30.09.2025, 15:51 ✶
Przymknął oczy - na chwilę, tylko na chwilę - i nawet nie drgnął, potraktowany zaklęciem Odysseusa, choć magia połaskotała go na wysokości mostka i rozpłynęła się po piersi. Kaszlał od pięciu dni, wyrywało go to ze snu w nocy, był obolały, odpluwał tę obrzydliwą czarną flegmę (raz zdarzyło mu się ją odruchowo połknąć i momentalnie zwymiotować) i prawdę mówiąc, było mu wszystko jedno, różdżka, eliksir, wahadełko - cokolwiek, byle ten kaszel ustąpił.
- Nie jesteś pulmonologiem - wychrypiał, zanim zdążył się powstrzymać. Spojrzał na magipsychiatrę i dodał potulnie - Przepraszam. Trzyma mnie to od tych pożarów. Oczywiście, że ci zapłacę.
Był wdzięczny za pomoc. Odysseus leczył jego umysł, sumiennie i skutecznie, ale z kaszlem mógłby odesłać go do Munga - dla zasady, bo po co niby miałby odwalać robotę za jakiegoś magomedyka z odpowiednią specjalizacją? Albo w imię jakiejś pokręconej filozofii terapeutycznej. Albo wreszcie w odwecie za wcześniejsze przekomarzania, uznawszy, że jedna nieprzespana noc i jeden dzień z piaskiem pod powiekami i mgłą w głowie więcej nie zabiją pacjenta. W końcu był tylko człowiekiem.
Podał mu jednak eliksir, a Lazarus sięgnął po niego, trochę niezdarnie, bo wciąż odczuwał efekty ataku. Jego palce najpierw natrafiły na dłoń uzdrowiciela, a dopiero potem na szkło. W milczeniu odkorkował buteleczkę i bez wahania wypił zawartość. Była trochę gęstsza, niż syrop, ale rzadsza, niż miód i pozostawiła warstwę w ustach i gardle, jak opatrunek. Oblizał usta, badając to wrażenie. Dziwne, ale skoro miało pomóc - do zniesienia.
Niezrażony mrukliwym tonem magipsychiatry, zdobył się na czarny humor.
- Pytam o koniec, a tymczasem może to będzie prostsze, niż myślałem? Niewydolność oddechowa po kontakcie z produktami czarnomagicznego spalania?
Wzruszył raionami. Humor. Tym właśnie był ten pomysł. Nie czymś, w co Lazarus chciał wierzyć. Nie czymś, na co czekał i definitywnie nie czymś, czego pragnął.
Nie poczuł się dotknięty wcześniejszymi słowami Fawleya o Ministerstwie. Trafna ocena i doskonale logiczne rozumowanie. To prawda, w ministerialnych biurach i na korytarzach bezustannie spotykały się fale arogancji i uniżoności, i człowiek chcąc nie chcąc brodził w tej mieszaninie, jak w szlamie na podłodze dawno zalanego lochu.
Dobry temat do haiku. Żyzne i obrzydliwe zarazem. Jak… wiele rzeczy w przyrodzie.
W zamyśleniu zmierzył wzrokiem Odysseusa i uśmiechnął się do swoich myśli.
- Nie, myślę, że byś tam nie wytrzymał - podjął temat, również bez złośliwości - To bardzo… frustrujące miejsce. Sam czasami się zastanawiam, czy tkwię tam z przyzwyczajenia, czy po to by się ukarać - wzruszył ramionami - Może po prostu lubię cierpieć.
Nie był pewien, czy to zasługuje na podziw, ale nie protestował. Miło było słyszeć słowa uznania od Odysa.
- Nie jesteś pulmonologiem - wychrypiał, zanim zdążył się powstrzymać. Spojrzał na magipsychiatrę i dodał potulnie - Przepraszam. Trzyma mnie to od tych pożarów. Oczywiście, że ci zapłacę.
Był wdzięczny za pomoc. Odysseus leczył jego umysł, sumiennie i skutecznie, ale z kaszlem mógłby odesłać go do Munga - dla zasady, bo po co niby miałby odwalać robotę za jakiegoś magomedyka z odpowiednią specjalizacją? Albo w imię jakiejś pokręconej filozofii terapeutycznej. Albo wreszcie w odwecie za wcześniejsze przekomarzania, uznawszy, że jedna nieprzespana noc i jeden dzień z piaskiem pod powiekami i mgłą w głowie więcej nie zabiją pacjenta. W końcu był tylko człowiekiem.
Podał mu jednak eliksir, a Lazarus sięgnął po niego, trochę niezdarnie, bo wciąż odczuwał efekty ataku. Jego palce najpierw natrafiły na dłoń uzdrowiciela, a dopiero potem na szkło. W milczeniu odkorkował buteleczkę i bez wahania wypił zawartość. Była trochę gęstsza, niż syrop, ale rzadsza, niż miód i pozostawiła warstwę w ustach i gardle, jak opatrunek. Oblizał usta, badając to wrażenie. Dziwne, ale skoro miało pomóc - do zniesienia.
Niezrażony mrukliwym tonem magipsychiatry, zdobył się na czarny humor.
- Pytam o koniec, a tymczasem może to będzie prostsze, niż myślałem? Niewydolność oddechowa po kontakcie z produktami czarnomagicznego spalania?
Wzruszył raionami. Humor. Tym właśnie był ten pomysł. Nie czymś, w co Lazarus chciał wierzyć. Nie czymś, na co czekał i definitywnie nie czymś, czego pragnął.
Nie poczuł się dotknięty wcześniejszymi słowami Fawleya o Ministerstwie. Trafna ocena i doskonale logiczne rozumowanie. To prawda, w ministerialnych biurach i na korytarzach bezustannie spotykały się fale arogancji i uniżoności, i człowiek chcąc nie chcąc brodził w tej mieszaninie, jak w szlamie na podłodze dawno zalanego lochu.
Dobry temat do haiku. Żyzne i obrzydliwe zarazem. Jak… wiele rzeczy w przyrodzie.
W zamyśleniu zmierzył wzrokiem Odysseusa i uśmiechnął się do swoich myśli.
- Nie, myślę, że byś tam nie wytrzymał - podjął temat, również bez złośliwości - To bardzo… frustrujące miejsce. Sam czasami się zastanawiam, czy tkwię tam z przyzwyczajenia, czy po to by się ukarać - wzruszył ramionami - Może po prostu lubię cierpieć.
Nie był pewien, czy to zasługuje na podziw, ale nie protestował. Miło było słyszeć słowa uznania od Odysa.