02.06.2025, 13:14 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.06.2025, 13:24 przez Woody Tarpaulin.)
Czy podobało się Woody’emu dawanie pieniędzy Longbottomów Nokturniarzom? Niekoniecznie, ale tylko dlatego, że wolałby, aby dokarmiać nędzników pieniędzmi Godryka Longbottoma, nie Brenny. I tylko dlatego. Kasy w domu było po pas, więc oni nie mieli od tego zbiednieć, a prawdą było, że ci ludzie upchnięci w piwnicy nie mieli dokąd wracać. Czy rzeczywiście stracili całe oszczędności — tego nie wiedział, lecz na własne oczy widział, jak ich Warsztat ginie w ogniu.
Jeśli zaś szło o dogadywanie się z pijakami, wcale nie udało mu się to imponująco. Został — jak niezliczoną ilość razy tej nocy — odtrącony bezceremonialnie. Nokturniarze stanowili doprawdy niewdzięczną grupę do niesienia pomocy. Na szczęście nie chęć uzyskania czyjejkolwiek wdzięczności i poklasku motywowała Woody’ego, a fundamentalna niezgoda na okrucieństwo hordy Voldemorta — z obojętnością znosił więc obelgi, odepchnięcia i ciosy (nie tak dawno temu owa stara jędza przyłożyła mu przecież miotłą, gdy siłą zmusił ją do wyjścia z jej nieszczęsnego lokalu).
Zostawił pijaka w spokoju: nie to nie. Na siłę go nie uszczęśliwi. Chłop zapadł z powrotem w drzemkę, a Woody — wspierając się ręką o ścianę, aby się nie przewrócić — ukucnął następnie obok związanego czarodzieja.
— Hej, kolego. Ochłonął?
Ten z kolei, mugolak zdradzony przez swoich ziomków, płonął żądzą zemsty na swoich judaszach, niezależnie od tego, czy miałby przy tym zginąć z ręki Śmierciożerców. Nic dziwnego, że początkowo z jego strony odpowiedziało Tarpaulinowi harde spojrzenie i cisza.
— Jak zejdą z ulicy, to polecisz się z nimi porachować. Nie moja brocha, co tam potem będziecie między sobą wyrabiać. Nawet im lepiej przyłożysz, jak ta zawierucha przycichnie — spróbował go udobruchać, unosząc ręce w pojednawczym geście. — Zorganizować ci coś w międzyczasie?
rzucam jeszcze raz na charyzmę, bo a nuż chociaż jeniec pęknie
Związany patrzył na niego chwilę, dając wyraźnie do zrozumienia, że nie w smak mu trwanie w więzach i że wcale nie ochłonął, lecz gdy już Woody miał zbierać się do wstawania, jeniec otworzył usta:
— W kieszeni. — Pokazał palcem na swoją kurtkę. Woody włożył tam rękę i wydobył karteczkę z nabazgraną nazwą lokalu na Podziemnych Ścieżkach oraz godziną. — Moja dziewucha miała na mnie czekać. Powiedz, żeby uciekała beze mnie. Ja ją dogonię, będzie wiedziała gdzie — powiedział cicho; tak, aby inni lokatorzy piwnicy nie usłyszeli.
Woody skinął głową, wstał i podszedł do zakamuflowanej Brenny, z którą szeptem wymienili się komentarzami.
— Wygląda na to, że mnie czeka kolejna wizyta na Ścieżkach. Mam jeszcze chwilę. — Pokazał jej kartkę. Do umówionej godziny było jeszcze trochę czasu. — Pomóc ci tam?
Jeśli zaś szło o dogadywanie się z pijakami, wcale nie udało mu się to imponująco. Został — jak niezliczoną ilość razy tej nocy — odtrącony bezceremonialnie. Nokturniarze stanowili doprawdy niewdzięczną grupę do niesienia pomocy. Na szczęście nie chęć uzyskania czyjejkolwiek wdzięczności i poklasku motywowała Woody’ego, a fundamentalna niezgoda na okrucieństwo hordy Voldemorta — z obojętnością znosił więc obelgi, odepchnięcia i ciosy (nie tak dawno temu owa stara jędza przyłożyła mu przecież miotłą, gdy siłą zmusił ją do wyjścia z jej nieszczęsnego lokalu).
Zostawił pijaka w spokoju: nie to nie. Na siłę go nie uszczęśliwi. Chłop zapadł z powrotem w drzemkę, a Woody — wspierając się ręką o ścianę, aby się nie przewrócić — ukucnął następnie obok związanego czarodzieja.
— Hej, kolego. Ochłonął?
Ten z kolei, mugolak zdradzony przez swoich ziomków, płonął żądzą zemsty na swoich judaszach, niezależnie od tego, czy miałby przy tym zginąć z ręki Śmierciożerców. Nic dziwnego, że początkowo z jego strony odpowiedziało Tarpaulinowi harde spojrzenie i cisza.
— Jak zejdą z ulicy, to polecisz się z nimi porachować. Nie moja brocha, co tam potem będziecie między sobą wyrabiać. Nawet im lepiej przyłożysz, jak ta zawierucha przycichnie — spróbował go udobruchać, unosząc ręce w pojednawczym geście. — Zorganizować ci coś w międzyczasie?
rzucam jeszcze raz na charyzmę, bo a nuż chociaż jeniec pęknie
Rzut N 1d100 - 97
Sukces!
Sukces!
Związany patrzył na niego chwilę, dając wyraźnie do zrozumienia, że nie w smak mu trwanie w więzach i że wcale nie ochłonął, lecz gdy już Woody miał zbierać się do wstawania, jeniec otworzył usta:
— W kieszeni. — Pokazał palcem na swoją kurtkę. Woody włożył tam rękę i wydobył karteczkę z nabazgraną nazwą lokalu na Podziemnych Ścieżkach oraz godziną. — Moja dziewucha miała na mnie czekać. Powiedz, żeby uciekała beze mnie. Ja ją dogonię, będzie wiedziała gdzie — powiedział cicho; tak, aby inni lokatorzy piwnicy nie usłyszeli.
Woody skinął głową, wstał i podszedł do zakamuflowanej Brenny, z którą szeptem wymienili się komentarzami.
— Wygląda na to, że mnie czeka kolejna wizyta na Ścieżkach. Mam jeszcze chwilę. — Pokazał jej kartkę. Do umówionej godziny było jeszcze trochę czasu. — Pomóc ci tam?
piw0 to moje paliwo