• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[08.09.1972] World on Fire - Astaroth, Geraldine & Ambroise

[08.09.1972] World on Fire - Astaroth, Geraldine & Ambroise
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#21
12.04.2025, 23:44  ✶  

Astaroth całkiem zgrabnie rzucił zaklęcie w stronę mężczyzny, udało mu się odsłonić jego twarz. Dzięki temu mieli szansę dostrzec rysy jego twarzy. Oczywiście, że przyglądała mu się uważnie, skoro już miała taką szansę, bo dlaczego by nie? Był młody, miał jasną cerę, Yaxleyówna jednak przede wszystkim zwróciła uwagę na jego oczy - orzechowe z ciemną obwódką, nie sądziła, że szybko je zapomni. Tak samo jak całą resztę, ciemne włosy, owalną twarz, zarysowaną szczękę, na pewno zapamięta to wszystko, być może będą mogli poszukać go później na własną rękę - nie było szansy, że poszłaby z tym do ministerstwa, wolała załatwiać podobne sprawy na własną rękę.

Przeczuwała, że ten typ może być niebezpieczny, czasem pojawiało się takie wrażenie, czy się bała? Chyba nie, nie, aż tak, aby stanąć w miejscu i mieć problem z poruszeniem, to nie był jeszcze ten moment, Geraldine w końcu miała do czynienia z różnymi typami.

Ona i Ambroise mieli problem z tym, aby rzucić zaklęcia, nie wiedziała, czym było to spowodowane, czy tym tłumem, który znajdował się wokół nich, żywiołem, który co chwila przypominał o tym, gdzie się znajdowali. No nie wyszło im - bywało i tak, mimo, że przecież naprawdę była wprawiona w dziedzinie kształtowania magii, to powinna być dla niej pestka, ale tym razem nie była.

Czuła, że tamten chłopak ich widział, tak jak oni widzieli jego, tyle, że co z tego? Co mógłby im zrobić, mogłaby go nawet zachęcić do tego, aby ich odszukał, wtedy pokazałaby mu z kim miał zamiar się zmierzyć. Nie bała się tych oszołomów.

Dostrzegła, że ktoś się ruszył, rzucił zaklęcie, które pomknęło w ich kierunku - musieli spierdalać, jeśli nie chcieli się tutaj z nimi przepychać. Jasne, najchętniej udowodniłaby im, że chuja umieją, tyle, że zbyt wiele osób znajdowało się wokół nich - nie chciała przypadkiem skrzywdzić niewinnych, nie mogła ot tak sięgnąć po różdżkę i zacząć się napierdalać na zaklęcia. Wybrała więc coś, co wcale nie było dla niej typowe- taktyczny odwrót.

Kątem oka dostrzegła, że brat zrobił to samo, całkiem zgrabnie umknął przed zaklęcie, a nawet chyba udało mu się uratować jakąś niewinną duszę, czuła ciepło na serduszku, kolejny argument świadczący o tym, że Astaroth miał w sobie jeszcze odrobinę człowieczeństwa.

Ona również nie zwlekała, próbowała umknąć przed zaklęciem, wychylając się w lewo. Była zwinna, musiało jej się udać, prawda? Astaroth wcale nie musiał tego mówić w głos, wiedziała, że się zgodzą co do tego, co mieli robić, tak samo Roise, na pewno wybrał te samo rozwiązanie, czuła, że będzie na nią wkurwiony za to, że w ogóle próbowała, tyle, że przy tym naprawdę była grzeczna. Nie do końca typowo dla siebie postanowiła nie podejmować walki, wręcz przeciwnie - uciec, bo przecież mieli inne osoby, którymi musieli się zająć.


//
rzucam na AF ◉◉◉◉◉
Rzut 1d100+25 - 91 +25 = 116
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#22
13.04.2025, 00:35  ✶  
Od samego początku nie odpowiadała mu ta nagła inwencja Astarotha. Przypływ ambicji najmłodszego Yaxleya, by stać się urodzoną sześćdziesiątką. Naczelnym ministralnym pieskiem, który w tak krytycznym momencie, gdy liczyła się dosłownie każda sekunda, postanowił bawić się w odkrywanie twarzy podpalaczy.
Do dopełnienia obrazka brakowało im jeszcze tylko jednej, nieco nerdowatej przedstawicielki płci pięknej i gadającego psa. Na ich nieszczęście, niestety Prudence Bletchley została poniesiona gdzieś przez tłum na plecach Aloysiusa Rookwooda a Ministerstwo ewidentnie zawiodło z posłaniem Erika Longbottoma na ulice, by jak zwykle ratował dzień (czy tam noc) swoją elegancko medialną gębą.
Od samego początku byli skazani na porażkę. Ku zgryzocie Ambroisa, tylko on był na tyle przytomny, żeby zdawać sobie z tego sprawę. Już na starcie nie był bowiem przekonany do tego, by ciskać jakimikolwiek zaklęciami w tak gęstym tłumie.
Nie bez powodu przecież nie wdali się z Geraldine w konfrontację z człowiekiem, który zaatakował ich tamtym ognistym, czarnomagicznym zaklęciem. Jakiekolwiek próby skutecznego wycelowania kuli światła dostatecznie jasnej, żeby oślepić podpalaczy spaliły na panewce jeszcze zanim się dobrze rozpoczęły. Wiedział to już praktycznie w momencie, w którym rzucił zaklęcie, nie musząc zastanawiać się wiele dłużej.
Być może była to nie tylko kwestia otaczającego go tłumu, lecz także czegoś głębszego. Tego, co siedziało we wnętrzu Roisa praktycznie od samego początku tego tragicznego wieczoru. Jasne. Usiłował ignorować fakt, że jest bardziej rozproszony niż zazwyczaj, jednak fakty pozostawały faktami i cokolwiek sobie założył po prostu nie wyszło.
Jak na dodatkową ironię, wykształtowane światło było przy tym jednak dostatecznie jasne, żeby wyjątkowo dobrze (wyśmienicie, co nie, Geraldine?) podkreśliło wszystkie szczegóły rysów twarzy czarodzieja, którego Roth pozbawił chusty z twarzy. To był groźny człowiek. Jeden z tych, z którymi nie należy zadzierać zupełnie bez powodu.
A oni tego powodu zdecydowanie nie mieli. Przynajmniej nie z perspektywy Greengrassa, dla którego ta cała akcja była po prostu niebezpieczną, porywczą, bezsensowną stratą czasu. Tego, którego i tak im brakowało, żeby dotrzeć do wszystkich najbliższych osób. Musieli priorytetyzować. Wybrali najgorszy z możliwych priorytetów.
Był zły. Naprawdę zły. Nie zamierzał nawet tego ukrywać, nawet jeśli w dalszym ciągu osłaniał większość twarzy chustką, resztę kryjąc pod kapturem. Jego oczy zdecydowanie mówiły dostatecznie wiele. Po prawdzie mówiąc, dokładnie wszystko, czego nie powiedziały zaciśnięte usta. Mieli sobie do pogadania. Wszyscy, co do jednego.
Wpierw jednak musieli jakoś przetrwać ten wieczór. Ambroise nie miał czasu obserwować bohaterskiej akcji ulubionego szwagra. Działał instynktownie, reagując praktycznie w tym samym momencie, w którym towarzysze ich nie mniej ulubionego piromana postanowili przejść do ofensywy. Nie potrzebował do tego wrzasku od Astarotha, instynktownie uskoczył w prawo - w przeciwnym kierunku do tego, który obrała Geraldine.
Nie zrobił tego celowo, jednak z dwojga złego, rozpraszał tym przynajmniej część uwagi agresorów. W razie czego wziąłby zaklęcie tylko na siebie, nie mając tego w planach, tylko chcąc praktycznie od razu po tym rzucić się do ucieczki w taki sposób, aby zaraz ponownie dołączyć do reszty. Nie zamierzał wdawać się w walkę, nigdy tego nie planował.
A jednak ostatnio życie nieczęsto uwzględniało jego plany, więc mentalnie przygotowywał się na wszystko.

AF (III) - uskok w prawo do ucieczki
Rzut 1d100+15 - 18 +15 = 33


Wciąż gram pod pogorszony stan psychiczny, utrudnione skupienie, chaotyczne myśli etc. będący efektem połączenia zawad Gigant (I) i Tafefobia - strach przed byciem pogrzebanym żywcem (0) w wydarzeniach z poprzednich wątków.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Panicz Z Kłami
Hot blood these veins
My pleasure is their pain
Bardzo wysoki - mierzy 192 cm wzrostu. Z reguły ubiera się w czarne bądź stonowane kolory, ale można go spotkać w wielobarwnym ubiorze. Włosy ciemnobrązowe, oczy zielone. Jest bardzo blady, ma sine wokół oczu, które nieco jaśnieje, kiedy jest nasycony, ale to nieczęsto się zdarza.

Astaroth Yaxley
#23
13.04.2025, 18:25  ✶  
Serce... biło mi jak szalone? Nie, nie biło. Powinno, ale ani drgnęło, gdy ruszyłem do biegu. Kolejne z tych osobliwych doświadczeń, które przypominały mi, że pewne rzeczy już minęły. Że nie wrócą. Że ja się nie zmienię. Nie poczuję już tej adrenaliny buzującej we krwi; jedynie co najwyżej w wyobrażeniach. Więc... prawdopodobnie znowu umykałem śmierci, ale nie czułem tego. Biegłem przed siebie, starając się wybierać mniej zatłoczone miejsca, unikać zaklęć i jednocześnie nikogo na nie nie narazić.
A jednak, w takich improwizowanych akcjach zawsze coś szło nie tak.
Tym razem zaskoczyła mnie dziewczyna. Może młoda kobieta. Wymknęła się z trzewi płonącego budynku, wpadła prosto na mnie. Albo ja na nią. O mało co nie przewróciłem nas obojga. Pewnie bym ją wyminął i pobiegł dalej, ale kątem oka dostrzegłem światło lecącego zaklęcia. Tego, które było zarezerwowane dla mnie.
Zadziałałem instynktownie, chwyciłem ją i może trochę zbyt gwałtownie zmusiłem do schylenia się. Sam również się zgarbiłem. Zaklęcie przeleciało nad naszymi głowami. Blisko.
Rzuciłem spojrzenie na moich towarzyszy. Wydawali się cali. Unikali zagrożenia, byli w ruchu. Dobrze.
Pomogłem dziewczynie się podnieść i pociągnąłem ją za najbliższy zakręt, poza pole widzenia oprychów. Nie liczyli się z nikim. Z kobietami, z dziećmi – wszyscy byli celem. Więc... czy właśnie uratowałem jej życie? Nie, to nic heroicznego. Bo przecież to ja sprowokowałem atak. To wszystko było moją winą. Uratowałem ją jedynie przed skutkami własnych decyzji.
Sprawdziłem, czy sam nie zrobiłem jej krzywdy swoją gwałtownością, ale wszystko wydawało się być w porządku. Normalnie się wypowiadała, była przede wszystkim przytomna. Bardzo przerażona.
– Po prostu uważaj na siebie. Nie czekaj na nikogo. Nie szukaj nikogo. Uciekaj z tej części miasta... Ukryj się u znajomych, daleko stąd, gdziekolwiek, póki z nieba nie przestanie sypać się popiół, dobrze? – powiedziałem rzeczowo. Przynajmniej taką miałem nadzieję.
Przełknąłem ślinę.
Była śliczna. Ale załzawione oczy i umorusana twarz mówiły jasno, czym stał się Londyn. Polem walki. Widziałem ludzi w podobnym stanie – przerażonych, zmęczonych, zgnębionych przez potwory. Ale nigdy jeszcze nie widziałem ich tak... cierpiących przez innych ludzi. Tak nie powinno być.
Piękna. Miała śliczne piegi. Chciałem przetrzeć palcem jej policzek, ale wstrzymałem się w połowie gestu. Spojrzałem na własną bladą skórę. Przypomniałem sobie, czym jestem. Potworem.
Zacisnąłem zęby. Szybko zreflektowałem się. Upewniłem się, że zrozumiała moje polecenia, rzuciłem jej szybkie powodzenia i w podskokach dołączyłem do Geraldine. Serce wciąż mi nie waliło, chociaż teraz powinno z podwójną mocą.
– Gdzie to mieszkanie? Zaraz kończy nam się ulica – rzuciłem, nie komentując ani pościgu ze strony oprychów, ani tego, że właśnie uratowałem komuś życie. Bo wiedziałem jedno: niezależnie od tego, ile zrobię dobrego, nie odkupię własnych win. Zostałem przeklęty. Dosłownie.

| Zawada kompletny dziwak - wycofuje się z reakcji społecznych przez bladość skóry.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#24
13.04.2025, 19:25  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.04.2025, 19:34 przez Geraldine Yaxley.)  

Geraldine miała odmienne zdanie od Ambroisa. Roth nie mówił, że na pewno pójdzie do ministerstwa, bardziej brała pod uwagę tę drugą opcję o której wspomniał - że sam zajmie się problemem, właśnie dlatego podjęła taką, a nie inną decyzję, dlatego go poparła, bo chciała, żeby jej brat czuł się potrzebny, dzięki temu w jego nieżyciu mógł się pojawić jakiś cel. Jasne, zemsta nie była szczególnie dobrym wyjście, ale od czegoś było warto zacząć. Małymi krokami, powoli, powinno mu się jakoś udać wrócić do życia, przynajmniej tego względnego. Właśnie przez to postanowiła pozwolić mu to zrobić, zresztą, czy w ogóle pytał o zgodę? Byli rodzeństwem, wiedziała, że jeśli się na coś uprze, to nie było zmiłuj, ona przecież miała tak samo.

Co oni by zrobili bez Roisa, który zawsze miał rację... Na szczęście nie musieli tego sprawdzać, bo może nie udało im się odwrócić uwagi typów, jednak wszyscy całkiem zgrabnie zaczęli spierdalać. Tamci nie powinni dogonić ich w tłumie, był za duży ścisk, wiedziała, że cała ich trójka była wysoka, więc nie mogli się czuć specjalnie bezpiecznie, bo zwracali na siebie uwagę, ale i tak minie chwila, zanim do nich dotrą.

Cel może nie został do końca osiągnięty, chociaż czy na pewno? Uciekli, zapamiętali twarz, nie chcieli dzisiaj robić nic więcej, więc wszystko nie poszło wcale tak źle, wręcz przeciwnie, całkiem gładko, prawda? Oczywiście, że Yaxleyówna widziała to raczej jako sukces, bo żadnemu z nich nie stała się krzywda, niby mogła, no ale nie stała, nie było więc sensu nad tym spuszczać. Podejrzewała, że jej chłopak miał na ten temat inne zdanie, ale jeszcze się nim z nimi nie dzielił, na pewno ich to nie ominie. Zbierało się coraz więcej tematów, które będą musieli poruszyć, gdy wreszcie znajdą się w bezpiecznym miejscu, na szczęście mieli do tego trochę czasu. Może Ambroise nieco złagodnieje, czy coś.

W końcu we trójkę znaleźli się niedaleko siebie, byli bezpieczni, no przynajmniej chwilowo, ani nikt w nich nie ciskał zaklęciami, ani nie oberwali szkłem, czy czymś innym, więc nie było z nimi tak najgorzej. - To ta kamienica. - Pokazała głową Astarothowi budynek, który znajdował się kilka metrów od nich.

Dopiero teraz spojrzała również na Ambroisa, chcąc zobaczyć, jak bardzo wkurwiony na nich był. Starała się to wyczytać z jego oczu, musiała wiedzieć na co powinna się szykować, ten wieczór dopiero się rozkręcał, a wiedziała, że zdążyła już go zirytować co najmniej dwiema podjętymi przez siebie decyzjami, noc była młoda, może przy trzeciej się wykasuje i będzie miała czystą kartę? Nie, nie powinna w to wierzyć, wiedziała, jakie miał podejście do jej spontaniczności.

Nie sądziła jednak, żeby zachowała się jakoś mocno kontrowersyjnie, raczej podejmowała decyzje zgodne z jej moralnością, udało im się dotrzeć do kamienicy, więc też ich założenia zostały spełnione, wcale nie było tak źle.



Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Eutierria (972), Geraldine Yaxley (3772), Astaroth Yaxley (2957), Ambroise Greengrass (6718)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa