwyczaić się do ciemności – podziemne ścieżki wciąż przypominały tymczasem wnętrze trumny, ciasne i nieprzeniknione, całkowicie pozbawione światła. Czasem zastanawiał się, czy tak właśnie czuł się Fergus, kiedy pogrzebał go pod ziemią i w miarę jak jego oczy przyzwyczajały się do ciemności, wyobrażał sobie, że oczy jego ojca – zawsze surowe i nieruchome jak na rodzinnych portretach – również musiały ulec zmianie, stały się szerokie i lśniące jak u wszystkich drapieżnych stworzeń, które polowały w ciemności. Myśl ta zawsze była powściągliwa i krótka, znikała, kiedy mrok zaczynał się przerzedzać, opadając na podłogę jak kurz, ale pozostawiała po sobie gorzki posmak, jaki mógłby pozostać na języku po rozgryzieniu pieprzu lub po rozległej próchnicy – w ten sposób, jak sądził, smakował strach. Być może, przekonywał się w myślach, kiedy budził się w czołem mokrym od potu i bolesnym skurczem w miejscu, gdzie powinno znajdować się bijące serce, powinienem był go zabić – śmierć, która kiedyś wydawała mu się najgorszym, na co można było skazać drugiego człowieka, teraz przypominała jednak miłosierdzie, którego nie chciał ofiarować swojemu ojcu. Fergus zasługiwał na to, aby żyć w ten sam sposób, w jaki on nie zasługiwał na to, aby umrzeć – głód, który pojawił się wraz z nieustającym pragnieniem krwi, był bolesny i bardziej dotkliwy, a on lubił wyobrażać sobie, jak jego ojciec, pogrzebany, lecz nieumarły, odchodzi od zmysłów, a jego świadomość i zdrowy rozsądek gniją i schodzą z niego w ten sam sposób, w jaki powinna rozkładać się skóra, powoli odsłaniając mięśnie i lśniące kości.
Ciemność, która panowała w miejskich katakumbach, zaczynała tracić głębię, z uległą niechęcią odsłaniając ostre krawędzie kamienia, z którego zbudowane zostały korytarze i kontury leżących na ziemi szczątków, chrzęszczących pod butami jak żwir. Zapach, wypełniający ciasny zaułek podziemnych ścieżek, rozpoznał już wcześniej, lecz dopiero teraz, ze znudzoną satysfakcją, mógł wskazać jego źródło – nikt, poza szczurami Madame Fontaine, nie pojawiał się w tym miejscu z własnej woli. Uśmiechnął się pod nosem z mdłym rozbawieniem, wyobrażając sobie gniewną, surową twarz Frances, która wciąż, pomimo otaczającej kobietę aury, wydawała mu się śmieszna – pamiętał ją wprawdzie zaledwie jako dziewczynę, zuchwałą, lecz osamotnioną w świecie, który nigdy nie leżał w jej rękach dość wygodnie, aby mogła nazwać go swoją własnością. Powiedział, że nie będzie wchodził jej w drogę, lecz przypomniał sobie również, z ponurym rozdrażnieniem, że ona złożyła mu tę samą obietnicę – szczur stał tymczasem oparty o ścianę katakumb, jego twarz zaczerwieniona od płaczu, dłonie zaczerwienione od krwi. Zgubił się, a on go odnalazł – wkroczył w ciemność, a ciemność pochłaniała wszystko, czego zdołała dotknąć.
Okazał się młodym mężczyzną, ledwie dorosłym, łatwym do zabicia – wydał z siebie zdławiony krzyk, kiedy zacisnął mu dłonie na ramionach i pchnął do tyłu tak mocno, że uderzył plecami o kamienną ścianę i prawie nie próbował się wyrwać, gdy pochylił się nad jego twarzą i zanurzył zęby w miękkiej szyi, gdzie spod bladej skóry prześwitywała gruba, błękitna tętnica. Z ustami przyciśniętymi do jego ciała, poczuł charakterystyczny, intensywny zapach potu i męskich perfum – mężczyzna pachniał lasem oraz czymś ciężkim i gęstym, co przypominało dym, a on wyczuł oczekiwany płomień pożądania, lecz był to ogień kontrolowany, zimny. Ciało stało się bezwładne i sztywne, więc objął je ramieniem, aby pozostało w pozycji stojącej, ale krew płynęła coraz wolniej i zaczynała krzepnąć mu na podniebieniu – długo słyszał jedynie spowalniający szum cudzego tętna, po katakumbach wszystkie dźwięki niosły się jednak złowrogim echem i kiedy wzdłuż ścian przesunął się odgłos cudzych kroków, szczur drgnął, a krew z jego szyi spłynęła mu nieposłuszną, czerwoną strugą wzdłuż brody, wsiąkając w miękki, bawełniany materiał kołnierza. Syknął cicho, odsuwając się od mężczyzny, który, dłużej niepodtrzymywany przy ścianie, osunął się na ziemię – przetarł usta wierzchem dłoni, choć czerwień zdążyła pobrudzić mu koszulę, i odwrócił głowę, wpatrując się w ciemność, która stopniowo – ze złośliwą powolnością – zaczynała nabierać kształtów.
Ciemność, która panowała w miejskich katakumbach, zaczynała tracić głębię, z uległą niechęcią odsłaniając ostre krawędzie kamienia, z którego zbudowane zostały korytarze i kontury leżących na ziemi szczątków, chrzęszczących pod butami jak żwir. Zapach, wypełniający ciasny zaułek podziemnych ścieżek, rozpoznał już wcześniej, lecz dopiero teraz, ze znudzoną satysfakcją, mógł wskazać jego źródło – nikt, poza szczurami Madame Fontaine, nie pojawiał się w tym miejscu z własnej woli. Uśmiechnął się pod nosem z mdłym rozbawieniem, wyobrażając sobie gniewną, surową twarz Frances, która wciąż, pomimo otaczającej kobietę aury, wydawała mu się śmieszna – pamiętał ją wprawdzie zaledwie jako dziewczynę, zuchwałą, lecz osamotnioną w świecie, który nigdy nie leżał w jej rękach dość wygodnie, aby mogła nazwać go swoją własnością. Powiedział, że nie będzie wchodził jej w drogę, lecz przypomniał sobie również, z ponurym rozdrażnieniem, że ona złożyła mu tę samą obietnicę – szczur stał tymczasem oparty o ścianę katakumb, jego twarz zaczerwieniona od płaczu, dłonie zaczerwienione od krwi. Zgubił się, a on go odnalazł – wkroczył w ciemność, a ciemność pochłaniała wszystko, czego zdołała dotknąć.
Okazał się młodym mężczyzną, ledwie dorosłym, łatwym do zabicia – wydał z siebie zdławiony krzyk, kiedy zacisnął mu dłonie na ramionach i pchnął do tyłu tak mocno, że uderzył plecami o kamienną ścianę i prawie nie próbował się wyrwać, gdy pochylił się nad jego twarzą i zanurzył zęby w miękkiej szyi, gdzie spod bladej skóry prześwitywała gruba, błękitna tętnica. Z ustami przyciśniętymi do jego ciała, poczuł charakterystyczny, intensywny zapach potu i męskich perfum – mężczyzna pachniał lasem oraz czymś ciężkim i gęstym, co przypominało dym, a on wyczuł oczekiwany płomień pożądania, lecz był to ogień kontrolowany, zimny. Ciało stało się bezwładne i sztywne, więc objął je ramieniem, aby pozostało w pozycji stojącej, ale krew płynęła coraz wolniej i zaczynała krzepnąć mu na podniebieniu – długo słyszał jedynie spowalniający szum cudzego tętna, po katakumbach wszystkie dźwięki niosły się jednak złowrogim echem i kiedy wzdłuż ścian przesunął się odgłos cudzych kroków, szczur drgnął, a krew z jego szyi spłynęła mu nieposłuszną, czerwoną strugą wzdłuż brody, wsiąkając w miękki, bawełniany materiał kołnierza. Syknął cicho, odsuwając się od mężczyzny, który, dłużej niepodtrzymywany przy ścianie, osunął się na ziemię – przetarł usta wierzchem dłoni, choć czerwień zdążyła pobrudzić mu koszulę, i odwrócił głowę, wpatrując się w ciemność, która stopniowo – ze złośliwą powolnością – zaczynała nabierać kształtów.