31.05.2025, 14:41 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.05.2025, 14:48 przez Woody Tarpaulin.)
Nie było łatwo opuścić Rejwach, gdy ciemne chmury zbierały się nad Londynem. Pozwoliła na to Woody’emu jedynie głęboka wiara w to, że Asena i Lewis będą w stanie utrzymać to miejsce w ryzach pod jego nieobecność, mimo że sytuacja zaczynała wyglądać — lekko mówiąc — nieciekawie. Ratowało go to, że zatrudniał naprawdę solidną ekipę, choć w codziennych okolicznościach absolutnie im tego nie mówił, a jedynie nieustannie podszczypał kreatywną złośliwością.
Siedzenie na tyłku i obserwowanie, jak zaczyna dziać się źle, nie było zaś w jego stylu, więc oto Woody Tarpaulin — jeszcze przed wyprawą na Podziemne Ścieżki, czyściutki i pełen sił oraz zapału, zupełnie nieświadomy, że w kieszeni jego kurtki śpi beztrosko fretka — wypadł na Ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Nie miał planu. Pierwszym krokiem było najprostsze rozglądnięcie się, próba zrozumienia, co tu się u licha działo. Wiry i chmury popiołów krążyły po szarzejącym niebie, gdzieniegdzie zdawało się, że jest ich więcej, gdzie indziej: nieco mniej. Szukał wśród nich jakiejś wskazówki, jakiejś prawidłowości. Źródło prochów niewątpliwie było magiczne, tego jednego mógł być pewien. I to jedno wystarczyło, aby wzbudzić niepokój: ktoś, kto był w stanie rozciągnąć nad dzielnicą tak szeroką klątwę, musiał dysponować niecodzienną siłą. Tożsamości tego kogoś nietrudno było się domyślić.
Podczas tego spaceru gustowny kapelusz Woody’ego Tarpaulina okazał się nieocenioną pomocą. Naciągnięty nisko na czoło, chronił oczy od znacznych ilości popiołów. A przynajmniej dopóki nie uniosło się twarzy ku niebu, co czarodziej czynił co parę kroków, niezdolny zahamować tej pokusy. Osłaniał się wówczas rękoma, mrużył oczy, lecz nie był w stanie przeniknąć przez czarne chmury i wypatrzeć źródła tej klątwy. Mógł natomiast szukać jej objawów.
Idąc ku Podziemnym Ścieżkom, wiódł wzrokiem od budynku do budynku, dzieląc swoją uwagę pomiędzy gęstniejące chmary a ludzi poruszających się po nokturnowych alejach w sposób dalece bardziej chaotyczny niż każdego innego dnia. Czasami kątem oka widział ogniste błyski w bocznych odnogach, lecz przy żadnej nie zatrzymywał się na dłużej. Wtem w zasięgu jego wzroku znalazło się coś, co wziął za ciemniejszą plamę na wieczornym niebie. Zatrzymał się wówczas, aby przyjrzeć się jej dokładniej.
Rzucam na percepcję, aby sprawdzić, czy mnie oczka nie mylą.
Czarna chmura zapulsowała nad jedną z kamienic nieopodal Białego Wiwerna. Woody patrzył, jak spływa na budynek milionem szarych drobin osiadających na gzymsach, parapetach i dachach. Wtem budowla na jego oczach zajęła się od popiołów ogniem. Nigdy nie widział płomieni naturalnego źródła, które wędrowałyby tak szybko i gwałtownie. Choć stał w oddaleniu kilku kroków, miał wrażenie, że aż do jego twarzy dotarło ciepło buchające pożaru.
A więc oto, z czym tej nocy przyjdzie się im mierzyć.
Siedzenie na tyłku i obserwowanie, jak zaczyna dziać się źle, nie było zaś w jego stylu, więc oto Woody Tarpaulin — jeszcze przed wyprawą na Podziemne Ścieżki, czyściutki i pełen sił oraz zapału, zupełnie nieświadomy, że w kieszeni jego kurtki śpi beztrosko fretka — wypadł na Ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Nie miał planu. Pierwszym krokiem było najprostsze rozglądnięcie się, próba zrozumienia, co tu się u licha działo. Wiry i chmury popiołów krążyły po szarzejącym niebie, gdzieniegdzie zdawało się, że jest ich więcej, gdzie indziej: nieco mniej. Szukał wśród nich jakiejś wskazówki, jakiejś prawidłowości. Źródło prochów niewątpliwie było magiczne, tego jednego mógł być pewien. I to jedno wystarczyło, aby wzbudzić niepokój: ktoś, kto był w stanie rozciągnąć nad dzielnicą tak szeroką klątwę, musiał dysponować niecodzienną siłą. Tożsamości tego kogoś nietrudno było się domyślić.
Podczas tego spaceru gustowny kapelusz Woody’ego Tarpaulina okazał się nieocenioną pomocą. Naciągnięty nisko na czoło, chronił oczy od znacznych ilości popiołów. A przynajmniej dopóki nie uniosło się twarzy ku niebu, co czarodziej czynił co parę kroków, niezdolny zahamować tej pokusy. Osłaniał się wówczas rękoma, mrużył oczy, lecz nie był w stanie przeniknąć przez czarne chmury i wypatrzeć źródła tej klątwy. Mógł natomiast szukać jej objawów.
Idąc ku Podziemnym Ścieżkom, wiódł wzrokiem od budynku do budynku, dzieląc swoją uwagę pomiędzy gęstniejące chmary a ludzi poruszających się po nokturnowych alejach w sposób dalece bardziej chaotyczny niż każdego innego dnia. Czasami kątem oka widział ogniste błyski w bocznych odnogach, lecz przy żadnej nie zatrzymywał się na dłużej. Wtem w zasięgu jego wzroku znalazło się coś, co wziął za ciemniejszą plamę na wieczornym niebie. Zatrzymał się wówczas, aby przyjrzeć się jej dokładniej.
Rzucam na percepcję, aby sprawdzić, czy mnie oczka nie mylą.
Rzut N 1d100 - 51
Sukces!
Sukces!
Czarna chmura zapulsowała nad jedną z kamienic nieopodal Białego Wiwerna. Woody patrzył, jak spływa na budynek milionem szarych drobin osiadających na gzymsach, parapetach i dachach. Wtem budowla na jego oczach zajęła się od popiołów ogniem. Nigdy nie widział płomieni naturalnego źródła, które wędrowałyby tak szybko i gwałtownie. Choć stał w oddaleniu kilku kroków, miał wrażenie, że aż do jego twarzy dotarło ciepło buchające pożaru.
A więc oto, z czym tej nocy przyjdzie się im mierzyć.
Koniec sesji
piw0 to moje paliwo