• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu v
1 2 3 Dalej »
[08.09.1972] Sign of the times

[08.09.1972] Sign of the times
entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#1
02.04.2025, 21:57  ✶  
Nie była właściwie pewna, dlaczego postanowiła opuścić bezpieczne wnętrze Ataraxii i znaleźć się na zewnątrz. Może była w niej jakaś niepewność i początkowa panika, która nie była w stanie w pełni uwierzyć płomieniom, które zdawały się niedbale oblizywać front jej gabinetu spirytystycznego. Kiedy zobaczyła w jakim stanie znalazł się szyld, coś w niej się złamało ze złością, popędzając ją na ulicę, w gotowości by gasić ewentualny pożar.

A na zewnątrz panował chaos. Widziała go doskonale jeszcze ze środka, ale przypominało to raczej przyglądanie się spanikowanym rybkom, które goniły się w wodzie, przemykając to w jedną, to w drugą stronę. Ludzie krzyczeli, ktoś płakał, ktoś inny zaciągał inną osobę w najbliższy zaułek, korzystając ze sposobności że nikt nie zwracał na nich uwagi. Cóż, nikt kto by się tym odpowiednio zainteresował. Na Nokturnie wystarczyło niewiele by obudzili się wszelkiej maści oportuniści, dopatrujący się w ludzkiej tragedii korzyści dla samych siebie.

Pocieszającym wydawało się, że Podziemne Ścieżki pozostawały bezpieczne - oczywiście na tyle, na ile w ogóle mogły takimi być. Ważne jednak było, że ogień zdawał się interesować tylko tym, co tkwiło na powierzchni, pozwalając podziemnym lokatorom zająć się, co było dzisiaj dla nich najważniejsze, czyli wykorzystaniem całego zamieszania by uciąć wszelkie wycieczki niechcianych osobników. Wreszcie miał nastąpić koniec ze swobodnymi spacerami Brygady Uderzeniowej czy Aurorów, bo kiedy wszyscy na Nokturnie próbowali ugasić szalejący ogień i przeżyć dławiący dym, znane do tej pory wejścia na niższy poziom zostawały zamykane. Dobrze tylko, że nie opanowali umiejętności przenoszenia całych lokali, bo kto wie kto wylądowałby w jej piwnicy zamiast Głębiny.

Rosie obejrzała się przez ramię, słysząc jakiś podejrzany wrzask zbliżający się w jej stronę. Przebijał się przez trzask pobliskich budynków ledwo bo ledwo, ale samą grupkę pędzących czarodziejów trudno było nie zauważyć, kiedy spojrzało się wreszcie w dół ulicy. McKinnon zrobiła krok, chociaż na dobrą sprawę powinna zwyczajnie wrócić do środka, tam gdzie pozostawała bezpieczna, bo kiedy tylko nieznajomi znaleźli się bliżej, czyjeś ręce uderzyły w nią, zwalając z nóg i sprawiając że uderzyła o bruk.

Jęknęła, czując jak kości pulsują bólem w zetknięciu z kamieniem. Zawsze była słabej budowy, jakby mięśnie wzbraniały się za wszelką cenę, by obudować jej sylwetkę i nadać jej trochę wytrzymałości. Zagryzła zęby, rozważając w głowie czy ten drobny akt agresji nie skończył się właśnie czymś poważniejszym z właściwą dla siebie, odrobiną dramatyzmu. Kiedy jednak przekręciła się i usiadła pokracznie na bruku, jedyne co zostało nadszarpnięte to czystość jej szaty, a na nogach rozlewały się natychmiast pokaźne siniaki.


pies wojny
I get mean when i'm nervous
just like a bad dog
Krótko przystrzyżony szatyn, o gęstych brwiach i dłuższych bokobrodach. Bez zarostu za to niedokładnie ogolony, jakby od tępej brzytwy. W rozciągniętym swetrze w dodatku podziurawionym. Sprawia wrażenie bezdomnego, jednak dobrze zbudowanego, wysokiego[187] i o pełnym, bielutkim uzębieniu. Niesie za sobą nieprzyjemną woń wilgoci i zmokłego kundla. Zielone oczy ze smutnym spojrzeniem, zwykle wbitym gdzieś pod nogi.

