• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[Jesień 72, 16.09 Regent's canal | Lorien & Anthony] Between memory and water

[Jesień 72, 16.09 Regent's canal | Lorien & Anthony] Between memory and water
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#1
01.10.2025, 22:30  ✶  

—16/09/1972—
Anglia, Londyn
Lorien Mulciber & Anthony Shafiq
[Obrazek: VC2mkJT.png]

The canal tells you stories
The canal sings you songs
They hang in that space
Between memory and water



Na Atrium pojawił się zgodnie ze zwyczajem, z dziesięciominutowym wyprzedzeniem. Oficjalna ministerialna szata została odwieszona w szafie biura Organu Międzynarodowych Standardów Handlu Magicznego. W biurze panowały i tak pustki, ze względu na sobotnią aurę nadgodzin, których nikt nie oczekiwał.

Od Spalonej Nocy minął tydzień. Ludzie powoli jak magma krzepli. Chmury po kilku dniach w końcu się rozwiały.

On pozostał w biurze.

Był ciekaw, czy Lorien to cieszyło. W biurze trzymała go głównie zawiść i próba udowodnienia sobie i temu tępemu gryfonowi, że wie co się dzieje oraz, że panuje nad sytuacją. Musiał jednak zmierzyć się przez ten tydzień z dwoma prawdami: gdy tylko zalepili kryzys spowodowany brakiem kadrowym, stracił absolutnie zainteresowanie. Oraz. Jonathan doskonale prowadził biuro w zwykłej, monotonnej rutynie, tysiąckroć lepiej niż on byłby w stanie kiedykolwiek. Kiedyś powiedziałby, że się uzupełniają, dobry zarządca musiał odnajdować się w sytuacjach pożaru i pokoju. Oni po prostu byli w biurze obaj. Dziś zacisnąłby usta i nie powiedziałby nic.

Tymbardziej więc cieszył się z liściku od Lorien, rad podwójnie, że zdecydował się zajrzeć do biura w sobotę i ucieszyć ją odpowiedzią.

W jednym z odczyszczonych już luster poprawił krawat, wygładził kamizelkę i ułożył nieco lepiej poły wełnianej niebieskiej marynarki, na którą i tak powędrowało czarne palto. Nogawki grafitowych spodni zakrywały cholewkę eleganckich czarnych sztybletów, szyję zaś obwiązał kaszmirowym błękitnym szalikiem. Pojawienie się sędziny rozświetliło jego twarz szczerym uśmiechem zarezerwowanym dla najbliższych, zwłaszcza w miejscach publicznych. Zaproponował jej ramię i skierowali się do wyjścia.

Przeszli się.

Kanał Regenta zwykle malowniczy teraz przerażał nadżartymi ogniem kikutami drzew. Depresyjnie zszarzały pejzaż Londynu wypełniali jednak ludzie uwijający się przy kolejnych miejskich parcelach. Ludzie zwracający uwagę bardziej niż mętna woda, pamiętająca ich krzyki i rozpaczliwe gąsienice wymienianych między sobą wiader.

Szare oczy Anthony'ego ześlizgiwały się po tych rodzajowych scenkach, dość obficie polany żywicznymi perfumami szalik wygrywał przynajmniej na razie w walce ze swądem spalenizny.

– Jak minął Ci tydzień? – zapytał miękko, mając pewne przypuszczenia dedukowane na podstawie zadania, które wysłała mu przy okazji swojej dzisiejszej propozycji, wolał jednak usłyszeć to od niej, aniżeli dopowiadać sobie w głowie potencjalne scenariusze, które być może, nie miały wcale miejsca. – Udało mi się zamówić szklarzy do Little Hangleton, jutro wyślą kogoś do zebrania pomiarów – podzielił się przy okazji nowiną. – To z dobrych wieści. Ze złych, moi rodzice planują pojawić się na Mabon. – Głos wybrzmiał prawie tak samo lekko, referował przyjaciółce najważniejsze punkty. Prawie swobodnie. Prawie
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#2
04.10.2025, 17:05  ✶  
Spóźniła się na spotkanie tylko odrobinę. Zaledwie parę minut, a idąc lekko wsparta o drewnianą laseczkę, nadal pogrążona była w rozmowie z małą grupą stażystów. Żegnali się jednak już grzecznie, gnani kolejnymi obowiązkami, Ach młodość.
Posłała przepraszające spojrzenie Anthony’emu, kończąc dyskusję z ostałą się dwójką, ostatniego zatrzymując tylko na chwilę, aby… przedstawić go swojemu przyjacielowi.
- Pan Roderick Finnigan, nasz tegoroczny absolwent. Niezwykle uzdolniony w kwestiach prawa handlu międzynarodowego. Serce mi pęka na samą myśl, że będę go musiała oddać do waszego Departamentu, ale cóż… Marnowałby się u nas.
Zachwycała się przez chwilę nad czerwonym aż po uszy czarodziejem. Brakowało tylko cioteczkowego pociągnięcia za policzki. W chwilach takich jak ta, gdy Lorien Mulciber promieniowała tą dziwaczną dumą ze swoich kursantów, można było odnieść wrażenie, że świat wcale nie jest aż taki zły. Wojna czy nie - młodzi ludzie wciąż dorastali, kończyli swoje kursy, odnajdywali swoją drogę… Tylko oni od lat tkwili w tym samym miejscu.
"Ktoś musiał. Padło na nich." powtarzała często.

W końcu jednak opuścili Ministerstwo Magii. Użycie sieci Fiuu było niemożliwe - kominek nie przetrwał pożaru, połączenie zostało zerwane; teleportacja - zbyt niebezpieczna, biorąc pod uwagę, że żadne do końca nie wiedział co zastaną w środku.
Został więc spacer.
Opierała się na ramieniu Anthony’ego nieco bardziej niż zwykle, starając się odciążyć wciąż nie w pełni sprawne ciało. Ale nie krzywiła się, nie narzekała. To był po prostu miły spacer.
Odruchowo pociągnęła go na drugą stronę ulicy - z dala od ciemnej toni kanału, do którego pod żadnym pozorem nie zamierzała się zbliżać. Unikała nawet patrzenia w tamtą stronę, jakby z obawy, że woda wyczuje jej obawę. To było głupie. Wiedziała. Ale nie mogła nic na to poradzić.
- Jak ci minął tydzień?
- Męcząco.- Przyznała uczciwie. Ale pokręciła głową dając znać, że nie, nie chodziło o zdrowie. Czuła się dobrze. Podniosła kołnierzyk swojego czarnego płaszcza, żeby ochronić szyję od chłodnego podmuchu wiatru.- Na szczęście nie ucierpieliśmy jako Departament w zeszłotygodniowych atakach, ale… ostatni raz widziałam tak podzielony Wizengamot w ‘63. Zmieniono nam harmonogramy sesji, a Biuro Aurorów naciska na procedowanie w trybie przyspieszonym spraw kilku podejrzanych o kontakty ze Śmierciożercami. - Westchnęła, pomijając przy okazji najważniejszą z kwestii. Sprawę Koroleva. Nie chciała o tym rozmawiać w żadnym potencjalnie publicznym miejscu.
Słuchała Anthony’ego, gdy opowiadał o Little Hangleton. Wspaniale. Aż przykro było myśleć o przepięknej rezydencji Shafiqa w takim stanie. Ale cóż, z pewnością prezentowała się lepiej niż jej własna kamienica.

Bo przed kamienicą właśnie przystanęli. Pożar jaki pożarł połowę dzielnicy, odcisnął wyraźne piętno na budynku zlokalizowanym tuż przy samym Regent’s Canal. Chociaż sama konstrukcja budynku wciąż się trzymała, podobnie zresztą jej nienaruszone fundamenty i dach, to już z zewnątrz było widać pierwsze naruszenia. Nie mniej, kilkoro robotników wysłanych z ramienia mugolskich władz już krzątało się, próbując doszorować z sadzy ściany i cudem zachowane okna. Skinęła im w milczeniu głową, podchodząc do drzwi wejściowych, trzymających się na słowo honoru.
- Nie cieszy Cię przyjazd rodziców.- Nie zapytała. Zauważyła.- Zatrzymają się u ciebie czy u Jacqueline? Jak się w ogóle ma twoja siostra?- Pchnęła drzwi, które ustąpiły zdecydowanie zbyt łatwo. Zrobiła mentalną notatkę, że je trzeba wymienić jako pierwsze.
W środku było jeszcze bardziej przygnębiająco niż na zewnątrz. Gdy już zniknęli mugolom z oczu, wyciągnęła różdżkę oświetlają korytarz na parterze. Po niegdyś drogich, ręcznie malowanych włoskich tapetach pozostały resztki częściowo zwęglone, częściowo zalane po próbie gaszenia budynku. Wszystkie meble - zabytkowy stolik, komoda nawet głupi wieszak na płaszcze były zwęglone.
- Mabon… Prawdopodobnie spędzę je z Alexandrem i ciocią Seliną. Rozmawiałam z matką. Oświadczyła mi, że nie planują powrotu do Londynu póki nie doprowadzimy go do porządku. Nie mówię, że nagle kusząca stała się wizja vetowania budżetów na reparacje, ale…- Zawiesiła głos i zaśmiała się cicho. Cóż je pozostało? Śmiać się. Podniosła przewróconą lampkę z potłuczonym kloszem.- Wiem też, że córka mojego szwagra, Scarlett, jest bardzo… jakby to powiedzieć… zaangażowana w życie rodziny. Może też pojawi się na Mabon. Przejdźmy na górę.
Wskazała na schody prowadzące na piętro. Tam straty z pewnością były dotkliwsze. Na parterze poza korytarzykiem, kuchnią i jakimś dodatkowym schowkiem na miotły nie było nic ciekawego.
Teraz dopiero Anthony mógł sobie uświadomić jak niewielka w gruncie rzeczy była to kamienica.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#3
06.10.2025, 10:08  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: Wczoraj, 07:38 przez Anthony Shafiq.)  
Każdy moment w Atrium, gdy mógł sobie pozwolić na cichą obserwację, nie był absolutnie momentem straconym. Widok przyjaciółki otoczonej grupką uczniaków rozmiękczał mu serce, nastrajając idealnie na dzień, który miał być wypełniony łagodnym wiatrem przemierzającym wrzosowiska, wonią przedniej herbaty i cichą rozmową w otoczeniu murów, które uważała za swoje. Choć Anthony sam nie miał ręki, ani zdecydowanie oka do przestrzeni, choć miał własną tożsamość ukrytą w grubych skórzanych okładkach książek spisanych wieloma językami świata i zakopanych pośród rozwlekłych prywatnych księgozbiorów, tak odczuwał niemałą przyjemność przebywania w tak spersonalizowanych przestrzeniach osób, które o wiele wylewniej rozsiewały ziarno swojego istnienia wokół.

Brakowało tych drobnych symptomów jej obecności w Little Hangleton, choć przez wzgląd na wyjazdy ich obojga z początku września, nie miał tak na prawdę czasu się przyzwyczaić. Sam fakt jednak, że brakowało mu kota, z którym relacja wzajemnie była dość ambiwalentna, świadczył o tym jak łatwo lgnął do tego typu przejawu cudzej obecności w okolicy. Być może był to symptom jego samotności. Być może lęku. Być może przyznania, że nie był wcale zadowolony z jej przeprowadzki, ale nie śmiał stanąć na drodze sędziowskiej wizji kształtowania ostatnich miesięcy jej ludzkiej egzystencji.

Obiecał jej. Obiecał sobie. Weźmie tyle ile sama zdecyduje mu się dać. Nic więcej.

Pan Roderick Finnigan nawet nie wiedział jakim tego dnia był szczęściarzem. Został pobłogosławiony i namaszczony.

Anthony skinął mu głową, wiedząc kogóż będzie miał prześwietlić Lovegood w poniedziałek rano. Nie żeby nie ufał osądowi Lorien. Sam jednak Bletchleyowi będzie musiał przedstawić kilka faktów więcej niż to, że czerniał szybciej na słowa komplementu swojej mentorki niż kamienice na Pokątnej tydzień temu.

– Cóż. Niektórzy uważają, że tron ma mocno nadpalone nogi. Każdy chce się popisać przed przyszłymi wyborcami – zawyrokował, choć sam należał przecież do obozu Ministry, nawet po upokorzeniu zduszonego awansu, którego doświadczył w cichości swojego gabinetu. Nie zamierzał przewidywać przyszłości, czy Jenkins doczeka końca kadencji, czy podzieli Leacha. Był w grze, ale stracił do niej serce.

Oczywiście, nie oponował przy wyborze przed nią strony ulicy, którą się przechadzali. Może temat rozmowy... może to by zmienił, ale przecież w obliczu spalonego Londynu nie powinno być tematów niewygodnych. Wszystko byle nie mówić o wszechobecnej woni spalenizny. O klątwach i czarnych dłoniach brudzących wszystko sadzą. Ominęło to jego apartament, podejrzenia o współudział skutecznie zostawały odsunięte gościnnie podjętą rodziną półkrwi i kilkoma zdjęciami potwierdzającymi to czym się zajmował podczas spalonej. Ulice jednak wciąż odparowywały. Dobrze, że ciemne chmury w końcu opuściły nieboskłon...

– Apartament Jackie oberwał jedną z tych nieprzyjemnych klątw, które uniemożliwiają jej przebywanie w nim. Udostępniłem jej obecnie moją sypialnię, a do powrotu moich siostrzeńców okna w Little Hangleton powinny zostać już wstawione – mówił swobodnie o tym o czym chciał. Jego relacja z rodzicami nie była czymś co chciałby podnosić bez rozmiękczającego zgryzotę alkoholu w ustach.

Zwiedzanie budynku nie przyniosło jego spojrzeniu oceny, choć na złocistym sygnecie próżno było szukać insygniów Ministerstwa. Zamiast tego lśnił grawer szalkowej wagi. Ta jednak odnosiła się wcale nie do nieruchomości, a jadła. Nie krzywdź oliwy i wina - głosił napis wewnątrz ozdoby. Tak też postępował, teraz zaś tylko smucąc się niedolą jego drogiej przyjaciółki. Straty oglądał jednak w milczeniu, czekając na jej wyrok w tej sprawie. – Scarlett tak. Miałem szansę patrzeć jak wzrasta podczas swoich wizyt w Norwegii. Złote dziecko. Zebrało ambicję całego pokolenia na siebie – Jego powiązania z Mulciberami były dość luźne, zważywszy na fakt, jak wielką niechęcią obdarzał swojego starszego brata, który - było nie było - poślubił przed laty siostrę zmarłego już małżonka Lorien. Nie przeszkadzało mu to odświeżyć przed laty i dbać dość mocno o linię norweską, jak ją nazywał w duchu. Miniony kwartał i dziwaczne oskarżenia, które wypływały to tu, to tam zweryfikowały jednak mocno te znajomości. O tyle, żeby z całej inwestycji ostała mu się jasnowłosa iskierka, tak cudnie grająca na skrzypcach, które przed laty jej ofiarował. Absolutnie nie narzekał w tej materii. Jedyne co go martwiło to zaczepienie się w kancelarii mecenas Philomeny Mulciber, z którą wiódł pomniejsze prawne utarczki od lat. – Byłaś tutaj już po pożarze, czy to Twój pierwszy rekonesans? – zagaił, wyciągając z kieszeni jedwabną chusteczkę, na wszelki wypadek, choć co mogłaby zdziałać taka chusteczka, gdyby nagle kłęby sadzy buchnęły mu w twarz?
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#4
Wczoraj, 10:35  ✶  
Tron ma nadpalone nogi.
Nie odpowiedziała na to, bo… zwyczajnie sama już nie była pewna co w tej sytuacji zrobić powinni. Jako ministerstwo, urzędnicy, ludzie. Jenkins nie była najlepszym wyborem, ale była wyborem koniecznym po Leachu. Bezpiecznym. Czy wygrałaby kolejną kadencję? Pewnie nie. Odpowiednia maskotka tłumu na czas pokoju.
Zbyt wielu ostrzyło sobie teraz zęby na jej stanowisko - zbyt mało było jednak tych kompetentnych.
Nie wspomniała też, że wysłała do Ministry Magii list po prośbie o spotkanie. Nie lubiła zapeszać. Wciąż jednak - lepsze wydawało jej się lepszym znane zło, niż to, które mogło się okazać naraz skrajnie lewicowe. Nie mogli pozwolić sobie na kolejnego mugolaka na stanowisku. Nie podczas wojny.

Zaśmiała się delikatnie słysząc pochwały pod adresem panny Mulciber. Złote dziecko. No cóż, ta poprzeczka leżała wręcz na podłodze. Nietrudno konkurować z bratem produkującym wulgarne świeczki. Tylko ten starszy - Leonard. On miał potencjał. W końcu magomedyk. Ale żony nie miał. Pokręciła głową. Stracone to młode pokolenie, rozzuchwaliło się.
- Jest uroczą, młodą damą. Choć w tym wieku powinna myśleć o czymś innym niż wybujała kariera. Ale mam nadzieję, że Philomena ją ukierunkuje.- Zawsze chodziło o coś więcej. Zwykła, uprzejma propozycja asystentury w kancelarii nigdy nie była bezinteresowna. A Scarlett była kobietą. Każda kobieta miała swoje obowiązki.

- Byłaś tutaj już po pożarze?
- Nie. Ale widziałam jak płonęło.- Powiedziała cicho. Nie lubiła wracać myślami do wspomnień, które odbiły się w jej pamięci. Bardzo ostrożnie stawiała kolejne kroki, sprawdzając każdy stopień po drodze. Jakoś nie uśmiechało jej się spaść z winy nadpalonego drewna. Zacisnęła mocniej palce na poręczy, nie zwracając uwagi na sadzę. Zganiła się w myślach, że nie czuje nic więcej, tylko czystą rezygnację.

- Jedyna pociecha w tym, że nie zabrałam się za remont wcześniej. Nie byłam… Hm. Nie byłam gotowa tu zamieszkać sama po śmierci mojego męża.
Wreszcie prostym zaklęciem odpaliła lampę z rozbitym kloszem, pozwalając miękkiemu światłu oświetlić sodomę i gomorę. Czy łatwiej byłoby rozsunąć spalone, ciężkie zasłony, w których ogień pozostawił spore dziury? Może. Ale bardziej niż kurzu, popiołu i półmroku nie mogła znieść widoku rozciągającego się tuż obok kanału.
- Sama nie wiem. Myślałam, żeby sprzedać to miejsce, ale podoba mi się wizja, że jest moje.- Westchnęła omiatając spojrzeniem zrujnowany salon.- Miasto przeznaczyło środki na renowację i czyszczenie zewnętrznych fasad budynków. Wysłałam im datek. Anonimowy.- Doprecyzowała. Piekło mogło zamarznąć, a Lorien nie podpisałaby się otwarcie pod pomocą niemagicznej społeczności.- Mogą dziękować pani Elizabeth Christ Trump z Ameryki. To jacyś tamtejsi mugolscy potentaci branży deweloperskiej, ostatnio coś tam pisali o jej synu czy tam wnuku Donaldzie w The Economist. Jak dla mnie świat o nich zapomni w rok czy dwa.- Wzruszyła ramionami. Chcąc nie chcąc musiała być na bieżąco z każdą ważniejszą prasą w kraju. Czy to mugolską czy magiczną, choć szczerze powiedziawszy ta pierwsza - nudziła ją niemiłosiernie.

Poczuła się szalenie sfrustrowana widząc stan pomieszczenia.
Nic nie przetrwało. Ani meble, ani zasłony, ani drogie dywany, które przecież miały być ognioodporne importowane wprost z Bliskiego Wschodu. Nic poza jednym krzesłem, zwykle stojącym przy sekretarzyku. Lorien spojrzała na nie z miną jakby to jedno, nieszczęsne krzesełko obraziło całą jej rodzinę. A potem bezceremonialnie rzuciła na nie swoją ciężką torebkę.
- Alexander będzie na herbacie.- Powiedziała. Stuknęła czubkiem obcasa w mocno przypaloną deskę.- Do wymiany cały parkiet.- Zadecydowała. Jakoś nie rozwinęła przy okazji swojej myśli o dodatkowym gościu. Czy czekała z tą nowiną do chwili, gdy Anthony nie mógł jej już uciec? Możliwe.

Podeszła do kredensu. Gdy tylko otworzyła drzwiczki - półka w środku spadła z hukiem. Świetnie. Jeszcze potłuczonej, nieużywanej od lat porcelany jej brakowało!
Westchnęła zrezygnowana i już… już miała zająć się dalszymi oględzinami, kiedy w rogu pokoju, wciśnięte między niedziałający kaloryfer i gołą ścianę - zauważyła pudełko.
Woda z pękniętej rury od mugolskiego ogrzewania musiała je ugasić nim spłonęło do końca. Uchyliła pokrywkę, znajdując w środku niekompletną talię kart tarota, całkiem nieźle zakonserwowany szkielet puszka pigmejskiego i kilka starych listów.
Och, pamiętała tą talię bardzo dobrze. Dostała ją w prezencie od Seliny na lekcje wróżbiarstwa. Zawsze brakowało w niej Piątki Mie..
- Antonio.- Podniosła nagle głowę. Nawet nie spojrzała na listy - wiedziała od kogo są. Zawsze chowała w tym pudełku wszystko co dostawała od Greybacka, ani myśląc pojawić się z tym w domu.- Zajrzyj proszę do mojej torebki. Gdzieś tam na wierzchu leży karta.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Anthony Shafiq (1124), Lorien Mulciber (1408)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa