22.06.2025, 16:29 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.06.2025, 16:29 przez Anthony Ian Borgin.)
Anthony Borgin może i miewał przebłyski odpowiedzialności, ale nie dziś. Świat płonął, pomarańczowa aura unosiła się nad Londynem i miał ręce pełne roboty, wykonując oficjalne i nieoficjalne obowiązki, ale nie mógł, po prostu nie mógł odpuścić sobie sprawdzenia, czy z Roselyn wszystko było dobrze. Czuł się za nią odpowiedzialny, a od spotkania z jednej z alejek ze Stanleyem, nie mógł wyrzucić jej z głowy. Pozbył się więc stroju i maski, zostając w klasycznym dla siebie garniturze, usmolonym i wygniecionym, podobnie, jak koszula, która kiedyś była biała. Krawat miał poluźniony, włosy rozczochrane i przyklejone do mokrego od potu czoła. Było gorąco, każdy oddech zaczerpnięty w Londynie palił płuca i sprawiał, że marzył o zanurzeniu się w zimnej wodzie, odcinając od wszystkiego, co z ogniem było związane.
Pojawił się tu ze świstem, ruszając bez zastanowienia w stronę drzwi frontowych posiadłości swojej narzeczonej, czując narastający w nim niepokój. Bo co, jeśli coś się jej stało lub jego towarzysze maczali w tym palce? Przeklął brzydko pod nosem, wierzchem dłoni przecierając przeszklone od dymu i żaru oczy... Zatrzymał się gwałtownie, podnosząc wzrok na posiadłość — pozornie normalną, ale od góry dostrzegł ślad ognia, co wywołało konsternację na jego twarzy. Kilka sekund później przeklął znów, rozglądając się w panice dookoła. Przecież nie mogła być w środku, prawda? A co, jak dach się zawali? Zsunął marynarkę z ramion, zostawiając ją niedbale rzuconą na ziemi, a później podwinął rękawy koszuli, szukając w spodniach niewielkiej kieszonki na nogawce, gdzie trzymał różdżkę. Płonęło przez przypadek, czy może ktoś działał celowo? Anthony poczuł narastającą w nim frustrację i chęć uderzenia w mur, ale ten wyglądał źle i bez jego pomocy Warknął więc, a potem zbliżył się do bramy, wchodząc na teren posiadłości. Ogrody przysłaniał trochę dym, gdzieś w tle rozległ się huk i odgłos pękającego w oknie szkła, które rozsypało się kilka sekund później po trawniku, błyszcząc przy opadaniu, jak prawdziwe klejnoty.
- Roselyn lepiej żebyś była cała i zdrowa... - rzucił najgłośniej, jak umiał, próbując dotrzeć chyba do samego siebie i jednocześnie do frontowych drzwi, gotowy potraktować je, jeśli nie zaklęciem, to siłą. Przez chwilę zapomniał o tym, kim był i czym się zajmował, zapomniał o sygnecie tkwiącym na palcu i nie myślał wcale o tym, jak wkurwiłby się Stanley, gdyby go teraz zobaczył. Zawsze był nieco przewrażliwiony na kwestie narażania przez Anthonyego życia. Zapukał najpierw kulturalnie, a po pięciu sekundach, gdy nikt nie zareagował, miał na to małe szanse przez okno czasowe, które młody Borgin ustalił — złapał za klamkę i wszedł do środka. Było tu chłodniej, niż sądził, że będzie, dzięki czemu mógł złapać głębszy oddech. Zrobiło mu się lepiej, ale odetchnąć mógł dopiero wtedy, gdy upewni się, że dziewczyna była cała, zdrowa i nie była sierotą. O Merlinie, a co z jej bratem? Byli przecież blisko! Zacisnął usta, a drzwi trzasnęły za nim. - Dobry wieczór! Państwo Greengrass, Roselyn? - zawołał, oznajmiając tym samym swoje przybycie i rozglądając się w poszukiwaniu oznak życia, skierował się w stronę schodów. Bo wszystkie panny miały zwykle swoje pokoje na piętrze! Z początku uznał to za genialny pomysł, ale kilka sekund później do otępiałego nieco od emocji i wydarzeń umysłu dotarło, że mogła przecież być w cholernej szklarni.
Pojawił się tu ze świstem, ruszając bez zastanowienia w stronę drzwi frontowych posiadłości swojej narzeczonej, czując narastający w nim niepokój. Bo co, jeśli coś się jej stało lub jego towarzysze maczali w tym palce? Przeklął brzydko pod nosem, wierzchem dłoni przecierając przeszklone od dymu i żaru oczy... Zatrzymał się gwałtownie, podnosząc wzrok na posiadłość — pozornie normalną, ale od góry dostrzegł ślad ognia, co wywołało konsternację na jego twarzy. Kilka sekund później przeklął znów, rozglądając się w panice dookoła. Przecież nie mogła być w środku, prawda? A co, jak dach się zawali? Zsunął marynarkę z ramion, zostawiając ją niedbale rzuconą na ziemi, a później podwinął rękawy koszuli, szukając w spodniach niewielkiej kieszonki na nogawce, gdzie trzymał różdżkę. Płonęło przez przypadek, czy może ktoś działał celowo? Anthony poczuł narastającą w nim frustrację i chęć uderzenia w mur, ale ten wyglądał źle i bez jego pomocy Warknął więc, a potem zbliżył się do bramy, wchodząc na teren posiadłości. Ogrody przysłaniał trochę dym, gdzieś w tle rozległ się huk i odgłos pękającego w oknie szkła, które rozsypało się kilka sekund później po trawniku, błyszcząc przy opadaniu, jak prawdziwe klejnoty.
- Roselyn lepiej żebyś była cała i zdrowa... - rzucił najgłośniej, jak umiał, próbując dotrzeć chyba do samego siebie i jednocześnie do frontowych drzwi, gotowy potraktować je, jeśli nie zaklęciem, to siłą. Przez chwilę zapomniał o tym, kim był i czym się zajmował, zapomniał o sygnecie tkwiącym na palcu i nie myślał wcale o tym, jak wkurwiłby się Stanley, gdyby go teraz zobaczył. Zawsze był nieco przewrażliwiony na kwestie narażania przez Anthonyego życia. Zapukał najpierw kulturalnie, a po pięciu sekundach, gdy nikt nie zareagował, miał na to małe szanse przez okno czasowe, które młody Borgin ustalił — złapał za klamkę i wszedł do środka. Było tu chłodniej, niż sądził, że będzie, dzięki czemu mógł złapać głębszy oddech. Zrobiło mu się lepiej, ale odetchnąć mógł dopiero wtedy, gdy upewni się, że dziewczyna była cała, zdrowa i nie była sierotą. O Merlinie, a co z jej bratem? Byli przecież blisko! Zacisnął usta, a drzwi trzasnęły za nim. - Dobry wieczór! Państwo Greengrass, Roselyn? - zawołał, oznajmiając tym samym swoje przybycie i rozglądając się w poszukiwaniu oznak życia, skierował się w stronę schodów. Bo wszystkie panny miały zwykle swoje pokoje na piętrze! Z początku uznał to za genialny pomysł, ale kilka sekund później do otępiałego nieco od emocji i wydarzeń umysłu dotarło, że mogła przecież być w cholernej szklarni.