Maddox Greyback
#2
27.04.2025, 21:47  ✶  

Dobrze wiedział w jakim celu wychodził tej nocy z czeluści podziemia. Podobnie jak inne monstra jego typu szukał krwi i zemsty. Krwawej zemsty. Rewanżu na wszystkich, którzy do tej pory nadepnęli na jego odcisk. Udało mu się dokonać zemsty na brygadziście za węszenie tam, gdzie nie powinien. Za to, że wciskał swój psi pysk tam, gdzie nie powinien. Psy współpracowały z glinami, ale wilków ludzie od zawsze się bali. I już Maddoxa w tym pysk, żeby pozostało tak jak najdłużej. Wilki powinni się trzymać razem, w Sforze, bo polegać mogły wyłącznie na sobie. Powinny trzymać się na uboczu z daleka od innych, z daleka od ludzi. Jedyne czego nie powinny wilki to bać się wolności.

Po nieco męczącej, ale właściwie nieco zabawnej pogawędce z platynową pchełką Malfoyów miał w planie do wyrównania jeszcze jeden rachunek. I tutaj sprawa nie była tak prosta jak przy zamordowaniu mundurowego detektywa. Miał ochotę zajrzeć do Rejwachu. Nie było go tam od ostatniej przepychanki z Aseną, a przecież odgrażał się, że jeszcze wróci. Ale tym razem nie chciał rozmawiać z nią, ale z jej szefem. I tutaj pojawiał się pewny konflikt interesów. Bo z jednej strony chciał uświadomić tego kapelusznika jak wielkim zagrożeniem jest dla niego trzymanie pod swoim dachem czegoś co nie należy do niego. Z drugiej zaś ponoć miał pomóc Faya, kiedy ta miała kłopoty po incydencie w Kniei. Pomógł jej, kiedy jej klątwa wymknęła się jej spod kontroli, czyli wtedy kiedy hybryda potrzebowała pomocy najbardziej, a kiedy prawnie nikt nigdy nie ma odwagi tego zrobić. Nie miał pojęcia, dlaczego facet to zrobił, ale skoro zadbał o jego dziewczynę, to Maddox miał w pewien sposób dług wdzięczności u niego. Nie do końca było mu to w smak, ale bezpieczeństwo Feye było ważniejsze niż porachunki na mieście. W każdym razie należał się dla szefa Rejwachu wpierdol i podziękowania. W jakiej kolejności? To zamierzał ustalić sobie już na miejscu.

Matka tylko wie, jak mogłoby się to skończyć, zwłaszcza w noc rozliczeń, kiedy hamulce puszczały niemal każdemu. Unikał głównych ulic, przemieszczał się głównie zaułkami i bocznymi alejkami, aby unikać zbiorowisk ludzi. Wrzaski nie robiły już na nim wrażenia, raczej odbierał to jako krótki sygnał, że w pobliżu coś może się dziać. Zauważył grupę przebiegających osób, być może przed czymś uciekali, a może kogoś gonili. I najpewniej miałby to gdzieś, gdyby nie fakt, że jeden z nich uderzył kobietę. Zdecydowanie miałby to w dupie, że jakaś laska teraz pada na bruk, gdyby nie to, że rozpoznał ją jako Rosie. I tutaj już nie mógł przejść obojętnie. Obcy dla obcych, ale swojski dla swoich. Momentalnie zboczył z obranego kursu i zaczął biec w kierunku napastników jego przyjaciółki.

- Mną tak szarpnij ty chuju! Zawołał groźnie już w odległości kilku metrów. Zmarszczył brwi, a usta same mu się rozchyliły ze złości. W przypływie złości już mimowolnie zaczął szczerzyć zębiska w zwierzęcym odruchu, gotowy do bójki. Popychać drobne blondynki na ulicy to mógł byle gnój bez szkoły, ale takiego rosłego gnoja bez szkoły już o wiele ciężej zepchnąć ze swojej drogi, co?



charyzma, grożę napastnikom Ruzi
Rzut Z 1d100 - 52
Sukces!
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Ambrosia McKinnon (411), Maddox Greyback (507)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa