5 godzin(y) temu ✶
Zamiast użalać się nad tym, co działo się u Ollivanderów, mógł zainteresować się tym, co mogło stać się u Astorii. Tak byłoby łatwiej. Byłoby to też o wiele bardziej właściwe, logiczne i usprawiedliwione, ale kiedy Czarny Pan wymagał decyzji, chyba zanadto szarpały go dawne przywiązania i nadzieje. Może też trochę wciąż ciągnęły się za nim plany, dotyczące badania nowych rdzeni i ich właściwości - chronił zatem swój własny interes. Tylko po co, kiedy jedyną osobą która poniewierała się po zakurzonym sklepie był stary dziad, który nigdy nie żywił do niego sympatii?
Śmierdziało już na korytarzu, a przynajmniej tak mu się wydawało. Zapach dymu i popiołu zdawał się wgryzać w mury i trwać, jakby nie chciał się rozstawać z nowym otoczeniem. Z tego też co Leviathan zdawał sobie sprawę, podobnie miało się w innych miejscach, które dotknął pożar. Pasmo katastrof nie skończyło się wraz z przemijającymi płomieniami, pozostawiając domostwa naznaczone w taki, lub inny sposób. Albo kompletnie zniszczone. Dodatkowo, na niebie wciąż tłoczyły się ciemne, gęste chmury, rozwiewające się niezwykle powoli i topornie, jakby Czarny Pan usilnie nie pozwalał zapomnieć ludziom o tym, co przynosił brak lojalności wobec niego. I bardzo dobrze.
Pukanie do drzwi wydawało się powolne czy wręcz leniwe. Nie miał powodu roztrząsać się nad tym, czy Avery była cała i zdrowa. To akurat zdążyli wymienić w krótkich listach, które wysłali sobie zaraz po Spalonej Nocy - Rowle pewnie zajrzałby do niej wcześniej, ale miał przynajmniej jeden dobry powód, by uwierzyć że nie stało się jej nic strasznego kiedy Londyn płonął. Po pierwsze, sympatie Averych nie były niczym odkrywczym, co sama Astoria zdawała się tylko potwierdzić ósmego września. Po drugie, Levi miał na głowie przygotowania do ekspedycji w towarzystwie klubu Artemis, która miała zająć się dzikimi wężami morskimi. Po trzecie, należało zająć się nowymi gośćmi w rodowej rezydencji, bo nawet jeśli matka Roselyn była rodziną, to jej stan wymagał nieco więcej opieki i uwagi.
Śmierdziało już na korytarzu, a przynajmniej tak mu się wydawało. Zapach dymu i popiołu zdawał się wgryzać w mury i trwać, jakby nie chciał się rozstawać z nowym otoczeniem. Z tego też co Leviathan zdawał sobie sprawę, podobnie miało się w innych miejscach, które dotknął pożar. Pasmo katastrof nie skończyło się wraz z przemijającymi płomieniami, pozostawiając domostwa naznaczone w taki, lub inny sposób. Albo kompletnie zniszczone. Dodatkowo, na niebie wciąż tłoczyły się ciemne, gęste chmury, rozwiewające się niezwykle powoli i topornie, jakby Czarny Pan usilnie nie pozwalał zapomnieć ludziom o tym, co przynosił brak lojalności wobec niego. I bardzo dobrze.
Pukanie do drzwi wydawało się powolne czy wręcz leniwe. Nie miał powodu roztrząsać się nad tym, czy Avery była cała i zdrowa. To akurat zdążyli wymienić w krótkich listach, które wysłali sobie zaraz po Spalonej Nocy - Rowle pewnie zajrzałby do niej wcześniej, ale miał przynajmniej jeden dobry powód, by uwierzyć że nie stało się jej nic strasznego kiedy Londyn płonął. Po pierwsze, sympatie Averych nie były niczym odkrywczym, co sama Astoria zdawała się tylko potwierdzić ósmego września. Po drugie, Levi miał na głowie przygotowania do ekspedycji w towarzystwie klubu Artemis, która miała zająć się dzikimi wężami morskimi. Po trzecie, należało zająć się nowymi gośćmi w rodowej rezydencji, bo nawet jeśli matka Roselyn była rodziną, to jej stan wymagał nieco więcej opieki i uwagi.