01.10.2025, 15:24 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.10.2025, 16:51 przez Hannibal Selwyn.)
06.10.1972, popołudnie
Gellilydan, Walia
Gellilydan, Walia
Popołudniowe jesienne zimno i szarówka wisiały w powietrzu i miało się wrażenie, że wkradają się pod płaszcze, by ogrzać się ludzkim ciepłem albo całkiem bezinteresownie je odebrać, ale Mona była nieubłagana. Od pamiętnej wyprawy do lasu, nalegała na wspólne wyjścia na łono natury. “Przyda ci się świeże powietrze, a nie tylko wdychasz ten teatralny kurz!”, mówiła. Dzisiaj zabrała go na pieszą wyprawę po chaszczach swego dzieciństwa. Snowdonia cieszyła się opinią miejsca romantycznego w swej surowej piękności i Hannibal byłby w stanie zrozumieć jego urok na kartach powieści albo w charakterze scenerii sztuki teatralnej. Na żywo jednak, choć faktycznie malownicza, była również wietrzna i pochmurna.
Gdyby jeszcze wycieczka stanowiła okazję do przejażdżki motocyklem, młody Selwyn byłby całkiem zadowolony, ale podróż mugolskim środkiem transportu zajęłaby zdecydowanie zbyt długo, jak na piątkowe popołudnie. Teleportował się więc wraz z kuzynką, jak grzeczny chłopiec z porządnej czarodziejskiej rodziny. Nauczony doświadczeniami starszych kuzynów, zadbał o ubiór w ciemnych kolorach, ciepły szal i płaszcz, słusznie, jak się okazało, bo choć akurat w tym momencie nie padało, ziemia była wilgotna, a asfaltowa nawierzchnia mocno niekompletna.
Wieś, w której kończyli trasę, okazała się dziurą zabitą dechami, gdzie unosił się zapach drobiu, a psy rozszczekały się, gdy weszli między zabudowania. Była zamieszkana przez mugoli i pozbawiona atrakcji, poza pubem i kościołem, bo pewnie na takim zadupiu nawet msze uchodziły za rozrywkę.
- Nie rozumiem, czemu nie możemy tego świeżego powietrza i kontaktu z naturą zażywać chociażby w Maida Vale - narzekał, wepchnąwszy ręce do kieszeni. Nie chciał wcale obrażać rodzinnych stron Mony, ale czy tu naprawdę musiało tak wiać?
Jonathan pewnie powiedziałby, że zimne, mokre powietrze dobrze robi na cerę. Hannibal pocieszał się tą myślą, chociaż nie odmówił sobie złośliwego spostrzeżenia, że jakoś nie zauważył, by starszy kuzyn pasjami odwiedzał północne rejony Wielkiej Brytanii.
Już miał zapytać, czy Jonathana i Roberta też tak ciąga po chaszczach, ale przyszło mu do głowy, że może jeżeli będzie miły, to Mona zlituje się nad nim i pozwoli im wcześniej wrócić do Dziurawego Kotła na grzane wino.
- Spacerujemy i spacerujemy, a ty nie wspomniałaś nic o Icarusie, Mono - zapytał więc uprzejmie, uważnie badając wyraz jej twarzy. Nie uśmiechał się, na wypadek, gdyby okazało się, że sprawy wcale nie idą tak, jakby sobie życzyła i należałoby wyrazić odpowiednio gorące oburzenie. Do własnego mieszkania wrócił dopiero po Mabon i od tamtej pory nie spotkał Prewetta na schodach, ale z drugiej strony, przed premierą “Ekstazy” wychodził i wracał do domu o tak dziwnych porach i nieraz tak zaaferowany lub wymęczony, że być może nawet, gdyby się minęli, nie zwróciłby uwagi. Kto wie, czy nadal mieszkali razem? A nawet, jeżeli nie, ile to tak naprawdę znaczyło?