• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[13.09.1972] popołudnia bezkarnie cytrynowe | Geraldine & Benjy

[13.09.1972] popołudnia bezkarnie cytrynowe | Geraldine & Benjy
Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#11
11.08.2025, 10:59  ✶  
Zacisnąłem lekko szczękę, myśląc, że to dobrze, iż cokolwiek przynosiło jej ulgę, chociaż nie mogłem pozbyć się wrażenia, że to coś więcej niż tylko „tymczasowa niedyspozycja”. Spojrzałem na nią, nie do końca przekonany, czy sam w to wierzę. Nie chciałem się jednak wtrącać w to, co było jej prywatną sprawą, zwłaszcza jeśli sama była przekonana o tym, co mówi. Naturalnie - zwróciłem uwagę na ton, w jakim mówiła i to lekkie powątpiewanie na końcu części wypowiedzi. To nie było coś, co można było przeoczyć, nawet gdybym chciał.
Wzruszyłem ramionami, bo co innego miałem zrobić? Nie chciałem przesadzić, nie było w tym braku szacunku, raczej sceptycyzm wynikający z doświadczenia. Nie byłem uzdrowicielem, nie zamierzałem podawać się za znawcę medycyny, ale też nie miałem zamiaru udawać, że wszystko było w porządku. Nim się obejrzałem, spojrzałem na nią z wyrazem twarzy, który był czymś pomiędzy rozbawieniem a przekąsem.
- Wiesz, słyszałem jusz kiedyś od kogoś, sze to „niestlawność, zatlucie pokalmowe”, później doszły do tego inne objawy... - Odpowiedziałem niemal mimochodem, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie, chociaż czułem, że temat był cięższy, niż chcielibyśmy przyznać. Nie do końca wierzyłem w te uspokajające założenia, że to tylko przelotna choroba, jakie z pewnością kryły się pod jej słowami, chociaż trudno było mi przyznać to na głos bez narażania się na jej gniew i oburzenie, czego teraz nie planowałem robić. To, co mówiła, miało wagę, której nie dało się po prostu zignorować. Mimo wszystko jednak starałem się zachować dystans - nie chciałem, żeby rozmowa zsunęła się na terytorium dramatów, które wolałem omijać szerokim łukiem.
Z drugiej strony byłem też świadomy, jak łatwo w takich sytuacjach ludzie łapią się na to, co może dać im choć odrobinę spokoju, nawet jeśli to tylko złudzenie.
- Nie mówię, sze nie mosze byś inaczej. Skolo jesteś pewna i to tylko zwykłe mdłości, to nic, nic ci nie insynuuję, nie ma tematu. -  Przyznałem, unosząc lekko brwi, z lekkim, prawie niedbałym uśmiechem, który krył w sobie coś więcej niż tylko żart. Zawiesiłem głos na chwilę, by dać jej czas na reakcję, ale w moich oczach było widać nie do końca ukrywaną dozę powątpiewania. Nie chciałem brzmieć zbyt medycznie czy pouczająco, bo to nie był moment na to, ale nie potrafiłem ukryć cienia sceptycyzmu, który czaił się gdzieś głęboko, bo... Znałem ich charaktery - zarówno jej, jak i Ambroise’a - może nie zamierzałem wdawać się w szczegóły, bo to nie była moja sprawa, ale byłem całkowicie przekonany, że ich relacja nie znała granic, które wielu innych uważało za nienaruszalne przed zawarciem związku małżeńskiego. Oczywiście, nie wnikałem w ich prywatne układy, ale… Po tym, co widziałem wtedy na klatce schodowej, trudno było mi uwierzyć, że czekają do ślubu z konsumpcją swoich uczuć, zachowując czystość i zadowalając się pocałunkami. Raczej nie chodzili na spotkania z przyzwoitkami, a nawet tutaj, w Exmoor, będącym dużym domem z wieloma pokojami, mieli jedną sypialnię, co mówiło samo za siebie. Nie chciałem jej urazić, ale nie widziałem sensu udawać, że nie wiem, jak działa ten świat. Spojrzałem na nią jeszcze raz, próbując odczytać jej myśli i emocje, które skrywała za powściągliwym wyrazem twarzy. Nie chciałem za bardzo się wtrącać, nie chciałem być tym, który miesza i komplikuje, jednak byłem pewien, że jeśli chodziło o coś poważniejszego, to nie zawsze realia zgadzały się z założeniami.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#12
11.08.2025, 11:43  ✶  

Nie trudno było nie wierzyć w jej słowa, skoro sama nie do końca w nie wierzyła. Próbowała przekonać siebie samą o tym, że to nie może być to, nie mogła jednak tego zrobić, a skoro sama w to nie wierzyła, to raczej ciężko było spowodować, żeby ktoś inny w to uwierzył. Myślała o tym, podobne pytania pojawiały się już w jej głowie, ale oddalała je jak najdalej, bo nie do końca chciała uznać, że to faktycznie może być powodem jej dolegliwości. Była przecież młoda, miała na głowie naprawdę wiele spraw, nie zdążyła jeszcze ogarnąć całego swojego bałaganu, to nie był odpowiedni moment, chociaż właściwie czy jakokolwiek był? Trudno jej było znaleźć odpowiedź na to pytanie.

- Rozumiem, to faktycznie może tak wyglądać. - Nie mogła zaprzeczyć temu, że zasugerował jej właśnie taką, a nie inną diagnozę. Nasuwała się na myśl jako pierwsza. Nie miała mu tego za złe, chociaż pewnie niektóre panny z podobnych kręgów uznałyby za potwarz to, że ktoś mógł zasugerować im to, że się nieodpowiednio prowadzały. Yaxley do nich nie należała, nie kryła się nawet z tym jakoś szczególnie. Zresztą mieszkali z Ambroisem przez wiele lat razem, co wcale nie było takim oczywistym rozwiązaniem dla osób ich pokroju. Raczje nietrudno było się domyślić tego, że nie zamierzają czekać na ten magiczny moment, którym był ślub. Nie należeli do szczególnie konserwatywnych osób, przynajmniej jeśli chodzi o to.

- Och tak, jestem strasznie pewna, jednak nie na tyle, by dać sobie za to uciąć rękę. - To świadczyło samo za siebie. Nie mogła mieć pewności, westchnęła w końcu ciężko, bo powoli zaczynało do niej docierać, że to może być prawda. Powinna faktycznie w końcu zająć się tymi dolegliwościami.

Naturalnym odruchem byłoby skonsultowanie się z Florence, tyle, że ona nie żyła, więc będzie musiała wybrać innego z dostępnych i zaufanych jej uzdrowicieli. Nie do końca chciała iść do Ambroise'a, bo jeśli diagnoza miała być właśnie taka, to wolałaby mu jednak przekazać to w nieco inny sposób.

- Ja pierdole, jak to będzie wyglądało.- Był to chyba moment, w którym wypadałoby zacząć się tym martwić, może nie miała oficjalnego potwierdzenia, jednak powoli zaczynała się godzić z taką ewentualnością. Nie wiedzieć czemu wszystkie jej dzisiejsze dramaty życiowe, olśnienia odbywały się przy Fenwicku.

- Może jednak wrócimy do rezydencji? - Zupełnie minęła jej ochota na rzucanie nożami, nie, żeby służyło jej przebywanie w domu, jednak w tej chwili musiała znowu zacząć układać sobie wszystko w głowie, a przede wszystkim skorzystać z konsultacji kogoś zaufanego, będzie musiała przemyśleć do kogo powinna się udać, bo nie było to wcale takie oczywiste w tej chwili. Dlaczego jak zaczynało się sypać i mieszać, to na wszystkich możliwych płaszczyznach? Nie wiedziała, jakby ktoś chciał sprawdzić, ile jest w stanie udźwignąć.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#13
11.08.2025, 13:50  ✶  
Nie odwróciłem od niej wzroku, kiedy z jej ust padło przekleństwo, nie miałem w zwyczaju uciekać spojrzeniem, a już na pewno nie wtedy, kiedy ktoś tak wyraźnie dawał upust frustracji. Nie zamierzałem też kryć tego, co cisnęło mi się na język - nigdy nie byłem znany z tego, że zachowuję opinie dla siebie. Delikatność, słowa wsparcia, jakieś „trzymaj się” czy inne ciepłe gesty? To nie była moja rola, szczególnie że ani nie byliśmy sobie bliscy, ani nawet nie mogliśmy się nazwać „dobrymi znajomymi”, co najwyżej byliśmy sojusznikami, a sojusznicy nie powinni sobie sprzedawać gówna w pozłotkach.
- Tu jusz ci nie podpowiem, jak to będzie wyglądało. - Powiedziałem w końcu, prostym, neutralnym tonem. - I nie sądzę, szebyś musiała od lasu pszejmować się otoczeniem na zapas… Ale chyba i tak nie o to ci chodzi.
Nie wyglądała mi na osobę, która obawiałaby się opinii innych ludzi na temat swojej sytuacji - zakładałem, że bardziej odnosiła się do ewentualności posiadania i wychowania dzieci w trakcie magicznej wojny, a ja nie miałem zamiaru bawić się w proroka. Jeżeli chodziło o to, jak będzie wyglądało ich życie - jej i Ambroise’a, i ewentualnych „problemów gastrycznych” - to po prostu się przekonają. Nie widziałem sensu snuć scenariuszy ani martwić się o coś, co jeszcze się nie wydarzyło i było wyłącznie przypuszczeniem - w dodatku w pierwszej chwili wykluczanym przez nią samą.
Kiedy wspomniała o powrocie do rezydencji, nawet nie pomyślałem o tym, by protestować. Ruszyłem się od razu, wyciągając do niej rękę, by pomóc jej wstać z ziemi - gest był prosty, pozbawiony natręctwa, jeśli miała problemy z zawrotami głowy i mdłościami, nie musiała zużywać całej energii na podnoszenie się z siadu do pionu. Nie było w tym nic z troski, czy litości - po prostu przyzwoitość.
- Jeśli nie dasz sobie uciąś lęki, to po plostu zlób test. - Rzuciłem przy okazji, zupełnie bez moralizowania. - Najplostsza splawa, mugole to tak załatwiają. Nie musisz czekaś na wizytę u uzdlowiciela, ani nic takiego. Kupujesz, lobisz i - voilà - wiesz, sze to niestlawność. - To było osobliwe - czuć się zobowiązanym do tego, żeby mówić o takich sprawach, ale przecież byliśmy dorośli - naprawdę bywały dużo gorsze i bardziej niezręczne tematy. Nie znałem się na tym dokładnie, ale podstawy miałem - dosyć niechlubne, związane ze złymi decyzjami życiowymi, ale wystarczające, żeby wiedzieć, że są szybkie sposoby, by rozwiać wątpliwości - albo przeciwnie, je potwierdzić. Nie widziałem powodu, żeby się z tym wstrzymywać, jeśli można było mieć odpowiedź od razu.
Patrzyłem na nią jeszcze chwilę, czekając, czy zdecyduje się przyjąć moją pomoc w postaci wyciągniętej dłoni. Nie było w tym ani presji, ani nachalności - po prostu logiczny krok, żeby nie musiała się sama szarpać z podnoszeniem.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#14
11.08.2025, 14:49  ✶  

- Tak, nie chodzi o otoczenie. - Potwierdziła jego przypuszczenia. Miał rację. Nie przejmowała się szczególnie tym, co pomyślą sobie inni, czy będą ich oceniać, plotkować, pleść trzy po trzy, to nigdy nie było istotne. Nie należała do osób, którym zależało na aprobacie towarzystwa. Liczyli się tylko i wyłącznie jej najbliżsi i ich zdanie, nie obcych ludzi, którzy gówno wiedzieli o niej, czy o jej narzeczonym.

Problemem było to, że zupełnie nie przygotowała się na taką ewentualność, nie była gotowa na zostanie matką, nie przemyślała tego. Takie rzeczy czasem się po prostu działy, oczywiście, tyle, że dlaczego akurat im miało się to przytrafić? Oczywiście, że mogło być gorzej, mogłaby wpaść z jakimś obcym typem, którego nigdy więcej nie miała zobaczyć na oczy, to zdecydowanie było gorszą wersją podobnej historii, tak naprawdę to zaczęło do niej docierać, że może nie było to aż takim dramatem.

Mieli wziąć ślub, jasne za chwilę, pewnie pogadają trochę o tym, że wzięli go tylko dlatego, że wpadła, jakby te siedem lat, które razem spędzili niczego nie znaczyły, ale niekoniecznie ją to obchodziło. Za kilka miesięcy wszyscy o tym zapomną, jak zawsze. Nie byłby to pierwszy taki ślub w ich świecie, a oni sami wiedzieli, że to nie miało być powodem.

Jeśli ktoś był w stanie zapewnić dzieciakowi bezpieczeństwo, to na pewno byłaby to ona. Odetchnęła głęboko, chyba niepotrzebnie się nakręcała, zresztą nawet nie miała pewności, że to było to. Nie było więc sensu póki co jakoś specjalnie panikować.

Skorzystała z wyciągniętej ręki, wolała nie zaliczyć powtórki z rozrywki, w końcu Benjy wcześniej prosił ją o to, aby nie zwymiotowała mu na kurtkę, a kto wie jakby znowu skończyło się zbyt pospieszne zebranie się z ziemi. Aktualnie niczego nie mogła być pewna, bo jej organizm ją dzisiaj zawodził.

- Kto by się spodziewał, że jesteś takim specjalistą od podobnych przypadłości. - Nie wzgardziła jego radą, po prostu stwierdziła fakt. Ona sama średnio znała się na mugolach, niezbyt często plątała się między nimi, na pewno nie tak często, aby wiedzieć w jaki sposób stwierdzali ewentualną ciążę. Benjy wydawał się mieć w tym jakieś doświadczenie, w sumie brzmiało to całkiem prosto, przynajmniej z tego, co mówił, więc może warto będzie skorzystać z ich sposobu. Nie będzie musiała przynajmniej na początku mieszać w to żadnego uzdrowiciela.

- Chyba wybiorę się później do miasteczka. Dzięki. - Nie sądziła, żeby było to dla niego istotne, ale po prostu postanowiła mu przyznać, że skorzysta z jego rady, wydawała jej się być całkiem rozsądna. Nie do końca przywykła do rozmów na podobny temat, aczkolwiek raczej nie miała wstydu, więc nie było to dla niej, aż takie trudne. Zresztą nie była to żadna z wymuskanych, czystokrwistych koleżanek, które zarzucałyby jej na wejściu to, że się nieodpowiednio prowadza.

Poprawiła sobie swoją koszulę, otrzepała ją z liści, igieł i innych leśnych skarbów, po czym ruszyła powolnym krokiem w stronę rezydencji.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#15
11.08.2025, 17:08  ✶  
Ruszyłem w stronę rezydencji, kiedy tylko pomogłem jej podnieść się z ziemi. Nie było we mnie przesadnej troskliwości, nie miałem zamiaru obchodzić się z nią jak z porcelanową figurką, ale nie widziałem też powodu, by zostawiać ją samą w tej niewygodnej pozycji, skoro mogłem podać rękę i załatwić sprawę w kilka sekund. Pochwyciłem jej spojrzenie na moment, nim zacząłem stawiać długie kroki, słuchając tego, co miała mi do powiedzenia. Jej ton brzmiał nieco lżej, niż mógłbym się spodziewać, z nutą tej specyficznej ironii, którą ona również najwyraźniej potrafiła się posługiwać, gdy temat stawał się niewygodny, ale nie na tyle, żeby chciała go uciąć. Prychnąłem pod nosem - to był odruchowo wydany odgłos, w którym rozgoryczenie bez dwóch zdań mieszało się z rozbawieniem - nie zamierzałem jednak od razu odpowiadać. Wpierw spojrzałem na nią otwarcie, niemal bezczelnie, z dostrzegalnym błyskiem w oku, pozwalając, by cisza między nami przeciągnęła się na kilka kroków. Jeszcze chwilę szliśmy w milczeniu, aż pokręciłem głową z czymś na kształt kąśliwego uśmiechu, który sam w sobie był już odpowiedzią na jej wcześniejsze słowa.
- Około dwudziestu osób, tak szacunkowo. - Rzuciłem w końcu, z namysłem, jakbym naprawdę starał się to przeliczyć, ale zaraz potem machnąłem dłonią, robiąc z tego detal bez znaczenia. Ton miałem niemal konwersacyjny, jakbym opowiadał o czymś dawno minionym, co już nie miało mocy mnie ranić, chociaż echo tamtej historii nadal gdzieś się tliło, choćby pod postacią konsekwencji podjętych wtedy decyzji. - Znaczną część s nich s pewnością znasz. - Oznajmiłem wprost, nad wyraz swobodnie - jednocześnie posłałem jej spojrzenie tak otwarte, że można było je uznać za chamskie, szczególnie że nie siliłem się na łagodzenie tonu. Spojrzałem przed siebie, przypominając sobie tamten czas, który nie miał w sobie nic z romantycznych historii opowiadanych przy kominku. - Dziewiętnastoletniemu smalkaczowi laszej nie plędko do szeniaczki z powodu szaliwej miłości. - Słowa zabrzmiały swobodnie, może nawet zbyt swobodnie, biorąc pod uwagę, że dotyczyło to nieco drażliwego tematu, ale mówiłem je z pewną autoironią, która, jak sądziłem, była wyczuwalna. Nie lubiłem mijać się z prawdą, szczególnie w rozmowach, w których druga strona raczej jej oczekiwała. - Oszeniłem szię s mugolaczką s tego plostego powodu, sze zaszła w ciąszę. - Przypomniałem, prosto z mostu, jakby to była anegdota dotycząca kogoś innego. Wiedziałem, że podobne wyznania w niektórych kręgach uchodziły za niepotrzebnie otwarte, mnie to jednak nigdy szczególnie nie obchodziło - mówiłem to, co uważałem za warte powiedzenia. Nie było w tym jednak ani odrobiny chęci moralizowania. Pokręciłem głową z czymś, co pewnie można by uznać za kąśliwość, chociaż dla mnie samego była to raczej mieszanina ironii i nieco cierpkiej szczerości - to była historia, której nigdy nie próbowałem podkolorować. - Byliśmy w obcym klaju, nie miała matki, babki, ciotki, nikogo. Tylko mnie. Polegaliśmy wyłącznie na sobie. - Ciągnąłem dalej, już mniej dla efektu, a bardziej, by zamknąć wątek, nie zmieniając lekkiego, niemal niedbałego tonu, chociaż wiedziałem, że treść moich słów niosła ciężar, który powinien wymagać powagi. - Więc, wiesz mi, mam więcej plaktycznego doświadczenia w takich... Dolegliwościach nisz większość tu zeblanych. - Nie brzmiało to jak przechwałka, raczej jak sucha konstatacja faktu. Słowo „dolegliwości” wypowiedziałem z lekkim przekąsem, chociaż wciąż bez żadnego prawdziwego osądu. W moim tonie pobrzmiewało raczej wspomnienie tamtego okresu - niełatwego, ale przeżytego bez dramatów większych niż te, które i tak przyszły później. Uniosłem nieco podbródek, kontynuując swobodnie. - Nie będę ci mówił, co masz, a czego nie masz lobiś. - Wzruszyłem ramionami, spoglądając przed siebie. - Nie jestem twoją męską koleszanką, wujkiem doblą ladą, ani tym balsiej nie zamieszam wtrącaś szię w nieswoje splawy. - Nie czułem się w obowiązku regulować jej planów, choć nie zamierzałem też udawać, że całkiem mnie one nie obchodzą. Wiedziałem, że w tym świecie wielu uznałoby inaczej, i dla nich wszystko, co dotyczyło młodych kobiet w rodzinie, z definicji było „sprawą” każdego starszego krewnego, mnie to nie interesowało - nie w takim sensie, nie zamierzałem jej prowadzić za rękę ani stawiać granic w jej imieniu, ale równie dobrze wiedziałem, że jeśli miałem wybór między obojętnością wobec ludzi, którym nie życzyłem źle a wyrażeniem własnego zdania, zawsze wybierałem to drugie.
- Ale mosze powinnaś kogoś tam posłaś. - Rzuciłem okiem w bok, ku niej. - Albo chociasz nie iść zupełnie sama. - Powiedziałem to bez udawanej troski, raczej rzeczowo, jak ktoś, kto zbyt wiele razy widział, jak proste czynności komplikują się, gdy zabraknie wsparcia moralnego czy pomocnej dłoni. Nie czekałem na jej natychmiastową odpowiedź - szedłem dalej w stronę drzwi rezydencji, pozwalając, by sama zadecydowała, czy moja uwaga była dla niej czymś wartym przemyślenia, czy jedynie jedną z wielu, które miała dzisiaj usłyszeć. W powietrzu wciąż unosił się zapach wilgoci po porannym deszczu, a od kamiennej fasady biło znajome ciepło, obiecujące schronienie przed chłodem, który niepostrzeżenie nadciągał wraz z wieczorem. Całe szczęście - jeszcze odległym.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#16
21.08.2025, 22:38  ✶  

Pomógł jej wstać, nie wzgardziła dłonią wyciągniętą w jej kierunku, nie wydawało jej się to konieczne, zresztą zaczęli poprawiać swoje stosunki, to był kolejny krok ku temu, aby było nieco lepiej. Benjy dzisiaj pokazał jej się z zupełnie innej strony, może trochę nie miał wyboru, tak właściwie to jednak zawsze był jakiś wybór, mógł zmrużyć oczy, odwrócić się na pięcie i udawać, że nie widzi w jakim jest stanie, jednak tego nie zrobił. Pomógł jej, nie zignorował jej stanu, gdy tego potrzebowała, doceniała to, chociaż oczywiście nie wracała do tematu, bo nie był dla niej do końca wygodny. Nie znosiła, kiedy ktoś widział jej słabość.

- Całkiem odpowiedzialne posunięcie, jak na dziewiętnastolatka. - Nie wydawało jej się, aby wielu w podobnej sytuacji zachowałoby się w taki sposób. Przekreślił całą swoją przyszłość dla jakiejś mugolaczki, nie zostawił jej samej, kiedy przytrafiła im się ciąża. Niektórzy pewnie uznaliby to za głupotę, inni za odwagę, Yaxley trochę sama nie wiedziała co o tym myśleć. Niby fajnie, że nie porzucił dziewczyny z problemem, stawił czoła konsekwencjom swoich czynów, z drugiej jednak strony, to zmieniło jego całe życie. Niby byli rodziną, jednak Rookwoodowie wraz z ciotką mocno się od nich zdystansowali, słyszała, że w ich domu nie było kolorowo, bo metody wychowania różniły się od tych, które ona znała. U nich też było szorstko, jednak nie mogła narzekać na brak miłości ze strony rodziców, ojciec od zawsze powtarzał jej, że jest z niej dumny, nie mogła narzekać, nie wszędzie było tak kolorowo. Może to była dobra wymówka, aby porzucić to wszystko w pizdu i zostawić za sobą. Nie zawsze w nieskończoność udawało się zaciskać zęby i jakoś sobie radzić z rzeczywistością.

- To wiele wyjaśnia. - Nie miał innego wyjścia, musiał nabyć doświadczenia w podobnych sprawach, skoro byli pozostawieni sami sobie, w obcym świecie. Nie mieli na kogo liczyć, do kogo pójść po pomoc, uważała to za dość mocno przejebane.

- Nie chciałabym, żebyś to robił. - Nie byli ze sobą blisko, nie należał do najbliższych jej osób, nie wybrałaby go na kogoś, kto miałby jej towarzyszyć w podobnych problemach, jakoś jednak tak wyszło, że padło właśnie na niego, że to on ze wszystkich, którzy aktualnie mieszkali w domu znalazł się przy niej, kiedy potrzebowała obecności drugiego człowieka. Ironia losu.

- Jak pewnie zauważyłeś, dom jest dzisiaj wyjątkowo pusty. - Nie miała kogo tam wysłać, skrzaty nie mogły jej w tym wyręczyć, a większość tymczasowych mieszkańców rezydencji znajdowała się w Exmoor, nasuwało się jedno rozwiązanie - musiała tam pójść sama, co było dość ryzykowne, zważając na jej dzisiejsze samopoczucie.

- Pójdziesz ze mną? - Nie zdziwiłaby jej odmowa, nie rozczarowałoby jej to zupełnie, bo przecież ich relacja nie należała do najlepszych, a dzisiaj wyjątkowo sprawdzała jego cierpliwość, nie miała jednak zbyt wielkiego wyboru, więc łapała się tego co było pod ręką.

Ku jej zaskoczeniu zgodził się, więc gdy dotarli do rezydencji mieli moment, aby nieco się ogarnąć, a później wyruszyli razem w stronę miasteczka, by mogła uzyskać odpowiedzi na nurtujące ją pytania.


Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (3664), Pan Losu (29), Benjy Fenwick (3521)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa