• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[03/09/72] Smoki w foliowych czapeczkach

[03/09/72] Smoki w foliowych czapeczkach
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#1
16.03.2025, 23:02  ✶  

—03/09/1972—
Chatka na kurzej stopce
Helloise & Mona Rowle



Firana w otwartym na oścież kuchennym oknie falowała w rytm podmuchów porannego wiatru zapraszającego do środka gdakanie kur spod domu i tajemnicę Kniei majaczącej w oddali. Poranki wciąż były jeszcze w miarę ciepłe, lecz czuć było, że nadciąga zmiana pogody.
Na parapecie chatki na kurzej stopce przysiadła zięba i ciekawsko obserwowała, jak Helloise otwiera kolejne szafki, szukając uparcie tej najodpowiedniejszej herbaty. Gdy czarownica spostrzegła gościa, straciła zainteresowanie słoiczkami pełnymi suszy i przykucnęła, aby przejrzeć się w czarnym koraliku ptasiego oka.
— Jadłaś już śniadanie, Mono? — zapytała, nie odwracając się do bratanicy, którą usadziła wcześniej przy stole. Jej głos snuł się cicho i leniwie jak dym znad żarzącego się w kącie paleniska. W ustawionych na nim kociołkach od rana bulgotały tajemnicze wywary, których zapachy dusiły żeliwne pokrywki. — Zrobić ci coś do jedzenia? — Sięgnęła do kieszonki spódnicy, wyjęła z niej szczyptę ziarna dla kur i palcem przesunęła je powoli po kuchennym blacie w stronę ptaszka. Zięba zeskoczyła na blat, dziobnęła ziarenko i od razu odleciała.
Helloise podniosła się z kucek i — porzuciwszy uprzednią staranność — wsypała do imbryczka pierwsze pod ręką zioła, po czym zalała je wrzątkiem, nieco wody rozlewając i po blacie. Gdy szła przez pomieszczenie, długa do pół łydki wełniana spódnica tańczyła wokół jej nóg, na które naciągnięte były pasiaste podkolanówki w dwóch różnych kolorach. Kobieta przystanęła nad okrytym kraciastym obrusem stole, przy którym miały rozmawiać Rowle'ówny. Stała tak dłuższą chwilę, trzymając oburącz nieszczęsny imbryk, jakby nie mogła zdecydować, co dalej robić. Nie było na stole wolnej przestrzeni. Rozrzucono na nim kilka ostatnich numerów Żonglera, lepki od soków jabłka nóż oraz miseczkę z kawałkami tychże pierwszych jabłek, do których pokrojenia został użyty. Oprócz wczesnych jabłek były na stole również późne maliny, dwie puste ceramiczne czarki, trzy mrówki i biedronka, a jeśli gdzie został pusty centymetr kwadratowy, wypełniały go drewniane strużyny. Hela zacisnęła usta, westchnęła, jakby bardzo nie podobała jej się konieczność zburzenia niechlujnej skądinąd kompozycji, po czym zebrała Żonglery i odrzuciła je na podłogę, wzbijając w powietrze warstwę pyłu. W zwolnionym tym sposobem miejscu postanął imbryk.
— Wymieniam listy z dziennikarką — powiedziała głucho, moszcząc się na krześle naprzeciwko drugiej czarownicy. Nie patrzyła jej w oczy, a gdzieś ponad ramieniem i tak prowadziła swój monotonny wywód: — W sprawie Kniei. Nie słyszałaś aby w Ministerstwie jakichś wieści? Termin zbiorów idzie dla kłącz pięciornika. Żadna maść na ugryzienia trutniowca krwiopijcy tak nie działa jak maść z pięciornika. Z Kniei, koniecznie, bo gdzie indziej nie ma aż takich właściwości, musi być z Kniei. Nie otworzą? Powinni otworzyć. Dlaczego nie robią porządku? — Zmarszczyła brwi.


dotknij trawy
smocze serce
ach, długo jeszcze poleżę
w szklanej wodzie, w sieci wodorostów
Ta dziwna pannica, która zawsze nawijała o latających gadach; rude loki, ciemne i bystre oczy. Mierzy 168 cm i zawsze nosi materiałową rękawiczkę na prawej dłoni.

Mona Rowle
#2
21.03.2025, 16:38  ✶  
Ciemna i głęboka Knieja rozpościerała się tuż tuż obok, a chatka na kurzej łapce zdawała się być jej naturalnym przedłużeniem. Z kolei ścieżka do domku cioteczki wyglądała tak samo jak zawsze. Czyli wcale. Zanadto nie przeszkadzało jej to, że wcześniej musiała przedzierać się przez wysokie chaszcze. Po latach brodzenia po walijskich bagnach to było nic, a dotarłszy na skraj podwórza, przystanęła na chwilę, aby popatrzeć na działkę. Bogowie, tęsknię za domem, pomyślała, ale kurki w odpowiedzi tylko gderały na siebie i świat. Niestety, ptaszki szybko rozbiegły się po działce roztrzepotane i niezadowolone, kiedy tylko Mona do nich kucnęła.
— Coś tam złapałam w drodze, więc nie musisz się kłopotać — odpowiedziała już w środku, kiedy Helloise posadziła ją przy stole i uśmiechnęła, gdy zorientowała się, że uwaga starszej Rowleówny była skierowana na zwierzę siadzące na parapecie. Niewiele wiedziała o najmłodszej siostrze swojego ojca, rodzic również zbytnio nie pomagał, bo na samo wzmiankę fukał i ucinał temat. Mona była pewna jednak dwóch rzeczy. Jeden: do cioteczki zaglądał czasem Levi (czy z sympatii, czy to raczej z poczucia obowiązku, serdecznie wierzyła w pierwszą opcję). Dwa: naprawdę lubiła ciocię Helę, mimo że momentami się o nią martwiła, bo bywała… Nieobecna. Ale w tej swojej odrębności przynajmniej wydawała się prawdziwa. Poza tym ktoś kogo zwierzęta lubiły i komu ufały nie mógł być złym człowiekiem. To wystarczało, aby darzyć cioteczkę wyjątkową sympatią. 
— Przywiozłam kilka rzeczy — sięgnęła lewą dłonią do materiałowej torby, którą położyła na ziemi między nimi. Tego dnia nie wzięła ze sobą protezy, więc rękaw swetra wisiał luźno. Nie zmieniało to faktu, że przy rodzinie czuła się swobodnie i wątpiła, aby starsza kobieta miała coś przeciwko (jeśli w ogóle zauważyła ten stan rzeczy). W zupełności odmienną kwestią było to, że nie dodała „dla ciebie”, bo cioteczka Hela i tak potraktowałaby przedmioty według własnego uznania. Rudowłosa zastanawiała się, analizowała i główkowała co mogłaby jej przywieźć z Londynu. Ironia, bo sama nie znosiła tego śmierdzącego miasta, ale coś ją zachęciło do pokazania, że miało coś jednak do zaoferowania. Podobnie zrobił to Jonathan dla niej po przeprowadzce. Mona rozważała nawet zestaw pustych słoików, bo tych nigdy za wiele, a byłyby idealne na te wszystkie dziwne rzeczy, które cioteczka trzymała. Ostatecznie oprócz wymienionego wybrała kilka innych dziwniejszych i losowych drobiazgów. Nie było miejsca na stole, a kobieta już wyglądała na niezadowoloną przez imbryk, więc nawet nie odważyła się ich wyciągać. W torbie znajdowały się najnowsze mugolskie magazyny z teoriami spiskowymi (te również oprócz Żonglera robiły robotę), ale wybrała też kilka starszych numerów o smoczo-ludziach, bo tak. Było pudełko z figurką smoka wielkości najmniejszego palca, którą zgarnęła na targu w Chinatown (Mona lubiła smoki, więc chciała, aby każdy lubił smoki. Modliła się, aby Heli nie kojarzyły się źle) oraz małe ciasto cytrynowe (tutaj nie była pewna, czy ciotka je w ogóle by tknęła, ale nie wypadało przyjść z pustymi ręką rękami). Na samym wierzchu jednakże leżały trzy motki wełny — miękkiej i wysokiej jakości, którą sprowadziła z tego samego kraju, gdzie owiec było więcej niż czarodziei. W kolorach lawendy, ciemnej zieleni i czerni jak noc.
— Słyszałam jakieś plotki, ale wiesz jakie jest Ministerstwo. Nikt nic nie wie dopóki nagle wszyscy się nie dowiedzą. To żadna nowość, że płyną same wymijające odpowiedzi — oparła brodę na dłoni. Tak jak wszystko co rosło, żyło i mogło zostać zamienione w coś pożytecznego, tak wiedziała, że Knieja była bliska sercu cioteczki. W myślach zrobiła notatkę, aby popytać o Knieję w pracy. Może ktoś miałby świeższe informacje. — Ciociu, znasz tę ziemię lepiej niż ktokolwiek inny. Nie powiesz mi chyba, że nie wiesz którędy wejść? — uśmiechnęła się, ale po chwili dodała: — A pięciornik sam się przecież nie nazbiera... Zaraz… Jaka znowu dziennikarka?
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#3
10.04.2025, 20:44  ✶  
Helloise darzyła sympatią zarówno Monę, jak i Leviathana. Wbrew pozorom, jakie mogła sprawiać czarownica, której myśli zdawały się zawsze błądzić po lesie, goście byli mile widziani w chatce na kurzej stopce. Lubiła podejmować ich tutaj, na swoim terenie, w oddaleniu od cywilizacji, w której funkcjonowali na co dzień. Człowiek — a czarodziej w szczególności — był jedną z najpiękniejszych istot stworzonych przez Matkę. To jedynie porządek, który ów człowiek wokół siebie zaprowadził, nie budził w Heli ciepłych skojarzeń. Wabiła więc do swojego zakątka mróweczki z zabetonowanego Londynu, wiodła je do lasu, jeśli tylko była sposobność. Przypominała im, że nie są plastikowymi laleczkami, lecz dziełem Natury i tu należą.
Do rodziny nie miała żalu, raczej litowała się nad nimi, widząc, jak wciąż funkcjonują w trybach konformistycznej machiny społeczeństwa. Przychodzili i nie pozwalali jej zapomnieć. Leviathan nie pozwalał zapomnieć, że wciąż czegoś się od niej wymaga; Mona, że Rowle potrafili nie tylko brać i wymagać, ale również dawać i dbać.
— Dobrze, jedz. Trzeba jeść — wymamrotała chaotycznie Helloise, lecz jej wzrok już zwiedzał wnętrze torby przyniesionej przez bratanicę.
Sięgnęła do niej ręką i wylosowała jeden z motków, który złożyła sobie na kolanach. Na jej twarz spłynęło zbłąkane widmo uśmiechu, szczerego i przyziemnego, rozpraszającego mętną melancholię. Kobieta odnalazła początek ciemnozielonej włóczki i powoli, jak zahipnotyzowana nawinęła ją na swoje rozczapierzone palce.
Motek obrócił się na jej kolanach, gdy uniosła rękę z nicią na wysokość twarzy Mony.
— To twój kolor. — Wsunęła dłoń między jej loki, aby w pełni nacieszyć się tym połączeniem barw. — Metamorfozy. Jak jesień zielone dąbrowie spala na rudo. To twój kolor, bardzo pięknie. — Pokiwała głową, aprobując własną opinię, po czym wycofała rękę. — Potrzebny ci taki szal.
Od torby jej uwagę odciągnął temat Ministerstwa. Spuściła wzrok i wymamrotała coś niezrozumiałego pod nosem, klątwę bądź złą wróżbę, coby stu diabłów zeszło i porwało urzędników.
— Bawią mnie. Tabliczki. Rozwiesili tabliczki, że nie wchodzić. Zrywam je, jak zaglądam. Jak u siebie je rozwiesili. Knieja nie należy do nich. Jakim prawem ją znakują? Znakowanie to jeden z najbrutalniejszych wynalazków ludzi. Znakują, znakują. Bydło na ubój, drzwo na wycinkę, siebie nawzajem i granicę, gdzie komu wolno, a gdzie komu nie. Kto znakującym udzielił prawa do znakowania? — Helloise łatwo popadała w dygresje zrodzone z wolnych skojarzeń, lecz nie to było clou tego problemu. — Weszłabym, gdyby to byli tylko oni. Nie zważam na ich znaki. Próbowałam wejść, oczywiście, że próbowałam. Nie wszystko w Kniei jest człowiekowi przyjazne. I słusznie, bo rozbestwiłby się. Tego, co nieprzyjazne w Kniei nie boję się, lecz Złego Ducha… Złe Duchy posiadły las, nie należą do lasu. Wejść tam… — Była widocznie rozdarta własną bezradnością, zła i rozczarowana niemocą. — Musiałam odejść. Nie mogę Jej pomóc. Ale oni mogą, oczywiście, że mogą. Mają zastępy egzorcystów, swoje tajne departamenty i arsenały. Potężni, potężni urzędnicy — wysyczała jadowicie, a z tyłu jej głowy zarysował się Lazarus Rowle i jego pycha. — A tu tyle czasu pozwalają się widmom panoszyć. Pozwalają, żeby pod drzewami spacerowały monstra, a nad koronami warował krwawy księżyc. To co? Niechęć czy niemoc?
Jej oczy uciekły za okno, na Knieję, jakby chciały ją prześwietlić na wylot, mimo że z tej odległości była jedynie zwartą czarną ścianą, z której nie dało się wyczytać szczegółów.
— Redaktor Lockhart — odparła machinalnie, gdy padło pytanie o dziennikarkę. Nieco rozchmurzył ją ten temat. — Dostałam od niej deszcz w słoiczku. Poczęstowałabym cię, ale zachowuję go na jej wizytę. Wypijemy z herbatą, jak przyjdzie. — Rozmarzyła się tematem wizyty, przypominając sobie wymiętoszone skrawki listów, które przyniosła kilka dni wcześniej gęś.


dotknij trawy
smocze serce
ach, długo jeszcze poleżę
w szklanej wodzie, w sieci wodorostów
Ta dziwna pannica, która zawsze nawijała o latających gadach; rude loki, ciemne i bystre oczy. Mierzy 168 cm i zawsze nosi materiałową rękawiczkę na prawej dłoni.

Mona Rowle
#4
04.05.2025, 18:54  ✶  
Mona miała doprawdy dziwną rodzinę, prawda?
Kuzynów, których wyuczone maniery i tytułomania aż się prosiły, aby nazywać ich „wujami”, i rzeczywistych wujków, z których jeden zapomniał, że miał serce, a drugi udawał, że nigdy go nie miał. Ciotkę, która formalnie była siostrą Lazarusa Rowlea, ale wiekiem bliżej było jej do samej Mony niż do srogiego patriarchy rodu. Z kolei, kiedy patrzyło się na jej własnego ojca, pokrewieństwo mierzyło się bardziej wspólną skazą w spojrzeniu niż liczbą gałęzi na drzewie rodowym.

Być może dlatego ich ród nie był domem, a raczej wieżą z historii, oczekiwań i dziedzictwa, którego nie sposób wyplamić do końca, nawet gdyby człowiek szorował się do żywego. Tyle że co pozostało z grubego kamienia skoro w tej wieży zdarzały się pęknięcia, w których Mona czuła się bezpieczniej niż gdziekolwiek indziej? Zwłaszcza odkąd zamieszkała w Londynie, bo w Walii zdarzyło się to co się wydarzyło i nawet Levi, który rozumiał ryzyko rezerwatu, zaczął patrzeć na to wszystko inaczej. Z cieniem w spojrzeniu przez to, że tamten dzień wypalił w nim nową ostrożność. Albo rozczarowanie.

W gorsze dni Mona sądziła, że nie zasługiwała na to wszystko: na ten spokój, ciotkę, która mimo że nie mówiła tego głośno, z pewnością czuła, że młodsza Rowle przynosiła ze sobą smród miasta. Zmęczenia. Jakby zostawiała pod progiem coś zgniłego, czego nie sposób było wywietrzyć, choćby Helloise rozwiesiła wszystkie zioła świata i otworzyła na oścież każde okno. No właśnie, ale ciotka nigdy nie zamknęła przed nią drzwi, więc i Mona uśmiechnęła się półgębkiem, pozwoliła jej na gest złożonego z krótkiego wplecenia szczupłych palców między rude loki oraz słów, które były zbiorem porównań, mądrości tak odległej, że aż bliskiej.
— Jeśli mi taki zrobisz, będę go nosić nawet latem, ale… Właściwie to… Chyba bardziej niż szala potrzebuję, ummm... Przyjmujesz może zamówienia stolarskie? — rzuciła, czując się odrobinkę głupio. Stół wypełniały drewniane pozostałości, może więc pytanie było zasadne. Od Selwynów obiecanego mebla się nie doczekała! — Potrzebuję meblościanki albo czegoś, co udaje półki. Książki walają mi się po podłodze, a papiery... Nawet Świstek zaczął po nich chodzić jak po dywanie.

Mona przez moment tylko patrzyła, jak Hela błądziła spojrzeniem po Kniei, tej wiecznie zgaszonej ścianie za oknem. Nachyliła się nad stołem i wsunęła dłoń w wełnę, którą wcześniej badała czarownica.
— Nie rozumiem ich decyzji, ale Knieja zasługuje na obrońców. I ty nią jesteś, nawet jeśli chwilowo cię wyprosiła. Lasy mają pamięć. Wrócisz, kiedy znów uzna cię za potrzebną — a to miało się wydarzyć już niedługo, prawda? A skoro sam temat Lockhart potrafił odciągnąć Helloise od ciężaru Kniei, a było to więcej niż Mona mogła zdziałać przez ostatnich kilka minut, kontynnowała dalej: — No dobrze, ciociu, ale czy ta twoja redaktor potrafi pisać tak jak ten autor z „Magii Wnętrza”? — zapytała. — Bo jeśli nie potrafi opisać błyszczącej, fioletowej czapeczki na szpiczastej półce z takim patosem, że aż mi się chciało ją kupić, to przepraszam bardzo, ale niech zostanie przy tych słoikach. Pa na to — i z tymi upartymi słowami, schyliła się, aby wyciągnąć pierwszy magazyn wątpliwej wartości merytorycznej.
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#5
01.06.2025, 21:44  ✶  
Jeżeli ród Rowle był wieżą, to Helloise dostała prawo wyjścia na przylegające do niej ogrody. Nie musiała — jak Mona — kryć się w pęknięciach i szczelinach, nie czuła na sobie ciężaru kamiennych ścian. Spacerowała po zielonej puszczy wokół wieży skryta pod liściastymi baldachimami i przecierała własne ścieżki. Niezależnie jednak od tego, jak daleko od wieży czarownica próbowała się zapuszczać w gąszcz, gdy się odwracała, baszta zawsze majaczyła za jej plecami, wyrosła ponad korony tych drzew, czarny klin wbity w czyste niebo nad lasem. Okazywało się, że przez cały czas patrzono jej przez ramię, lecz dopóki Helloise nie odwracała się, aby zadrzeć głowę w górę i spojrzeć w dal na wieżę, mogła czuć się niezależna, bo jej ciężki cień nie przenikał przez bujne korony drzew. Widok tej wieży na horyzoncie budził cała gamę odczuć. Zwykle frustrował tym, że nie da się go usunąć. Innym razem zdarzało mu się pełnić rolę punktu orientacyjnego wytyczającego jej dalszy kierunek — czy to na przekór domowi, czy w zgodzie z nim. Czasami budził ochotę, aby podejść pod sam ten mur i pławić się byciem po jego drugiej stronie.
Helloise nie miała powodów, aby zamykać przed Moną drzwi, nawet jeśli ta nanosiła ze sobą do jej chaty okruchy miasta. Tutaj, pod Knieją, Londyn nie miał żadnej mocy, za daleko było do jego betonowego serca, aby jego smród mógł budzić w Dolinie cokolwiek poza politowaniem.
— Idzie zima, wszystko zaśnie, to i mi przybędzie wolnego czasu — mruknęła w zamyśleniu czarownica, ujmując imbryk, aby rozlać herbaty do dwóch czarek wystawionych na stole. Wyraźnie jednak zabiła jej ta prośba ćwieka i musiała się nad czymś chwilę zastanowić. — Tylko gdzie tu składać taki duży mebel — zawyrokowała w końcu.
Rozejrzała się po wnętrzu chaty, próbując w niej znaleźć przestrzeń na podobnych rozmiarów projekt. Chatka na kurzej stopie, choć urokliwa, nie była wcale duża. Pokoje były skromne — w sam raz na potrzeby jednej wiedźmy — sufity niskie, a przy zbijaniu podłóg na pewno nie używano poziomicy. Mało tego, kurza stopka potrafiła co czas jakiś zatrząść się w niekontrolowany sposób czy przechylić, a wraz z nią leciał cały domek. Rzeźbione przez Helę przedmioty były więc — siłą rzeczy — raczej poręczniejszych rozmiarów: różdżki, amulety, laleczki, maski czy figurki. Gdy w zaś grę wchodziło coś większego…
— Mam znajomego. Stolarza. Zapytam, czy ma możliwości. Gdy będzie okazja.
Wbiła spojrzenie w swoją herbatę, w wijący się nad naczyniem dym i — uwolniwszy ręce z włosów Mony oraz włóczki — wsunęła palce w opary, jakby próbowała chwytać przezroczyste białe nitki, które wdzięcznie omijały jej dłonie.
— Knieja nigdy mnie nie potrzebowała — poprawiła Rowle, marszcząc brwi. — Była przede mną i będzie po mnie, ze mną czy beze mnie. To ja potrzebuję Kniei. — Wzięła łyk ziółek, z rozmysłem parząc język. — I oczywiście, że ma pamięć.
Odstawiła gwałtownym ruchem czarkę, aż podskoczyły od impetu drewniane okrawki na powierzchni stołu, lecz Helloise wciąż była głęboko zamyślona i nieobecna.
— Ona pisze o rzeczach ważnych. Więc pisze dobrze — dodała nieprzytomnie. Niestety od tamtego czasu usunęli red. Lockhartową, ubolewam. — Pokaż to. — Czarownica otrząsnęła się z zamyślenia, gotowa zobaczyć, co chce jej przedstawić w gazetce Mona.


dotknij trawy
smocze serce
ach, długo jeszcze poleżę
w szklanej wodzie, w sieci wodorostów
Ta dziwna pannica, która zawsze nawijała o latających gadach; rude loki, ciemne i bystre oczy. Mierzy 168 cm i zawsze nosi materiałową rękawiczkę na prawej dłoni.

Mona Rowle
#6
20.09.2025, 23:01  ✶  
— Mnie nie trzeba wielkich meblościanek. Sama półka z grubej gałęzi by starczyła. Niech tylko stoi albo wisi i nie zleci mi na łeb w nocy. W Londynie aż się roi od cwaniaczków sprzedających meble, które rozlatują się od samego spojrzenia — opowiedziała. Meblościanki, jak się zdawało, również nie otrzyma w najbliższych dnia. No dobrze, wytrzyma.

Prawdopodobnie to politowanie było właśnie najdotkliwszych ze wszystkich reakcji, których Mona mogłaby się spodziewać — okrutniejsze niż gniew i bardziej deprymujące niż jawne potępienie. Z tegoż powodu jednym było spoglądać na kogoś z pobłażliwością, a zupełnie czym innym czuć, jak ta litość sączyła się w stronę kobiety, jakby była godna jedynie współczucia. W spojrzeniu ojca lśniło ono nieraz i bywało w cieniu uśmiechu kuzyna. Serce rudowłosej natomiast posypałoby się w proch, gdyby kiedyś dostrzegła ten sam cień w spojrzeniu ciotki.
— Hm, pewnie masz rację. Do tej pory mam tak z Eryri — walijskie określenie na Snowdonię wyrwało jej się samo w obecności Heli. — Wmawiam sobie, że Yr Wyddfa mnie potrzebuje. Wierzę, że na chwilę jest też moja, ale przecież góra będzie trwała i bez moich śladów na niej — a Mona naprawdę tęskniła za domem. Nie raz już odczuwała tę dziwną potrzebę a żeby to udowodnić starszej czarownicy, że nie przynależała do dusznego miasta i nie zrosła się jeszcze z ministerialnymi murami, mimo że przecież wszystko wokół zdawało się temu przeczyć. Przyczyna mogła być rozmaita, lecz ostatecznie znaczenie traciło wszelkie wyjaśnienie. Rowle zastanawiała się czasem, czy obydwie nie zapłaciły tej samej ceny za przysłowiową wolność — tylko krew, którą przelały, nie spłynęła na te same ołtarze. A o Walii natomiast mówiła szczerze.
— Tę akurat wyczaiłam na Nokturnie za połowę ceny — odparła. Treść czasopisma zawierało przepisy na jesienne potrawy, ale Mona nie czytała ich wprost. — Reszta pochodzi z mugolskiego Londynu, nie są nawet takie złe — zerknęła na Helę, sprawdzając, czy jej słuchała. — Mugole pewnie są przekonani, że to ich własne magazyny kulinarne, ale ja widziałam podobne układy w Proroku. Ministerstwo używa gazet do testowania zaklęć kamuflażu, a na mugolach łatwiej sprawdzić, czy magia przenika mimo wszystko — Mona lekko skrzywiła się. — Żeby zobaczyć, ilu z nich zacznie gotować to samo w tym samym tygodniu. Nie zdziwiłabym się, gdyby to była forma kontroli nastrojów. Niby zwykłe ciasto z jabłkami, a tak naprawdę mamy rytuał wspólnego zachowania. I bach, wszyscy idą spać z tym samym smakiem w ustach, a jak wiadomo, tak najłatwiej wejść do czyichś snów.


jaskółka, czarny brylant,
wrzucony tu przez diabła
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Mona Rowle (1530), Helloise (1534)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa