—23/03/1972—
Dziurawy Kocioł, ul. Pokątna
Cameron Lupin & William Fletcher
Wśród rodziny i przyjaciół Camerona za wiedzę powszechną uchodziło to, że nie zawsze podejmował on najbardziej racjonalne decyzje. Nie inaczej było tym razem, gdyż postanowił wybrać się do pubu po całodniowej zmianie w szpitalu. Chociaż, nie. Został przekonany, tak to brzmi o wiele lepiej. W gruncie rzeczy zabawa w większym gronie była ostatnim, na co miał ochotę. A już zwłaszcza w gronie innych stażystów, jakby spędzanie z nimi całego dnia od świtu do zmierzchu, to było za mało.
Nie miał jednak siły się spierać. Bądź co bądź, zastosowali całkiem niegłupią strategię. Trochę podstępną, ale skuteczną. Najpierw go zagadali, podjudzając, żeby rozgadał się na temat Florence Bulstrode i wywabili go przed placówkę medyczną, aby następnie poprowadzić przez kręte uliczki Londynu, koniec końców lądując w Dziurawym Kotle. Tylko jedna kolejka, powtórzył prześmiewczo w myślach, przedrzeźniając kolegę z oddziału, który obecnie przysypiał, opierając głowę o ramię innej stażystki.
Ta, na jednym napitku, to ten wypad się nie skończył. Lupin wlał w siebie już ze trzy, uszczuplając tym samym znacznie swój portfel. Cóż, tak to już było, gdy nie miał ze sobą Heather. W takich przypadkach musiał płacić za własny alkohol. Dobrze, że dzisiaj nie zabrał ze sobą całego majątku, heh. Uświadamiając sobie, w jak chujowej sytuacji finansowej się znalazł, otaksował wzrokiem stolik, starając się podliczyć liczbę pustych naczyń, jednak gdzieś w okolicy czterech się poddał. Rozpiął górny guzik ciemnej koszuli.
— Idę... Idę się przejść — poinformował resztę zgromadzonych, chociaż miał wrażenie, że ci byli w dużo gorszym stanie od niego. Właśnie dlatego wolał się bujać z Charliem i Rudą. Przynajmniej znali swoje tempo, nie to, co ci tutaj.
Cameron wziął głęboki oddech i podniósł się powoli z krzesła. Ugh, będzie żałował tego wyjścia. Już teraz to wiedział. Nie dość, że bezsenność dalej dawała o sobie znać, to teraz jeszcze zaraz rozboli go łeb. Po prostu zajebiście. Dobrze, że przynajmniej teraz tylko trochę mu szumiało. Wyklinając pod nosem, ruszył na przechadzkę po barze. Nie, żeby mógł ujrzeć tutaj jakieś zabójczo fascynujące widoki, jednak dosyć szybko zlokalizował swój cel, jakim było wyjście na zewnątrz.
Pomyślnie przemknął po sali, potykając się parę razy o własne nogi, jednak uniknął wywalenia się, jak długi na podłogę. Cudem. Bóstwa najwyraźniej mu sprzyjały. Chyba że po prostu nie chciały stracić rozrywki, jaką było obserwowanie tego, jak specjaliści ze świętego Munga się nad nim znęcają. To też jakieś wyjaśnienie, zasępił się, jednak w końcu wyszedł pod bar.
Z początku świeże nocne powietrze nieco go otrzeźwiło, jednak po chwili zakręciło mu się także w głowie, co sprawiło, że popchnął przypadkowo jakiegoś gościa, który też wychodził z lokalu. Cameron syknął, chociaż w gruncie rzeczy nic go nie zabolało i zmrużył oczy, taksując osobnika zdziwionym spojrzeniem.
— Sorry, mój błąd — burknął pod nosem, chociaż w jego głosie trudno było wyczuć chociaż jedną nutkę skruchy.